22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Te dziesięć dni w Stanach było dziwne. Bardzo namiętne, nie mogła zaprzeczyć, ale również pełne emocji, negatywnych i pozytywnych też oraz wzajemnych pretensji.

Podczas tamtej rozmowy pierwszego popołudnia po przylocie spokojnie ale zdecydowanie powiedziała mu wszystko: o swoim oczekiwaniu na wspólny wieczór kilka dni temu, o rozczarowaniu jego nieobecnością, o tym, jak źle się czuła, gdy on nie dzwonił żeby wyjaśnić czy się usprawiedliwić.

- Wiesz, że nigdy tego nie robię - wszedł jej w słowo.

To była prawda. Kiedy pojawiała się ważna kwestia biznesowa: spotkanie, zadanie do wykonania, jakieś wcześniej nieplanowane działanie, koncentrował się na nim bez reszty. Wszystkie inne sprawy schodziły na plan dalszy. Był utalentowanym biznesmenem i wiedział, jak wykorzystywać pojawiające się okazje oraz jak ważne jest reagowanie na problemy. Ale wtedy myślał tylko o tym, nic nie mogło rozproszyć jego skupienia na zadaniu.

Tak, jak te kilka dni temu. Okazało się, że ktoś w Londynie jest zainteresowany jednym z jego programów. Mogła wyniknąć z tego niezła współpraca. Tamten "ktoś" chciał go zobaczyć osobiście. Wiktor też był zwolennikiem rozmów twarzą w twarz, bez pośrednictwa techniki. Przynajmniej tych ważniejszych, gdzie poznaje się potencjalnego interesariusza, dokonuje pierwszej oceny jego wiarygodności i zachowania.

"Ktoś" z Londynu był na tyle dużym graczem, że warto było polecieć wcześniej i poświęcić mu osobiście czas. I był to czas dobrze wykorzystany. Nic sobie na tym etapie jeszcze nie obiecali, ale nakreślili warunki ewentualnej współpracy.

Anka musi zrozumieć, że dobro jego firmy jest również jej dobrem. Przekłada się na modne fatałaszki, wzięty salon SPA, gdzie przyjmują ją praktycznie bez zapisów, najdroższy i najbardziej znany w Warszawie klub fitness i całą listę przywilejów, które można dostać nie tylko za pieniądze, ale przede wszystkim za prestiż osobisty.

"Ale w zasadzie kociątko ma trochę racji - pomyślał, słuchając jej. - Mogłem zadzwonić. Dwie minuty w samochodzie czy na lotnisku, a nawet pięć, nie zbawiłoby mnie, a ją udobruchało. Nie musiałbym teraz wysłuchiwać, jak bardzo była rozżalona i samotna. Nie zmieniłoby to sytuacji w interesach, a wpłynęłoby pozytywnie na jej samopoczucie. I mój spokój".

Spodobało mu się, w jaki sposób o tym mówiła. Nie był to ciąg żali i pretensji znudzonej żony, na jakie narzekają często jego partnerzy w interesach. Nie była to też lista zarzutów, na czele z "Ty mnie nie rozumiesz". Takiego przebiegu dyskusji nie zniósłby i uciął po pierwszych wyrzutach.

Kociątko zrobiła konkretne i rzeczowe podsumowanie tego, jak ona odczuła jego wcześniejszy wyjazd. Nie kryła, ile negatywnych emocji wzbudziła w niej jego egoistyczna decyzja. Podkreślała, że przecież są małżeństwem, mieli wspólne plany a ona, jako jego żona, powinna mieć prawo do informacji o ich zmianie. Proponowała proste i łatwe rozwiązania, takie jak krótka i konkretna rozmowa telefoniczna "przed", żeby przygotować grunt. Kiedy skończyła, kiwnął głową i podszedł do niej:

- Kociątko, przyznaję ci rację - odparł. - Powinienem był zadzwonić. Wiesz, jak to jest, gdy mam coś do zrobienia. Obiecuję, że postaram się pamiętać, żeby dawać ci znać o zmianie planów. Ale myślałem o tobie - gładko wplótł argumenty łagodzące.

"I to takie, które kociątko musi przyjąć, bo są zgodne z jej tokiem myślenia" - uśmiechnął się w duchu:

- Myślałem, że robię dobrze, wyjeżdżając sam. Jechać musiałem, ale mógłbym nalegać, żebyś poleciała ze mną. Ale się powstrzymałem. Ostatnio dużo mówiłaś o swojej pracy, o konieczności wzięcia urlopu, dlatego twoich planów nie zmieniałem. Doceniłem twój brak dyspozycyjności, prawda? Ale masz rację, mogłem.... i powinienem... - poprawił się. - ... zadzwonić, żeby cię poinformować.

Anka otworzyła szeroko oczy, nie spodziewając się takiego wyznania. Była zaskoczona zgodnością Wiktora. Wiedziała, że jeśli już coś takiego powiedział, ona będzie mogła się na te słowa powoływać w przyszłości. Do tego zwrócił jej uwagę na fakt, którego dotąd nie doceniła. To prawda, zmienił tylko swoje plany, jej sytuację uszanował i pozostawił w pierwotnym zakresie.

Nie pozostało jej już nic, poza zakończeniem tematu. Uzyskała pewne ustępstwo z jego strony, popatrzyła również na to, co się zdarzyło, z trochę innego punktu widzenia. Równie logicznego, jak jej pretensje.

Dlatego teraz, usatysfakcjonowana, zamknęła usta, pozwoliła mu się objąć i pokazać siłę jego pragnienia. Która zresztą szła w sukurs z jej pragnieniami.

A kiedy usłyszała:

- No i po co się ubierałaś, kociątko? Pierwotny strój bardziej mi się podobał.

roześmiała się, szczęśliwa. Przymknęła oczy, poddała mu usta i oddała się bez reszty jego pieszczotom.

***

Noce ją satysfakcjonowały, nawet jeśli nie zawsze było tak, jak ona by chciała. Czasem musiała się nagiąć do upodobań Wiktora. Szczególnie, gdy wracał zmęczony i zły, gdy widziała, że zdarzyło się coś nie po jego myśli.
Na zewnątrz zdystansowany i opanowany, potrzebował wyładować emocje. Tu nie był panem prezesem, chłodnym negocjatorem, tylko silnym, sfrustrowanym mężczyzną. Który musiał dać ujście targającymi go demonom. Dopóki się wyładowywał, seks był silny, mocny, nawet trochę brutalny.
Przywykła. Nigdy nie zrobił jej prawdziwej krzywdy, co to to nie. Najwyżej przez kolejne dni miała otarcia, siniaki, mocne "malinki" i zakwasy. No i ślady więzów na nadgarstkach.

Nie przepadała za tym. Ale rozumiała. Tyle lat z Wiktorem nauczyło ją tolerancji. Przecież nie robił jej poważnej, trwałej krzywdy. Nie gustował też w żadnych dewiacjach. Anka przez lata nasłuchała się od żon biznesowych partnerów lub klientów Wiktora o różnych praktykach, sprowadzających kobietę do roli przedmiotu, upokarzanego publicznie, oddawanego "dalej" i bez prawa głosu. Czasem nawet konieczna była interwencja medyczna, kiedy np. podduszana kobieta zemdlała albo więzy były zbyt silne i zbyt długo założone.

Tak, niektórzy z biznesowych partnerów lub klientów Wiktora gustowali w takich rozrywkach. On nigdy.
Anka zawsze miała prawo przerwać zabawę, jeśli nie byłaby w stanie wytrzymać. Nigdy jej nie kneblował ani nie używał prawdziwej przemocy. Zawsze czuła się bezpieczna.

Osobiście wolała łagodnie, spokojnie i czule. Radośnie i namiętnie. Z satysfakcjonującą, romantyczną grą wstępną i ciepłym przytulaniem po.
Niestety, tu w Stanach więcej miała tych trudniejszych przeżyć. Przynajmniej na początku "zabawy".
Owszem, w środku nocy, kiedy się w niego wtulała, bywał ciepły, czuły i troskliwy. Albo nad ranem, gdy jeszcze, rozbrojony spokojem nocy, nie zakuł się w zbroję twardego biznesmena. Wtedy miała to, co lubiła: ciepło, delikatność, czułość. I tak, jak lubiła. Znał jej wszystkie wrażliwe punkty, potrzeby i upodobania. Potrafił grać na niej jak na instrumencie.

Ale kiedy przychodził po pracy, był spięty , naładowany negatywnymi emocjami. Potrzebował czasu, żeby się wyładować.

Do tego zdarzyło im się kilka spięć. Zwykłych, codziennych, takich, z jakich składa się życie. Wiktorowi zależało czasem, żeby Anka gdzieś się pojawiła jako jego towarzyszka: w teatrze, na kolacji, na spotkaniu biznesowym. Miała za zadanie zabawiać spokojnym smalk - talkiem żony czy kochanki jego partnerów w interesach czy klientów. Nie oczekiwał od niej włączania się do rozmów, komentowania zachowania innych mężczyzn czy poruszania w rozmowach poważnych tematów: politycznych, społecznych, równościowych.

Kiedyś, kiedy cały świat Anki kręcił się wokół domu i męża, doskonale odnajdowała się w takiej roli. Teraz zbyt dużo rzeczy ją interesowało i mając pod ręką przedstawicielki innego narodu (a nawet narodów, bo społeczeństwo USA to tygiel różnych narodowości) chętnie zaspokajała ciekawość. Nie obyło się przy tym bez poruszania poważnych tematów, takich jak: religia, sprawy społeczne, polityka państwa czy kwestie rasowe.

Anka zjeździła z Wiktorem sporo miejsc, w Polsce i na świecie. Jako "mężowska" partnerka bywała w różnych krajach Europy a turystycznie w Azji, Afryce i nawet Ameryce Południowej. Ale w Stanach była pierwszy raz. Do tej pory znała je z filmów, książek, opowieści. Dlatego korzystała z okazji, żeby rozszerzyć swoją wiedzę, wypytując nowo poznane kobiety o warunki życia w USA.
To nie podobało się Wiktorowi. Ostatniego wieczora jej pobytu w Staanch, kiedy właśnie wrócili z kolacji z nowym, obiecującym klientem, wytykał jej:
- Powinnaś rozmawiać z nimi o modzie, wodzie i pogodzie, niebie i chlebie...
- Czyli o tak zwanej "dupie Maryni"? - przerwała mu.

Skrzywił się i chwycił ją za ręce:
- Wiesz, że nie lubię, jak przeklinasz.... - ścisnął jej nadgarstki, aż zabolały. Skrzywiła się. A on uśmiechnął. Lubił, kiedy kociątko była na jego łasce. I kiedy od niego zależało, jaką karę poniesie za swoje nieposłuszeństwo.

- Zmieniłaś się, kotek - przyciągnął ją do siebie, mimo że nie miała na to ochoty. Spróbowała się uwolnić, ale bezskutecznie. Wiktor trzymał mocno. Dlatego przestała się szarpać i czekała na to, co będzie dalej. A on patrzył na nią z upodobaniem: lekko potargana, zarumieniona, z błyszczącymi oczami była wszystkim, czego potrzebował do szczęścia. Co go podniecało i zaspokajało. "Oczywiście, kiedy była obok." - pomyślał.

A teraz była. I patrzyła na niego spokojnie:
- I co teraz? - zapytała.
- Musze pomyśleć, co z tobą zrobić. Mówisz wulgarne słowa, nie zachowujesz się jak moja żona, robisz po swojemu. - odparł, mocniej ją przyciągając.
Oparła dłonie, obie złączone w jego jednej ręce, o jego twardą pierś. Poczuła bijące serce. To spowodowało jej reakcję: szybszy oddech, gorące wibracje w podbrzuszu, podniecenie opanowujące jej ciało.

Wiktor to widział i wpadł mi do głowy iście szatański pomysł. Uśmiechnął się:
- Chodź! - pociągnął ją za sobą. Ale jeszcze zapytał:
- Potrzebujesz skorzystać z toalety?
- Nie - odparła, pragnąc jak najszybciej znaleźć ukojenie w jego ramionach.

W jego sypialni było cicho i ciemno. Rozebrał ją powolutku, całując i pieszcząc przy każdym ruchu. Piersi już miała wrażliwe, sutki twarde, w podbrzuszu rozlewał się ogień:
- Pospiesz się, proszę... - mruczała, wyginając się do jego dotyku.
Pchnął ją na łóżko. Opadła właśnie w taki sposób, w jaki był mu potrzebny. Wyciągnął z szafki kajdanki.
- Nie szarfa? - zdziwiła się.
- Nie - jego mroczny uśmiech nie zaniepokoił jej.

Wiktor najczęściej używał szarfy, kajdanki były użytkowane tylko wtedy, gdy naprawdę mu zależało, żeby znalazła się w jego władzy.
Szarfę z reguły wiązał w ten sposób, żeby miała możliwość uwolnić się z niej sama. Z kajdanek nie mogła.

Podała mu ręce, a on wsunął je w metalowe okowy. Uniósł jej spięte dłonie nad głowę i dodatkowym łańcuszkiem zamocował do kratki, wieńczącej szczyt łóżka:
- Wygodnie, kociątko? - usiadł obok niej.
- Tak, Wiktor - przesunęła długie, szczupłe nogi, żeby zrobić mu miejsce obok. W tej chwili pragnęła go całą sobą.

Usiadł obok, pieścił ją i dotykał, ale sam się jeszcze nie rozebrał. Tylko rozchełstał koszulę, tak że widziała fragment jego nagiej piersi. Poruszyła się nagląco i popatrzyła mu w oczy:
- Pospiesz się - poprosiła.
- Spokojnie, mamy czas - mruczał, pieszcząc dłońmi jej nagie, chętne ciało. Wiedział, w jaki sposób dotykać, żeby zwiększyć jej pragnienie, ale nie doprowadzić do spełnienia.

Głaskał, dotykał, pieścił. Po najbardziej wrażliwych punktach: szyi, piersiach, podbrzuszu i na styku ud. Każdy ruch był dla niej, dla jej przyjemności. Już się wiła i wzdychała, przymknęła oczy:
- Chodź do mnie! - mruczała, widząc, że on nie zamierza dołączyć.
A Wiktor, widząc że ona jest na skraju rozkoszy, podniecona prawie do granic, uśmiechnął się i odsunął.
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc:
- Wiktor?! - ponagliła go, już gniewnie. Wszystko w niej domagało się spełnienia.

Wstał, stanął obok łóżka i założył ręce na piersi:
- Poczekaj na mnie, kociątko - uśmiechnął się demonicznie. - Drzwi będą otwarte, gdybyś czegoś potrzebowała, wołaj. Muszę jeszcze popracować, przyjdę jak skończę.
I wyszedł. Anka patrzyła w osłupieniu:
- Wiktor? - zawołała. Ale nie przyszedł.

Została sama. Wzbudzone pragnienie męczyło ją. Mężczyzna w mistrzowski sposób ją doprowadził na skraj pożądania i zostawił.
- Wiktor?! To są jakieś jaja?! - zawołała gniewnie.
Przez długą chwilę męczyła się, starając zapanować nad rządzącym nią podnieceniem. I nad irytacją.
"Specjalnie to zrobił? - myślała gniewnie. - Zabawił się, chciał mi dać nauczkę? Och, to..." - zmęłła w myślach barwne epitety, którymi w tym momencie obdarzyła męża.

Przez chwilę próbowała się wyswobodzić. Efektem były otarcia na nadgarstkach. A później zawołała, już z gniewem w głosie:

- Wiktor! W tej chwili mnie uwolnij! Przesadziłeś!!!

Jeszcze przez chwilę nic się nie działo, a później mąż pojawił się w drzwiach. Uśmiechał się lekko z satysfakcją:
- Co tam, kociątko? Stęskniłaś się?
Widząc gniewną minę żony, usiadł obok i położył ręce na jej ciele:
- Pragniesz kontynuować zabawę?
- Uwolnij mnie - wycedziła, patrząc na niego oczami jak sztylety.

Jeszcze chyba nie zrozumiał, że przesadził. Zaczął ją głaskać, oczekując, że ona odpowie uśmiechem. Ale była tak wściekła, że nie odczuwała przyjemności. Zupełnie, jakby odcięła te doznania:
- Uwolnij mnie - zażądała.
Starała się, żeby te słowa zabrzmiały spokojnie. Mąż pokręcił głową i znów się uśmiechnął:
- Nie, kociątko. Jesteś teraz w mojej władzy...

Mruczał i pieścił ją tak, jak najbardziej lubiła. Zawsze była wrażliwa na delikatny dotyk, więc teraz przesuwał powolutku dłonią po jej nodze, od stopy, poprzez kostkę, łydkę, po kolano.
Anka nie reagowała tak, jak oczekiwał. Usiadł więc między jej nogami, uniósł jedną i tam, gdzie przed chwilą pieściła jego ręką, teraz robiły to usta.

Wiedział, że potrafi sprawić przyjemność, rozkosz, doprowadzić do ekstazy. Ale tym razem jego wargi nie napotkały właściwej odpowiedzi. Przez ciało Anki nie przeszedł dreszcz oczekiwania, nie wyprężyło się ono pod wpływem przyjemnych doznań.
Popatrzył na nią: nie przymknęła oczu, lecz nadal patrzyła na niego z gniewem a wargi miała zaciśnięte w cienką kreskę.

- Co się dzieje, kociątko? - wymruczał. - Przecież lubisz, jak cię dotykam?
- Uwolnij mnie - odparła, znów na pozór spokojnie.
Patrzył na nią przez chwilę, a później skinął głową i zwolnił jej dłonie z metalowych oków. Anka potarła nadgarstki. A kiedy dotknęła miejsca, gdzie najbardziej można było wyczuć puls, coś jej zamigotało w pamięci. Coś nieuchwytnego, aczkolwiek chyba miłego. Nie potrafiła tego rozpoznać: zanim przypomniała sobie, uciekło.

Wzruszyła ramionami: nie będzie teraz wysilać pamięci, ma większy problem. Usiadła i odsunęła się od Wiktora, który znów zaczął ją pieścić:
- Zostaw. Jestem zła i nie mam ochoty na pieszczoty - starała się mówić spokojnie. Ale mężczyzna zlekceważył jej słowa, jak zresztą przy wielu innych okazjach. Jego dłoń pieściła jej nagie udo i wyraźnie oczekiwała na reakcję. Bezskutecznie. Podniósł głowę:
- Co jest, kociątko? Czyżbyś nie miała ochoty? - roześmiał się, traktując te słowa jak żart.

Popatrzyła na niego wymownie. Znów ją dotknął:
- Kociątko stroi foszki? No już, kotek, przyjąłem do wiadomości, że ci się nie spodobało. Wystarczy.
Przecież ją przeprosił. Czemu więc Anka nadal się odsuwa i patrzy na niego gniewnie? Nie rozumiał. Nigdy tak nie reagowała. Owszem, czasem się trochę boczyła na niego, droczyła lub udawała, że jest w nie w humorze. Ale nigdy nie zareagowała aż tak: gniewnie i obojętnie na jego pieszczoty:
- Co jest, kotek? Przecież... - zawahał się. - Przeprosiłem.

Pokręciła głową. Sama siebie nie rozumiała. Kiedy leżała skuta, sama i coraz bardziej zła, coś nieuchwytnego wzmogło jej uczucia, aż do pełnoobiawowego gniewu. Pierwszy raz w życiu tak zareagowała w stosunku do Wiktora. I nadal była zła. Na tyle, że jego pieszczoty nie działały na nią. Czuła dotyk, ale nie podniecał jej. To było dziwne, z reguły nawet gdy była zła, Wiktorowi udawało się wzbudzić jej namiętność. A jednocześnie znów wróciło to nieuchwytne... wspomnienie? Uczucie? Coś, co kojarzyło się z ciepłem, bezpieczeństwem, spokojem. Na pewno z niczym, co czuła teraz.

Nie zamierzała się nad tym zastanawiać tu i teraz:

- Myślę, że dziś będę jednak spała oddzielnie - mruknęła.

Próbowała wstać, ale przytrzymał ją za rękę:

- Nawet nie ma mowy, kotek! Jesteś moją żoną i śpisz ze mną. W naszym łóżku! - lekko uniósł głos, widząc, że ona jednak próbuje się wyswobodzić.

- Puść. Boli - wskazała wzrokiem na uwięzioną w jego dużej dłoni rękę. Gniew ją opuścił, zastąpiła go obojętność. - Przegiąłeś, Wiktor. Nie uszanowałeś moich potrzeb, ja nie uszanuję twoich.

- Dobrze, kociątko. - pokręcił głową. - Przeprosiłem. Obraziłaś się, pobawiłaś w niedotykalską, ale już wystarczy. Każda zabawa ma swój kres. Teraz będziemy się kochać, a ja ci pokażę, ile byś straciła, upierając się przy oddzielnym łóżku.

- Nie chcę - upierała się, ale nie posłuchał. Tulił, pieścił i całował, szeptał czułe słowa, aż skapitulowała. Poddała się jego karesom, choć w środku nadal czuła się źle.
I tak, jak dotąd rozważała jego nalegania, czy jednak nie przedłużyć pobytu w Stanach, nacieszyć się towarzystwem Wiktora i faktycznie pobyć "żoną przy mężu", nawet kosztem rezygnacji z pracy, tak teraz z ulgą oczekiwała jutrzejszej podróży.

***

Nieuchwytne wspomnienie, wrażenie... a może sen? męczyło ją od tamtego czasu. Szczególnie silne stawało się, gdy dotykała patrzyła na własne dłonie. Miała wrażenie, że ktoś je całował? Sugestywnie? Podniecająco?

"Bez sensu. - myślała. - przecież pamiętałabym. Głupi sen".

Przypomniało jej się, gdy wracała do kraju. Spała, przebudziła się, spojrzała za okno w ciemne niebo. I nagle wróciło do niej wspomnienie sytuacji sprzed wyjazdu. Zupełnie, jakby podniosła się kurtyna: ona, Marek, u niej w domu. Alkohol i kanapa. Jego pocałunki..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro