13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mijały dni. Natalia, kiedy była w domu, coraz bardziej zamykała się w sobie. Jedynie podczas rozmów z synem wracał jej dawny humor. Rozmowy z mężem ograniczała do minimum.
"Byłoby dobrze, gdyby on postępował podobnie - myślała zirytowana. Kiedyś, zanim jeszcze świat jej się zawalił, lubiła spędzać czas z Jankiem: wspólnie oglądali ulubione seriale, jeździli rowerami na wycieczki, rozmawiali i śmiali się z absurdów codziennego życia.
"Ale to było dawno" - pomyślała.
Teraz starała się tę interakcję zminimalizować do naprawdę niezbędnych tematów: kto zrobi zakupy, co ugotować na obiad, jak pomóc Romkowi w lekcjach.

Irytowało ją w mężu wszystko: że siedzi obok, że gryzie kanapkę, że stuka w klawiaturę komputera. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, patrząc na niego, siedzieć przy tym samym stole. Kiedy wychodził, zastanawiała się, czy znów z kimś się spotyka. Kiedy siedział z telefonem w ręku, wyobrażała sobie, że znów z kimś wymienia figlarne wiadomości.
Zaczęło do niej docierać, że przeceniła swoje siły, zakładając, że wytrzyma z nim kolejne półtora roku. A choćby tylko rok.

Po pracy nie chciało jej się wracać od razu do domu. Chodziła więc do galerii handlowych, do kina, na długie spacery. Irytowało ją, że musi sobie wynajdywać preteksty do ucieczki z domu. Przestała oglądać filmy i seriale, bo prędzej czy później w każdym z nich był poruszony temat zdrady, niechcianej miłości, kłamstwa małżeńskiego. A teraz nie była w stanie patrzeć na takie sytuacje. Nawet wiedząc, że to tylko fikcja. Zbyt mocno poruszało ją cierpienie bohaterek czy nieuczciwość bohaterów. I od razu odnosiła je do swojej sytuacji. I zaczynała być zła.
Zdawała sobie sprawę, że złość i irytacja, którą czuła, dawała jej siłę i napędzała do codziennego życia. Gdyby nie to, z pewnością już dawno by się załamała.
Dlatego pielęgnowała te silne uczucia, ale z drugiej strony czuła, jak bardzo ta sytuacja ją męczy. Nie wiedziała, co robić.
"Nie dam rady" - myślała. Jednocześnie chciało jej się krzyczeć ze złości i płakać z żalu nad utraconym spokojem.

Na szczęście był marzec i zaczynała się wiosna, zimowy chłód ustępował powoli cieplejszym tonom. To pozwalało jej spędzać więcej czasu na spacerach i łonie przyrody.
Któregoś dnia, wędrując bez celu po jakimś nieznanym parku, który znalazła wracając do domu, łzy mimowolnie wezbrały jej pod powiekami. Zobaczyła sielski obrazek, cudowny w swojej zwyczajności. Na ławce siedziała para młodych ludzi, z pewnością młodszych od niej przynajmniej o dekadę lub jeszcze więcej. Ona oparła głowę na jego ramieniu, on ją objął i trzymał za rękę. Ona coś mówiła, a on drugą dłonią odgarnął jej zabłąkany kosmyk włosów, który pod wpływem powiewu wiatru znalazł się na policzku. A później popatrzyli na siebie ciepło i spletli dłonie w delikatnym uścisku.

Tyle było czułości w tym prostym geście, tyle nieudawanego uczucia, że Natalię coś ukłuło w piersi. Przyspieszyła kroku, żeby minąć tę ławkę jak najszybciej. Znalazła sobie drugą, daleko od tej, którą okupowali ci młodzi ludzie. Ta była pusta i stała w otoczeniu krzewów. Przysiadła na twardej desce, przywarła do sztywnego oparcia i zamknęła oczy, a twarz wystawiła ku słońcu.
Delikatnej, marcowe, choć już ciepłe promienie muskały jej twarz. Zacisnęła powieki:
- Nie rozpłaczę się - pomyślała, a później mimowolnie powiedziała to na głos. Najpierw cicho, do siebie. A później głośniej, z naciskiem, mając nadzieję, że uczucia, które ją przepełniły ponad miarę, ugną się przed siłą woli.

- Nie rozpłaczę się. Dam radę. - zdążyła jeszcze powiedzieć, a łzy już spływały jej po policzkach. Poddała się. Tu, w tym sielskim kąciku przy nieśmiało kwitnących krzewach, z ćwierkającymi gdzieś niedaleko wróblami, pierwszy raz od trzech miesięcy pozwoliła sobie na utratę panowania nad sobą. Szloch wyrwał się z jej gardła, łkanie dusiło krtań a ręce zaciskały się rozpaczliwie na rąbku rozpiętej kurtki:
- Już nie mogę - szeptała do siebie. - Nie dam rady. Chciałam.... starałam się być silna. To w końcu miało być tylko półtora roku. Dla Romka. Dla jego dobra i spokoju - powtórzyła z naciskiem, mając nadzieję, że w końcu zapanuje nad własną żałością.

Ale niestety. Ani zaklinanie rzeczywistości, ani szeptanie postanowień nie pomogło jej się opanować. Łzy toczyły się po policzkach, żłobiły mokre rysy na ściągniętej skórze, najpierw jedna za drugą a później strumieniem.
Przestała walczyć. Czuła się przytłoczona, nieszczęśliwa, zrozpaczona. Wypłakiwała wszystkie trudne momenty, które zdarzyły jej się od tamtego pamiętnego Sylwestra; każdą chwilę, która wymagała od niej opanowania emocji w ciągu ostatnich trzech miesięcy; każdą żałosną myśl, w której porównywała się z kochanką męża:

- Dlaczego? Co takiego zrobiłam, że los tak się na mnie zemścił? Co ona ma takiego, czego ja nie mam?! Czego mi zabrakło po tych piętnastu latach? Przecież nie jestem ani brzydka, ani gruba, ani głupia. Dbałam o dom, o rodzinę. Niczym nie musiał się martwić... - szlochała. - Miał uprane, posprzątane, dopilnowane dziecko, zdejmowałam mu z głowy wszystkie problemy, które mogłam.... robiłam wszystko... może źle...
Żaliła się sobie i otoczeniu: szumiącym gałązkom pokrytym żółtym kwieciem, skaczącym po nich maleńkim, ruchliwym wróblom, promieniom słońca, które ogrzewały jej udręczoną twarz. W tym momencie było jej wszystko jedno, czy ktoś ją zobaczy lub usłyszy. I jak zareaguje.
Dłuższą chwilę trwało, zanim rozpaczliwy szloch zaczął cichnąć w jej gardle a spazmatyczny oddech powoli się uspokajał. Wzięła jeden wdech, później drugi. Powoli i delikatnie. Zakrztusiła się, bo gardło nadal miała zaciśnięte. Zakaszlała nerwowo.

Po tak silnym płaczu nie było łatwo dojść do siebie. Ale się udało.
Mimo, że twarz i szyję nadal miała mokre, łagodny powiew wiatru i ciepłe słońce zrobiły swoje. Po chwili już tylko zaschnięte ślady łez i czerwone oczy dawały świadectwo jej niedawnej rozpaczy.
Rozejrzała się dookoła, westchnęła głęboko, pierwszy raz od dawna czując się wolna od negatywnych emocji. A później znów zamknęła oczy i wystawiła twarz na słońce. Światło i ciepło dobrze jej zrobiły: uspokajały, relaksowały, dawały siłę i nadzieję na przyszłość.

***
W tym czasie Anka dorastała do domowego buntu. Zawsze oddana mężowi, otwarta na jego potrzeby, przez wiele lat zadowalała się byciem perfekcyjną żoną i panią domu. Wszystko układała pod dyktando Wiktora: wygląd, zachowanie, zwyczaje domowe. Robiła, co chciał i jak chciał. I była z tego zadowolona. Teraz, gdy wyszła z domu i poznała smak częściowej niezależności, zrozumiała, że już jej to nie wystarczy.
Wiktor już od dwóch tygodni mieszkał w Warszawie i sprawiał wrażenie, jakby nie spieszyło mu się znów za ocean. Jak zawsze, dużo pracował: spędzał czas w firmie i na spotkaniach z ważniejszymi klientami. Wracał późno, najczęściej zadowolony z dobrze spędzonego czasu. 

Kiedy wchodził do mieszkania, Anka czekała, uśmiechnięta i stęskniona. Podawała mu obiad, zabawiała rozmową:
- Jak ci minął dzień?
A później słuchała uważnie, zadawała pytania, chwaliła. Tak, jak zawsze. Trochę przeszkadzało jej, że kiedy chciała opowiedzieć o swoich sprawach, pochwalić się czymś bądź poradzić, mąż najczęściej machał ręką:
- Kotek, zrobisz, jak uważasz. - a mówił to takim tonem, jakby miał zamiar dodać: - To i tak mało ważne.
Żałowała, bo to wszystko nadal było dla niej nowe i trudne. Wiktor był szefem od wielu lat, wszelkie kwestie związane z zarządzaniem zespołami miał w małym palcu. Chętnie radziłaby się go, bo z pewnością wiele mogła się od niego nauczyć.

Po co miała wyważać otwarte drzwi i odkrywać Amerykę, działając metodą prób i błędów? Gdyby mogła przegadać konkretny problem z mężem?
Dlatego narastał w niej bunt. Wiktor nadal widział w niej swoją małą dziewczynkę, która miała mu ułatwiać życie. I ułatwiała, bez względu na to, że sama ma teraz pracę.
Rano, kiedy tylko wstawała, robiła śniadanie, parzyła kawę, przygotowywała się do pracy. Jeśli Wiktor wstał w miarę wcześnie, pili razem kawę i wspólnie jedli. Jeśli nie, zostawiała mu wszystko i pędziła do pracy.
Przestała po zabiegach siadywać w kafejce, bo spieszyła się do domu. Nie miała już czasu na spokojną rozmowę z Maciejewskim. A żałowała tego. Mężczyzna z biegiem czasu okazał się ciekawym rozmówcą. I nawet sympatycznym, pod warunkiem, że nie wpadał w "bubkowe" klimaty.

W międzyczasie nadzorowała panią do pomocy, która sprzątała, gotowała i robiła zakupy. Wiktor lubił porządek i dobre jedzenie. Anka zdawała sobie sprawę, że gdyby z powodu pracy zaniedbała sprawy domowe, z pewnością mąż miałby dużo do powiedzenia.
Kiedy po powrocie ogarnęła wszystko w domu i zadbała o wygląd, niedługo później wracał Wiktor, zmęczony po całym dniu spędzonym na doglądaniu interesu. I Anka, jak dobra żona, skupiała się na nim, żeby przy niej odpoczął i zrelaksował się.
Tak było przez lata i dotąd nigdy tego nie kwestionowała. Ale ostatnio czuła coraz większą dysproporcję w stosunkach pomiędzy nimi. Też chciałaby poczuć, że jest dla niego ważna.
Nie w łóżku, nie wtedy, gdy jest pieszczona jego silnymi dłońmi. Wystarczyłoby, gdyby mąż jej po prostu wysłuchał, zapytał o problemy, udzielił rady, dał wskazówki.
"Co to dla niego? - myślała.

A miała sporo problemów. Dopiero teraz, gdy zabrakło życzliwego jej dyrektora, zrozumiała, jak trudne jest bycie szefem zespołu. Pozbyła się Beaty, proponując ją na miejsce dyrektora. Dzięki temu miała pewność, że nikt w zespole nie będzie jej bruździł. Ale przysporzyło jej to innych kłopotów: Beata jako dyrektor czepiała się drobiazgowo każdego materiału, każdej danej i każdego wniosku. Krytykowała tak ciężko przygotowane przez Ankę analizy i pomysły na rozwój działalności.
Każda propozycja, którą Anka składała, była z pogardą odrzucana. Kobieta nie miała już sił. Nie bała się ciężkiej pracy, od kilku miesięcy pracowała ciężej niż kiedykolwiek, ale chciała widzieć w tym jakiś sens. A podczas rozmów z Beatą nie tylko go nie widziała, ale z każdej rozmowy wychodziła coraz bardziej zniechęcona.

"Nie tak miało być - myślała rozżalona. - Byłam przekonana, że Beata przestanie we mnie widzieć rywalkę. I że doceni moją inicjatywę".
I dlatego dziś, kiedy oczekiwała na powrót męża, zamierzała upomnieć się o jego pomoc, radę jednorazową lub stały mentoring. Przyjęłaby wszystko, byle mogła liczyć na jego wsparcie.
Spodziewała się, że ta rozmowa może być trudna, dlatego poświęciła sporo czasu na przygotowanie argumentów. Liczyła się z tym, że będzie musiała przełamać niechęć męża.
Przygotowała deser, upiekła jego ulubione bezy z bananowo - wiśniowym nadzieniem, polane odrobiną brandy. Ubrała się starannie, poprawiła makijaż, ułożyła włosy. Usiadła w salonie i czekała.

Kiedy Wiktor wrócił, podała obiad a w zasadzie kolację. Usiadła przy stole, jak zwykle skupiona na jego potrzebach.
Deser i kieliszek wina wprawił go w dobry nastrój. Widziała to w jego oczach i w figlarnie wygiętym kąciku ust.
- Chciałam cię o coś poprosić. - zaczęła. - O radę.
- Taaak? - obrzucił ją żartobliwym spojrzeniem. - Jeśli chodzi o włosy, to znasz moje zdanie: zapuść do dawnej długości.

- Nie chodzi o włosy - uśmiechnęła się. - Mam coś ważniejszego.
Mężczyzna przyglądał się jej i zdecydowaniu, jakie widniało w jej oczach.
"Co kociątko wymyśliła?" - zastanawiał się przez chwilę. Wyglądała dziś naprawdę ładnie, była dopracowana tak, jak lubił: delikatnie, dziewczęco a jednocześnie elegancko. Postarała się nawet o jego ulubiony deser i wino...
"Co by to nie było, zgodzę się. - pomyślał. - Bez względu na to, czy chodzi o nowy samochód, wakacje w ciepłym kraju czy wypad do Paryża na zakupy".

- Jeśli kupiłaś sobie coś ładnego i zastanawiasz się, czy to mi się spodoba, to chętnie ocenię. - zażartował. - Lubię cię w nowych szmatkach, a jeszcze bardziej bez nich....
Jeszcze nie zakończył, a już widział, jak entuzjazm w jej oczach zaczął gasnąć. Nadal się uśmiechała, ale bardziej z nawyku, niż z rzeczywistej potrzeby. Nic już nie rozświetlało jej oczu, tak błyszczących jeszcze przed chwilą. Z ust, które się rozchyliły, nie wyfrunęło ani jedno słowo. Ani jeden z tak pracowicie przygotowanej listy argumentów.
Anka zrozumiała w tym momencie jedno: mąż nigdy nie potraktuje jej jak poważną, dorosłą osobę. Była dla niego tylko trzpiotką, kotkiem, młodą, dekoracyjną żoną. Nigdy nie będzie prawdziwą partnerką.

- No? Kotek? - ponaglił ją. Ale kobieta pokręciła głową:
- Nic... Tak się zastanawiałam... Może pójdziemy w tym tygodniu do teatru? W "Balladzie" grają ciekawą sztukę.
Czemu mu się wydawało, że zamierzała zapytać o coś innego? Coś... ważniejszego? Pokręcił głową nad własną niedomyślnością:
- Oczywiście, kotek, że pójdziemy. - uśmiechnął się. - Przecież wiesz, że lubię ci sprawiać przyjemność.
Tej nocy, leżąc przy nim, długo nie mogła zasnąć. Odkrycie, którego tak nagle dokonała, przewartościowało jej sposób myślenia. Wiedziała już, że będzie musiała uczyć się od kogoś innego.

***
Następnego dnia rano Anka postarała się "przypadkiem" wpaść na prezesa Maciejewskiego. Kiedy mijała go na korytarzu, korzystając z tego, że byli sami, poprosiła:
- Czy mógłbyś poświęcić mi chwilę? Idealnie byłoby tak, jak wcześniej, po pracy a przed rehabilitacją. Chciałabym coś z tobą omówić..?
Młody mężczyzna popatrzył z przyjemnością na spłonioną kobietę. Z rumieńcem na policzkach i prośba w oczach wyglądała bardzo ładnie:
- Pytanie brzmi, czy ty będziesz miała czas. - wytknął jej:
- Ostatnio nie miałaś.

- Tak, bo.... - zająknęła się. W pierwszej chwili chciała się tłumaczyć, ale statecznie zrezygnowala. Tylko uśmiechnęła się do niego. - Ale teraz już mam. I będę miała.
Popatrzył w jej czyste, błękitne oczy i uśmiechnął się:
- Oczywiście. Przyjdę do ciebie, jak już wszyscy sobie pójdą. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Nie miała wielkiego mniemania o jego zdolnościach kierowniczych. Ale, w przeciwieństwie do niej, on już trochę szefował różnym ludziom. Przyszedł do nich z jednego oddziału terenowego, gdzie też był wiceprezesem. Wcześniej też coś nadzorował.

Pomyślała, że czas najwyższy wziąć swoje sprawy w swoje ręce, jeśli chce się rozwijać i robić coś pożytecznego dla siebie. Jeśli sama sobie nie wyszarpie wiedzy, nikt jej tego nie da.
Pracy merytorycznej i takiego ogólnego obycia w firmie będzie się uczyć od życzliwej Natalii i niechętnej Beaty. Tego wszystkiego, co każda z jej zespołu już wie od dawna, a Anka w tym zakresie jest na poziomie swoich stażystek.

"I to dokładnie" - pomyślała z humorem. Te dwie młode dziewczyny właśnie ukończyły studia, to była ich pierwsza praca. Tak, jak jej. Tyle, że one podczas nauki też gdzieś pracowały, w sklepach, w kawiarni, nawet w fabryce dużej firmy cukierniczej. A ona nic, nigdy. Ma do nadrobienia dużo, przynajmniej dziesięć lat doświadczenia zawodowego.
Gdyby teraz pracowała tak, jak zakładała pierwotnie, na podrzędnym stanowisku, mogłaby o wszystko pytać, prosić o radę, konsultować każdy swój krok z bardziej doświadczonymi pracownikami. Tak, jak te dwie młode dziewczyny.

Ale jest kierownikiem zespołu, ma pięć podwładnych, a każda z nich jest inna. Musi umieć podejść do każdej z nich i do wszystkich razem, koordynować ich pracę tak, żeby Beata, pełniąca obowiązki dyrektora, nie miała powodu się czepiać.
Od Beaty może nawet więcej wyciągnie niż od Natalii, bo wszystko, czego się nauczy, z pewnością będzie szczere, a nie "lukrowane". A wiedzy o tym, jak sobie poradzić z Beatą, dostarczy jej Bubek. Zauważyła, że Maciejewski, jako szef, nie ma skrupułów, nie owija w bawełnę i z pewnością nie nadstawia karku za podległych pracowników. Będzie dobrym nauczycielem, celowo lub mimochodem.

A ona umie się uczyć od innych. Przez całe życie uczyła się od WIktora, jak być szczęśliwą w życiu z dominującym mężczyzną i takiego ogólnego obycia, to teraz zrobi to samo z dziewczynami i Maciejewskim.
"Szkoda, że dyrektor wyjechał" - pomyślała z żalem. Od tego dżentelmena starszej daty nauczyła się już, że się powinno kulturalnie rozmawiać z podwładnymi, traktować w sposób pełen szacunku i bronić pracowników, by każdy z nich czuł się bezpiecznie w pracy. Z kolei od Bubka nauczy się pewnej dozy bezwzględności i dbania o własny interes zawodowy, co z pewnością wzbogaci jej umiejętności jako szefa.

Od Beaty już się dużo nauczyła - że nie można pracownikom wierzyć na słowo i że można trafić zarówno na niechętnego podwładnego jak i przełożonego.
A od wszystkich nich - jak układać sobie stosunki zawodowe i międzyludzkie w różnorodnym środowisku, jakim jest duża firma. Będą ją uczyć celowo lub mimowolnie, a ona będzie dobrą obserwatorką i pojętną uczennicą - obiecała sobie.
Dlatego, kiedy już po zakończeniu pracy i opustoszeniu biura zapukał do jej drzwi Maciejewski, z uśmiechem poprosiła, żeby wszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro