09.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chodzi niewyspana. Znów ma pogrążone oczy. Płakała.

***

Siedziałam na łóżku i tempo wpatrywałam się w ścianę. W moich oczach zabrakło już uczuć, były obojętne, jednak można było dostrzec w nich odrobinę smutku. Zastanawiałam się, czemu moje życie jest takie, a nie inne. Dlaczego nie mogę być szczęśliwa?

Do pokoju wszedł Leon, jednak się tym nie przejęłam. Nadal wpatrywałam się przed siebie pustym wzrokiem. Szatyn westchnął.

– Violetta... – wypowiedział, nawet się nie poruszyłam, ale miałam ochotę się rozpłakać. Dlaczego musiałam znowu go pokochać? – Musimy porozmawiać.

Nie odezwałam się. Nie chciałam, bałam się, że jak coś wymówię, to mój głos się załamie.

– Przepraszam – powiedział. – Naprawdę przepraszam.

Moje oczy się zaszkliły, jednak starałam się nie dopuścić do łez.

– Violetta, spójrz na mnie, proszę.

Nie mogłam na niego patrzeć, był potworem, który odebrał mi dziecko. Nie wybaczę mu tego nigdy, nawet nie jestem w stanie.

– Odejdź.

– Ale...

– Leon, zniknij z mojego życia! Nie rozumiesz, że nie mogę nawet na ciebie patrzeć? Nienawidzę cię, nienawidzę siebie! – wykrzyczałam. Zdawałam sobie sprawę, że tymi słowami raniłam nas oboje, ale nie potrafiłam się powstrzymać. – Proszę cię, zniknij z mojego życia.

– Nie tym razem – odpowiedział i usiadł obok mnie. – Już nie popełnię tego błędu, co kiedyś. Chcę być przy tobie. Cassie cię potrzebuje.

– Ona mnie nie zna – wypowiedziałam, a po moim policzku spłynęła łza. – Nie zna mnie.

– Powiedziałem jej prawdę. Chcę, żebyś się z nią spotkała.

Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. Cholerna zieleń, w których się zakochałam!

– Powiedziałeś?

– Tak, wyznałem, że jesteś jej mamą.

– Nienawidzi mnie pewnie. W końcu mnie nie było w jej życiu – odparłam.

– Wcale cię nienawidzi. Ucieszyła się, że pozna mamę.

– Teraz powiedz prawdę, bo nie wierzę, że jest szczęśliwa, że pozna matkę, która miała ją gdzieś.

– Przecież to nie prawda.

– Leon, nie było mnie w jej życiu. To jest już sześcioletnia dziewczynka, wszystko rozumie.

Z bólem w oczach, patrzyłam się na niego.

– To jest moja wina. Zdaję sobie sprawę, że jestem potworem.

– Nie zaprzeczę.

– Rozumiem, zasłużyłem na to.

Usłyszałam z dołu, że Ludmiła przyszła z pracy.

– Już powinieneś sobie pójść – oznajmiłam. – Nic sobie nie zrobię. Przepraszam za chwilę słabości.

– Nie musisz za nic przepraszać. Zawsze będę dla ciebie.

Przymknęłam oczy, nie mogłam słuchać tych słów.

– Przestań mówić słowa, których nie możesz obiecać.

– Violetta...

– Leon, wyjdź.

Szatyn wstał, a następnie wyszedł z mojego pokoju. Udałam się za nim. Po incydencie w parku nie chciał mnie zostawić samej, odprowadził mnie do domu. Niechętnie wtedy się zgodziłam na jego propozycję. Jednak, gdy Ludmiła wróciła, to Leon może wyjść.

Ludmiła zaskoczona wpatrywała się w Verdasa, dopóki nie zniknął za drzwiami.

– Co tutaj robił Leon?

Postanowiłam opowiedzieć jej w skrócie o spotkaniu Leona w parku, oczywiście pominęłam parę drobnostek. Nie chciałam, żeby blondynka się o mnie martwiła.

***

Obserwowałam ich z daleka, widziałam, jaką byli szczęśliwą rodziną. Ojciec i córka, taki piękny obrazek, ale brakowało tylko mamy, ale im ona nie była potrzebna. Byłam beż użyteczna. Nie potrzebowali mnie. Byłam w końcu nikim. Nie istniałam dla nich.

– Tatusiu, złap mnie! – zawołała Cassie i zaczęła biegnąć przed siebie. Chciałam powiedzieć, żeby tak nie biegła, bo się przewróci, jednak nie mogłam. Nie potrafiłam nic wypowiedzieć, tak jakbym nie potrafiła mówić.

Leon podbiegł za dziewczynką. Miał taki piękny uśmiech, gdy przebywał ze swoją córką, a nie moją. Nie miałam do niej żadnych praw.

Mała przebiegła przeze mnie, tak jakby mnie nie było. Byłam duchem, przezroczysta. Mnie tutaj nie było, tak samo jak oni mnie nie potrzebowali. Byłam zbędna.

Szatyn się zatrzymał w jednej chwili. Patrzył się na mnie, a w jego oczach widziałam, że dają sobie radę beze mnie. Byłam niepotrzebna.

– Żegnaj, Violetto – wypowiedział, a ja w tym czasie się obudziłam z bijącym sercem. Nie rozumiałam tego snu, o co w nim chodziło? Miałam nieumiarkowany oddech, a moje serce biła z prędkością światła. Ledwo łapałam oddechy. Musiałam się uspokoić.

Wstałam z łóżku i postanowiłam zejść do kuchni, gdzie nalałam do szklanki wody. Usiadłam przy stole i zastanawiałam się nad moim snem. Nic nie mogłam wywnioskować.

– Dlaczego nie śpisz? – Usłyszałam zaspany głos Ludmiły. Nalała sobie wody i usiadła obok mnie.

– Miałam koszmar – wyjaśniłam, patrząc się na przezroczystą ciecz. – Znów mi się śniło, że byłam na placu zabaw, tym razem obserwowałam Leona i Cassie. Zdałam sobie sprawę, że mnie nie potrzebują. Chyba powinnam zniknąć z ich życia.

– Violetta, co ty mówisz? – zapytała blondynka. – Oszalałaś? Chcesz uciekać, gdy wszystko może się naprawić? Zapomniałaś, że jutro spotykasz się z Cassie?

– Nie, jednak nie jestem dla niej najlepszym przykładem na matkę. Powinna mnie nienawidzić.

– Vils, ona ma dopiero sześć lat – rzekła. – Wiesz, dlaczego dzieci są lepsze od dorosłych? Bo żyją w teraźniejszości. Dla nich nie liczy się przeszłość ani przyszłość. Żyją tu i teraz – wyznała Lu. – Violetta, powinnaś iść się położyć, bo gadasz głupoty.

– W porządku – odparłam. Wstałam od stołu. – Dobranoc.

– Dobranoc.

I obie udałyśmy się do swoich pokoi, gdzie ponownie tej nocy zapadłyśmy w sen. Na szczęście nic złego mi się nie śniło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro