10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z niecierpliwością stałam na środku, wyglądało to tak, jakby chciałoby mi się do toalety, po prostu nie wiedziałam co mam zrobić z nogami. Nie potrafiłam spokojnie stać. Za bardzo się denerwowałam. Koło mnie stała Ludmiła, która wspierała mnie w tym ważnym dniu. To właśnie dzisiaj miałam spotkać moją córkę. I to nie jako lekarz, tylko jako jej mama. Wciąż przed oczami miałam mój sen, ale starałam się o nim zapomnieć, mimo że było trudno. Obawiałam się, że ten sen może stać się prawdziwy.

Po drugiej stronie ujrzałam Leona, który trzymał za rękę Cassie. Nie wiedziałam, o czym mówią, bo byłam za daleko. Dziewczynka wydawała się zagubiona w tym wszystkim. W końcu spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. Puściła rękę ojca, żeby później wbiec w moje ramiona. Właśnie w rękach miałam cały mój świat. Teraz nie liczyło się nic niż ona. Mój malutki aniołek. Nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać. To były łzy szczęścia. Teraz wiedziałam, że wszystko może się udać. Z uśmiechem podziękowałam szatynowi, który stanął obok Ludmiły.

– Mamusiu, od zawsze marzyłam, żeby cię poznać – wyszeptała Cassie, wtulona we mnie.

– Widać, że marzyłyśmy o tym samym – szepnęłam. – Tak bardzo cię kocham – dodał, całując ją w główkę.

– Kiedy spałam w szpitalu, to słyszałam twój głos – oznajmiła, patrząc mi w oczy. – Dla ciebie chciałam się obudzić, ale nie potrafiłam. Przepraszam.

Zaskoczyło mnie jej wyznanie, że mogła mnie słyszeć. Nie przypuszczałam tego, a dla lekarza nie powinno to być zdziwienie. Wiele było takich sytuacji, które jak dla mnie nie było wyjaśnione.

– Nie musisz przepraszać, kochanie – odparłam łagodnie, głaszcząc jej policzek. – Zaproponowałabym lody, ale pogoda nie jest odpowiednia. Co powiesz na ciastko?

Dziewczynka kiwnęła entuzjastycznie głową, zgadzając się na mój pomysł. Wzięłam ją na ręce i spojrzałam na Leona.

– Odprowadzę ją o piątej – powiedziałam do szatyna.

– Bawcie się dobrze – rzekł, patrząc na nas z miłością. Trochę czułam się niezręcznie, jednak kiwnęłam głową, że właśnie taki ma być plan. Cassie pocałował w czoło.

***

Siedziałam z Cassie, która tak wiele opowiadała. Jej buzia nie zamykała się, wciąż z entuzjazmem mówiła. Obie złapałyśmy ze sobą nić porozumienia i to było najważniejsze. Powstała między nami niezwykła więź. Czułam się wyśmienicie, jakby nigdy nie została rozdzielona z córką.

– Cassie, kochanie, z pełną buzią się nie mówi. Jeszcze się udławisz.

Dziewczynka się zaśmiała, ale posłuchała mnie.

– Dobrze, mamusiu.

Spojrzałam na zegarek i smutno odkryłam, że pora już wracać.

– Aniołku, musimy już wracać – oznajmiłam.

– Nie chcę.

– Cassie, na nas już pora.

– Dobrze – odpowiedziała smutno.

***

Zadzwoniłam do drzwi, które otworzyła jakaś dziewczyna. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, kim była. Czyżby Leon miał kogoś, kiedy wyznawał mi miłość? Miał w końcu sześć lat, żeby ułożyć sobie życie.

– Pani Violetta? – zapytała, zauważając, że mam na rękach śpiącą dziewczynkę. Kiwnęłam głową, potwierdzając jej pytanie. – Pan Verdas wspominał, że pani przyjdzie. Proszę, wejść do środka, pan Verdas aktualnie przebywa w swoim gabinecie. Zawołam go. – To chyba pomoc domowa, jak się nie mylę. Jak na mój gust, to jest za ładna i do tego młodziutka.

Weszłam do tego cudownego domu rodzinnego i odkryłam z zaskoczeniem, że wszystko było urządzone, tak jak marzyłam, gdy byłam nastolatką. Kiedyś opowiadałam Leonowi, jak chciałabym, żeby wyglądało miejsce, gdzie bym mieszkała. To wyglądało lepiej, niż mogłabym sobie wyobrazić.

Usłyszałam kroki, więc na pewno był to Leon, więc się odwróciłam. Z zaskoczeniem odkryłam, że była to jego matka.

– Co tutaj robisz? – spytała z oburzeniem z jadem w głosie.

– Ciszej, Cassie usnęła – szepnęłam, jednak ta matka Leona nie zwróciła na to uwagi.

– Zostaw moją wnuczkę, bo wezwę policję – wydarła się. – Wyjdź z tego domu i nigdy nie wracaj.

Z rąk wyrwała mi moją córkę, która się obudziła, nie wiedząc co się dzieje wokół niej.

– Mamo, dlaczego się wydzierasz? – zapytał Leon, wchodząc do salonu. – Violetta? Już jest siedemnasta? – Spojrzał na zegar.

– Leon, wyjaśnij mi, dlaczego ona przebywa w tym domu?

– Odprowadziła Cassie do domu – wytłumaczył szatyn.

– Chcę do mamy – powiedziała mała Verdas, jednak jej babcia nie pozwoliła jej nawet do mnie podejść. Mój mały aniołek był przestraszony, a to łamało mi serce. – Chcę do mamy – powtórzyła, płaczliwym tonem.

– To nie jest twoja mama, Cassie – wytłumaczyła pani Verdas.

– Mamo, przestań gadać głupoty mojej córce. Najlepiej będzie, jeśli opuścisz ten dom.

Kobieta się oburzyła słowami swojego syna, ale opuściła rezydencję. Cassie od razu wpadła mi w ramiona, wybuchając płaczem.

– Jesteś moją mamą?

– Oczywiście, że jestem – wypowiedziałam. – Może wcześniej mnie nie było, ale obiecuję, że teraz będę przy tobie.

***

Z uśmiechem spojrzałam na moją córkę, która spała w swoim łóżeczku. Po cichu zamknęłam drzwi od jej pokoju i zeszłam na dół, gdzie spotkałam Leona. Gdy usłyszał, że schodzę, to podniósł się z kanapy i skierował się do mnie. Jego twarz wyglądała na przepraszającą.

– Przepraszam za moją matkę – odparł, jednak nie spodziewał się, że go przytulę. Wydawało mi się, że rozluźnił się i z uczuciem mnie objął. Znów poczułam się bezpieczna w jego ramionach. Chyba mu przebaczyłam te sześć lat. Nie potrafiłam już się na niego gniewać. Starał się naprawić swój błąd, co doceniałam.

– Dziękuję, że mogłam zobaczyć Cassie – wyszeptałam. – Doceniam to, jak bardzo się starasz.

– Nigdy nie powinienem was rozdzielać. Przepraszam – wypowiedział. – Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

– Już to zrobiłam – szepnęłam. – Próbowałam cię nienawidzić, ale nie potrafiłam. Za bardzo mi zależy na tobie i Cassie.

– Zależy ci na mnie? – spytał, patrząc mi w oczy.

– Chyba tak – rzekłam, oczarowana jego zielonymi oczami. – Mam nadzieję, że nie zmarnujesz mojego zaufania.

– Nigdy tego nie zrobię. Kocham cię.

– Leon, nie – odparłam, nie chcąc słyszeć wyznania miłosnego. To za dużo dla mnie.

– Proszę, daj mi szansę. Wiem, że mnie wciąż kochasz.

– Skąd mam wiedzieć, że jak dam ci szansę, to mnie nie zawiedziesz?

– Przysięgam, że nigdy tego nie zrobię, tylko daj mi szansę.

– Dobrze – szepnęłam. – Trzeciej szansy nie dostaniesz.

– Nawet nie będzie potrzebna – powiedział z uśmiechem. Podniósł mnie i zaczął się kręcić, śmiejąc się radośnie, tak samo, jak ja. Byłam szczęśliwa. Znalazłam moje miejsce w świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro