32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranek obudził ją przenikliwym dzwonkiem alarmu w telefonie. Zaniepokojona, przez chwilę nie poznawała otoczenia. Ale już drugie spojrzenie dookoła uspokoiło ją: Kraków, hotel, delegacja, Marek... I jego słowa "Jakaś ty śliczna".

Zrobiło jej się przyjemnie. Komplementy każdemu poprawią humor, nie tylko młodej , ładnej kobiecie. I samotnej...

Późnym wieczorem próbowała dzwonić do Wiktora, ale nie odebrał. Zbudziła się wtedy z pierwszego, delikatnego snu, w którym męskie oczy, ciemne jak Wiktora patrzyły na nią ciepłym, markowym spojrzeniem. A w tle słyszała: "jakaś ty śliczna".
Dręczona wyrzutami sumienia, wybrała numer męża. Ale bezskutecznie. Przykro jej się zrobiło, poczuła się samotna i niechciana.
Ostatnio, po tym jak sprzeciwiła mu się w sprawie delegacji, znów karał ją milczeniem i brakiem kontaktu. A ona już tak dłużej nie mogła!

Wszystko w niej się buntowało przeciwko takiemu traktowaniu! Nie była dzieckiem, które stawia się do kąta, tylko dorosłą kobietą! Taką, która nie musi być samotna! Która poznała, jak to jest miło być adorowaną przez przystojnego, sympatycznego mężczyznę.

Dlatego chciała usłyszeć męża, przypomnieć sobie, że jest "czyjaś" i że powinna jednak trzymać Marka na większy dystans. A to było trudne, bo ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli.

Wysłała jeszcze Wiktorowi smsa: ' tęsknię, chciałam pogadać" i znów zasnęła. Tym razem bez prześladujących ją męskich oczu.

A teraz przeciągnęła się w pościeli, białej, jak zwykle w hotelach. To znaczy: w przeciętnych hotelach, bo tam, gdzie się zatrzymywała z Wiktorem, pościel bywała w różnych kolorach. Ona najbardziej lubiła beżową lub brązową i jeśli mogła zdecydować, to właśnie takie kolory wybierała. Ale agencja nie zapłaciłaby pewnie za pięciogwiazdkowy hotel dla pracownika.

Czas ją gonił, więc nie mitrężyła go pod prysznicem ani przygotowując się do wyjścia. Od kiedy na codzień nie mieszkała z WIktorem, mniej czasu poświęcała na poranne "ogarnięcie się". Oczywiście nadal starannie się ubierała, czesała i malowała, ale wszystko to miało posmak większego luzu.

- Hej, słonko! - powitał ją Marek w hotelowej restauracji. Zajmował stolik pod oknem, zdążył już nalać im obojgu kawy i soku pomarańczowego:

- Weź sobie śniadanie i siadaj - odstawił jej krzesło. Kiedy wróciła, krytycznie spojrzał na jej talerz:

- Mało jadasz. To, co wzięłaś, to porcja dla przedszkolaka. - skomentował.

- Wydaje Ci się. - uśmiechnęła się i upiła łyk kawy:

- Znośna. - pochwaliła z umiarem. - Za to sok dobry. Nie z kartonu, a świeżo wyciskany.

Jadła w milczeniu, a Marek opowiadał jej o tutejszej filii agencji. Słuchała go uważnie, zgodnie z niedawnym postanowieniem, że będzie się uczyć wszystkiego, co może.

***

Zaczęli kontrolę od wypicia kawy z prezesem tutejszej filii. Starszy pan o ujmujących manierach przypominał Ance dyrektora, który został oddelegowany do Poznania.

Krakowski prezes odnosił się do niej z rewerencją, a do Marka - z szacunkiem, podszytym obawą:

- Nikt nie będzie wam przeszkadzał. Dostaniecie państwo dawny gabinet pana prezesa - skłonił się Markowi:
- Przygotowalem dokumenty, o które prosił pan w mailu. Zapowiedziałem już pracownikom, że mają dać Wam wszystko, o co poprosicie. Gdybyście jednak mieli problemy z otrzymaniem czegokolwiek, proszę dać mi znać.

Anka zauważyła zmianę w postawie i zachowaniu Marka, kiedy wszedł do biura. Sztywny, poważny, wręcz nadęty, z wysoko uniesioną głową.
"Typowy Bubek" - pomyślała zafascynowana przemianą. Ona już zaczynała zapominać, jak wyglądał i zachowywał się Maciejewski na początku pracy w centrali. Ale tu powrócił do starej postaci.

Ledwo skinął głową bojaźliwie witającej go sekretarce i paru osobom na korytarzu. Wiedział, dokąd iść i pokazywał jej drogę.
W gabinecie od razu zajął biurko, jej wskazując stół konferencyjny. Dopiero za moment się zreflektował:
- Wybacz, stare nawyki. Usiądź za biurkiem, fotel jest wygodniejszy niż te krzesła konferencyjne. - zaproponował.

Pokręciła głową. To akurat wiedziała; to była jedna z rzeczy, której się nauczyła przy Wiktorze:
- Ty jesteś szefem zespołu kontrolującego. Wiceprezesem centrali agencji, a więc drugi najważniejszym człowiekiem dla całej struktury. Tobie należy się najważniejsze miejsce. Mnie będzie dobrze tu, przy stole.

- Na pewno? - zatroszczył się.

- Jasne. - uspokoiła go. - Zresztą, pewnie i tak będziesz siadał obok mnie, bo tu będziemy rozkładać dokumenty.

***
- Za wiele to ja się tutaj nie nauczę - stwierdziła, gdy po południu znów wędrowali po Krakowie. Tym razem po Kazimierzu:
- To znaczy: przy tobie się nie nauczę. - sprostowała.
- Dlaczego? - zdziwił się.
- To twoja dawna filia, pamiętają cię tu jako srogiego prezesa i na jedno twoje zmarszczenie brwi wszystko chodzi jak w zegarku. Ludzie boją się ze mną rozmawiać. Jakbym pojechała gdzieś indziej, a przynajmniej z kimś innym, pewnie byłoby spokojniej, pracownicy mówiliby o tym, jak pracują. - wyliczyła.

- No, byłem surowy. - przyznał.
"Mało powiedziane: surowy" - pomyślała, przypominając sobie niechcący zasłyszaną w toalecie rozmowę dwóch pracownic. Nie chciały mieć z kontrolującymi nic wspólnego; bały się, żeby Bubek nie poprosił ich na rozmowę i nie zadał wyjaśnień. Nie rozumiały, czemu do nich przyjechał. Jedna z rozmówczyń obawiała się, Maciejewski chce wrócić i nie ukrywała, że nie podoba jej się to:

- Teraz jest normalnie, a jakby wrócił, to z nim wróciłby mobbing. A wtedy zostałoby tylko rzucenie papierami - mówiła.
Anka odczekała w kabinie, aż kobiety opuszczą toaletę. Nie chciała ich zawstydzać, pokazując, że była świadkiem rozmowy.
Nie opowiedziała o tym Markowi, ale obawy rozmówczyń dały jej do myślenia.
"Musiał być niezłym dupkiem" - pomyślała.Nie zdziwiło jej to.

Ten tydzień był miły i pouczający. Wbrew temu, co powiedziała Markowi, sporo się nauczyła o przebiegu kontroli. O tym, jak się ją projektuje, jak przeprowadza, o co prosi i jak sprawdza krzyżowo dokumenty i dane z systemów.

Mało absorbujący: przychodzili do siedziby filii agencji na dziewiątą, wychodzili około piętnastej, w ciągu dnia robiąc sobie przerwę na lunch. Tak zarządził Marek. Omawiali, co chcą danego dnia skontrolować, czego potrzebują a potem prosili o odpowiednią dokumentację albo o rozmowę konkretnych pracowników. Robili notatki, kserowali dokumenty, kompletowali wydruki z systemu. A później punkt po punkcie sprawdzali zgodność danych, pytali o problemy.

I w tym momencie właśnie Anka uznała, że obecność Maciejewskiego tylko utrudnia kontrolę. Nikt z pracowników, łącznie z prezesem, nie ośmielił się powiedzieć czegokolwiek o trudnościach. Wszyscy kiwali głowami, uśmiechali się, tłumaczyli że wszystko jest w porządku. Towarzyszyły temu lękliwe i niechętne spojrzenia rzucane młodemu mężczyźnie.

"Musiał być fatalnym szefem. Nie dziwię się" - pomyślała i uśmiechnęła się, przypominając sobie Bubka z pierwszych dni jego urzędowania w centrali agencji.

Fascynowała ją przemiana, która dokonywała się dwa razy dziennie w Marku. Rano, wchodząc do agencji, przeistaczał się w najbardziej bubkowego Bubka, po południu, wychodząc z niej, w wesołego i seksownego młodego mężczyznę. Któremu nie była obojętna. Każdym spojrzeniem pokazywał jej, jak bardzo mu się podoba. Każdym dotknięciem, niby przypadkowym, a parzącym jej skórę. A przecież nie działo się nic zdrożnego, co mógłby ktokolwiek im zarzucić: Marek zachowywał postawę życzliwego towarzysza, troskliwego o jej wygodę mężczyzny, świetnego partnera w eksplorowaniu Krakowa.
Zresztą, znając Kraków, bo studiował w nim a później pracował, był świetnym przewodnikiem.
To on pokazał Ance "Jamę Michalikową", uroki kazimierzowskich klubów i "Piwnicę pod baranami"; oprowadzał ją po krakowskich judaicach i uruchamiał smsem Smoka Wawelskiego, żeby poział ogniem; zaprowadził pod Sukiennice, żeby pokazać starodawne miasto w wykopaliskach.
Każde popołudnie i wieczór było wypełnione włóczęgą po poszczególnych fragmentach Krakowa. Wracali do hotelu późnym wieczorem, zmęczeni, ale w świetnych humorach.

I przy każdym rozstaniu, kiedy otwierali drzwi sąsiadujących z sobą pokojów, mężczyzna obrzucał Ankę spojrzeniem tyleż tęsknym, co pożadliwym. A ona udawała, że nie widzi, choć w środku robiło jej się gorąco. Z każdym wieczorem coraz goręcej. Wprost proporcjonalnie do pożądania widocznego w jego oczach.

I odwrotnie proporcjonalnie do ilości starań, które wkładała w swój wygląd. Odwrotnie niż Wiktor, Marek sprawiał wrażenie, że lubi ją tym bardziej, im bardzie naturalnie Anka wygląda.

"Oczywiście nie wie, jak to facet, że "naturalny" wygląd też trzeba wypracować" - pomyślała z rozbawieniem , gdy skomplementował ją któregoś ranka:

- Tak ślicznie wyglądasz, Aniu. Tak ładnej buzi niepotrzebny makijaż... - gdy chciała wyjść do łazienki, "przypudrować nos".

Tyle wspólnie spędzonego czasu musiało zaowocować emocjonalnym zbliżeniem. Marek opowiadał jej o swoich przygodach z czasów młodości w Nowej Hucie i krakowskich studiów, ona mu też trochę o swoich w Warszawie.

Niewiele mówiła, nie chcąc zbyt dużo odsłonić. Wyćwiczona przez lata w utrzymywaniu dystansu od znajomych, w zachowywaniu dla siebie tego, co się działo w jej życiu, mówiła w zasadzie o powszechnie znanych wydarzeniach, zwyczajach studenckich dawnych koleżanek i kolegów, o tym, co się zdarzało podczas zajęć.

- Znałaś już wtedy swojego męża? - zapytał.

- Tak. - potwierdziła i zmieniła temat. Tak sprawnie i szybko, że mężczyzna się nawet nie zorientował.

***

Wzrastające zainteresowanie Markiem próbowała trzymać w ryzach, stosując metodę najprostszą z najprostszych: przypominając sobie, że ma męża. Owszem, daleko. I owszem, budzącego czasem niesympatyczne myśli. Ale ma. I tego powinna się trzymać.

Niestety, Wiktor jej tego nie ułatwiał. Po dwóch dniach odebrał telefon, ale rozmawiał z nią, jak z musu. Jakby nadal był na nią zły za jej samowolę.

- Oczywiście nie powie mi otwartym tekstem: przesadziłaś, kotek, jestem zirytowany tym i tym. Ale pogadajmy i dojdźmy do porozumienia - mruczała sama do siebie, zirytowana po tym, jak znienacka WIktor zakończył połączenie. - Tylko weź się domyśl....

Nie zdawała sobie sprawy, że jeszcze niedawno takie myśli nie przyszłyby jej do głowy. Przez lata nie ośmieliłaby się tak zareagować. A teraz nie widziała w tym nic złego.

Pozłościła się, powyrzekała, ale zatęskniła za mężem:

- Nie pisałam się na małżeństwo na odległość - mruczała, godzinę później wybierając jego numer. Nie wiedziała, czy mu nie przeszkodzi, bo wspominał coś o spotkaniu służbowym.

"Najwyżej nie odbierze" - pomyślała. I wydawało się, że nie odbierze. Przeczekała zwyczajowe pięć sygnałów i już chciała się wyłączyć, kiedy usłyszała w słuchawce:

- Hallo?

Zdębiała, bo głos, który się do niej odezwał, zdecydowanie nie był głosem Wiktora. Dżwięczny, z nutą ironii, należący do jego asystentki. Zamurowało ją. Nigdy, przenigdy nie zdarzyło się, żeby Wiktor pozwolił komukolwiek odebrać swój telefon. Nawet jej. Raz kiedyś, kiedy jeszcze studiowała, odebrała, kiedy był w łazience, a dzwonił jego ówczesny partner od interesów. Myślała, że to coś ważnego.

To, co jej urządził mąż w odpowiedzi na jej karygodną samowolę, patologiczną ciekawość i totalny brak poszanowania granic, zapamiętała na zawsze.

Wiktor wtedy po prostu wyjechał na kilka dni, zostawiając ją bez pieniędzy w domu i czyszcząc jej konto i kartę kredytową. I nie odbierając telefonu, gdy spanikowana dzwoniła.

Tyle wstydu, ile najadła się w sklepie, gdy terminal odrzucił jej kartę, bank potwierdził brak środków a Wiktor nie odbierał telefonu, zapamiętała na resztę życia.
Tak samo, jak fakt, żeby nie dotykać jego telefonu.

- Ch... Charlie? - zająknęła się.

- Tak. Witaj, Anne. Wiktor jest w łazience, a telefon pozostawił w sypialni. Z czym dzwonisz? Obawiam się, że nie podejmie rozmowy, bo właśnie bierze prysznic. Czekam na niego, a na wyświetlaczu nie pojawił się twój numer, tylko napis "Kociątko", dlatego odebrałam. Byłam ciekawa, kto to.

Ance zabrakło konceptu. Nadmiar informacji przytłoczył ją. Charlie odbiera telefon Wiktora, tłumacząc się zwykłą ciekawością. Mężczyzna nie jest na spotkaniu, tylko był w sypialni z asystentką. Teraz bierze prysznic, a ona na niego czeka.

Jeśli Wiktor pozwolił jej odbierać swój telefon... A przynajmniej nie zabronił...

Te wszystkie dane przelatywały przez jej umysł z szybkością błyskawicy, nawracając, mieszając się, tworząc mieszankę wybuchową. Nieświadomie nacisnęła czerwoną słuchawkę a następnie telefon wysunął się z jej dłoni i upadł na podłogę.

Skamieniała.

***

Marek kolejny raz wziął do ręki telefon i przyglądał mu się, walcząc z pokusą zadzwonienia do tej blond hurysy w sąsiednim pokoju. Dziś nigdzie nie wychodzili: on musiał nad czymś w spokoju popracować, ona stwierdziła ze śmiechem, że po trzech wspólnych dniach przyda jej się popołudnie wolne od szefa.
Przytaknął, uświadamiając sobie, że za bardzo przywykł do jej obecności. I że chyba powinien zacząć się odzwyczajać. Bo za kilka dni wrócą do Warszawy i co?

Wiedział, "co". Anka pociągała go niesamowicie i coraz bardziej. Te kilka dni spędzone razem na wyjeździe spowodowały, że bardzo się do siebie zbliżyli. Przynajmniej on do niej. Nie dość, że niesamowicie mu się podobała, że oczarowała go swoim wyglądem, zachowaniem, spojrzeniem i uśmiechem, to jeszcze zwyczajnie ją polubił. Szalenie ją polubił. Jej poczucie humoru, celne obserwacje i wyciąganie wniosków. Życzliwość i sympatię.
To Anka zaproponowała, widząc rezerwę jego dawnych pracowników w krakowskiej filii, że ona będzie z nimi rozmawiać. Sama. A on ma sobie iść. Żeby nie przeszkadzać i nie wpędzać ludzi w stres.
Bo, pomimo że już nie pracował tu ponad pół roku, nadal sztywnieli przy nim a stres sznurował im usta.

I tak robili. Jego nie było, ona słuchała, kiwała głową i notowała. Dzięki temu mieli pełniejszy obraz. Szczególnie ona, bo on był prawie na bieżąco z pracą krakowskiej filii. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu jej szefował. Ale Anka miała się uczyć. Więc kiedy prosiła kogoś o wyjaśnienia, on szedł na kawę do prezesa lub do najbliższej kawiarni.

"Nie tylko ładna i seksowna, ale jeszcze inteligentna" - pomyślał. Ciągnęło go do niej i chętnie pogłębiłby ich znajomość. Nie tylko na polu przyjaźni.

A do tego od tamtej nocy w jej mieszkaniu i poranka, gdy zobaczył ją świeżo po kąpieli, w kusym szlafroczku z podejrzeniem, że nic pod nim nie miała, na stałe zagościła w jego myślach. Wtedy niewiele brakowało, żeby wziął ją w ramiona. Był szczery do bólu, mówiąc, że "zaraz mu sperma uszami wytryśnie". Było to dosadnie powiedziane, ale szczerze. Ale nie chodziło tylko o to.

W nocy, gdy zaniepokojony przyjechał do niej a później towarzyszył jej w niedyspozycji, była taka krucha, bezradna i delikatna. I skrzywdzona.

To był dla niego szok, bo Anka, ta w pracy, emanowała energią i zdecydowaniem. I radością życia. I chyba dlatego poczuł imperatyw, by się nią zaopiekować. Sprawić, żeby wróciła jej zwykła energia i pewność siebie.

A później poczuł coś jeszcze...

***

Z ciężkim westchnieniem odłożył smartfona. Nie zadzwoni do niej. Za dwa dni wyjadą z Krakowa i wrócą do normalnego życia. Życia, w którym nie ma dla niego miejsca przy niej. W którym jest miejsce dla tego zadufanego w sobie wazniaka, który i tak wiecznie siedzi za oceanem.
"Takie dobro się marnuje. - pomyślał. - Ileż ta kobieta mogłaby dać przyjemności. I oczywiście również wziąć. - dodał.

I w tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Za nimi stała Anka. Swoją postawą przypominała mu potarganą przez wichurę różyczkę, która bohatersko stawiała opór potężnym powiewom wiatru, aż w końcu jeden z nich spowodował jej złamanie.
W oczach widział ból. Rozczarowanie. I wściekłość. Nic też nie przygotowało go na żądanie, które wypłynęło z jej ust:
- Pocałuj mnie. - wsunęła się do środka i przylgnęła do niego.

Musiałby być z kamienia, żeby odrzucić to żądanie, jej pełne, czerwone usta przy jego policzku i tulącą się do niego szczupłą kibić i wydatną pierś, w której serce waliło jak oszalałe.
A nie był. Odruchowo więc wyciągnął ręce i uwięził Ankę pomiędzy nimi, mocno obejmując ją w pasie. Już - już miał nieznacznie zniżyć wargi, żeby wycisnąć na jej ustach pocałunek, gdy uważnie popatrzył jej w oczy: nie znalazł tam ani grama podniecenia, ochoty na nieznane a zakazane, niczego, co pozwoliłoby mu myśleć, że Anka go pragnie.

Dlatego, choć z lubością wciągnął zapach jej perfum, zatrzymał ją na odległość przedramion. Jeszcze raz popatrzył jej w oczy: uważnie, dokładnie, przenikliwie.
A później przytulił ją, mocno, aż jej twarz skryła się w jego torsie okrytym koszulką. I trzymał tak, aż poczuł, jak jej napięte mięśnie wiotczeją a z głębi trzewi wzmaga się szloch.
Ona płakała, rozpaczliwie i żałośnie, a on, nadal ją trzymając, kołysał powolutku w lewo i w prawo. Czuł, jak przód jego koszulki robi się coraz bardziej mokry.

Nie wiedział, jak długo tak trwali. Nie kontrolował czasu. Nie kontrolował zresztą niczego, poza trzymaniem jej w ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro