26.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wypłakała chyba wszystkie problemy, bóle i emocje. Kiedy skończyła, bolały ją oczy od łez i gardło od szlochu. W końcu przestała, bo nie miała już sił łkać a i łzy przestały się rodzić. Wokół fotela walały się stosy chusteczek higienicznych. Wydawało jej się, że w środku jest pusta.
Popatrzyła na stojącą przed nią butelkę whisky i zrobiło jej się niedobrze. Miała omamy wzrokowe, z jednej butelki zrobiły się w jej oczach trzy, do tego wirujące w kółko. Uniosła głowę do góry, starając się skoncentrować wzrok na żyrandolu.
"Ten przynajmniej jest jeden i wiem, gdzie" - pomyślała z wisielczym humorem. Ale nie wpatrywała się w niego zbyt długo, zrobiło jej się niedobrze i zamknęła oczy. To był błąd, bo zrobiło się jeszcze gorzej. Rodzące się torsje zmusiły ją do szybkiego przemieszczenia się do łazienki.

"Na szczęście jest jedna na parterze" - pomyślała z ulgą, trzymając rękę przy ustach. Zdążyła. Pochylając się nad muszlą klozetową, wstrząsana torsjami, przypomniała sobie urywek z jakiejś humorystycznej książki: "Jeśli idziesz na imprezę, nie mieszaj alkoholi i zwiąż włosy. Jeśli tego nie zrobisz, sama sobie jesteś winna".

"Autorka miała rację" - pomyślała, w przerwie pomiędzy torsjami odgarniając włosy. Zmęczona, spocona, uklękła na podłodze. Oparła głowę o deskę sedesową. Odpoczywała przez chwilę, zbierając siły na nowy atak torsji.

I w tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.

***

Marek nie mógł się dodzwonić do Anki. Zaniepokoił go mail od niej, otrzymany przed dwoma kwadransami. Oczywiście odesłał jej odpowiedź, próbował też łapać ją przez firmowy komunikator, ale nigdzie nie była aktywna.

Kolejny raz wybrał jej numer i znów usłyszał komunikat "Abonent czasowo niedostępny":

- Szlag by to... - zaklął. Musiał się z nią zobaczyć, już teraz, nie czekając do jutra. Musiał wiedzieć, co nią kierowało, kiedy pisała i wysyłała mu tego maila. Znał drogę, bo raz już u niej był. Nikt nie odpowiedział, gdy wcisnął guzik domofonu, ale właśnie wychodziła jakaś dziewczynka z pieskiem. Nawet przytrzymała mu drzwi:

- Dziękuję - uśmiechnął się. Wjechał windą na przedostatnie piętro i zaczął dzwonić do drzwi. Dość długo czekał, naciskając przycisk obok futryny i słuchając, jak w środku rozlega się głos brzęczyka.

"Może jej nie ma? - zastanawiał się. - Ale przecież wróci. Musi wrócić, chyba nie śpi poza domem".

Kiedy już zamierzał odejść, przekonany, że nie ma jej w domu, drzwi uchyliły się. W szparze błysnęło przekrwione oko:

- Co ty.... - w tym momencie oko zniknęło. Ale drzwi pozostały uchylone, więc wszedł. Widział, jak gwałtownie zamykają się jedne z drzwi, które, jeśli dobrze pamiętał, prowadziły do łazienki. Nie wchodziłby, ale usłyszał odgłos, który nigdy i nikomu nie kojarzy się ze stanem dobrego zdrowia.

Anka klęczała na podłodze, wspierając się o deskę sedesową. Kucnął obok i podtrzymał ją. Odgarnął włosy, opadające na policzki i z pewnością sprawiające jej problem:

- Idź sobie - mruknęła w chwili spokoju. Rozejrzał się i na podłodze znalazł jakąś tasiemkę:

- Nie ruszaj się przez chwilę - poprosił, niewprawnie zebrał jej włosy i związał je na karku:

- Teraz będzie ci łatwiej.

Widząc, że co prawda torsje jeszcze ją męczą ale "na sucho", odwrócił ją tak, żeby oparła się plecami o sedes. Nawet nie musiał wiele sprzątać, wystarczyło kilkakrotnie spuścić wodę. Namoczył ręcznik i otarł jej twarz, szyję i kark. A później dłonie. Pomógł wstać:

- Gdzie masz sypialnię? - trzymał mocno, gdyż zaczęła mu się przelewać przez ręce.

- Nie. Salon. Kanapa. - zarządziła łamiącym się głosem. I chyba tylko na tyle było ją stać. Ale spełnił jej polecenie, ostatnie kilka metrów prawie ją niósł, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ułożył ją troskliwie na kanapie, dbając, aby tułów był wyżej niż nogi. Anka leżała bez sił i bez ruchu. Wsunął dłonie pod jej koszulę, odszukał palcami haftki biustonosza i rozpiął je. Następnie rozsunął jej spodnie, pragnąc, żeby czuła się tak swobodnie, jak tylko może w tej sytuacji.

Pamiętał, z którego pokoju kiedyś brał kapę i powtórzył to. Po namyśle zajrzał jeszcze do drugiego i złapał drugą:

"Przecież jej nie zostawię w takim stanie. - pomyślał. - Mam nadzieję, że te duże fotele w salonie są tak wygodne, na jakie wyglądają".

Troskliwie otulił śpiącą, wyczerpaną kobietę. Przeszedł do kuchni i po chwili poszukiwań w szafkach znalazł herbatę. Zaparzył w dwóch kubkach, przyniósł do salonu. Po namyśle przygotował jeszcze dzbanek przegotowanej wody. Przypominając sobie, jak może wyglądać poranek po nadużyciu alkoholu, zasłonił okna.

Jeszcze tylko położył na chwilę dłoń na czole śpiącej, a później, wzdychając ciężko, ułożył się, najwygodniej jak mógł, w fotelu obok kanapy. Przykrył się znalezionym wcześniej kocem i zasnął snem lekkim i wrażliwym na odgłosy.

Gdy po paru godzinach otworzył oczy, Anka jeszcze spała. Tym razem na boku, podłożywszy sobie dłoń pod policzek. Nie była blada i oddychała równomiernie. Kapa, którą była okryta w nocy, prawie zsunęła się na podłogę, więc ponownie otulił szczupłe ciało.

Starając się nie robić hałasu, udał się do kuchni, tym razem na poszukiwanie czegoś do zjedzenia. Pamiętał z własnych doświadczeń, że rano po przepiciu należy zjeść coś na ciepło, mimo że człowiek się wzdryga a każdy kęs rośnie w ustach.

***

Anka z trudem uchyliła powieki. Głowa jej ciążyła, bolał żołądek i palił przełyk. W pokoju panował półmrok, bo ciemno pomieszczenia było korygowane światłem wpływającym przez drzwi. Po chwili ktoś stanął na tle światła:

- Dobrze, że się obudziłaś. Musisz coś zjeść. - odezwał się troskliwie Marek. Znów położył dłoń na jej czole:

- Dobrze jest, suche i chłodne. Głowa bardzo boli? A żołądek? - usiadł obok niej na podłodze i wpatrzył się w nią troskliwym spojrzeniem.

- Co ty tu... - mruknęła. Najpierw miała w myślach chaos, ale powoli wszystko zaczęło się porządkować. Prawie wszystko.

- Spędziłem z tobą noc, w tamtym fotelu - wskazał mebel oddalony o dwa metry od jej kanapy:

- Rozpiąłem ci ciuchy, żebyś spała choć trochę wygodniej i spokojniej. - od razu uprzedził:

- Jeśli możesz, podnieś się, przyniosę ci jajecznicę.

Widząc, że się skrzywiła, podał jej kubek z gorącą herbatą:

- Pij, przed chwilą zaparzyłem. Dobrze ci zrobi.

Podtrzymywał jej kubek, gdy zmuszała się do picia gorącej, gorzkiej herbaty:

- Nie dam ci słodkiej, choć mógłbym, bo zaraz dostaniesz jajecznicę. - odparł, widząc, jak kobieta się krzywi.

Kwadrans później czuła się o niebo lepiej: najedzona, choć na siłę, nawodniona, gdyby nie światłowstręt i łupanie w głowie, byłoby ok.

- Weź teraz prysznic albo kąpiel, a potem pogadamy - zadysponował mężczyzna. A później się uśmiechnął uwodzicielsko:

- Chyba, że mam ci umyć plecy, lub przytrzymać w kąpieli, żebyś się nie utopiła?

Zamigotały mu w oczach iskierki, które tylko po części symbolizowały poczucie humoru. Obrzucił ją spojrzeniem, które nie ukrywało jego podziwu.

- Nie, dziękuję - uśmiechnęła się blado. - Za kwadrans wrócę.

- Poczekam. - obiecał. - Chyba, że zmienisz zdanie i uznasz, że przydam ci się w kąpieli....

***

Dotrzymała słowa i po kwadransie wróciła: czysta, świeża, pachnąca dobrym mydłem i perfumami. W kusym szlafroczku i z rozpuszczonymi, wilgotnymi włosami. Poczerwieniał i odwrócił wzrok:

- Ania, ja cię proszę, jako pełnokrwisty facet. Ubierz się w coś normalnego, bo zaraz mi sperma uszami wytryśnie.

Powiedział to spokojnie, ale poważnie. Nie próbował jej uwodzić, po prostu stwierdzał fakt. Teraz ona poczerwieniała:

- Wybacz, zaraz wracam. - i zniknęła na górze. Czekał przez kolejny kwadrans, ale było warto: nadal blada, ale z lekkim makijażem; włosami nadal rozpuszczonymi, na widok których mężczyzna miał grzeszne myśli, ale ubrana starannie w białe dżinsy i błękitną koszulkę, która świetnie współgrała z jej kolorem oczu. Kształtne, bose stopy miały paznokcie pomalowane na czerwono.

Zeszła zarumieniona, unikając jego spojrzenia:

- Jak wyglądam?

- Dziewczyno - gwałtownie nabrał powietrza, wyobraziwszy sobie, co mógłby z nią zrobić, gdyby mu pozwoliła:
- Jesteś dla mnie boginią seksu, obojętnie, co na siebie włożysz. Nie pytaj mnie o takie rzeczy. Dla mnie zawsze wyglądasz bosko. - wyznał zdławionym głosem.

Wyrzucił to z siebie. Szczerze, ale również dlatego, żeby ją podnieść na duchu. Zdawał sobie sprawę z faktu, że jest zawstydzona jego towarzystwem w nocnej niedyspozycji. Chciał, żeby znów się poczuła pewnie. A sądząc po wieczornym mailu i mocnym piciu (albo odwrotnie), właśnie pewności siebie jej brakowało. Ale ponieważ teraz on poczuł się niepewnie, więc żeby uniemożliwić jej odpowiedź, kontynuował:

- Siadaj, pij wodę i sok pomarańczowy, który znalazłem w lodówce i mów, o co chodziło z wczorajszym mailem. Wychodząc z pracy, nie miałaś zamiaru składać wypowiedzenia. I to w trybie natychmiastowym. Cóż więc takiego stało się później, że podjęłaś taką decyzję?

W tej chwili nie wyglądał już jak troskliwy przyjaciel ani jak podziwiający ją facet. Zachowywał się jak surowy szef: badawcze spojrzenie, chłodny ton, konkretne pytanie. Znów przypominał jej Wiktora. Zająknęła się:

- Bo...

Nie pomagało, gdy Marek... wróć, w tej chwili prezes Maciejewski wpatrywał się w nią w podobny sposób, co mąż. Jeśli jest podobny do Wiktora (a jest), to nie odpuści, zanim ona mu wszystkiego nie wyjaśni. A jak się powiedziało a.... Zamknęła oczy i wypaliła, zbierając całą swoją odwagę:

- Wiktor powiedział.... - urwała na chwilę. - Dowiedziałam się, że to kierownicze stanowisko załatwił mi mąż. Nie ja sama.

Cisza. Otworzyła oczy. Marek oparł łokcie na kolanach a podbródek na splecionych dłoniach. Przez cały czas patrzył na nią uważnie:

- No i ...? - ponaglił ją, kiedy milczała.

- No i nie mogę dalej zajmować tego stanowiska. Myślałam, że dostałam je samodzielnie, a nie poprzez protekcję! - znów się rozżaliła. Ale zanim poczucie krzywdy ją opanowało, Maciejewski uśmiechnął się chłodno:

- Wytłumacz mi, co wspólnego ma protekcja męża sprzed paru miesięcy z twoimi dzisiejszymi obiekcjami. Bo nie rozumiem.

- Boże, Marek, nie każ mi się znów nurzać w opisywaniu mojej niekompetencji! - wybuchnęła:

- Wiktor załatwił mi stanowisko. Gdyby nie on, w życiu nie zostałabym kierownikiem!

Pokiwał głową, zgadzając się z nią:

- Pewnie nie. Nie przeczę. Ale przeoczyłaś jedną ważną rzecz: dostać stanowisko a utrzymać je, to dwie różne sprawy. Poza tym, z tego co pamiętam, najpierw przyjęto cię na wakat w zespole. Na szarego wyrobnika. To osiągnęłaś sama. Dopiero później, po interwencji prezesa Stawickiego, zaproponowano ci stanowisko kierownika zespołu.

Anka, zaskoczona, szeroko otworzyła oczy. Tego nie wiedziała. Maciejewski, bo nadal nie wychodził z roli chłodnego i uważnego rozmówcy, kontynuował:

- Jako kierownik bez kompetencji nie spoczęłaś na laurach. Wręcz przeciwnie. Myślisz, że nikt nie widział, jak się dwoisz i troisz, wychodząc ze skóry, żeby jak najszybciej wszystko ogarnąć? Jak postawiłaś sobie za punkt honoru, żeby być nie tylko kompetentnym pracownikiem, ale i dobrym szefem? Nie wiesz, że inne zespoły zazdroszczą twojemu, że ma tak świetnego kierownika? Nie dotarło do ciebie, że inni dyrektorzy robią podchody do mnie i głównego prezesa, żeby cię przeniósł do innych biur? A twoja dyrektorka regularnie odgrywa Rejtana, mówiąc: nie oddam?

Przekonało ją nie to, co mówił, ale w jaki sposób. Gdyby powiedział to z zaangażowaniem napalonego faceta, chcącego jej się przypodobać i zaciągnąć do łóżka, pewnie nie uwierzyłaby. Ale nadal zachowywał się jak prezes Maciejewski: chłodno, konkretnie, bez większej sympatii.

- Mówisz serio? - to było cholernie ważne, musiała się upewnić.

- Owszem. - potwierdził. - Ponadto nie rozumiem, dlaczego masz się wstydzić protekcji? Pół świata korzysta z networkingu, firmy wręcz płacą za polecenie znajomych do roboty, a ty focha strzelasz? Normalna rzecz. Wielkie rzeczy, że mąż ci załatwił robotę. Potraktuj to jako szansę, którą dobrze wykorzystałaś.

Umilkł. Ona też milczała. To, co usłyszała przed chwilą, diametralnie zmieniło jej postrzeganie. Ale musiała mieć stu procentową pewność:

- Naprawdę uważasz, że jestem dobra w tym, co robię?

Maciejewski westchnął:

- Jesteś bardzo dobra. - potwierdził. - Twój mąż powiedział nam jasno: jeśli się nie sprawdzisz, nie mamy obowiązku trzymać cię na stanowisku kierowniczym. Miałaś szansę zostać p.o. dyrektora biura; myślisz, że tę propozycję również dostałaś na ładne oczy?

W tym momencie uśmiechnął się uwodzicielsko, stając się znowu Markiem:

- Bo masz ładne, tak samo, jak całą resztę. Którą miałem okazję przed chwilą zobaczyć...

Zawstydziła się, a później znów zaczęła drążyć:

- Marek, jeśli to prawda, co mówisz, to ci uwierzę. Ale błagam, nie żartuj sobie ze mnie. Powiedz, czy naprawdę jestem dobrym kierownikiem?

Znowu westchnął, jakby znudzony tematem rozmowy:

- Jesteś świetna w tym, co robisz. Merytorycznie nadganiasz, ale przede wszystkim ci zależy. Na robocie i na ludziach. Potrafię to docenić, mimo że mi nie zależy. Tak, uczciwie przyznaję - powtórzył, na widok jej zdziwienia:

- Nie zależy mi. Jestem siostrzeńcem ministra, wicepremiera. Nikt mi nie zrobi krzywdy, nie muszę się wysilać. Ale to nie znaczy, że nie potrafię dostrzec zaangażowania innych. A twoje dostrzegłem od razu. Zaimponowałaś mi, biorąc na siebie błędy pracownicy i broniąc dyrektora. Trzeba mieć jaja i być uczciwym, żeby tak podłożyć za kogoś głowę. Szczególnie, że wobec dyrektora nie miałaś i nie masz żadnych zobowiązań. Poza tym od razu rzuciła mi się w oczy twoja chęć nauki. Zresztą zauważona nie tylko przeze mnie - wyliczał dalej:

- Każdego ciągniesz za język, wypytując o sprawy w jego kompetencjach, mnie wrobiłaś w mentoring, nie dajesz się spławić niechętnej ci dyrektorce... A do tego jesteś świetnym szefem, dbasz o te swoje dziewczyny, jak je nazywasz. Nie pozwalasz im się przepracowywać na darmo, bronisz ile wlezie, robisz te spotkania z sałatkami i ciastem.... To wszystko pokazuje, jak dobrym człowiekiem i świetnym przełożonym jesteś. Więc jeśli to wszystko, to proponuję zakończyć ten bezsensowny temat, napisać do mnie maila wycofującego wypowiedzenie i zapomnieć o wszystkim. Co ty na to?

Znów się uśmiechnął "po Markowemu". I innym, uwodzicielskim tonem, dokończył:

- A jak będziesz się chciała znów upić, daj znać wcześniej. Najpierw się oboje upijemy, a póżniej pójdziemy do łóżka. Myślę, że jesteś tak samo świetną kochanką, jak pracownikiem.... A właśnie, a propos pracownika: napisz do kadr, że bierzesz dziś urlop na żądanie albo załatw sobie zwolnienie lekarskie. W końcu dochodzi południe, a ciebie nie ma w pracy. - przypomniał.

- Ciebie też - wytknęła, żeby ukryć własne przeoczenie. Zupełnie zapomniała.

- Ja jestem prezesem. - przypomniał. - Nie muszę być od rana w pracy, w przeciwieństwie do ciebie. A jeśli nie mogę liczyć tym razem na upojny seks, to jadę do agencji. Ty napisz do kadr i odpoczywaj przez resztę dnia - polecił, znów uśmiechając się uwodzicielsko. I wyszedł.

Anka wypadła na taras. Musiała zaczerpnąć powietrza. Dużo powietrza. Usiadła na huśtawce, bo zakręciło jej się w głowie i nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wszystkie słowa, nocne od Wiktora i te sprzed chwili wirowały jej w myślach. Musiała się z nimi uporać, przefiltrować, poukładać we właściwych przegródkach - te wszystkie "Wiktor powiedział" i "Marek powiedział".

***
Po tak trudnej nocy nie miała ochoty iść na spotkanie z prezesową Kozłowską. Ale dopisało jej szczęście, starsza kobieta zadzwoniła z przeprosinami i prośbą o przełożenie spotkania.

Anka zgodziła się ze szczerą radością. Miała tyle do przemyślenia: krecia robota Wiktora, szczere (chyba) słowa Marka, postrzeganie siebie jako pracownika, kobiety, żony.... Chciała być dziś sama. Żeby nikt jej nie przeszkadzał w rozmyślaniu.

I nie przeszkadzał. Ledwo odnotowała brak telefonu od Wiktora. W tej chwili nawet nie chciałaby z nim rozmawiać.
Szczególnie, że Marek niedwuznacznie wskazał jej, że bardzo mu się podoba. I że chciałby z nią...
Zawstydziła się. Nie przywykła do tak otwartych deklaracji od innych mężczyzn niż Wiktor. A Marek...
Sama przed sobą nie musiała ukrywać: Marek podobał jej się. Był przystojny, sympatyczny, mówił otwarcie i szczerze, nie kluczył jak Wiktor. Była mu wdzięczna za pomoc, opiekę i towarzyszenie jej ostatniej nocy. I gdyby nie Wiktor....
"Ech, jakie to wszystko jest trudne" - pomyślała. Tym trudniejsze, że na samo wspomnienie o tym, co mówił jej niedawno młody prezes, czuła gorące mrowienie tam, w środku, w podbrzuszu. Jakby cos czekało na zaspokojenie. Coś, co na razie potrafiło się uspokoić, ale dawało znać, że jest i czuwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro