28.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamtą rozmową z Markiem Anka dostała nowy wiatr w żagle. Nie dość, że otworzył jej oczy i przestawił na zupełnie inną perspektywę, to jeszcze następnego dnia ani słowem nie napomknął o jej wczorajszej niedyspozycji. Tylko obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem i ciepło zapytał:

- Jak się czujesz?

Była mu za to wdzięczna. Pamiętała wszystko: to jak się schorowała po upiciu i to, jak się nią zaopiekował. Wiktor nie byłby taki wyrywny: może i pomógłby jej podczas zatrucia, choć nie było to takie pewne, ale nie odpuściłby sobie okazji do kolejnego kazania "wychowawczego". Musiałaby wysłuchać, jak bardzo się na niej zawiódł, że takie zachowanie nie przystoi jego żonie, że nie można jej ufać. I pewnie kilka innych rzeczy też by powiedział.

A później ukarałby ją lodowatym traktowaniem, milczeniem i oczekiwaniem, że Anka będzie zabiegała o jego wybaczenie. Znała jego sposób postępowania, bo w ciągu kilkunastu wspólnie spędzonych lat parokrotnie urządzał jej taką "lekcję wychowawczą". Szczególnie często kiedyś, na samym początku, gdy jeszcze nie znała reguł, które miały rządzić w tym związku.

Później nauczyła się, na czym polega rola żony Wiktora i przez lata odgrywała ją perfekcyjnie. Do momentu, kiedy przestało jej to wystarczać. Ostatnio znów się wyłamała, upierając się przy podjęciu pracy, i mąż nie omieszkał dać znać, co o tym myśli.

"Nie tylko dać znać, ale i bezpardonowo pokazać, że to on rządzi wbrew mojemu zdaniu - myślała gorzko. - Marek z pewnością nigdy nie zachowałby się tak, jak Wiktor" - nadal bolało, gdy wspominała tę ostatnią "amerykańską" noc.

Może zaczęła Marka idealizować. Ale w stosunku do niej zachowywał się naprawdę w porządku. A ona, po zawodzie, jaki sprawił jej Wiktor, potrzebowała mieć obok siebie kogoś, komu mogła zaufać. A że postawiła w tej roli Marka? Cóż, był pod ręką, dobrze im się współpracuje, a w tamtym trudnym momencie naprawdę stanął na wysokości zadania.

Nawet, jeśli znów wylezie z niego Bubek, to za tamtą noc będzie mu wdzięczna.

***

Po pracy przemknęła przez metalowe drzwi bezpośrednio do hoteliku i do sali gimnastycznej. Spodobało jej się. Salka nie mogła się mierzyć z jej fitness klubem, ale na potrzeby spokojnego poćwiczenia była ok. Miała cały podstawowy, niezbędny sprzęt. Było cicho, pusto, bez ciągłej muzyki z głośników, innych lasek chichoczących i patrzących, jak najlepiej poderwać któregoś z ćwiczących facetów i bez facetów, prężących się, żeby zrobić wrażenie na laskach.

A najważniejsze, że nie musiała się przebijać przez Warszawę w godzinach szczytu. Żeby poćwiczyć, wystarczyło 5 minut, łącznie z przebraniem. Kiedy nie pracowała, jeździła do fitness klubu przed południem, kiedy na ulicach było luźniej, a i tak czasem sterczała w korkach. Od kiedy podjęła pracę, próbowała w weekendy albo późnym wieczorem. Ale wieczór to nie była dobra pora na wycisk fizyczny.

Anka wolała uczciwie poćwiczyć czy popracować w ciągu dnia, żeby wieczorem mieć czas na dopieszczenie siebie: kąpiel, wino, książka czy serial. A choćby otulona kocem w chłodniejsze wieczory siedzieć na tarasie i patrzeć, jak robi się ciemno a miasto przestawia się na nocny tryb życia, jak zapalają się światła w domach i na ulicach, jak zamiera hałas uliczny, jak dookoła niej robi się coraz ciszej.

Dlatego propozycja Marka spadła jej jak z nieba: mogła poćwiczyć nie tracąc czasu na dojazd, w ciszy i bez niechcianego towarzystwa, a później wrócić do domu i mieć wieczorny spokój.

O, właśnie przyszedł Marek: już przebrany z firmowego garnituru w spodnie dresowe i funkcyjny t-shirt. Pozdrowił ją uśmiechem i zajął miejsce w drugim końcu sali. Najpierw zrobił szybką rozgrzewkę i trochę ćwiczeń rozciągających, a później wszedł na bieżnię. Szedł spokojnie, marszem, marszobiegiem a później przeszedł w trucht.

Anka obserwowała go: przez chwilę biegł spokojnie i miarowo, później przeszedł w sprint a na koniec stopniowo zwolnił. Później zaczął okupować materac i robił te same ćwiczenia, co podczas rehabilitacji w poradni.

Tym razem nie zauważyła, żeby ćwiczenia sprawiały mu trudność czy ból. Wykonywał je szybko lub wolno, ale dokładnie i bez większego wysiłku. Zresztą, ona też. Te sto podciągnięć ramienia, które tak trudno było zrobić na początku rehabilitacji, teraz "machała" szybko i bezbłędnie. Później, dla równowagi, wskoczyła na stepper.

Po półgodzinnym seansie miała dość. Położyła się na materacu, żeby odpocząć. Marek dołączył do niej:

- Widzę poprawę. - pochwalił ją. - Ręka stała się silniejsza. Mogę?

Nie dotknął jej, dopóki nie kiwnęła przyzwalająco głową. Delikatnie, ale silnie obmacał jej rękę od nadgarstka po ramię i obojczyk. Z przodu i z tyłu, sprawdzając napięcie mięśni. Teraz to on kiwnął głowa, jakby z aprobatą.

A później jego dotyk stał się wolniejszy i spokojniejszy, palce powoli pieściły jej ciało, wzbudzając u niej ciarki oczekiwania. Uniósł jej dłoń i oparł o swoje wargi. I pieścił nimi jej nadgarstek, wzgórek Wenus, poszczególne linie delikatnie wyżłobione we wnętrzu dłoni a później palce. Anka patrzyła jak zaczarowana. I czuła się tak, jakby ten dotyk rzucił na nią czar, zaklinając ją w bezruchu, niezdolną do wyrażenia sprzeciwu.

Wiedziała, że tak nie wolno. Że razem pracują. Że jest Wiktor. Że ma obrączkę na palcu. I że w tym momencie powinna wyrwać dłoń, odsunąć się i dobitnie powiedzieć, że sobie nie życzy takich umizgów. I że można to uznać za molestowanie. Wszystko to wiedziała. I nic nie zrobiła.

***

Kiedy Wiktor zadzwonił, jeszcze nie spała. Właśnie rozkoszowała się ciepłą kąpielą, popijając ulubione wino i czytając. Chciała się dopieścić, więc zapaliła świece wokół wanny i cicho puściła nastrojową muzykę. Rzuciła okiem do lustra i uznawszy, że wygląda ładnie, włączyła kamerkę:

- Witaj, Wiktor - odezwała się miękko. Nadal była na niego zła, ale przeżycia z tego popołudnia wprowadziły ją w świetny humor i nastroiły pozytywnie do całego świata.

Podobało jej się, że mąż wziął pod uwagę jej zastrzeżenia i dzwonił wcześniej, zanim zaczęła zasypiać.

- Witaj, kociątko - również odezwał się ciepło ("oczywiście, jak na niego" - pomyślała nieco złośliwie). Bystre oczy mężczyzny uważnie wpatrywały się w nią. Lekko zmrużył oczy, gdy zobaczył entourage: wannę pełną piany, świece, wino na obrzeżu wanny i usłyszał nastrojową muzykę. Pożałował, że nie wpadł na pomysł zamontowania kamer w innych miejscach niż łóżko w sypialni. Ileż by dał, gdyby teraz mógł zdalnie włączyć kamerę w łazience i przyjrzeć się dokładnie wszystkiemu, nie tylko temu, co mu pokazuje Anka:

- Kąpiel? Świece? Wino? Widzę, że opanował cię romantyczny nastrój. - rzucił na pozór lekko.

- Tak, miałam trudny dzień w pracy. Wiesz, że lubię się zrelaksować w wannie. Z kieliszkiem wina. - tłumaczyła. - Mam ciszę i spokój, dobrą książkę i niezły trunek. Świece i muzyka sprawiają mi przyjemność.

- Nie tylko tobie. - mruknął. - Kuś mnie tak dalej, cudowna istoto,

- Gdzieżbym śmiała cię kusić... - mruknęła.

- A gdybym cię ładnie poprosił? - mruknął gardłowo. Był estetą, a ten obraz spełniał jego wymagania: światło świec migotało dookoła wanny, nadając twarzy Anki dodatkowego uroku. Nagie ramię, fragment piersi czy kawałek uda wystające ponad powierzchnię piany budziły jego pożądanie.

- Gdybym poprosił, żebyś użyła tej Lelo, którą kupiłem ci na ostatnią Gwiazdkę? I pokazała mi do kamery?

Anka zarumieniła się. Używanie wibratora.... wróć, masażera - poprawiła się w myślach - nadal ją krępowało. Nie prosiła o taką zabawkę. Nie uważała, że jest ona jej potrzebna. Dostała od męża, jako atrybut do urozmaicenia ich pożycia. Kiedy była sama, czasami po niego sięgała. Ale Wiktor niekiedy polecał, żeby używała go przy nim. Siadał wygodnie i patrzył, jak ona się doprowadza do rozkoszy, jak traci nad sobą panowanie pod wpływem wibrującej zabawki.

Kupił jej kilka rzeczy: kulki, masażery wewnętrzne i zewnętrzne i kilka rzeczy, których nigdy nie tknęła. I nie tknie. A wszystko to wibrujące i sterowane telefonem. Wszystko z najwyższej półki cenowej. Kupowane albo na Gwiazdkę, albo na Walentynki. Ostatnia zabawka, o którą się właśnie Wiktor upomniał, była luksusowym masażerem zewnętrznym, ponoć mercedesem wśród masażerów.

- Nie, Wiktor - zaprotestowała. - Wiesz, że nie lubię takich zabaw: do kamery, do oglądania na odległość...

Ale dotąd ją namawiał, aż uległa. Musiała wypuścić wodę z wanny i włączyć boczne natryski, żeby ponownie powoli się napełniała. Sięgnęła do szafki i wyciągnęła etui z czarno - złotą zabawką. Włączyła ją i zagłębiła pomiędzy uda....

- Postaw telefon na brzegu wanny - polecił. - Rozstaw nogi, kociątko, i zegnij w kolanach. A kolana szerzej.... - dyktował, coraz bardziej podniecony. I patrzył, uważnie i zachłannie, jak żona przesuwa masażer najpierw po zewnętrznej stronie ud, później po wewnętrznej, wreszcie pomiędzy nimi....

Jak jej oczy zapalają się blaskiem, zanim przykryją je powieki, jak ciało zaczyna drżeć, jak przygryza wargi a później przesuwa po nich językiem. I jak drugą dłonią dotyka piersi, pieści sutki.

I jak rzuca biodrami w chęci uzyskania najlepszego efektu, napina się a na koniec jęczy rozkosznie:

- Och.....

A później, jakby zbudzona ze snu, szybko zwiększyła maksymalnie strumień wody i za chwilę wanna znów była pełna. A ona bezpiecznie skryta pod powierzchnią.

- No i czemu się schowałaś, kociątko? - rozesmiał się. - To był taki rozkoszny widok....

Zakonotował sobie, że musi również nad wanną zamontować kamerę. Obraz przekazywany z telefonu Anki nie był tak wyraźny, jak mógłby być z profesjonalnego sprzętu.

Znów miała mieszane uczucia. Była zawstydzona, choć zrelaksowana. Lubiła seks, w końcu była młodą i zdrową kobietą, ale wolała mieć pod ręką jędrne i ciepłe męskie ciało, które można pieścić w trakcie i do którego można się po wszystkim przytulić; a nie bezosobowy kawałek plastiku, który później odkłada się na brzeg wanny czy blat nocnej szafki.

Wiktor lubił nagrywać i oglądać. Ona nie. Jeszcze "w trakcie", porwana przyjemnością, potrafiła się skupić na najważniejszym, wyłączając świadomość, że to wszystko się nagrywa. Ale później zawsze czuła się źle. Tak, jak teraz.
Niesmak skłonił ją do szybkiego schowania się w ciepłą wodę.
"Znowu wszystko popsuł" - pomyślała z niechęcią. To "wszystko" to był zamęt w myślach i emocjach, spowodowany dzisiejszą bliskością z Markiem.

Podczas spotkania w siłowni, mężczyzna nie ukrywał, że ona mu się podoba. A jej podobało się to, co robił. W końcu, ze zdławionym oddechem, postawiła granicę. Ale było to trudne. Dlatego w domu chciała zrobić dla siebie coś miłego, stąd kąpiel, wino i świece. I rozmyślania o tym, co się dziś zdarzyło w sali gimnastycznej. Słodkie i budzące nadzieję. A Wiktor jej to popsuł.
Kiedy mąż się rozłączył, westchnęła cicho:
- Szkoda, że zadzwonił. Jakie to wszystko trudne...
Ale za moment uczciwie się zastanowiła, czy na pewno "wszystko zepsuł". A może sama sięgnęłaby po Lelo? A jak już wzięła ją na polecenie męża, to o kim tak naprawdę myślała, sprawiając sobie przyjemność?

Nie mogła się dalej łudzić, Marek miał na nią ochotę. Nie ukrywał tego. A ona nie chciała, żeby ukrywał. Dziś w pracy poczuła się jak uwielbiana księżniczka. Tak, jak dawno się nie czuła. Kiedyś, na samym początku, Wiktor ją tak traktował. Kiedy ją uwodził.
"Ale naiwnej siedemnasto- czy osiemnastolatce nie trudno było zaimponować i rozkochać ją w sobie. Szczególnie, jak się było dorosłym, doświadczonym facetem. - rozważała. - Nawet nie musiał się zbytnio wysilać".

To, co poczuła kilka godzin temu, było jak wspomnienie dawnych dni: dobrych i miłych. Tęskniła do nich. Do bycia sobą, fajną, ładną i zadbaną kobietą. Chciała być wielbiona, chwalona i ważna dla kogoś. Choćby przez chwilę. Czy ta chwila w jej życiu nadeszła?
Zdawała sobie sprawę, że Marek nie przestanie. To ona powinna. Ale czy ma na to siły? A przede wszystkim, czy ma na to ochotę?

Wieczorem, przed zaśnięciem, dostała smsa:
"Dobrych snów, słonko".

***
Rano, gdy wchodziła do pracy, czekał na nią Marek. Niby całkiem przypadkiem stał nieopodal drzwi, coś sprawdzając w papierach, które trzymał w ręku:
- O, pani kierownik! - zawołał na jej widok. - Dobrze, że panią widzę. Muszę coś wyjaśnić - i ruszył obok niej, gdy śpiesznie szła przez patio.
- Serio idziesz do mnie? - zainteresowała się.
- Do ciebie, a później do twojej dyrektorki - uśmiechnął się:
- Ale w dwóch różnych sprawach.

Kiedy już znaleźli się w jej pokoju, wziął ją za rękę, poszukał w jej oczach przyzwolenia a gdy uznał, że je dostał, pocałował ją miękko i czule:

- Tego mi było potrzeba, żeby dobrze rozpocząć poranek. - mruknął, uśmiechając się ciepło:

- Miłego dnia, słonko.

I wyszedł. A Anka długo stała, nadal czując dotyk jego warg.

***

"Anka, skup się!" - napominała się przez cały dzień. Poranny pocałunek rozpalił w niej coś, co myslała, że dawno już zniknęło: ekscytację nieznanym, nowe doznania, oczekiwanie na ciąg dalszy. Bo czekała.

Żeby oderwać się od wątpliwości i rozważań, częściej niż zwykle wpadała do "swoich dziewczyn" i do Beaty, aż tamta ją w końcu ofuknęła:

- Może ci tu wstawię drugie biurko, co? Częściej dziś siedzisz u mnie niż u siebie.

Ale w tych słowach, inaczej niż przed kilkoma miesiącami, nie było niechęci. Raczej kąśliwy humor. I pewna, choć niewielka, doza życzliwości. Od kiedy Anka wiedziała, że Beata ją ceni i nie pozwala odejść, poczuła się pewniej w tej relacji. Poparcie przełożonej miało dla niej ogromne znaczenie, dodawało pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa.

- Mówiłam ci, że chcę się od ciebie uczyć - uśmiechnęła się do przełożonej.

Ale im bliżej szesnastej, tym trudniej było jej się skupić na pracy. Wszystko w niej grało, drgało i niepokoiło. Wyczekiwała końca dnia z niecierpliwością i obawą. Miała świadomość, że wszystko się dziś może zmienić. Choć nic przecież nie zostało powiedziane, ustalone, na nic się nie umawiała. Wczoraj po jednym pocałunku podniosła się i wyszła. Ale co zrobi dziś?

Minęła szesnasta. Anka miała otwarte drzwi, słyszała więc, jak kolejne osoby żegnają się i wychodzą. Już zostały tylko ona, Natalia i Beata. Ale dwie pozostałe też już szykowały się do wyjścia i za chwilę w tej części budynku pozostanie tylko ona.
I w tym momencie dotarło od niej, co zamierza zrobić. A przynajmniej do czego jest gotowa. Ale jest gotowa? Serio?

"Ty idiotko! - próbowała przemówić sobie do rozumu: - Ledwo kiwnął palcem, a ty już lecisz, jak niewyżyta pensjonarka? Serio zgłupiałaś? Mało masz problemów? Wiesz, co za taką przygodę zrobiłby ci Wiktor?!"

Podziałało. Usiadła, oparła głowę na splecionych dłoniach i zamknęła oczy. Skupiła się i postarała się zwizualizować sobie swoje podekscytowanie jako wielką, przepełniającą ją w środku chmurę. Koloru fioletowego. Gęstą, ale lekką. Wyobraziła ją sobie dokładnie: jak wygląda, jakiej jest konsystencji, gdzie dokładnie zalega. A później zrobiła pięć powolnych, głębokich wydechów, wyobrażając sobie, że z każdym z nich wydycha z siebie kawałek tej chmury.

Nauczyła się tej techniki kiedyś na warsztatach, które odbywały się w jednym z nadmorskich ośrodków, gdzie Wiktor miał coś do załatwienia: jakąś konferencję czy negocjacje, a ona, jak zwykle, mu towarzyszyła. Dla takich jak ona, żon uczestników spotkania, specjalnie zatrudniona trenerka robiła szkolenie i konsultacje. Żeby się nie nudziły a jednocześnie miały okazję rozwinąć. Ankę to zainteresowało, zajęcia z zarządzania stresem i rozładowywania emocji były bardzo ciekawe. Od tamtej pory wielokrotnie stosowała poznane wtedy techniki. Takie, jak ta.
Pomogło. Poczuła się wolna od niedawnej ekscytacji pomieszanej z lękiem, odwagą straceńca i przebłyskami zdrowego rozsądku.
I tym razem nie poszła poćwiczyć.

Kiedy kwadrans później wychodziła z agencji, dostała smsa:
"Słonko, poczekaj na mnie pięć minut przy Cafe Bar na następnym skrzyżowaniu. Proszę".
Wzruszyła ramionami i powoli podeszła pod wspomnianą kafejkę. Nigdy tu nie była. Raz kiedyś kupili sobie z Wiktorem, gdzieś podczas podróży, w innej kafejce tej sieci, kawę i lody. Zdaniem Wiktora nie były smaczne, więc nigdy więcej nie zaglądała do żadnego z przybytków sieciówki.

Zastanawiała się przez chwilę, czy jednak nie dać drugiej szansy tej marce. Ale zdecydowała się nie na kawę, tylko na duży kubek czekolady z bitą śmietaną.

"Trudno, najwyżej poćwiczę pół godziny więcej" - pomyślała, ulegając pokusie i płacąc za duży kubek słodkości. Kiedy odwracała się do wyjścia, z gorącą pokusą w dłoni, prawie wpadła na Marka. Nadal był ubrany w garnitur, choć zdjął marynarkę i przewiesił sobie przez ramię. Popatrzył na nią ciepło, ustępując jej miejsca:

- Cześć, słonko. Dziękuję, że poczekałaś.

- Prosiłeś - odparła krótko.

Ruszyła przed siebie, popijając czekoladową słodycz. Marek szedl obok niej:

- Nie przyszłaś poćwiczyć - zauważył.

- Owszem. Musiałam pomyśleć. - odpowiadała spokojnie, choć znów zaczynały ją roznosić emocje.

"Wdech, wydech. Spokojnie, jeszcze raz" - powtarzała sobie w myślach.

- Wiem, słonko, postawiłem cię w niezręcznej sytuacji. Przepraszam - zaczął się kajać mężczyzna: - Ale myślę, że coś się między nami dzieje. I chciałbym temu czemuś dać szansę.

- Marek, ja jestem mężatką - zwróciła mu uwagę. - Dawać szansę to możesz czemuś, co cię połączy z singielką. Mój mąż to nie byle kto, prezes Stawicki. Nie mogę się wdawać w romanse pozamałżeńskie.

Zapadła cisza. Anka już zdążyła pożałować swojego ultimatum. Kusiło ją, żeby znów pozwolić sobie na chwilę bliskości z idącym obok mężczyzną, zakosztować jego pocałunku, znów poczuć motyle w brzuchu, tak jak miała nadzieję przez prawie cały dzień.

"Ale to nie ma sensu - przekonywała sama siebie. - Niepotrzebna mi taka komplikacja".

Przez chwilę szli w milczeniu, jedno obok drugiego:

- Lubię cię. Jesteś świetna. I chyba trochę samotna. - zaczął w końcu Marek. - Ja też jestem tu samotny, a z tobą złapałem dobry kontakt. Chętnie spędziłbym z tobą trochę czasu, poznał cię tak zwyczajnie, po prostu. Jak dwoje młodych, fajnych ludzi. Nie ukrywam, miałem nadzieję na dobry seks. - przyznał, a ona się zarumieniła:

- I nadal mam - znów wyznał z rozbrajającą szczerością. - Ale seks to nie wszystko. I masz rację, spowodowałoby to zbyt dużo komplikacji. Przynajmniej teraz. Bo ja... - zająknął się. - Też mam swoje zobowiązania. Ale pójść na kawę czy spacer przecież możemy. Po pracy, żeby się nikomu nie rzucało w oczy.

Z jednej strony poczuła ulgę, że ją zrozumiał, z drugiej - jakiś dziwny żal: że nie próbował jej przekonać, że tak łatwo przeszedł do porządku dziennego nad jej "nie".

"I chciałabym, i boję się" - pomyślała trochę z humorem a trochę z żalem, upijając łyk gorącej, słodkiej czekolady.

A Marek uśmiechnął się do swoich myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro