35.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pierwszej chwili obruszył się, słysząc tak kategoryczne słowa. Nie przywykł do przyjmowania rozkazów. To raczej on wydawał polecenia, w pracy i w związkach prywatnych. A na kobiety, którym się wydaje, że mogą kręcić facetami, miał alergię od czasów, gdy jego żona się taka stała.
"Już prawie była żona" - pomyślał z ulgą.
Więc w pierwszej chwili nadął się, urażony i zamierzał odpowiedzieć nie tylko odmownie, ale wręcz grubiańsko. Powstrzymał się jednak, zastanowiwszy nad sytuacją.

Takie zachowanie nie pasowało do Anki. Nie rozkazywałaby mu. I w zasadzie nie rozkazała. Ton, jakim wypowiedziała te słowa, odbiegał od rozkazującego. Bardzo odbiegał. Brzmiał... dziwnie. Jakby była w szoku:

- Czekaj na mnie, zaraz będę. - ścisnął mocniej telefon. - Usiądź na kanapie i czekaj na mnie - powtórzył.

- Przyjedź, proszę. - teraz już wyraźnie słyszał, jak głos jej zadrżał.

Przyjechał. Szybko. Wbiegł po schodach a ona, podobnie jak poprzednio, czekała w korytarzu:
- Dobrze, że jesteś - uśmiechnęła się z ulgą.
Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Zupełnie jak nie kierownik Stawicka, która znał z pracy i nie jak sensowna i dokładna kontrolerka, którą okazała się w delegacji. Nawet nie jak wesoła Anka, która towarzyszyła mu w spacerach po Krakowie.

- Co się stało? - niepokoił się.
- Musimy pogadać. - wpuściła go do mieszkania. - Wyjdźmy na taras, wyjątkowo lubię to miejsce.
Uspokoiła się przy nim. A on, widząc to, doznał poczucia, że został zmanipulowany. Bo mieli rozmawiać pojutrze, po pracy. A nie teraz, tak nagle, gdy on jeszcze wszystkiego nie przemyślał.
Poza tym, nie lubił, jak mu się cokolwiek narzuca. I zmusza do podejmowania decyzji.
Nadął się, ale poszedł za nią na taras. Pięknie tu było. Najwyższe piętro, żadnych wścibskich sąsiadów dookoła, można było czuć się jak na szczycie wzgórza. Panorama Warszawy rozciągała się przed nim kusząco, w sam raz, by obserwować.

"Warszawa z tej perspektywy jest ładna. - pomyślał. - Nawet wiecznie szpecące ją place budowy czy śmietniki z tej perspektywy nabierały uroku.
W tej chwili właśnie zmierzch przykrywał miasto, zapalały się pierwsze światła w oknach i na ulicach.

Taras Stawickich był wielki i ustawny. Miał część osłoniętą dachem a na resztę padało słońce. Wychodziło się na niego z holu obok głównej sypialni. Było tam dużo zieleni, w donicach, wspinającej się po pergoli i wiszącej, mały i duży grill, stół z krzesłami i ławami oraz wielki parasol ocieniający go. A także mały stoliczek dla dwóch osób, ze świetnie dobranymi od nich krzesłami. A pod dachem, ale przy barierce, huśtawka wyłożona miękkim materacem i poduchami. I dużo wolnego miejsca pośrodku, na wypadek jakiejś zabawy czy tańców.

Ta huśtawka, a w zasadzie huśtająca się kanapa, urzekła go. Wyobraził sobie, jak po męczącym dniu lekko się buja, patrząc, jak teraz, na zasypiający dzień. Albo, korzystając z braku wścibskich sąsiadów, kocha się tu z kobietą. A ta kobieta ma twarz i ciało Anki Stawickiej.
Potrząsnął głową, starając się wrócić do normalności. To nie jego mieszkanie. On ma niezłe, ale do tego apartamentu mu cholernie daleko. Ale kochać się ze Stawicką ...

- Po co mnie wezwałaś? - jego głos, w wyniku niedawnych rozważań, był szorstki i niecierpliwy. Odwrócił się do niej.
Kobieta speszyła się. Wydawało jej się, że w oczach Marka... nie tylko w oczach, w wyrazie twarzy i w postawie ciała również... zauważyła taki dystans, jak na samym początku.
"To nie Marek, tylko prezes Maciejewski" - pomyślała i zaczęła ją opuszczać odwaga, która dotąd nią kierowała:
- Poczekaj, przyniosę coś do picia - poprosiła. - Czego się napijesz?

Poprosił o zieloną herbatę i szkocką z lodem. Na kawę było już zbyt późno. Anka zniknęła w mieszkaniu, a on stanął przy barierce, napawając się widokiem Warszawy.
Światła uliczne już zabłysły. W mieszkaniach stopniowo się zapalały: tu jedno, tam drugie....

Znów pozazdrościł Stawickiemu. To był poziom życia, do jakiego Maciejewski aspirował i jakiego miał nadzieję się dorobić za jakieś kilkanaście lat. Planował w perspektywie kilku lat zostawić agencję i iść dalej, rozwijając zawodowe skrzydła. Już rozmawiał z wujkiem ministrem o następnych etapach kariery. Wujek obiecał mu pomóc, choć nie ukrywał, że widziałby siostrzeńca nie tylko w biznesie, ale również w polityce.

Ale Marka nie interesowała polityka. To wujek czuł się w niej jak ryba w wodzie. I to gruba, drapieżna ryba, bez wahania pożerająca swoich oponentów. Od dawna próbował wciągać siostrzeńca w sieci politycznych powiązań i Marek często mu towarzyszył, wiedząc, że nawiązane przy wujku znajomości mogą mu się przydać.
Ale nigdy nie chciał być partyjnym aparatczykiem, wolał, kiedy znajomości przekładały się na propozycje biznesowe.
Zastanawiał się, co powinien zrobić, żeby zintensyfikować rozwój kariery tak, żeby niedługo osiągnąć poziom posiadania Stawickiego.

Wróciła Anka, prowadząc wózek - barek. Z herbatą i butelką szkockiej dla niego, z gorącą czekoladą dla siebie i ze stosem jakichś kanapeczek i słodkości.
Zaczął to rozstawiać na stole, ale powstrzymała go:
- Chodźmy tam - wskazała huśtawkę.
"Czyżby przejrzała moje myśli?" - uśmiechnął się w duchu.
Kiedy rozsiedli się na huśtawce, niewielki stolik stanął przed nimi a barek obok, Maciejewski znów popatrzył na Ankę. Ściągnął brwi i zaczął:
- Przyjechałem tu, bo prosiłaś. Choć doskonale wiesz, że umówiliśmy się na pojutrze. Nie podoba mi się, że próbujesz wymusić na mnie rozmowę dziś.

"Zabrzmiał jak typowy Bubek" - pomyślała i rozśmieszyło ją to. Choć w zasadzie nie było jej do śmiechu. Wzięła go za rękę i popatrzyła mu w oczy:
- Wiktor zażądał rozwodu, jeśli nadal będę pracowała w agencji.
Wyrzuciła z siebie te słowa, przerywając jego perorę.
Tego się nie spodziewał. Zacisnął usta w wąską kreskę.

Anka patrzyła na niego błagalnie, jakby oczekując od niego... reakcji? odpowiedzi? Sam nie wiedział. Upił łyk herbaty, później drugi. Przegryzł kanapką. Wszystko, żeby zyskać na czasie.
Nie wiedział, czego siedząca obok kobieta oczekuje od niego. A ona nadal patrzyła mu w oczy:
- Słyszałeś, co powiedziałam? - dopytała.
- Słyszałem. - potwierdził. - A co ty na to? Zostawisz agencję? Pewnie tak, skoro pan mąż każe?

Ankę zabolał jego obojętny ton. I raniące słowa. Wtedy, w Krakowie, kiedy rzuciła mu się w ramiona, trzymał ją mocno i długo, aż wypłakała chyba wszystkie łzy. Nie chciała mu powiedzieć, co się stało, choć nalegał. Za to zaczęła go całować.
A on, w odpowiedzi na jej delikatne pieszczoty, całował ją gwałtownie, jakby oszalał z pożądania. Oddawała mu pocałunki z taką samą gwałtownością. Sycił się nią jak głodujący pierwszym otrzymanym posiłkiem, ale gdy chciał posunąć się dalej, zatrzymała jego ręce:

- Nie mogę... - zduszony szept wyrwał się z jej trzewi.
Chwyciła go za obie dłonie i przytrzymała:
- Marek, wybacz. Myślałam, że potrafię. Ale nie umiem tak....
- Jak? - bez większego wysiłku uwolnił ręce i objął ją nimi w pasie,  przyciągając do siebie. Poczuł opór. Zezłościło go to:
- No i co wyprawiasz? Przychodzisz do mnie, zapłakana, ale cholernie kusząca, sama zaczynasz jakąś grę pomiędzy nami a później się wycofujesz?

W jego głosie zabrzmiało tyle irytacji, że Anka, zmrożona, odsunęła się:
- Wybacz. - odparła cicho. - Myślałam, że...
Urwała i spuściła głowę. W tym ruchu było tyle pokory, że cała irytacją minęła mu, jakby ręką odjął. Przytulił ją po przyjacielsku:
- No już, spokojnie. Usiądźmy, a ty mi wszystko opowiesz....

Po tej rozmowie poczuła się lepiej. Pewnie nawet lepiej, niż po ewentualnej "przygodzie". Dopóki Marek nie zapytał:
- I co teraz? Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem... - odparła i zagryzła wargi. Wyglądała bezbronnie i nieszczęśliwie.
Wtedy przerwali tamten temat. Umówili się, że Anka przemyśli, czego chce i wrócą do rozmowy w poniedziałek, po pracy.

A teraz był sobotni wieczór, a oni na huśtawce, a w zasadzie bujającej się kanapie, tak wysoko nad miastem, mieli wrażenie że są sami na świecie. Niewiele trzeba, żeby pomiędzy kobietą a mężczyzną nawiązała się nić bliskości. Choćby taka na jedną noc, na chwilę....
Anka przysunęła się do mężczyzny, a ten automatycznie objął ją ramieniem. Poczuła jego bliskość, zapach wody po goleniu i ciepło, które dawała jego ręka na jej plecach.
W wieczornym mroku jego oczy gorzały, a jej stawały się coraz większe. Powietrze pomiędzy nimi zgęstniało a Anka miała wrażenie, że zrobiło się dużo goręcej, niż jeszcze przed chwilą.
Powoli, jakby przyciągana jakąś zewnętrzną siłą, jeszcze bardziej przysunęła się do niego i mimowolnie rozchyliła usta.

- Aniu... - usłyszała cichy szept a jego ramię mocniej opasało jej plecy. Znów przysunęła się jeszcze kawałek. Ponownie wzmocnił uścisk i znów jej oczy stały się większe. I... głodniejsze?
Zaschły jej wargi. Mimowolnie wysunęła koniec języka i zwilżyła je, co automatycznie spowodowało u Marka erekcję:
- Aniu... Aneczko...
Jego szept zatrzymał się pomiędzy nimi, wibrował i sprawiał, że już i tak gęsta atmosfera stawała się jeszcze gęstsza.

Kobieta położyła opuszek palca na jego ustach, jakby chciała powiedzieć:
- Ciii....
A wtedy on najpierw złożył na nim pocałunek, a później wsunął go pomiędzy wargi. Kiedy poczuła na opuszki palca delikatny masaż jego języka, przymknęła oczy a na jej twarzy wykwitło, piękne jak róża o poranku, pragnienie.
Marek byl podniecony, jak nigdy. Całował jej palec, masował językiem, przygryzał delikatnie zębami i zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma.

Nie musiał czekać. Anka westchnęła i poddała mu usta ruchem tak naturalnym, jak od wieków robiły i robią to namiętne kobiety. Bez wahania i wątpliwości.
Wyjęła palec z jego ust i wsunęła dłoń w jego włosy z tyłu głowy. A wtedy Marek rzucił się na jej wargi jak zdobywca. Nie dał już rady być delikatny. Za bardzo go podnieciła tymi, w sumie niewinnymi, pieszczotami.

A ona nie broniła się, poddawała tak słodko, że czuł się nie barbarzyńcą, ale wyczekiwanym wyzwolicielem. Teraz jego wargi złagodniały; nie zdobywały, lecz zachęcały do samodzielnego oddania; nie napierały, lecz kusiły. A nawet, gdy z westchnieniem uchyliła usta odrobinę szerzej, cofnęły się. I teraz to ona musiała zadbać o to, by nie stracić kontaktu.
Całował ją tak długo, aż zaczęła głęboko wzdychać a jej dłoń na jego włosach zacisnęła się mocniej.

Wtedy powoli zaczął zsuwać wargi z jej ust na policzek i w stronę ucha, kątem oka rejestrując jej zachowanie. Westchnęła głębiej, z odczuwalną rozkoszą. Następnie possał odrobinę końcówkę jej zgrabnego ucha, przyczyniając się do już nie kolejnego westchnienia, ale cichego jęku, który wypłynął z ust Anki.
Przygryzł lekko delikatny płatek, przyczyniając się do głośniejszego jęku. W tym momencie wiedział, że kobieta poddała mu się bez walki.  A kiedy całował jej szyję, czuł, jak jej ciałem wstrząsnął nagły skurcz przyjemności:
- Marek, ja....

- Ciii.... - teraz to on pragnął, by żaden słowo nie zmąciło tej atmosfery pożądania pomiędzy nimi. Wsunął dłonie pod jej bluzkę, ale to ona ją zdjęła ruchem tak naturalnym, jakby robiła to nie pierwszy raz.
Widok jej koronkowego biustonosza, zgrabnie eksponującego jej niewielkie piersi, podniecił go jeszcze mocniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Mężczyzna jęknął z zachwytu: fragment bielizny kończył się ledwo nad sutkami, odsłaniając dużo delikatnego ciała.

Nie mógł już czekać. Zsunął ramiączka koronkowego cudeńka i po sekundzie przyglądał się z rozkoszą dwóm idealnie okrągłym półkulom wielkości dokładnie takiej, by każda z nich swobodnie zmieściła się w jego dłoni. Na środku piersi sterczały zawadiacko ciemnoróżowe sutki, będące odpowiednim zakończeniem tego cudu natury:
- Chryste ... - wyszeptał, oddając hołd matce naturze, która je stworzyła. Skłonił głowę i ucałował każdą z półkul, napawając się ich miękkością i delikatnością.

Anka poczuła, jak pod wpływem markowych pocałunków jej sutki stają się jeszcze twardsze, ciemniejsze i bardziej wrażliwe na dotyk.
"Jeśli on to zrobi...." - ledwo zdążyła pomyśleć, już mężczyzna całował i pieścił zawadiackie cudeńka.
W tym momencie z jej ust wyrwał się okrzyk rozkoszy, a ona sama zaczęła się zatracać w instynktownym szukaniu spełnienia. Szarpnęła jego koszulkę, dając znać, że powinien się jej pozbyć. Chętnie odpowiedział na ten sygnał i już za moment kobieta przywarła dłońmi a później ustami do jego szczupłej, choć dość umięśnionej klatki piersiowej.

Teraz to on jęknął, czując jak miękkie pocałunki tworzą ślad od linii obojczyka w stronę pępka. A zachłanne drobne dłonie już nerwowo szukały możliwości odpięcia paska od spodni. Z tym uporały się dość szybko, tak samo jak z rozpięciem suwaka i za moment jedna z nich zanurkowała pomiędzy warstwy jego dżinsów i bokserek, wyłuskując na zewnątrz gorący i twardy organ.
Penis stanął wyprostowany jak żołnierz na warcie, a wtedy ona zsunęła się pomiędzy jego kolana.
- Anulka... - stać go było tylko na jeden jęk, zanim jej gorące usta objęły go w posiadanie.
Ale teraz musiał powiedzieć "stop". Inaczej cała akcja zakończyłaby się tu i teraz. Nie chciał tego. Nie chciał kończyć w jej ustach, niezależnie od tego, jak były piękne i chętne.

Dlatego powstrzymał ją, zsuwając się na kolana obok niej. I to on ją położył na jeszcze rozgrzanej podłodze tarasu, szybko pozbawiając dolnej odzieży i za moment podziwiając zgrabne zwieńczenie ud, pokryte krótkimi kędziorkami. Wystarczyło, że wsunął pomiędzy nie palec, a kobieta zadrżała z rozkoszy.
Nie mógł już dłużej czekać. Podniósł głowę i popatrzył na nią z bolesna nadzieją:

- Mogę? - wychrypiał, bo w tym momencie pożądanie rzuciło mu się również na organ mowy. - Jesteś bezpieczna?
- Tak, biorę tabletki - pokiwała głową.
Nie trzeba było mu niczego więcej. Ani zaproszenia, ani ponaglenia. Wsunął się w nią, zachwycając tym, jaka jest w środku ciasna i starając się nie sprawić jej bólu.
Była tak cudownie wilgotna...

Anka zagryzła dłoń, żeby powstrzymać głośny i długi jęk rozkoszy. Marek wypełniał ją powoli, z troską, a ona otwierała się przed nim aż do samego krańca swojego jestestwa. Każdy centymetr markowego penisa cudownie komponował się z jej wnętrzem, szczelnie przylegając do ścianek wilgotnego i gorącego ciała.
Kiedy już była pewna, że więcej się nie zmieści, stał się cud i otworzyła się jeszcze bardziej. Tak, jak chyba nigdy dla Wiktora.

Teraz spodziewała się silnych i gwałtownych uderzeń, do jakich przywykła przez lata, więc delikatne, posuwiste ruchy Marka zszokowały ją. Otworzyła szeroko oczy:
- Co ty...
Ale on już sprawiał, że prawie omdlewała z rozkoszy, więc wszelkie dalsze słowa zamarły nie tylko na wargach, ale również w jej niepamięci.

Zniknęło wszystko: taras, wieczór, Wiktor i dylemat, przed jakim ją postawił. Zostało tylko ich dwoje, a w zasadzie jedność, którą przed momentem się stali: mężczyzna i kobieta w starym jak ludzkość rytuale godowym.
Delikatne i powolne na początku, a mocniejsze i szybsze za moment ruchy mężczyzny zgrały się z jej, co spowodowało, że jęczała za każdym razem, z chwili na chwilę coraz mocniej.

On patrzył na jej szeroko otwarte oczy, błyszczące w świetle księżyca, na rozchylone wargi i spazmatycznie chwytamy oddech i bał się, że jakimś mocniejszym ruchem zniszczy to piękno, które wiło się pod nim. Ale nie musiał posuwać się do tego; za moment poczuł, jak jej wewnętrzne mięśnie zaciskają się wokół jego penisa a za chwilę zaczynają pulsować w serii skurczów.
Jednocześnie kobieta wyprężyła się, znów wkładając dłoń do ust i mocno ją zagryzając. Dzięki temu spomiędzy jej warg wypłynęło tylko przeciągłe i stłumione:
- Aaaachhh...., które przez moment wibrowało pomiędzy nimi, aż powoli rozpłynęło się w cichym wieczorze.

Tulił ją, nie bacząc na to, iż sam jeszcze nie doznał spełnienia. Tak cudowny obraz dochodzącej do granic rozkoszy Anki był czymś, co warto było zakontować w pamięci na zawsze.
Powoli uspokajała się w jego ramionach, dochodząc do przytomności. Popatrzyła na niego zamglonym wzrokiem i uśmiechnęła się.
To był ten moment, który przeważył szalę i mężczyzna dołączył do jej rozkoszy, czując, jak teraz on wyrzuca z siebie spełnienie.

Leżeli szczelnie przytuleni do siebie, ona na jeszcze ciepłej terakocie, a on częściowo na niej, wzajemnie wpatrując się w siebie jeszcze półprzytomnym wzrokiem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro