3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem bardziej o siebie dbać, wiedząc, że tego dnia będę jechał z Nadią. Używałem wtedy droższych perfum, zamiast zwykłych trampek zakładałem eleganckie buty, zamiast przetartych jeansów — te markowe.

 W poniedziałek rano jechaliśmy razem na uczelnię i wracać też mieliśmy wspólnie. Wsiadając do samochodu, zdziwiłem się, bo miejsce zajmowane zwykle przez Leosia było puste.

 — Pojechał na tydzień do mojej mamy na wieś — wyjaśniła. — Mam kilka projektów do nadgonienia i, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, łatwiej będzie bez niego, a przy okazji dziecko pooddycha dla odmiany czystym powietrzem.

 Musiałem przyznać jej rację. Powietrze w naszym mieście było dobre, tylko należało je dobrze pogryźć — uroki sezonu grzewczego.

Przyłapałem się na tym, że przyglądam się jej twarzy w lusterku, analizując ją pod względem atrakcyjności... A było co analizować, bo Nadia była piękna. Skarciłem się za to w myślach, lecz po chwili znów na nią spojrzałem.

 Jej jasne, proste włosy wystawały spod dzianinowej czapki. Miała policzki zaróżowione od mrozu i pomalowane ciemnoczerwoną szminką — nieco krzywo, ale mnie to nie przeszkadzało — drobne usta. Nie należała do bardzo szczupłych dziewcząt, ale nie była też otyła, kozaki na szpilkach dodawały jej wzrostu i uwypuklały atrakcyjne pośladki, co miałem okazję zauważyć, wysiadając z auta.

 Wrocki, ja ci przypominam, że to twoja studentka — ofuknął mnie mój wewnętrzny głos, ale machnąłem na niego ręką, oczywiście też wewnętrznie, przypominając sobie poprzedniego dziekana, który w małżeństwie z byłą studentką żyje już dziesięć lat.

 — Panie doktorze, miałabym do pana sprawę — zagadała proszącym tonem na parkingu. Ruszyliśmy w stronę budynku uczelni. Spojrzałem na nią wyczekująco. — Mam ogromny problem z robieniem przypisów. Przyznam się, że nie bardzo rozumiem, jak to się robi, i potrzebowałbym pomocy. Profesor Cybała już nie zaliczył mi projektu z tego powodu, boję się, że drugi raz u niego obleję. Pomógłby mi pan?

 — A co będę z tego miał? — zażartowałem.

 — Pyszną kawę. — Udałem, że się głęboko zastanawiam. — Przez tydzień. Będę panu parzyć co rano i przywozić w termosie.

  — Jasne, że ci pomogę — roześmiałem się. — Z kawą czy bez. 

 Pomogła mi pokonać dość stromy podjazd i znów się ze mną zrównała. Niesamowite, jak naturalnie przyszło jej obcowanie z moim kalectwem i jak normalnie się w jej obecności czułem. Taka sytuacja nie zdarzała się za często, zwykle ludzie byli na początku znajomości skrępowani, nie wiedzieli, jak się zachować, w jaki sposób pomóc, żeby mnie nie urazić, jak ze mną rozmawiać... Tymczasem dla niej to było oczywiste, traktowała wózek jak oczywistą cechę fizyczną, taką jak kolor oczu czy fryzurę. Urzekła mnie tym, nie powiem.

 — W takim razie dziś po zajęciach u mnie? — upewniła się i pognała korytarzem, gdy kiwnąłem głową, pozostawiając mnie pod windą z wątpliwościami. Czy dobrze zrobiłem? Czy nie jest aby błędem umawianie się ze studentką w jej domu? Nigdy nie praktykowałem czegoś takiego.

 Wrocki, opanuj się — skarciłem siebie znowu, potrząsając głową. — Jesteś chudym, brodatym kaleką, który mógłby być jej ojcem, a zachowujesz się, jakby cię podrywała. Potrzebuje dziewczyna pomocy, bo nie ma w życiu łatwo, i tyle. Nie wyobrażaj sobie nic więcej.

 Mimo to, nim po zajęciach ruszyłem w stronę wyjścia na parking, przeczesałem palcami brodę i włosy, poprawiłem kołnierzyk koszuli i spsikałem się wyjętymi z plecaka perfumami.

  — Ostrzegam, że moje mieszkanie to nie jest szczyt luksusu — zagadała w samochodzie. Uśmiechnąłem się.

 — Moje to też nie są królewskie apartamenty. Tylko że w przeciwieństwie do ciebie, ja już nie mam perspektyw na przeprowadzkę. I tak jest dobrze, bo w zeszłym roku zrobili mi windę. Wcześniej musiałem się wczołgiwać po schodach, a kogoś prosić o wniesienie wózka — wyznałem. Westchnęła ciężko, jak przypuszczam, nad realiami naszego pięknego kraju.

 Rzeczywiście mieszkała bardzo blisko mnie, może ze trzy przecznice. Zaparkowała pod dwupiętrową kamieniczką, wysiedliśmy i poprowadziła mnie do odrapanych drewnianych drzwi, otwieranych na duży, staromodny klucz. Weszliśmy w ciemny korytarz z drzwiami do dwóch mieszkań — po lewej i prawej stronie — oraz wyjściem na otoczone murem niewielkie podwórko na końcu. 

 — Trochę strach tu mieszkać. Na górze jest tylko strych, a to mieszkanie stoi puste, od kiedy mama właściciela trafiła do domu opieki.— Uśmiechnęła się Nadia niepewnie. Kolejnym, już normalnym kluczem, otworzyła drzwi po lewej. Nacisnęła klamkę, popchnęła je i przepuściła mnie, bym wszedł pierwszy.

 Wnętrze było skromne, ale bardzo zadbane. Ściany niedawno ktoś pomalował, bo jak na dom z małym dzieckiem wydawały się wyjątkowo czyściutkie. A może to jedna z tych nowych, możliwych do czyszczenia farb? W każdym razie meble też ktoś odnowił jakąś drewnopodobną okleiną. Nigdzie nie uświadczyłem ani odrobiny kurzu, ani jednej smugi na lustrze w wiatrołapie, z którego przechodziło się prosto do małego salonu.

 — Przytulnie tu — rzuciłem zgodnie z prawdą. Widać, że ktoś się starał i dbał o to mieszkanie. Dało się zauważyć kobiecą rękę, i to w dodatku należącą do estetki, umiejącej niewielkim kosztem uzyskać przyjemne dla oka efekty.

 — Proszę się rozgościć, panie doktorze! Za zabawki nie odpowiadam, Leon chowa je w różnych dziwnych miejscach. Dobrze, że nie musi pan siadać na kanapie — ostatnie zdanie zawołała już z kuchni. — Sypana czy rozpuszczalna?

 — Sypana — odkrzyknąłem. Rozpuszczalna nie miała tyle kofeiny, a dla mnie ta substancja była równie potrzebna, co powietrze. Urok spania nie więcej, niż pięć godzin na dobę. — Czarna, bez mleka. 

 Mimowolnie uśmiechnąłem się od ucha do ucha, gdy mój wzrok padł na ramkę z odbiciem maleńkich dłoni i stópek w glinie oraz zdjęciami noworodka.

 Po chwili przyszła z tacą i gdy ja upijałem pierwszy łyk, uważając, by się nie sparzyć, ona wyciągnęła zza szafy torbę z laptopem. Włączyła go i postawiła na stoliku obok kawy. 

 — Widzi pan, doktorze, tu jest moja praca...

 — Skoro już pijemy razem kawę u ciebie w domu... — przerwałem jej. — ...to mów mi po imieniu. Ksawery. 

 Podaliśmy sobie ręce. Nachyliliśmy się obydwoje do komputera tak, że czułem jej oddech na policzku, gdy sięgałem do touchpada. Prawie dotykała mnie wargami, a ja, jak gdyby nigdy nic, skopiowałem jeden z przypisów do nowego dokumentu i pod spodem przepisałem go poprawnie, by widziała różnicę. To samo zrobiłem z odnośnikiem do artykułu w czasopiśmie,  książki pod redakcją, strony internetowej. Na koniec kazałem jej skonstruować bibliografię i poprawiłem umiejscowienie inicjałów imion. 

 — To co, spróbujesz teraz poprawić pierwsze kilka stron twojej pracy? — Powiedziałem. Kiwnęła głową. 

 — A ty napijesz się w tym czasie wina?  — nie czekając na moją odpowiedź, poszła do kuchni po butelkę i szkło. Zawahałem się, lecz w końcu wziąłem do ręki lampkę. Popijałem, patrząc, jak dziewczyna z błyszczącymi od ekranu oczyma, lekko rozburzonymi włosami i zarumienionymi policzkami zmieniała rząd drobnych literek na końcu każdej strony za rzędem.

 — Skończyłam — rzekła z dumą po kilku minutach.

 — Już? — zdziwiłem się.

 — Taki z ciebie dobry nauczyciel. Dziękuję! — Chwyciła mnie za rękę, a mnie krew, a może wino, uderzyła do głowy i zaszumiało mi w uszach. Jakby to dostrzegła, bo przesunęła swoje palce z mojej dłoni na udo i w górę, mrucząc ciszej. — Naprawdę świetny nauczyciel...

 Siedziałem jak zamurowany, oddychając głęboko, choć przecież nawet nie czułem jej dotyku. Sam widok szczupłej kobiecej ręki między moimi udami wywołał falę podniecenia.

 Kiedy ja ostatnio byłem z kobietą? Zdaje się, że pięć lat wcześniej, gdy pierwszy i ostatni raz dałem się namówić jednemu z moich zawodników na wizytę w burdelu, gdy pojechaliśmy na zawody w Pradze. 

 Jej dotyk był coraz śmielszy. Pieściła okolice krocza, sięgnęła do rozporka.

 Podniecenie wywołało skurcz, a skurcz przywołał znajomy ból. Miałem ochotę zgiąć się w pół i zawyć, ale siedziałem sztywno.

 — Przestań — zdobyłem się na szept. 

 — Daj spokój, nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę. — Wsunęła mi rękę w spodnie, a ja aż jęknąłem z bólu. Przyjęła to chyba za dobrą monetę, gdyż szybko odchyliła gumkę majtek. 

 — Przestań — podniosłem głos i odsunąłem jej dłoń, nie wytrzymawszy. Skuliłem się z ulgą i sięgnąłem do jeansów, by je zapiąć.

 — Przepraszam. — W jej tonie nie było ani grama skruchy. Wydawała się zimna jak zaspa. — Myślałam, że mnie lubisz.

 — To ja przepraszam. Bardzo cię lubię, ale źle się czuję, brzuch mnie boli. Masz może no-spę?

 Przez chwilę wydawała się nieprzekonana, ale później przyniosła mi opakowanie tabletek z łazienki i szklankę wody. Wziąłem od razu cztery tabletki.

 — Mogę ci jakoś pomóc? — zapytała, a ja pokręciłem głową. Byłem zajęty swoimi myślami: poniekąd ból uratował mnie od trudnej decyzji moralnej, czy iść do łóżka ze studentką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro