31.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anka denerwowała się pierwszym wyjazdem na kontrolę. Nadal wydawało jej się, że zbyt mało jeszcze wie, żeby kogokolwiek sprawdzać. Ale uwierzyła, że skoro Marek uznał, że powinna jechać, to tak ma być. Że ma nadal poznawać pracę w agencji. Nie tylko w centrali.

Lubiła się uczyć. No, może nie od początku. Nie do połowy liceum. Nawet nie do trzeciej klasy. Ale później nadeszło to lato, gdy spotkała WIktora. Nigdy nikogo takiego nie znała. Przewrócił jej świat do góry nogami. Zmamiona obietnicą "czekaj na mnie", zrobiła wszystko, żeby za rok być godna tego, żeby do niej wrócił. Uczyła się jak głupia. Poza tym i tak nie miała za bardzo co robić: ograniczyła wyjścia ze znajomymi, nie miała ochoty z dziewczynami chodzić "na podryw", siedziała więc w domu i zaglądała do książek i internetu.

A później była Warszawa i studia. I Wiktor. Chciała być go godna; żeby się jej nie wstydził. WIktor nie ukrywał, że lubi kobiety inteligentne, wykształcone i z dużą wiedzą. Skończyła naukę na pierwszym i drugim stopniu z prawie najlepszymi wynikami: na 80 czy 100 osób była w pierwszej dziesiątce. Opanowała komunikatywnie angielski.

Przez kolejne kilka lat po studiach, już jako jego żona, uczyła się być dobrą wizytówką bogatego męża na wysokim stanowisku. To też była czasami trudna i wyczerpująca nauka. Nawet trudniejsza, bo z tego przedmiotu nie było wykładów i skryptów. Ileż błędów popełniła, ile łez wylała, gdy Wiktor ją karcił. Ale to również opanowała. Przez ostatnie kilka lat chyba nigdy jej nie skrytykował. Była perfekcyjną żoną, wizytówką, rozrywką. Aż znów jej czegoś w życiu zabrakło.

I teraz znów się uczyła. Tym razem wbrew woli męża. Ale była już kimś innym, niż tamta osiemnastolatka po maturze czy studentka. Miała więcej siły, żeby się Wiktorowi przeciwstawić. Owszem, czasami mu ulegała. Nawet często. Kilkunastoletnia tresura zostawiła w niej głębokie ślady. Ale od momentu, gdy podjęła pracę i poczuła się bardziej niezależna, coraz łatwiej było jej się sprzeciwiać.

Dlatego, mimo że znała dezaprobatę Wiktora, postanowiła wyjechać z Markiem... wróć, prezesem Maciejewskim... na tę nieszczęsną kontrolę. Korzystać z tego, że mężczyzna chce jej mentorować i uczyć się od niego, czego tylko zdoła. Tym razem dla siebie, nie dla Wiktora.

***

- Cherie, chyba czas do pracy - zaraz po obudzeniu dzwonkiem telefonu, powitał ją głęboki, ciepły głos w słuchawce. Nie chciało jej się wstawać. Była zmęczona i zniechęcona. Pretensjami i podejrzeniami Janka, chęcią zadowolenia syna i ochrony jego dziecięcego, bezpiecznego świata, koniecznością pozostawienia Łukasza w środku nocy.

Zostałaby u niego, gdyby nie obawa, że Janek wykorzysta jej nocną nieobecność i znów zacznie nastawiać syna przeciwko niej. Zresztą, wtedy w nocy ona sama może by i poniosła takie ryzyko, ale to Łukasz stanął na wysokości zadania:

- Cherie, musisz wracać. Bóg mi świadkiem i wszystkie demony, że najchętniej nie wypuściłbym cię z łóżka, ale później wszyscy byśmy żałowali. A najbardziej ty... - szeptał, całując ją delikatnie. Poruszyła się w jego ramionach, cichym pomrukiem demonstrując protest. Nie chciało jej się ruszać. Zmęczona i zaspokojona, najchętniej przytuliłaby się do tego twardego, ciepłego ciała na resztę nocy. Ale nie pozwolił jej:

- Obiecałem, że pomogę ci z synem. Ale trzeba delikatnie i powoli. Nie możesz zniknąć bez uprzedzenia na całą noc. Romek musi Cię jutro rano zobaczyć przy śniadaniu - tłumaczył.

"Ma rację" - westchnęła. Odwiózł ją. W domu panowała cisza i ciemność. Wszyscy spali. Szybko przemknęła do sypialni i za moment znów wyciągała się na szerokim, wygodnym łóżku, pod ciepłym kocem. Było tylko jedno "ale". Nie miała się do kogo przytulić.

Jeszcze tylko telefon zabrzęczał miłym "dobranoc, cherie" i za moment, uśmiechnięta, zasnęła.

***

- Myślałem, że nie nocowałaś w domu - Janek powitał ją rano kąśliwie.

- Żle myślałeś - przygotowała synowi śniadanie. Za moment przyszedł, już ubrany, ale ziewający i uroczo rozczochrany:

- Dzięki, mamuś. - prawie nie siadając, pochłonął jajecznicę na kiełbasce, popił herbatą i uśmiechnął się. - Będę leciał. Mam dziś osiem lekcji. Pa!

Wyższy od niej, skłonił głowę, żeby mogła go pocałować w czoło a póżniej zarzucił plecak szkolny na ramię i wyszedł. Za chwilę wyszedł również mąż i została sama.

"Nie idę dziś do pracy, mam dość!" - zbuntowała się. Emocje wylewały się z niej: złość na męża, poczucie winy wobec syna, żal, smutek i tęsknota za Łukaszem. Zrobiła kawę, wysłała do kadr informację, że bierze dziś urlop na żądanie i wróciła do łóżka.

Kiedy odpoczęła i te wszystkie emocje, buzujące w niej od rana, trochę przygasły, uświadomiła sobie, że powinna być wdzięczna Łukaszowi za to, że w nocy pomyślał o dobru jej i jej syna. Tak długo to ona myślała o wszystkim i wszystkich, troszczyła się, planowała i realizowała. Miała dość.

Przy Łukaszu chyba pierwszy raz w życiu mogła być "tą słabszą", pozwalającą, żeby chwilami ktoś za nią decydował, realizował, mówił, co ona ma zrobić. Oczywiście nie była typem mimozy, przestawianej z kąta w kąt i długo nie wytrzymałaby pod rządami kogoś innego. Ale miło było, tak dla odmiany, poczuć się słabszą, delikatną kobietką.

"Dzięki za wczoraj. Dobrze mi to zrobiło. I dzięki za nocną reakcję" - wysłała mu smsa.

"Drobiazg. Będę się o ciebie troszczył, cherie" - odpisał po kilkunastu sekundach. A później:

"Co porabiasz? Jestem dziś przez cały dzień w domu, czy mogłabyś wpaść? Dokończylibyśmy to, czego nie zdążyliśmy zrobić w nocy".

Odważne to było. Otwartym tekstem zapraszał ją na seks. Ale i ona dziś była odważna:

"Jestem w domu. Zrobiłam sobie wagary od pracy. Jeśli chcesz, w ciągu godziny mogę być u ciebie".

"Będę czekał. Albo, jeśli wolisz, mogę być u Ciebie po Ciebie za pół godziny" - odpisał błyskawicznie.

Uśmiechnęła się. Jego gotowość sprawiła jej przyjemność. Ale to nie on powinien po nią przyjechać, tylko ona wykonać odważny ruch:

"Czekaj na mnie".

- Żegnajcie, leniwe chwile pod kocem, z kawą i książką! Wybieram się na randkę - powiedziała głośno i roześmiała się.

Poświęciła pół godziny na przygotowania i po następnej pół godzinie stała pod jego drzwiami.

"Stała" to było zbyt dużo powiedziane. Ledwo weszła na piętro, drzwi od jego mieszkania się otwarły i mężczyzna wciągnął ją do środka. Przytrzymał ją na odległość ramion i wpatrzył się w nią z zachwytem:

- Cherie, czy mamy dziś dla siebie cały dzień? - upewniał się, szukając potwierdzenia w jej oczach. Kiwnęła głową:

- W domu mogę być około osiemnastej. - odparła. - Tak, jak wracam z pracy.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, jeśli to w ogóle możliwe. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w nią, a później przysunął usta do jej twarzy. Złożył delikatny pocałunek najpierw na jej czole, tak po ojcowsku, a później całował skronie, powieki, policzki, kości policzkowe, uszy.

Do warg dotarł, wydawało jej się, po wiekach przyjemnej męczarni, oczekiwania i wzrastającego napięcia. Każde zetknięcie jego twardych, choć delikatnych warg z jej skórą pozostawiało piętno. Każde ucałowane miejsce zaczynało pulsować gorącym oczekiwaniem. Próbowała poddać mu usta, ale tylko pokręcił głową:

- Nie, cherie - szepnął. - Wreszcie mam cię długo. Tyle słodkich godzin przed nami. Nie mam zamiaru się spieszyć. Będę celebrował naszą bliskość tak długo, jak będę potrafił.

A potrafił długo. Natalia już się wewnętrznie skręcała z pragnienia, a Łukasz nadal ją całował. Po twarzy przyszedł czas na szyję, łuki obojczyka, piersi. Oparł ją o ścianę w salonie i warstwa po warstwie rozdziewał, tak delikatnie, jakby rozpakowywał wyczekany prezent gwiazdkowy. Rozpiął guziczki bluzki, stopniowo poszerzając dekolt, który od razu penetrowały jego wścibskie wargi:

- Chyba zrobiłaś to specjalnie - szepnął, odpinając piąty z chyba piętnastu guziczków, na które była zapinana jej bluzka. - Pocierpisz więc ze mną. - i dalej odpinał powoli, guzik po guziku, aż rozpiął wszystkie. Pomrukiem uznania ocenił jej nowy biustonosz, koronkowy, rozpinany z przodu. Przez chwilę pieścił jej piersi poprzez materiał i czuł, jak prężnieją, powiększają się, a sutki stają jak żołnierze na baczność. Jedną pierś pieścił wargami, drugą - powolnymi ruchami palców.

- Achchch - jęknęła Natalia, cała już będąca oczekiwaniem. Każdy ruch, każde dotknięcie jej wrażliwych piersi powodowało błyskawicę gorąca, mknącą w dół podbrzusza i uderzającą w najczulszy punkt kobiecości. - Pospiesz się, nie wytrzymam dłużej.

Było jej już wszystko jedno, czy jej zachowanie nie jest zbyt śmiałe. W tej chwili była jednym wielkim oczekiwaniem, pustym naczyniem czekającym na napełnienie, a on nadal poddawał ją słodkiej torturze, drażniąc jej piersi. Nawet jeszcze nie rozpiął biustonosza!

Gdy sięgnęła rękami do haftek, pokręcił głową, objął jej nadgarstki i skrzyżował za jej plecami. Tam zostawił. Ale zlitował się, rozpinając koronkowe arcydzieło i odsłaniając dotąd ukryte dwie półkule:

- Piękne. - mruknął gardłowo. Teraz, gdy już nic nie broniło dostępu do jej piersi, przystąpił do ponownego ataku. Całował, ssał, podgryzał i lizał, aż Natalia zaczęła miarowo pojękiwać:

- Proszę cię.... Łukasz... pragnę....

- Spokojnie, cherie, mamy czas. - odparł seksownym pomrukiem, od którego zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco. Czy to było złudzenie, czy poczuła zapach wilgoci, zbierającej się w jej wnętrzu? Rozgrzanej wilgoci.

Chyba nie złudzenie, bo mężczyzna, znów spojrzawszy jej w oczy, powiedział:

- Zapamiętaj ten moment, cherie. Na jakim etapie jesteśmy. Bo wrócimy do niego, jak tylko cię zaspokoję.

I osunął się przed nią na kolana, jednocześnie unosząc rąbek jej spódnicy.

- Mogę rozpiąć - zaproponowała i po chwili kolorowa szmatka opadła, tworząc wokół jej stóp okrąg z materiału.

Mężczyzna rozstawił jej nogi i ponowił swoje działanie sprzed chwili, całując ją i pieszcząc wargami poprzez koronkową warstwę bielizny:

- Jesteś dla mnie tak cudownie wilgotna, cherie - mruczał, prawie doprowadzając ją do ekstazy.

- Łukasz, ja proszę! - jęknęła, czując, że dłużej nie wytrzyma. Dopiero teraz pociągnął ją za sobą, aż ułożyła się na dywanie. Wszedł w nią powoli i delikatnie, przez cały czas patrząc jej w oczy, pragnąc wychwycić zmiany, które się pojawią pod wpływem rozkoszy.

I wychwycił: zanim leniwe przymknęła powieki, jej oczy zaszły mgłą podniecenia. Wtedy, usatysfakcjonowany, pozwolił im się przymknąć, ponownie całując powieki i skronie.

Kochał ją delikatnie, powolnymi pchnięciami, które stopniowo przybliżały ją do kresu. Oddech jej się rwał, stawał się coraz cięższy, z ust wyrywały się jęki. Jeszcze raz jęknęła, westchnęła i zesztywniała w jego dłoniach, a na dole mężczyzna poczuł serię skurczów mięśni, którymi tak cudownie okalała jego męskość.

Nie przerywał, kolejnymi pchnięciami jeszcze wzmagając jej przyjemność, aż do całkowitego ustania. Wtedy, nie wysuwając się z niej, przytulił ją do siebie i tak trzymał, czekając, aż uspokoi się gwałtowne bicie serca, które o mało nie wyrwało się z jej piersi. A ona otworzyła oczy i popatrzyła na niego jeszcze półprzytomnie:

- Kocham cię... - wyszeptała.

Pomyślał, że tej chwili nie oddałby za żadne skarby świata. Za zawartość Fortu Knox, jaskini Alladyna i złota Montezumy razem wziętych. Nic nie powiedział, nie chcąc niepotrzebnymi słowami kalać tej cudownej chwili pomiędzy nimi, ale przytulił ją mocniej, tak by odbierała siłę jego uczuć.

- Mojaś ty..... - szepnął za moment, gdy ich ciała już się uspokoiły. - Jesteś i będziesz moja.

Tego dnia jeszcze po wielekroć zabierał ją w cudowną krainę spełnienia. Albo ona jego. Bywało powoli i delikatnie albo silnie i gwałtownie. Jemu przybyło podrażnień na kolanach, jej mniejszych i większych siniaków na rękach i udach. Jego bolała skóra na plecach od jej silnych ściśnięć, ona wzbogaciła się o przynamniej kilka "malinek".

Żadne z nich nie poświęciło myśli niczemu ani nikomu innemu: pracy, mężowi czy dziecku. Byli w "tu i teraz", zamknięci w bańce swojej bliskości.

Kiedy zasypiali, wzajemnie wymęczeni po kres, ale szczęśliwi jak nigdy, ostatkiem sił przenieśli się na łóżko. Ona wtuliła się w niego plecami, a on objął ją ściśle, czując, jak jego penis przylega do jej pośladków. Za moment poczuł, jak jej ciało się rozluźnia a oddech miarowo uspokaja. Wtedy pomyślał, że wszystko jest tak właśnie, jak być powinno. Jakby przez całe życie czekał właśnie na nią - na kobietę w pół drogi pomiędzy czterdziestką a pięćdziesiątką, z rozstępami i nadwagą. I z tą myślą zasnął.

***

Anka z przyjemnością półleżała na przednim siedzeniu pasażera, patrząc, jak rozwija się przed nimi droga. Dalej i dalej. Wyjechali rano, żeby się nie spieszyć, zatrzymać się po drodze na obiad i przyjechać do Krakowa o przyzwoitej, wczesnej porze. Tak, żeby się zakwaterować i zdążyć jeszcze przejść się po mieście.

Prowadził Marek. Tym razem nie był w nieodłącznie związanym z pracą garniturze, tylko w klasyce stylu swobodnego: granatowych dżinsach, czerwonej koszulce polo i lekkiej, szarej marynarce. Patrzył z uwagą na drogę i ciepło na nią, uśmiechał się i żartował. Uważnie słuchał tego, co mówiła.

Pomyślała, że przeszedł strasznie długą drogę od momentu bycia Bubkiem. Przynajmniej w stosunku do niej, bo innych traktował gorzej. Ale i ogólnie się poprawił, jak słyszała z plotek. Nie zamierzał nikogo zwalniać, choć oficjalnie nie wycofał się ze swojego pierwszego wystąpienia.

Nie lubił przepraszać za palnięcie głupich albo złych słów. Wolał udawać, że nic się nie stało i spuścić zasłonę milczenia. Ale z tego, co wiedziała, ostatnio hamował się wobec pracowników, nikt nie wypadał z jego gabinetu z płaczem czy soczystym przekleństwem na ustach.

Zostało nawet ukute powiedzenie: "przemówił ludzkim głosem". Chociaż nadal potrafił pokazać, "kto tu rządzi".

"I dobrze, w końcu jest szefem. - pomyślała z aprobatą. - Szef czasem musi pokazać, że jego jest na wierzchu". Od dawna widziała w Marku młodszego Wiktora. Możliwe, że taki właśnie był mąż, gdy go poznała. Tylko wtedy patrzyła na niego z pozycji naiwnej i niewinnej nastolatki, więc wydał jej się oszałamiający. Gdyby go poznała teraz, możliwe, że nie zdominowałby jej tak, jak te kilkanaście lat temu.

"Wtedy miałam nierówne szanse, musiałam wpaść z kretesem. - myślała. - Teraz pewnie miałabym z nim takie relacje, jak mam z Markiem. Bardziej partnerskie. Ale nie będę miała, bo co prawda ja dorosłam, ale Wiktor też. Przez cały czas ma o dwadzieścia lat więcej doświadczenia ode mnie".

I nagle poczuła żal, nagły a dojmujący. Że nie było jej dane poznać męża jakoś bardziej normalnie, jako dorosła kobieta, że nie wypracowali sobie równych relacji. Że zawsze się go w gruncie rzeczy bała, szanowała na granicy uwielbienia, przyjmowała jego decyzje bez słowa sprzeciwu. Wtedy Wiktor przesłonił jej świat.

Gdyby go teraz poznała, miałaby z pewnością większy dystans do tego, jaki był i co robił. Może byłoby między nimi inaczej, bardziej normalnie. Teraz wiedziała, jak to jest "normalnie". Nie boisz się własnego męża, nie stawiasz go na piedestale i nie próbujesz desperacko zasłużyć na jego względy. Za to masz prawo do dyskusji, wspólnego decydowania i prowadzenia spokojnego życia. We dwoje, a może we troje czy czworo....

Znów pomyślała o macierzyństwie. Wiktor nigdy nie zgadzał się na dziecko. Najpierw mówił "nie teraz, jesteś zbyt młoda, musisz dorosnąć, masz studia". A później po prostu mówił "nie". Nie tłumacząc się i nic nie wyjaśniając. Nie, żeby jakoś specjalnie tęskniła za macierzyństwem. Ale... Jakoś normalnie jest, gdy po kilku latach małżeństwu rodzą się dzieci. Przynajmniej jedno. Wtedy jest rodzina. Taka normalna, zwykła. Z kłopotami, radościami i smutkami. Jak u niej w domu.

"O, taką rodzinę mogłabym założyć z Wiktorem, gdybym go teraz poznała. - pomyślała. - Albo z Markiem, gdyby nie było Wiktora". No własnie, gdyby nie było Wiktora.... I w tym momencie strasznie zatęskniła za taką zwykłą normalnością. Taką, jakiej nigdy nie było jej dane poznać, od kiedy wyjechała z domu. I na jaką nie miała szans w małżeństwie z Wiktorem.

***

Spacerowali po Krakowie do zmroku. A nawet po jego zapadnięciu. Wędrowali uliczkami wokół rynku Starego Miasta, ciesząc się ciepłą pogodą i gwarem dookoła. Z okolicznych restauracji i kawiarni dobiegał śmiech i wesołe rozmowy:

- Usiądźmy tam - Marek wskazał mini ogródek kawiarniany na 4 stoliki. - Postawię ci gorącą czekoladę. Wiem, że lubisz.

Najpierw była czekolada. Następnie, już w hotelowej restauracji, coś w rodzaju kolacji. Później Marek zaprosił ją do baru na lampkę wina. Zamieniła wino na gin z tonikiem, a on popijał whisky. Kiedy żegnali się przy drzwiach sąsiadujących z sobą pokoi, popatrzył na nią ze słabo maskowanym pragnieniem:

- Jakaś ty śliczna - szepnął, a później, wracając do roli kolegi z delegacji, dodał:

- Śpij dobrze. I pamiętaj, widzimy się o ósmej na śniadaniu.

- Jakaś ty śliczna. Śpij dobrze - mruknęła, przedrzeźniając go, kiedy po odprężającej kąpieli wyciągnęła się w łóżku. Czy jej się zdawało, czy patrzył na nią tak, jakby chciał ją schrupać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro