5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 W milczeniu dojechaliśmy pod jej kamienicę. Gdy tylko weszliśmy, wyciągnęła z barku butelkę whiskey i postawiła na stole swojego saloniku dwie szklanki. 

 — Chcesz colę, czy coś? — zapytała, a ja uśmiechnąłem się przelotnie i pokręciłem głową. Nalała więc do szkła czystego trunku.

 Nie patrząc jej w oczy, usiłując wyprzeć wspomnienia, nie zastanawiać się, czy wypada, wziąłem niewielki łyk i skrzywiłem się. Dawno nie piłem, nie było jakoś okazji. Zresztą, nawet gdybym pił, pierwsze pociągnięcia, ba, pierwsze kilka porcji whiskey nigdy mi nie smakowało. Dopiero, gdy byłem już na tyle wcięty, że nic mnie nie obchodziło, znosiłem jakoś ten rodzaj alkoholu.

 — Chciałam, żeby było romantycznie — zaczęła, po czym upiła ze swojej szklanki dużo więcej, niż ja — ale wyszła klapa.

 Wydała z siebie "pfff", wydymając wargi i rozłożyła ręce w komicznym geście, obrazując, jak wielką porażkę odniosła na polu budowania erotycznego klimatu. Nie mogłem się nie zaśmiać, ale zaraz spoważniałem, patrząc na zdjęcie Leosia, stawiającego pierwsze kroczki.

 — Nie miej za złe staremu dinozaurowi, że przypomniało mu się coś z przeszłości — rzuciłem i, zatykając nos, opróżniłem całą szklankę.

 — Mam za złe tamtemu gówniarzowi, że nie odróżnia zielonego od czerwonego. — Uśmiechnęła się. Jej szminka pozostawiła na szkle krwistoczerwony ślad. — To on nam zepsuł wieczór.

 — Nie lubię słowa "gówniarz", wiesz? — Przekrzywiła głowę w sposób sugerujący zainteresowanie. — Jest takie lekceważące dla młodych ludzi. Chyba wymyślono je tylko z zazdrości, że my, starzy, już zmarnowaliśmy swój potencjał, a młodzi go jeszcze mają i mogą z nim zrobić, co chcą... Jeśli wiesz, o co mi chodzi.

 Zastanowiła się, uzupełniła nasze pustoszejące szklanki i powoli pokiwała głową.

 — Pewnie nie lubisz też tekstów "ta dzisiejsza młodzież" i "za moich czasów"? — zapytała, a ja ponownie się roześmiałem, czując przyjemne ciepło, które rozlewało się w mojej klatce piersiowej i wybijało aż na policzki pod wpływem wypitej porcji alkoholu.

 — Bingo. Nienawidzę — odpowiedziałem. — Młodzież zawsze była taka sama, zawsze miała swoje sprawy i inne zwyczaje, tylko inaczej to okazywała...

 — A starzy zawsze na nią narzekali — uzupełniła. 

 — Dokładnie. Moja babcia narzekała na mamę, że pali światło do późna i czyta książki. Mama narzekała na mnie, że całymi dniami przesiaduję na podwórku i prawie nie ma mnie w domu. Za to moi rówieśnicy...

 — Narzekają, że dzieciaki nie czytają książek i siedzą w domu, zamiast wyjść na dwór! — przerwała mi, ale nie miałem nic przeciwko. Przypatrywałem się z zafascynowaniem, jak ożywiła się tą dyskusją, a na jej policzki wstąpiły rumieńce. — Powiedz mi... Czemu tak fajny facet jest sam? Gdzie jest haczyk?

 Coś ścisnęło mnie za gardło. Przełknąłem ślinę, usiłując jednocześnie, by moje oblicze nie wskazywało na to morze żalu, które się we mnie burzyło. 

 — Jakoś żadna białogłowa do tej pory nie poleciała na moją furę — zażartowałem i poklepałem wózek po kole z udawaną czułością. — Nie znalazła się księżniczka dla takiego królewicza na wspaniałym rumaku, jak ja. 

 — Nie wierzę. — pokręciła głową i uroczo przygryzła wargę. — Przyznaj się, doktorku, po prostu jesteś wybredny.

 — Bardzo!

 — To aż się boję, co masz do powiedzenia na mój temat...

 — Zdecydowanie wpisujesz się w kanon. Lubię właśnie pyskate, atrakcyjne, młode blondynki.

 — Czekaj, czekaj... Pyskate?! — zaprotestowała, a potem machnęła lekceważąco dłonią. — W sumie, może masz rację. Przynajmniej wiem, po kim Leon to ma.

 — Przecież Leoś nawet nie mówi, jak może być pyskaty? — zdziwiłem się.

 Mój głos wydał mi się trochę bełkotliwy, trudny do opanowania. Zerknęłem na stół. Nic dziwnego, brakowało już około pół butelki, a wydawało mi się, że jestem tu dopiero chwilę. Głęboka ciemność za oknem i godzina na zegarze ściennym wskazywały jednak na coś innego.

 — Nie uwierzyłbyś, ale da się pyskować tymi kilkoma sylabami, a przynajmniej on potrafi. Tak upartego i wyszczekanego dzieciaka jeszcze nie spotkałam.

 — Coś ma po mamusi. — Pokazałem jej język, a ona uderzyła mnie w ramię. — Ej, kalek się nie bije! 

 — Nie jesteś kaleką. — Spoważniała, a ja zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej diagnozą. — Kaleka to taki ktoś, kto nie potrafi się odnaleźć w społeczeństwie, narzeka, użala się i tylko czeka na pomoc. A ty po prostu nie chodzisz.

 Mile połechtała moje ego. Tym razem to ja uzupełniłem nasze szklanki, uniosłem swoją i stuknęliśmy się, aż szkło zabrzęczało. 

 Pół godziny później zasnęliśmy przytuleni w jej łóżku. Choć wieczór nie zakończył się tak, jak planowała, zamiast tego padliśmy przez zbyt dużo wypitego alkoholu, gdy tylko znaleźliśmy się w pachnącej płynem do płukania pościeli, i tak byliśmy zadowoleni. 

 Gdy rano się ocknąłem z lekkim bólem głowy — whiskey zrobiła swoje — Nadii nie było już w łóżku, a słońce próbowało wedrzeć się przez rolety. Sięgnąłem po pozostawione na oparciu wózka spodnie, ubrałem się i usiadłem na mój pojazd.

 Dziewczyna stała w kuchni w samej koszuli, bardzo krótkiej zresztą. Widok jej pleców z idealnie kształtnymi łopatkami i gładką skórą był całkiem przyjemnym początkiem dnia. Elektryczny czajnik szumiał, a ona wyciągała coś z lodówki.

 — Przestraszyłeś mnie! — wykrzyknęła, gdy się odwróciła i dostrzegła mnie w drzwiach. — Ten twój cholerny wózek jest za cichy. Dzwoneczek ci na nim powieszę, taki jak dla kota! Co jesz na śniadanie?

 — Kawę poproszę — odpowiedziałem, uśmiechając się i wjeżdżając bliżej.

 — Z mlekiem?

 — Bez mleka i bez cukru. Nie po to Bóg stworzył kawę czarną jak noc i gorzką, żeby ją słodzić i bielić — rzuciłem znanym powiedzonkiem.

 — I co jeszcze?

 — I paracetamol. — Uniosła brwi. — Wybacz, młoda damo, nie mam już tej tolerancji na alkohol, co dwadzieścia lat temu.

 — I co jeszcze? Tosty, kanapki, jajecznica?

 — Nic — żołądek podszedł mi do gardła, ale zapach kawy sprawił, że szybko pozbyłem się mdłości. Siorbnąłem trochę ze szklanki, którą przede mną postawiła, zupełnie nie przejmując się tym, że sparzyłem język. — Śniadania są dla słabych. Swoje ostatnie jadłem chyba w szkole średniej.

 — A jak tam, wyspałeś się?

 — Powiem ci, że jak nigdy... — Poczułem motyle w brzuchu, przypominając sobie mgliście zasypianie z jej głową na mojej klatce piersiowej. — W ogóle to która godzina?

 — Ósma trzydzieści...

 — Kurwa! — wykrzyknąłem, po czym się zreflektowałem. Wrocki, najpierw wbijasz do studentki na chatę z zamiarem przelecenia jej, później się u niej upijasz, spędzasz noc, a na koniec przychodzisz skacowany do jej kuchni i jeszcze przeklinasz. — Przepraszam. Muszę lecieć na uczelnię!

 — Siadaj, na pierwsze zajęcia i tak nie zdążysz, już dawno po kwadransie studenckim. Zawiozę cię na drugie, ale najpierw wypij chociaż tę kawę, trochę się ogarnij i daj buziaka.

— No przecież siedzę — oburzyłem się ze śmiechem, a ona się nic, a nic nie zmieszała.

 Postanowiłem zacząć od ostatniej czynności, którą wymieniła, i pociągnąłem ją do siebie. Pochyliła się, a ja złożyłem na jej ustach niestosownie długi pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro