12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czy ja mogę prosić o odrobinę spokoju rano?! - krzyknęła zirytowana Natalia. - Możesz sobie urządzać awantury o zagubiony zszywacz, kiedy już wyjdę?!
W Janka z samego rana wstąpiło coś złego. Od kiedy otworzył oczy, ciągle było coś nie tak: Romka ciężko było dobudzić, mleko się popsuło, zmywarka nie została wieczorem włączona. A teraz zaginął mu zszywacz.

- Szykuję się do pracy i na tym chcę się skupić - dodała spokojniej. Generalnie starała się być spokojna, ale dzisiejsze mężowskie narzekanie wyprowadziło ją z równowagi.
- Jak tu można być spokojnym, jeśli ciągle coś ginie, nikt nie dba o porządek a dziecko chodzi spać zbyt późno. - narzekał mąż.
"Witamy w klubie - pomyślała sarkastycznie. - Dopiero teraz się zorientowałeś? Ja się z tym bujam od wielu lat" - pomyślała.

Jeszcze raz obudziła syna, tym razem skutecznie, dała mu całusa w policzek i życzyła powodzenia w szkole. A następnie zabrała śniadanie i wyszła.
Jadąc do pracy pomyślała, że takie "wdupiemanie", jakie ostatnio zaczęła uskuteczniać na domowym forum, dobrze jej robi na samopoczucie. Nie denerwuje się tym, co jej nie dotyczy, nie odpowiada samodzielnie za porządek w domu, pranie i gotowanie.

"Ja sobie poradzę, a Janek musi się przyzwyczaić - pomyślała. - Chce być tatusiem roku i dobrym mężem, niech się wykaże. Dość mojej głupoty, dbania samodzielnie o wszystko. Nie sama tu mieszkam".
Ledwo weszła do pokoju, dyrektor poprosił je wszystkie do salki konferencyjnej. Wszystkie, to znaczy Ankę i je cztery, obu stażystek nie zaprosił.

- Drogie panie - zagaił, gdy przyszły. - Jak wiecie, w naszym dolnośląskim oddziale wystąpiły pewne trudności... W zasadzie były od dawna i zamiast minąć, jeszcze się nawarstwiły. Prezes oddziału dolnośląskiego nie wykazał się zdolnościami zarządczym i, przez co plan pracy nie jest wykonywany, pracownicy są niezadowoleni, klienci agencji również. Zostałem oddelegowany do Wrocławia, żeby zapanować nad sytuacją. Na razie na trzy miesiące. W związku z tym, ktoś tutaj będzie musiał mnie zastąpić. Jesteście panie moim najlepszym zespołem, więc jeśli ktoś zapyta mnie o rekomendację, zamierzam zaproponować którąś z pań. O reszcie zdecydują nasi przełożeni.

Kobiety popatrzyły wzajemnie po sobie. Wiadomość była nieoczekiwana, otwierająca się przed każdą z nich możliwość awansu również. Nagle popatrzyły na siebie nie jak bliskie koleżanki, ale jak rywalki.

***
Ten sam temat poruszył Bubek, kiedy, zgodnie z wczorajszą rozmową, wylądowała "na dywaniku" w jego gabinecie.
Dziś Maciejewski był bardziej przystępny, nie gromił ją "na dzień dobry" spojrzeniem, w którym przebijała wyższość. Nie uciekał wzrokiem, nie krzywił ust w niechęci.

Wręcz przeciwnie, gdy sekretarka ją zapowiedziała, od razu wstał zza biurka, poprosił o dwie kawy i usiadł przy stole konferencyjnym dopiero wtedy, kiedy zrobiła to Anka.
- Pani Aniu - zaczął. Anka przez chwilę, zamiast go słuchać, zastanawiała się czy widzi na jego twarzy lekki uśmiech, czy tylko jej się tak wydaje. Zorientowała się, że Bubek urwał, więc kiwnęła głową.

- Pani Aniu, poprosiłem tu panią, żebyśmy uzgodnili pewne rzeczy. Chciałem jeszcze raz przeprosić, nie powinienem się tak na pani wyżywać. Przemyślałem sprawę, nie będę wyciągał konsekwencji wobec pani...
- Wobec dyrektora też nie? - przerwała mu łagodnie, choć stanowczo.

Uśmiechnął się. Teraz nie miała już wątpliwości. Popatrzyła z zaciekawieniem: z uśmiechem wyglądał interesująco. W oczach zapaliły się ciepłe ogniki, twarz się wygładziła, usta...
Spuściła głowę a wzrok utkwiła w blacie stołu.
- Wobec dyrektora też nie - powtórzył. - Zresztą byłoby to bez sensu, pewnie już pani wie, że dyrektor obejmuje czasowo zupełnie inny odcinek, oddział dolnośląski. Chciałem też powiedzieć, że dyrektor bardzo panią chwali. Owszem, jest pani jeszcze mało doświadczonym pracownikiem, ale doceniamy pani starania. Dlatego tym razem nie wyciągnę konsekwencji. Ale proszę uważać - tu jego głos zabrzmiał dobitniej. - Nie będę tolerował obniżania jakości pracy. Proszę zrobić porządek w swoim zespole, bo nie na wszystkich koleżankach może pani polegać.

Anka westchnęła i pokiwała głową. Nie odezwała się. Sprawa z Beatą dojrzała do pilnego załatwienia.
- Jednocześnie chciałbym pani zaproponować stanowisko pełniącej obowiązki dyrektora biura - tu popatrzył na nią i znów się uśmiechnął.
- Mnie? - zdziwiła się.

***
Kiedy wróciła do zespołu, do gabinetu, zaraz za nią, wparowała Beata. Stanęła z rękami zaplecionymi na piersi:
- Co, załapałaś się już na kolejny awans? Mamy ci mówić pani dyrektor? Tylko dlatego, że jesteś młoda, ładna i masz dzianego męża?

Anka stanęła naprzeciw starszej koleżanki:
- Nie zostałam dyrektorem. Odmówiłam. I zaproponowałam ciebie. - powiedziała spokojnie.
Cisza, która zapadła w jej gabinecie, była tak gęsta, że można ją kroić nożem. Beata opuściła ręce wzdłuż tułowia:
- Jak to.... mnie?

- Tak to. Jesteś doświadczona, dużo wiesz, a jak uznasz, że ci nie zagrażam, to może i nasze relacje się poprawią - tłumaczyła spokojnie Anka. - Ja się na dyrektora ani nie nadaję, ani nie chcę. Tamtego awansu też nie chciałam. - wyznała. - A mój mąż nie ma tu nic do rzeczy. Wolę być kierownikiem, niż panią prezesową. A jak Maciejewski przemyśli moją propozycję i zaakceptuje, idziemy do knajpy. Ale ty stawiasz - uśmiechnęła się.

***
Tym razem miała mniejsze opory przed wspólną jazdą z Maciejewskim. Kiedy zadzwonił do niej i zaproponował powtórzenie doświadczenia z wczoraj, nie wahała się. Szybko zebrała rzeczy i wyszła.

Bubek, jak czasem nadal go określała w myślach, okazał się całkiem ciekawym rozmówcą. Opowiadał o tym, gdzie był i co widział. A że ona również miała okazję sporo zwiedzić z Wiktorem, znajdowali wspólne miejsca i mogli porównać wrażenia.

Podczas ćwiczeń na sali już nie uciekali od siebie wzrokiem. A po zakończeniu zabiegów znów się spotkali, żeby wypić gorącą czekoladę.
To wtedy Bubek, unosząc kubek z gęstym napojem, zaproponował:
- Marek. Mów mi Marek. Proszę...
A ona, naśladując jego gest, uśmiechnęła się:
- Anka. Jak z pewnością wiesz.

Stuknęli się kubkami a ona dodała:
- Rozumiem, że w pracy mamy się nie afiszować tą znajomością? Pewnie nie chcesz...
- Wolałbym nie - skrzywił się. - Pracownicy nie mogą się spoufalać z szefostwem. Szczególnie wysokiego szczebla.
Uśmiechnęła się w duchu:
"Marek... Wróć, Bubek - poprawiła się. - Bo tylko Bubek może wygłaszać takie androny. Marek to ten od ciekawych rozmów....".

***
Kolejne zajęcia z Arturem zaczęły się od zapowiedzi:
- Na drugich zajęciach będziemy mieli gościa. Ale zanim tu przyjdzie i opowie o swojej pracy, najpierw zrobię wprowadzenie.

I usiadłszy na jednej z ławek, mężczyzna zaczął opowiadać:
- Nie wiem, czy wiecie, ale w ostatnim roku zaszła dość prężna zmiana. Zginął tragicznie człowiek... wielki człowiek, pasjonat, który stworzy prężnie działającą fundację "Dorośli dzieciom". Pewnie kojarzycie tę nazwę. Od wielu lat działała na rzecz poprawy warunków życia dzieci i młodzieży. Miała swoje know - how: kontakty, doświadczenie, kadrę. Porozumienia z policją o szeroko pojętym i służbami społecznymi. Prowadziła wiele działań: całodobowy telefon zaufania i czat, poradnię stacjonarną i online dla klientów z telefonu i czatu, hostel dla bezdomnych, portal gdzie prowadzi się poszukiwania zaginionych. No i miała szeroki krąg darczyńców. Jak to często bywa, dzieło jednego człowieka umiera razem z nim. Po śmierci założyciela darczyńcy się wycofali, zabrakło pieniędzy na działalność a miasto i ministerstwo, które dotąd wspierały fundację, nie były w stanie udźwignąć zwiększonych nakładów. Wiecie, plany, analizy, budżet... - potoczył wzrokiem po studentach, którzy słuchali go jak urzeczeni. Ciągnął więc dalej:

- Wskutek wielu rozmów na wysokim szczeblu, fundacja została podzielona według zadań i przygarnięta przez różne instytucje. Telefon zaufania, poradnię i hostel dla kobiet z dziećmi przygarnął urząd ds. dzieci, który od tamtej pory mierzy się z całkiem nowym doświadczeniem.
- I pan się mierzy - mruknął głośno ktoś z pierwszego rzędu.

Wykładowca skinął głową:
- Owszem. Zostałem poproszony o to, żeby zapanować nad częścią tej zmiany. Dostałem do przeorganizowania całodobowy telefon zaufania z kilkunastoosobową obsadą. Musiałem zmienić sposób myślenia tych ludzi, ale przede wszystkim swój.

- Ale przecież nic się nie zmieniło. Telefon jak był, tak jest. Ludzie przychodzą, rozmawiają z dziećmi, czasem wzywają służby na interwencję... - znów zabrał głos ktoś z pierwszego rzędu.
Natalia pokręciła głową. Ona rozumiała różnicę pomiędzy fundacją a urzędem. Artur wychwycił jej poruszenie:
- O, widzę, że pani z tyłu nie zgadza się z przedmówcą. Mogę wiedzieć, dlaczego?

Zabrała głos. Wyjaśniła, dlaczego jej zdaniem to było trudne zadanie. Powiedziała o planach, budżecie, sposobach zatrudnienia.
- Bingo! - przejął pałeczkę Artur. - Nagle z grupy wolontariuszy pod przewodnictwem kilku specjalistów musiałem stworzyć dział dużego urzędu. To, co powiedziała pani z trzeciego rzędu - uśmiechnął się do Natalii. - jest ważne. Ale najważniejsze, żeby ci wszyscy ludzie zrozumieli, dlaczego pozbywam się jednych, nie spełniających wymagań, zatrudniam innych. I żeby pamiętali, że nie są już wolnymi ptakami, tylko częścią dużego organizmu, z którego pomocy mogą i powinni korzystac. Że są prawnicy, pracownicy socjalni, że można i nawet należy iść do sąsiedniego działu, przegadać sprawę z kolegą kuratorem.... Ze obowiązują ich prawa pracownicze: określony czas pracy, planowanie urlopów - wyliczał. - Dla kogoś, kto pracuje w urzędzie, jest to normalne. Ale ktoś, kto się z tym nie zetknął, może przeżyć zawodowe trzęsienie ziemi.

Napił się wody, stojącej na pulpicie i ciągnął dalej:
- Teraz, po roku funkcjonowania, telefon jest ważną częścią systemu wsparcia dzieci i młodzieży. A ja opowiem wam, jak to wszystko działa.
I zagłębił się w opowieść. Natalia słuchała jak zaczarowana. Artur miał dar krasomówstwa, snuł historię w sposób fascynujący. A zakończył:

- Opowiedziałem wam o tym, żebyście mieli świadomość, że jeśli naprawdę chce się coś osiągnąć, to można. Wbrew przepisom, utartym zasadom, wbrew wszystkim "niedasie". Dzięki temu teraz mogę przyjmować studentów na praktyki. Szczególnie takich, jak wy państwo, z wykształceniem wyższym i doświadczeniem życiowym i zawodowym. Czy ktoś jest chętny?

Podniosło się kilka rąk, w tym Natalii i Beaty. Wykładowca uśmiechnął się:
- Zapraszam po deklaracje i na przerwę obiadową. Później, kto będzie zdecydowany, odda wypełnioną deklaracje i spotkamy się z naszym gościem.

Kiedy Natalia podeszła do niego po druki deklaracji, Artur uśmiechnął się:
- Poczekajcie na mnie chwilę w bufecie. Odpowiem na ostatnie pytania i pójdziemy coś zjeść. Będziecie miały okazję jako pierwsze poznać naszego gościa.

Kobiety powoli przeszły do najbardziej obleganego miejsca podczas przerwy obiadowej, uczelnianego bufetu. Zajęły stolik czteroosobowy, złożyły zamówienie i czekały. Za moment dołączył do nich Artur z drugim mężczyzną, prawdopodobnie oczekiwanym przez siebie gościem.

Drugi mężczyzna był wzrostu Artura, ale wydawał się wyższy. Może przez to, że był wyraźnie młodszy; kobiety oceniły go na jakieś czterdzieści lat. Może przez to, że choć był szczupły, wydawał się silny i bardzo wysportowany. Ostre rysy twarzy i czujny wyraz stalowoszarych oczu nadawały mu groźny wyraz. O ile Artur przypominał misia, który w razie konieczności może się zamienić w groźnego niedźwiedzia, o tyle przybyły od razu kojarzył się z tygrysem albo jaguarem: silnym, zwinnym i przebiegłym. I niebezpiecznym. Przywitał je obie zdecydowanym uściskiem dłoni:

- Łukasz - i to słowo zostało wypowiedziane w sposób zdecydowany, prawie jak szczeknięcie psa.
- Natalia...
- Beata...
- Usiądźmy - uśmiechnął się Artur. - Widzę, że już zdążyłyście zamówić. Łukasz, kopnij się z łaski swojej do lady, zamów mi pierogi i herbatę. I sobie też coś weź na mój rachunek. Jesteś moim gościem.

"Gość, którego się wysyła po zamówienie, zamiast go obsłużyć?" - pomyślała Natalia. Chyba miała to wypisane na twarzy, bo Artur się uśmiechnął:
- Łukasz ma pewne braki w umiejętnościach społecznych. I musi trenować. Wszystko z nim w porządku - odparł szybko, widząc konsternację obu kobiet. - Tylko najpierw był komandosem w różnych niefajnych miejscach na świecie, a teraz już zbyt długo zajmuje pewne stanowisko, które umożliwia samotniczy tryb życia.

W tym momencie wrócił do stolika wspomniany mężczyzna. Popatrzył na twarze kobiet i uśmiechnął się lekko. Ten uśmiech ledwo złagodził odrobinę ściągnięte rysy twarzy:
- Już zdążyłeś mnie obmówić? Przestraszyłeś panie.
I siadając, odezwał się uspokajająco:
- Nie przejmujcie się jego gadaniem. Artur uwielbia robić mi dowcipy, ja się już przyzwyczaiłem.

A po chwili dodał:
- Znamy się od wielu lat, dorastaliśmy na tym samym podwórku. Byłem kumplem jego młodszego brata.
- Zaprosiłem cię tu, żeby przedstawić ci moje dwie najbardziej obiecujące studentki. - przejął pałeczkę Artur. - Dziewczyny są świetne: sympatyczne, mądre, zmotywowane. Zresztą zobaczysz na zajęciach - obiecał.
- Trzymam cię za słowo. Lubię mówić do ludzi zainteresowanych tematem.
- I nie lubisz tych, którzy sprawiają wrażenie, że są tu za karę - dodał Artur.

Łukasz kiwnął głową:
- Mam bardzo krótki lont, jeśli chodzi o brak zainteresowania, głupotę i bezmyślność. - przyznał. I ciągnął: - Rozumiem, Artur, że obawiasz się braku zainteresowania w grupie i mojej reakcji? Skoro zaplanowałeś takie zagranie PR-owe?
Wezwany do odpowiedzi roześmiał się szczerze, zaś młodszy mężczyzna przywołał na twarz tylko cień uśmiechu.
Natalia zauważyła, że rozmawiając z nimi, przez cały czas omiatał ukradkowymi spojrzeniami otoczenie, kontrolując wszystko dookoła.

- A o czym będzie pan... - będziesz mówił? - poprawiła się Beata. Nie ukrywała zainteresowania nowo poznanym mężczyzną.
- O współpracy pomiędzy moją firmą a firmą Artura - odparł krótko. - Reszty dowiecie się na zajęciach.
- Dużo się dowiedziałam, dzięki - Beata podsumowała tak sarkastycznie, że pozostała dwójka siedzących przy stole parsknęła śmiechem. Tylko Łukasz się nie uśmiechnął.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, choć w zasadzie w trójkę: Artur i obie kobiety. Łukasz słuchał, czasem kiwał głową, czasem wyglądał, jakby miał zamiar się wtrącić do rozmowy, ale się powstrzymywał. To on w pewnym momencie zwrócił uwagę:
- Za kwadrans zaczynamy zajęcia. Chciałbym jeszcze obejrzeć salę - zwrócił się do Artura.

Kiedy panowie opuścili bufet, Beata popatrzyła z błyskiem w oku na koleżankę:
- Niezły jest. Zresztą podobnie jak Artur. Ciekawe, czy mają jakieś baby, czy są wolni.
Natalia puściła do niej oko:
- Do boju! Obaj warci twojego zainteresowania. Przynajmniej tak wyglądają. Ten Łukasz to niezłe ciacho, ale... jakiś taki dziwny.
- Mojego? - uśmiechnęła się Beata, choć niezupełnie szczerze:
- Obaj lecą na ciebie. To widać.

- Widzisz coś, czego nie ma - machnęła ręką Natalia. - Po pierwsze, masz rację, że to są dwa męskie ciacha. - odgięła palec wskazujacy. - Po drugie, jako takie, mogą w kobietach wybierać i przebierać. Młodych, zgrabnych i pięknych. Po trzecie - odgięła kolejny palec - nie wiemy, czy nie są zajęci. A po czwarte w końcu, i najważniejsze, pamiętaj, że jestem mężatką.

- Zabrzmiało mocno. - przyznała Beata. - A ty pamiętaj, że zamierzasz się rozwieść i że nie zrobiłaś tego tylko dlatego, że przeczekujesz czas.
Zabrzmiało mocno. Przez chwilę Natalia pożałowała, że zwierzyła się koleżance. Nie chciała słuchać o swoich możliwościach, być swatana, zastanawiać się nad ewentualnym kolejnym związkiem:

- Jeden na razie mi wystarczył. - powiedziała stanowczo:
- Dorobiłam się siwych włosów i sporo stresów. Nie próbuj mnie z nikim skojarzyć, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Jak już się rozstanę z Jankiem, nie zamierzam się z nikim wiązać.
Pragnęła zakończyć temat, ale Beatę trudno było spacyfikować:
- Pożyjemy, zobaczymy - odparła sentencjonalnie.

- Ale ty, Beatka, jesteś mądra, fajna i wolna. - szybko dodała Natalia. - Każdy facet byłby szczęściarzem...
- Jasne. - łagodnie i smutno przerwała jej Beata. - Mam prawie pięćdziesiąt lat, za sobą kilka nieudanych związków, raz oddawałam pierścionek... Gdyby miało mi się coś fajnego przytrafić, to powinno być już dawno. A teraz? Gdybym miała chociaż tak jak ty, związek który się nie udał, ale przeżyłaś kilkanaście dobrych lat, masz fajnego syna, oprócz ostatniego czasu masz wiele fajnych wspomnień. A ja?

Natalia nie wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście zegar pokazał, że muszą się zbierać na zajęcia.
Artur siedział na katedrze, lekko machając nogami. Łukasz stał obok, majstrując przy projektorze i patrząc, czy dobrze wyświetla prezentację. Skinął lekko głową, gdy zobaczył, że weszły na salę.
I od razu rozpoczął wykład, tak jakby czekał tylko na ich przyjście:

- Wasz wykładowca opowiedział państwu o genezie i funkcjonowania telefonu zaufania, którym kieruje. Jak już wiecie, dzwonią tam dzieci i młodzież, żeby porozmawiać o problemach. A ja opowiem o tym, co się dzieje, gdy te problemy przeszkadzają młodemu człowiekowi żyć.

Mówił powoli i wyraźnie, choć obie kobiety wyczuły w jego głosie pewne spięcie i rezerwę. Mężczyzna stał z boku, prawie w kącie, tak aby nie skupiać na sobie uwagi obecnych. Zmieniał slajdy na prezentacji, pokazując i opowiadając, co się dzieje, gdy konsultant telefonu lub czatu odbierze prośbę o pomoc.

- Wszystkie zgłoszenia z prośbą o weryfikację takiego klienta i o spowodowanie interwencji w jego sprawie, spływają do specjalnego wydziału w Komendzie Głównej Policji. Wydział ten ma długą i skomplikowaną nazwę, nikt w zasadzie jej nie używa, jeśli nie musi. Po prostu nazywamy go "Kompu", od całej tej komputerowej otoczki. Pracownicy Kompu są w stanie zlokalizować osobę i spowodować, za pośrednictwem struktury policyjnej, że otrzyma ona szybką pomoc. Czasem nawet wbrew swojej woli - lekko się uśmiechnął i patrzył, jak jego słowa wpływają na słuchaczy.

Natalia patrzyła, jak nieznaczne złagodzenie ściągniętych rysów, które chyba miało być uśmiechem, odmienia zupełnie jego twarz.
"Jak niewiele wystarczy - myślała. - Żeby wyglądać na uśmiechniętego, wcale nie trzeba się szczerzyć od ucha do ucha".
- Na potrzeby podmiotów, które pomagają ludziom, działa całkiem prężna machina. Więc jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w sytuacji, gdy wasz klient będzie potrzebował pilnej pomocy, Kompu jest w gotowości. - zakończył.

Odpowiedział jeszcze na kilka pytań, na inne odmówił odpowiedzi, tłumacząc się tajemnicą służbową:
- Nikt nie może wiedzieć, w jaki sposób lokalizujemy osoby. Pamiętajcie, że Kompu działa nie tylko na potrzeby takich telefonów, jak Artura, ale przede wszystkim w służbie wymiaru sprawiedliwości. Dlatego wszelkie informacje o praktycznym funkcjonowaniu naszej, jak to mówimy, maszyny, są utajnione.

Po wykładzie otoczył go jeszcze wianuszek studentek. Póki wykazywały chęć uzupełnienia informacji, mężczyzna przez chwilę odpowiadał na pytania.
Ale kiedy zauważył, że niektóre z rozmówczyń chętnie zacieśniłyby z nim prywatną znajomość,  pożegnał się stanowczo z interlokutorkami, zebrał sprzęt i podszedł do Artura i obu kobiet:

- Późno już. Chętnie podrzucę was obie do domu, jeśli nie macie innych planów.
- W zasadzie ja odwożę dziewczyny po sobotnich zajęciach - odezwał się Artur. - Dzięki za dzisiejszą pomoc. Zdzwonimy się.
Po tak stanowczej odprawie, drugiemu mężczyźnie nie pozostało nic innego, tylko się pożegnać.

***
Tym razem Natalii w zasypianiu towarzyszyło wspomnienie ostrych, ściągniętych rysów i lekkiego uśmiechu. I, dla kontrastu, szeroko uśmiechniętej twarzy Artura. Już na granicy jawy i snu zdążyła jeszcze pomyśleć, jak bardzo różni są ci dwaj mężczyźni a jednak jak bardzo zaprzyjaźnieni....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro