29.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cierpliwość ludzka ma ponoć granice. Ale młody mężczyzna był cierpliwy: szkolił i wyjaśniał, udzielał rad, pomagał przy ćwiczeniach w siłowni, wyciągał na spacery i czasami wysłuchiwał jej żalów. A z każdym usłyszanym zwierzeniem był bliższy celu.
"Im więcej będzie narzekać na męża, tym łatwiej padnie mi w ramiona" - myślał.

Choć często rozumiał postępowanie prezesa Stawickiego, bo sam postąpiłby dokładnie tak samo, na potrzeby dobrych relacji z Anką współczuł, rozumiał i podziwiał:
- Jesteś strasznie silna w tej relacji - mówił, wpatrując się w nią z podziwem. - Nie obraź się, ale twój mąż nie zasługuje na ciebie.

A ona wtedy rumieniła się i zaczynała bronić nieobecnego:
- Wiktor rozwija firmę. Powodzenie za oceanem otworzy mu zupełnie nowe możliwości. Odniesienie sukcesu w USA i Kanadzie to zupełnie co innego niż w Polsce - świadomie lub nie, powtarzała jak mantrę.

Wtedy zdał sobie sprawę z faktu, że z Anką trzeba postępować inaczej. Wyglądała jak klasyczna żona bogatego męża, ale nie zachowywała się jak znudzona mężowską nieobecnością  małżonka. A pomimo, że była na niego zła, wykazywała godną podziwu lojalność.
"Do kogoś, kto jej nie docenia" - myślał.

Marek widział, że podoba się Ance. Lubiła go, ceniła i podziwiała. No i, sądząc z ukrywanych starannie spojrzeń i rumieńców, nie miałaby nic przeciwko zacieśnieniu znajomości. To, że postawiła granicę, naprawdę niewiele znaczyło. Świadczyło tylko o tym, że Anka odznacza się rzadką w tych czasach przyzwoitością. I że jeśli obiecała komuś miłość, wierność i uczciwość małżeńską to zrobi wszystko, żeby jej małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.

Pamiętał te słowa, sam je powtarzał kilka lat temu, gdy z różnych przyczyn postanowił się ożenić. Minął czas, małżeństwo nie okazało się tak szczęśliwe jak myślał, a jego trwałość w tej chwili była oceniana przez sąd. Wydawało mu się pierwotnie, że wystarczy jedna rozprawa rozwodowa i znów zostanie wolnym człowiekiem. Ale z jakichś przyczyn sprawa przeciągała się: żona nie zgadzała się na rozwód, a sąd opóźniał pracę.

Wujek - minister też nie pochwalał jego rozwodu i proponował, żeby małżonkowie, pomimo rozpadu związku, nadal pozostali prawnie związani. Marek starał się na początku zadowolić wuja, ale w końcu uznał, że to nie ma sensu. Dlatego to on wniósł sprawę o rozwód. Miał zamiar zostawić żonie swoją część domu, żeby przestała nękać go telefonami w stylu "a może zastanówmy się jeszcze".

Ale żona ze wszystkimi problemami rodzinnymi była tam, a tutaj zachwycająca i podniecająca Anka Stawicka. Nie tylko jej pragnął, ale również bardzo ją lubił: jej uczciwość, energię, ambicję i chęć niezależności. Była szczera i sympatyczna. I jego też lubiła, bez względu na to, jak bardzo starała się trzymać w ryzach i stawiać granice. Wyczuwał jej zainteresowanie i uśmiechał się w duchu, widząc, jak Anka próbuje utrzymać ich relacje w bezpiecznej strefie.

"Prędzej czy później przyjdziesz do mnie" - myślał wtedy. I już cieszył się na myśl, jak wiele przyjemności da mu ta energiczna kobieta. A on, oczywiście, jej.

Czy bał się Stawickiego?  Nie. Owszem, na początku myśl, że mógłby sięgnąć po prezesową, wystraszyła go. Ale po namyśle uznał, że mąż Anki nic mu nie może zrobić. Mają rozpocząć współpracę, program do archiwizacji danych i obiegu dokumentów w agencji powinien być wdrożony w ciągu roku, ale nie tylko "Cyber - Net" funkcjonuje na rynku oprogramowania. "Jeśli Stawicki dowie się o potencjalnym romansie i będzie próbował się mścić, zawsze można pożegnać się z jego firmą na korzyść jakiegoś konkurenta." - myślał. 

Z tego, co się orientował, Stawicki przez cały czas siedział za oceanem. Jego tamtejsza filia rosła w siłę i powoli zaczynała przyćmiewać znaczeniem polską centralę.
"Prawdopodobnie tam się przeniesie na stałe - myślał Marek. - I Anka pewnie z nim. Najważniejsze, żeby nie było to zbyt szybko. Albo nawet wcale. Żebym miał czas i okazję ..."

***
Żeby mieć czas i okazję, zaproponował na "operatywce" wprowadzenie systemu kontroli filii agencji w poszczególnych częściach kraju. Agencja, jako instytucja rządowa, miała szesnaście filii, po jednej w każdym województwie:
- Nie zawsze wiemy od razu, co się dzieje w filiach. Często wychodzi to po długim czasie, jak w naszej filii w Poznaniu, gdzie musieliśmy oddelegować naszego dyrektora, żeby ratował sytuację. - argumentował, patrząc w oczy obecnym:

- I z tego, co wiemy, trzy miesiące nie wystarczą na ogarnięcie tamtejszej sytuacji. Co prawda znaleźliśmy w naszych zasobach kogoś, kto z powodzeniem zastąpił dyrektora - tu kiwnął głową w kierunku Beaty - ale jeśli tak się podzieje jeszcze raz, dwa czy kilka, to nie będziemy mieli kim ratować sytuacji. A jeśli wyślemy kolejnych ludzi, osłabimy naszą centralę.

Wszyscy obecni kiwali głowami. Maciejewski kiedyś pracował w jednej z filii, więc znał realia funkcjonowania lokalnego oddziału. Nim zakończyła się "operatywka", zostały podjęte decyzje o wdrożeniu systemu kontroli.
- Każdego z  państwa dyrektorów poproszę o propozycję planów kontroli, tak jak państwo widzicie potrzeby. I wskazanie pracowników, którzy na nie pojadą. Całość bierze dyrektor Jastrzębska, naniesie rekomendacje i mi przekaże - wskazał zaskoczoną Beatę i zakończył spotkanie.

***
Kiedy spłynęła do niego analiza, poprosił do siebie Beatę:
- Dziękuję za szybkie przygotowanie materiału. Nie mamy widzę dużego wyboru, wskazano niewielu pracowników gotowych do realizacji kontroli. Z pani biura jest najwięcej. Wskazała pani siebie, dwóch kierowników i kilku pracowników. Ale nie widzę na liście kierownik Stawickiej. Czemu jej pani nie wpisała? - postukał długopisem w wydrukowaną listę.

- Stawicka krótko pracuje. Nie sądzę, żeby była gotowa kontrolować filię  - odparła Beata. 
Zrobił mądrą minę i pokiwał głową, jakby zastanawiał się nad jej słowami:
- Jako osoba na kierowniczym stanowisku, musi się tego nauczyć. A w jaki sposób ma to zrobić, jeśli nie w praktyce?
Zawiesił głos, jakby się zastanawiał, a później obwieścił:
- Mam pomysł. Na pierwszą, modelową kontrolę pojadę ja i kierownik Stawicka. Zabiorę ją do filii, którą kiedyś zarządzałem. W ten sposób pokażę jej newralgiczne miejsca i zadania, a kierownik Stawicka nauczy się, w jaki sposób przeprowadza się kontrolę.

Beata patrzyła na niego z powątpiewaniem i podejrzeniem. Chyba ona jedna wiedziała o zażyłości młodego prezesa z Anką. A sama dowiedziała się całkiem przypadkiem, wracając któregoś dnia po zapomniany telefon. I zauważyła ich, idąc przez patio i patrząc przypadkiem po oknach budynku III, jak szli po hotelowym korytarzu. Może z daleka i za szybą nie poznałaby Anki, ale młoda kobieta tego dnia miała na sobie bluzkę o wyjątkowo wpadającej w oczy kolorystyce: w duże żółto-pomarańczowo-czerwone "maziaje". I takie właśnie barwy przyciągnęły wzrok Beaty, gdy wracała do biura po zapomniany telefon.

Nie pisnęła słowem, uważając, że im więcej będzie miała "haków" na młodą podwładną, tym lepiej. Poza tym kochanka prezesa mogła być groźnym wrogiem. 

Ale nigdy w zachowaniu Anki nie zauważyła nadmiernej pewności siebie, wynikającej z ochrony przez Maciejewskiego. Zresztą, młody prezes też nigdy nie dał poznać, że wyjątkowo wyróżnia Ankę. Nie interesował się jej pracą bardziej, niż wynikało to z sytuacji,  nigdy nie wstawiał się za nią, nie próbował reż wpływać na decyzję Beaty odnośnie proponowanych nagród dla pracowników biura. Gdyby Beata nie widziała ich razem, nie przyszłoby jej od głowy, że tych dwoje coś łączy.

- Skoro pan tak uważa, panie prezesie, to oczywiście wprowadzę tę zmianę do nakreślonego planu kontroli. - odparła ugodowo.
Pod koniec dnia poprosiła do siebie młodą kierowniczkę, żeby powiadomić ją o planowanym zadaniu.
- Jak to: na kontrolę filii? - zdziwiła się Anka. Zdziwiła i zaniepokoiła.
- Tak to. - wzruszyła ramionami Beata. - Z Maciejewskim. Wybrałaś go sobie na mentora, to teraz masz. Wspólny wyjazd do krakowskiej filii jest jego pomysłem. Zresztą, czy to złe rozwiązanie?

Uśmiechnęła się, obserwując spod oka reakcję Anki:

- Pojedziesz na kilka dni z szefem, rozerwiesz się, zobaczysz jak funkcjonują filie na przykładzie krakowskiej. A wieczorami pochodzisz sobie po Starym Rynku w Krakowie, zobaczysz Wawel, powzdychasz nad Wisłą.... I to w towarzystwie Maciejewskiego....

Anka uśmiechnęła się:

- A wiesz, masz rację. Dawno nie byłam w Krakowie, jakoś się nie złożyło. Mąż nie miał tam potrzeby jechać. A właśnie... - zasępiła się. - Co on powie, jak się dowie, że wyjeżdżam....

***

Wiktorowi się to nie spodobało. Kociątko naprawdę przeginała z tą pracowniczą swobodą! Nie dość, że uparła się siedzieć w Polsce i pracować, zamiast mu towarzyszyć w Stanach, to teraz jeszcze jechała w kilkudniową delegację z tym młodym kogucikiem z zarządu agencji!

On, wielokrotnie jeżdżąc "w delegacje", z różnymi kobietami, doskonale wie, na czym polegają te wyjazdy. Sam przez lata korzystał z uroków wspólnego bycia poza domem, kiedy człowiek nie jest związany rodziną i domowymi obowiązkami i można sobie pozwolić na więcej swobody. 

"Kociątko chyba by mi tego nie zrobiła? - myślał poruszony. - Ona wie, do kogo należy. I chyba nie ryzykowałaby, dla przygodnego seksu, stałości naszej relacji?"

- Nie podoba mi się ten pomysł - orzekł autorytatywnie. - Kotek, jutro zgłosisz w pracy, że nie możesz pojechać w delegację. 

- Dlaczego? - Anka się napięła wewnętrznie. Zakaz Wiktora wzbudził w niej niechęć. O ile miała wątpliwości co do słuszności tego wyjazdu, tak wiktorowe dictum poskutkowało dokładnie odwrotnie, niż miało:

- Przecież to moja praca. Powinnam być zadowolona, że sam prezes poświęca czas, żeby mnie wprowadzić w temat kontroli. 

- Ale ja się nie zgadzam. Moja żona nie będzie jeżdziła w delegacje - prawie wypluł to słowo - z obcymi facetami. 

- Robię tylko to, co ty - odparła spokojnie, choć zaczynało się w niej gotować. - Pojechałeś do Stanów z asystentką. Czym to się różni od mojego wyjazdu z szefem? Niczym. 

"No właśnie - przyznał  w duchu - tego się obawiam. Że te wyjazdy niczym nie będą się różniły". 

Pożałował, że nie może jej namówić na noszenie czegoś w rodzaju pasa cnoty. Albo że nie zadbał wcześniej o jakieś rejestratory w jej rzeczach. Nie pomyślał też o aplikacji, zdalnie włączającej jej telefon, co by było idealne w tej sytuacji. Jego żona pojedzie do Krakowa z jakimś fagasem, pod pozorem kontroli, spędzi z obcym facetem kilka dni i nocy, pewnie w tym samym hotelu. 

"Idealne warunki do swobodnego seksu" - pomyślał z przekąsem. 

Wiedział, że Anka, będąc sama w Warszawie, gdyby chciała, miałaby wiele możliwości do zbyt  swobodnego zachowania. Mógł ją kontrolować jedynie w ograniczonym zakresie. Wiedział, że Anka prowadzi bardzo uregulowany tryb życia: praca, dom, czasem jakieś wyjście z koleżankami, od czasu do czasu zajęcia w fitness clubie...

Wiedział to wszystko, bo miał podgląd na jej transakcje i bilingi. Anka nadal posługiwała się kontem bankowym, które jej założył, używała karty kredytowej, którą od niego dostała i telefonu, którego on jest właścicielem. 

Tak było od samego początku. Zatroszczył się o niepracującą żonę, jednocześnie sprawiając, że wraz z tymi produktami dostała elektroniczną "smycz". O której chyba nawet nie wiedziała, albo nie interesowało jej to. A on, jako właściciel bądź współwłaściciel,  narzędzie monitoringu, które regularnie przeglądał. 

"O, właśnie! - przypomniał sobie. - Kociątko dawno nie była w fitness clubie, nie kupowała tam nic ani nie płaciła za żadne usługi. - pomyślał. - Ciekawe, dlaczego?"

***

Któregoś dnia Łukasz, po tym, jak tradycyjnie już zaczekał na nią pod Urzędem ds. Dzieci,  oświadczył:

- Cherie, wygospodaruj sobie, proszę, ze dwie godziny raz - dwa razy w tygodniu. 

- Na co? - zdziwiła się. Łukasz uśmiechnął się:

- Najwyższy czas, żebyś miała jakieś korzyści z kochanka policjanta.

Przytulił ją, widząc, jak zmarszczyła brwi, usłyszawszy to określenie:

- Chciałbym zabrać cię do klubu, żebyś poćwiczyła samoobronę. Nie zawsze będę mógł być obok ciebie, a takie umiejętności przydają się kobietom - tłumaczył. 

Zainteresował ją ten pomysł. Już kiedyś rozważała zapisanie się na takie zajęcia, organizowane przez urząd miasta, ale najpierw się nie dostała, bo było zbyt dużo chętnych, później choroba dziecka stanęła jej na przeszkodzie a później urząd przestał organizować takie kursy. A sama zapomniała o tym:

- W sumie, mogłabym to rozważyć. - usmiechnęła się. - Jak by to wyglądało?

- Jeździłabyś ze mną, ja i tak muszę tam regularnie bywać. Firma wymaga - uśmiechnął się:

- Trenowałby cię mój kolega, świetny instruktor, mówią na niego "Żyleta". Kiedyś nosił przezwisko "Kat", ale źle się kojarzyło nowym rocznikom i zaczęli składać na niego skargi. Młodsze pokolenie jest bardziej wrażliwe niż poprzednie. Więc zmienił pseudo. 

- Faktycznie taka "Żyleta" z niego? Bo wiesz, z moją sprawnością fizyczną.... Nie zapominaj, że jestem taką sobie "ryczącą czterdziestką", typową "biurwą", która z aktywności fizycznych przez lata uprawiała głównie spacery z dzieckiem i prace domowe. 

- Nie martw się, "Żyleta" sobie poradzi. - chciał ją uspokoić, ale chyba nie bardzo mu się to udało. 

- Mogę spróbować. - zdecydowała. - Najwyżej obaj uznacie, że się nie nadaję. 

- Cherie - popatrzył jej w oczy. - Nie ma czegoś takiego, jak "nie nadaję się". Odpowiedni trener i metody pracy i wszystko zagra, jak ta lala!

Powoli przyznawała w duchu, że dla tego faceta zrobiłaby wszy... no nie, nie wszystko. Ale bardzo dużo. Stał się dla niej kimś cholernie ważnym, odskocznią od szarego i skomplikowanego życia i dzięki niemu jej codzienność stała się ciekawsza i bardziej kolorowa. 

Cytując swoją ulubioną autorkę sprzed lat, spotkała faceta, który uważał jej wady za zalety ("no, może bez przesady. - poprawiła się w myślach. - Ale nie uważa wad za wady"), wielbił zalety i energicznie na nią leciał. 

Tego ostatniego nie ukrywał. Natalia wielokrotnie peszyła się, widząc jego ogniste spojrzenia. Nie przywykła do tak otwartego adorowania w sumie już nie najmłodszej kobiety. Ale Łukaszowi to nie przeszkadzało, chyba nawet znajdował przyjemność we wciąganiu jej w różne, nowe dla niej, aktywności. Przerabiali regularnie całowanie i pieszczoty w parku na ławce, na seansie w kinie i ogniste spojrzenia rzucane znad "małej czarnej" lub "dużej z mlekiem" w ich ulubionej kawiarni; wspólne spacery i trzymanie się za rękę, do którego Natalia nadal się przyzwyczajała; no i oczywiście całą gamę tradycyjnych i mniej tradycyjnych zachowań w jego sypialni. 

Ogrom tych doświadczeń przyprawiał ją o zawrót głowy. A Łukaszowi jeszcze było mało. Ostatnio zaproponował jej, żeby poszła z nim na imprezę urodzinową do kolegi z Kompu. 

- Przecież tam będą wszyscy twoi kumple i współpracownicy! - przestraszyła się. - Szefowie pewnie też!

- Będą. - potwierdził z łobuzerskim uśmiechem. - Nie chcę trzymać cię w ukryciu, jak wstydliwą tajemnicę. Chcę się tobą chwalić, jak skarbem, który udało mi się znaleźć. Nie moja wina, że nie znalazłem cię, gdy miałem dwadzieścia lat. Więc teraz muszę nadrobić stracony czas. - odparł beztrosko. 

- Łukasz, zastanów się. - próbowała przemówić mu do rozsądku. - I co im powiesz? Prawdę? Że jestem żoną kogoś innego? Twoją kochanką? Czy skłamiesz? 

- Że jesteś Natalią, moim skarbem. - odparł, wzruszając ramionami. 

- A jeśli na tych urodzinach spotkam kogoś, kto zna mnie albo mojego męża? Wiesz, Janek prowadzi własną działalność, ma mnóstwo klientów, Warszawa czasami bywam całkiem małym grajdołem a przypadki chodzą po ludziach.... 

Popatrzył na nią, chyba pierwszy raz wcześniej nie omiatając spojrzeniem okolicy:

- Nata, dostosowuję się do twojego rozkładu zajęć: pracy, szkoły, domu. Szanuję twoje zobowiązania rodzinne i nie zamierzam odciągać cię od syna. Ale proszę, odważ sie być szczęśliwa. Daj szansę temu, co nas łączy; nie zamykaj tego w czterech ścianach mojej sypialni i na wpół pustego parku czy ciemnej sali kinowej; bądź ze mną prywatnie i publicznie, pozwól mi się tobą chwalić i dotrzymuj mi towarzystwa, jak w dobrym związku. Gdybyś poprosiła, ja też chętnie będę ci towarzyszył na imprezach, na które chodzisz. Ale rozumiem, że w gronie twoich znajomych miejsce przy twoim boku jest zarezerwowane dla Janka.

O mało się nie udławił, wypowiadając ostatnie słowa. Ileż by dał, mogąc zdyskredytować tego jej męża i usunąć go z życia Natalii! Ale szanował jej decyzję o odczekaniu jeszcze roku, zanim kobieta podejmie kroki rozwodowe. Był gotów czekać, tolerując tego fagasa który nadal jest jej mężem. Bo tak zdecydowała kobieta, w której, nie planując tego, chyba właśnie się zakochiwał . 

- Pomyśl nad tym, proszę - dodał, żegnając się z nią na przystanku tramwajowym. 

Miewał różne miłości w przeszłości, poczynając od szkoły średniej a kończąc na misji w Afganistanie. Od romantycznego trzymania się za ręce i pierwszych, niewprawnych pocałunków po ognisty romans z pełną życia francuską porucznik i spokojny z nieśmiałą, hiszpańską tłumaczką. 

Ale od wypadku, w którym został ranny a jego serdeczni przyjaciele zginęli, na wiele lat odsunął się od życia, towarzystwa i romansów. Zupełnie, jakby trudny okres, który nastąpił po powrocie, zamroził jego zdolność odczuwania. I nagle, czystym przypadkiem, poznał tę doświadczoną małżeńskim niepowodzeniem kobietę, do której od razu  w zasadzie poczuł jakąś chemię.  

Już na samym początku, podczas obiadu przed wykładem, który miał wygłosić u niej na uczelni,  spodobała mu się: spokojna, wyważona, nie wyzłośliwiająca się jak jej koleżanka. Ale mająca szerokie zainteresowania, mądre spojrzenie na życie, pokorę w duszy i odznaczająca się taką zwykłą dobrocią. 

Obawiał się, że Arturowi również spodobała się Natalia. I na początku chyba tak było. Pamiętał moment, gdy przez chwilę obaj konkurowali o jej uwagę. 

"Ale Artur jest zbyt wygodny, żeby wiązać się z kobietą obarczoną rodziną. - pomyślał:

- Dobry z niego przyjaciel i równy facet, ale nie lubi komplikacji w życiu prywatnym. Wystarczą mu te w pracy. Dlatego dość szybko zrezygnował z Natalii na rzecz nieobarczonej rodziną Beaty". 

- I bardzo dobrze! - odparł z mocą. - Przynajmniej nie musiałem wyzywać go o świcie na ubitą ziemię!

Roześmiał się sam  do siebie, aż mijająca go kobieta popatrzyła na niego z obawą i przyspieszyła kroku. 

A Łukasz zaczął liczyć godziny, dzielące go od kolejnego spotkania z Natalią. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro