44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zostań... - poprosił Łukasz, gdy spojrzała na zegarek i zaczęła się zbierać.
- Nie mogę... - pokręciła głową. - Sam wiesz.... - uśmiechnęła się. A on odpowiedział uśmiechem.
Wiedział. Dziecko będzie dla niej zawsze najważniejsze. A dziecko, szczególnie w wielu nastoletnim, potrzebuje matki na bieżąco. Nie na przychodne. Wszystkim się wydaje, że nastolatek jest na tyle duży i samoobsługowy, żeby sobie poradzić. Ale to nieprawda.

Właśnie nastolatek potrzebuje bliskich na codzień, żeby pogadać, zwierzyć się, zasięgnąć rady w tym trudnym okresie, jakim jest dojrzewanie. A kogo ma pytać, jak nie najbliższą osobę?
I Łukasz to rozumiał. Byłby ostatnim człowiekiem, który utrudniałby kontakt Natalii z synem. Nawet, gdyby to utrudnianie było tak miłe, jak przed chwilą :)

 Westchnął, a później pomógł jej zbierać rzeczy.

Wcześniej tego popołudnia kochali się namiętnie i nie dbali o porozrzucane części garderoby. Pili szampana, jedli truskawki i bawili się bitą śmietaną z tuby. W ten sposób czcili wiadomość o złożonym pozwie i zgodzie Janka na "bezkrwawy" rozwód.

Natalia zachwycała się nie tylko inwencją Łukasza, którego wcześniej nie podejrzewałaby o tak barwną wyobraźnię, lecz także swoją gotowością do takich zabaw. Z Jankiem nigdy się tak nie bawiła a kiedy oglądała podobne sceny w filmach romantycznych, zawsze uważała je za wykwity wyobraźni scenarzysty.

A z Łukaszem... z nim wszystko jej pasowało, podobało się i było "na miejscu". W magiczny sposób znikał "podeszły" wiek i związana z nim powaga; czuła się przy nim jak młoda dziewczyna, przeżywająca swoją pierwszą poważną miłość. Z nim nie było "wstydzę się" i "nie wypada".

- A kiedy Romek wyjedzie na obóz? Zostaniesz? - zapytał, gdy, przygotowana do wyjścia, dała mu całusa.
- Zostanę. - obiecała i już jej nie było.
Westchnął. Miał szczęście. Spotkał cudowną kobietę, w której się zakochał i która chciała go w swoim życiu. Może nie na stałe, może "na przyczepkę". Ale chciała. A on kochał ją tak bardzo, żeby godzić się na tyle, ile była gotowa mu dać.

Co nie znaczy, że nie próbował poszerzać obszaru tego "tyle". Wręcz przeciwnie. Ale robił to powoli i subtelnie, znając jej zahamowania i ograniczenia.
Liczył, że kiedy chłopiec pojedzie na obóz, Natalia wprowadzi się do niego na te dwa tygodnie. Nie rozmawiali o tym jeszcze; bał się, że ona na razie nie jest gotowa. Ale był gotów dążyć do tego i próbować ją przekonać.

Budzić się obok niej, wspólnie pić rano kawę i żegnać się czułym całusem, tęsknić w ciągu pracy i wyczekiwać momentu wieczornego spotkania, kochać się namiętnie lub spokojnie i wspólnie zasypiać. To była jego definicja szczęścia w związku.

***
Nie pasowało mu samotne mieszkanie. Co innego w Stanach, tam był "na wyjeździe". Mieszkał sam lub chwilowo dzielił apartament z Charlie lub przygodnymi partnerkami.
Tamto mieszkanie było służbowe; kociątko, kiedy przyjechała, była tam gościem, nie pełnoprawną gospodynią.

A tutaj każdy pokój, każdy kąt miał ją "wdrukowaną". Od kilkunastu lat zawsze gdzieś była: w kuchni, łazience, sypialni czy na tarasie. Układała ubrania w garderobie, czytała książkę z nogami przewieszonymi przez boczne oparcia fotela, zdarzało jej się zasypiać na kanapie podczas wieczornego oglądania filmu.
"Nie mówiąc o sypialni" - pomyślał, patrząc na puste łóżko.

Tańczyła do muzyki z kuchennego radia, przygotowywała mu drinki kiedy wracał z pracy, przyjmowała gości stojąc u jego boku, dbała o jego wygodę.

Kiedy stanął w drzwiach łazienki, miał irracjonalną nadzieję, że zobaczy ją w wannie: na wpół schowaną w wielkiej ilości pachnącej piany, z kieliszkiem ulubionego wina w dłoni, rozmarzoną, ciepłą i wilgotną...

Nie mógł spać. Już kolejną noc chodził po domu i zastanawiał się, dlaczego brak kociątka tak bardzo go uwiera? Czemu aż tak boleśnie to odczuwa? I gdzie ona, do cholery jest? I czemu nie wraca?

Sprawdzał na bieżąco jej konto i kartę kredytową. Ustawił sobie powiadomienia o każdej nowej transakcji. Niewiele się działo. Anka nie płaciła za noclegi, sporadycznie za rozrywkę. Co kilka dni wpadała płatność za rachunek w knajpie. Na niewielkie kwoty, akurat za obiad dla jednej osoby. Raz czy dwa była w salonie kosmetycznym i u fryzjera, kilka razy w fitness clubie. Zdarzył jej się jakiś przejazd taksówką i lody w parku.

Robiła zakupy w sklepach blisko pracy. Dość często; co drugi, trzeci dzień dostawał powiadomienie o dokonanej płatności. Nie wiedział, co kupowała, ale z wysokości rachunku wnioskował, że głównie zwykłe spożywczo - kosmetyczne.

"W końcu musi coś jeść. - myślał. - A skoro nie jada codziennie na mieście, sama musi sobie robić posiłki".

Nie mógł zrozumieć, dlaczego odeszła?
"Przecież miała przy mnie wszystko - myślał. - Jak mało która kobieta w tym kraju".
Siedział na tarasie, na jej ulubionej kanapie - huśtawce i patrzył na Warszawę. I rozmyślał. Wielokrotnie stawał w drzwiach i patrzył z tylu na siedzącą w tym miejscu kociątko, zapatrzoną w panoramę miasta. Kochała ten widok. Czasem trudno mu było wezwać ją do łóżka, gdy zasiedziała się na tarasie.

Przez tyle lat byli razem. I było im dobrze. A teraz? Gdyby mógł cofnąć czas, uniemożliwiłby kociątku podjęcie pracy. Nie pozwoliłby i już. Albo, zamiast załatwiać jej awans z przekonaniem, że najlepiej będzie, kiedy ona się potknie w nowej roli, od razu należało zadbać o to, żeby ją zwolniono. Wróciłaby do domu, trochę może się poboczyła, ale zrozumiałaby, że jej miejsce jest przy nim. A teraz było zbyt późno.

Chociaż, jeśli taki pomysł przyszedł jej do głowy, to nawet gdyby uniemożliwiłby jej tę konkretną pracę, to i tak prędzej czy później postarałaby się o inną aktywność. Zabrakło jej czegoś w tym związku. A to, co miała, nie wystarczyło jej.

Nie rozumiał tego. Wiele kobiet, które spotykał, chętnie zamieniłoby się z Anką.

"To może pozwolić, żeby się któraś z nią zamieniła? - pomyślał. - Jeśli kociątko nie chce..."

Pił kolejną porcję whisky i zastanawiał się, co zrobić. Nie chciał pozwolić na rozwód. Ambicjonalnie, z przyzwyczajenia i .... no dobrze, z przywiązania również. Niechętnie to przyznał. Stała obecność kociątka przy jego boku (choć przez ostatnie pół roku dość iluzoryczna) zadowalała go, nawet jeśli się czasem na nią irytował.

Kiedy wracał do domu, z przyjemnością patrzył na kręcącą się po domu młodą, ładną i sympatyczną kobietę, wpatrzoną w niego jak w obraz. Dlaczego więc odeszła? I co teraz robić? Przeczekać, aż jej się znudzi i wróci? Czeka już trzeci tydzień, a kociątku jakoś się nie znudziło. Za to jemu się nudziło bez niej.

W poszukiwaniu rozwiązań pokusił się nawet o coś, czego nigdy wcześniej nie rozważał - poszedł na spotkanie do psychoterapeuty. Poznał go kiedyś na jakiejś gali biznesu. Doświadczony facet, o śmiesznym imieniu jak z bajki Disneya, ale specjalizujący się właśnie w pracy z takimi, jak on: ludźmi biznesu, mężczyznami majacymi pewną pozycję i pieniądze. 

Psycholog wysłuchał go i zadał kilka pytań. Bardzo osobistych i godzących w jego poczucie godności. Wiktor wyszedł więc po kwadransie, urażony i obiecując sobie, że nigdy tu nie wróci.

Ale myślał o tym, co tamten psycholog mu powiedział. Facet uderzył w samo sedno. Niby nie powiedział nic nowego, ale... Wiktor stłamsił więc urażoną dumę i przyszedł na drugą rozmowę.

Wcześniej sprawdził tego psychologa, bo to, że budził zaufanie albo że polecają go znajomi w interesach, jeszcze niewiele znaczyło. Jeśli miał rozmawiać o sprawach osobistych, musiał czuć sie bezpiecznie. I chyba mógł.

Ten psycholog to doświadczony facet, trochę młodszy od niego, ale widać, że dużo wie i ma doświadczenie w kontaktach z takimi jak Wiktor: facetami z karierą, pieniędzmi i wpływami. Miał prywatną klinikę psychiatryczną na jakimś zadupiu poza stolicą, gdzie były kilometrowe kolejki chętnych do przyjęcia, wykładał na uczelni, prowadził w Warszawie prywatną praktykę dla takich jak Wiktor. Nie był jakąś siuśmajtką, która niewiele wie i niewiele przeżyła.

"Sprawić, aby kobieta chciała być z panem. Zna pan ją od lat, wie, czego ona potrzebuje i chce. Proszę dać jej to, a będzie przy panu trwała. I w zamian zrobi to, czego pan chce". Taki był sens tego, co tamten facet mu powiedział.

Niby proste, tylko czy on wie, czego kociątko chce? Bo czego potrzebuje, to wie: jego. I jego opieki. Nawet, jeśli sama tego nie rozumie.

A czego chce kociątko? Mówiła przecież. Swobody i wolności? Uszanowania jej pracy zawodowej, jakkolwiek nie wydawałaby mu się trywialna i mało ważna. I potraktowania jej jak partnerkę....

Parsknął śmiechem, wtedy w gabinecie i teraz, gdy sobie wyobraził, że ma ustalać z kociątkiem warunki funkcjonowania ich małżeństwa.

- Dlaczego to pana tak niepokoi? - zapytał wtedy tamten psycholog. - Czego się pan obawia, sprzeciwiając się żonie? Utraty kontroli, niekorzystnego wyniku uczuciowej konfrontacji, czy tego, że jeśli zwolni ją pan ze smyczy, to ona sobie pójdzie, nie widząc nic, co mogłoby ją przy panu zatrzymać? Czy jeszcze czegoś innego?

Najpierw się wkurzył na takie przypuszczenia. Przecież on się niczego nie boi! A już na pewno nie w relacji z kociątkiem! I to nie po jego stronie leży problem! To kociątko sobie coś ubzdurała.

A psycholog wałkuje ten wątek i nie zamierza skończyć. Najchętniej znów by wstał i wyszedł, ale opanował się. Już tę sesję trudno mu było załatwić "na już". Pomimo tego, kim był. Wśród klientów tego psychologa nazwisko "prezesa Stawickiego" nie znaczyło więcej, niż innych, którzy korzystali z jego usług. Wiedział więc, że jesli znów wstanie i wyjdzie, nie będzie mógł szybko wrócić.

Wytrzymał, choć nie ukrywał, że ma na tę sprawę inny pogląd. Myślał, że wystarczy odsiedzieć, wysłuchać i zapomnieć. Ale nie. To, o co pytał psycholog, do jakich przemyśleń go prowokował, zostało w nim. I odzywało się, gdy spędzał noce w pustym mieszkaniu.

- Powinienem zapytać kociątka, czego chce? - roześmiał się. Ale śmiech nie zabrzmiał szczerze. Zupełnie, jakby oszukiwał sam siebie. I sam siebie próbował przekonać. Na siłę.
A może? - zastanowił się. W zasadzie, nie musiał jej pytać. Ostatnio wyartykułowała mu dobitnie, czego od niego chce. A czego nie chce. Pytanie, czy on jest gotów uznać to, czego ona chce.
"Nieee... - roześmiał się. - Kociątko nie będzie mi dyktować warunków!"

***
Trudna była ta rozmowa. Ale musieli ją odbyć. Poszli na spacer. Przywykli do spędzania czasu wśród zieleni, śpiewu ptaków i szumu drzew. Usiedli na ławce, pociągnął ją bliżej siebie, tak żeby móc ją ściśle objąć. I zaczął mówić.
Słuchała go z otwartymi oczami. Nic nie powiedziała, dopóki on mówił. A później wyrwało jej się:
- Nie wierzę... Naprawdę odmówiłbyś wtedy sprawdzenia tego człowieka? Gdyby zadzwonił inny konsultant? Na przykład moja koleżanka z drugiego biurka?

Skinął głową. Ona musi zrozumieć:
- Cherie, Kompu robi różne rzeczy. I szuka różnych ludzi. Mam do dyspozycji duże możliwości techniczne, ale one są obwarowane odpowiednimi procedurami. W zależności od ważności problemu...
- Chcesz powiedzieć, że poszukiwanie człowieka na skraju samobójstwa to nie jest ważny problem?!

Zirytowała się. Nie miała nastu lat, nie była idealistką, wiedziała, jak działają instytucje. Nie zdziwiła ją więc ta informacja. Jedynie wkurzyła. Że w każdej dziedzinie jest tak samo. Że człowiek liczy się mniej, niż opracowane procedury i porozumienia.

Łukasz westchnął. I wzruszył ramionami. W tej chwili wyglądał starzej i bardziej bezradnie. I to ona musiała go przytulić:
- Rozumiem. - szepnęła. - Naprawdę. Przecież nie żyję na tym świecie od wczoraj. Wybacz, że się wkurzyłam. I jeszcze będę się wkurzać. I żądać od ciebie niemożliwego. Może się pokłócimy i to nie raz. Ja będę się domagać pomocy, twoi pracownicy będą mówić, że nie udało się zlokalizować.... A ty będziesz tego wysłuchiwał. Pozostaje mieć nadzieję, że więcej będzie pozytywnych interwencji...

Uśmiechnął się. Przyjęła to lepiej, niż przypuszczał. I choć generalnie zgadzał się z jej patrzeniem na świat, rozumiał też filozofię swoich przełożonych.
- Nie mówmy już o tym... - wymruczał, wsuwając dłonie pod jej koszulkę.

***
Anka patrzyła na historię konta. Wiktor nie skorzystał z sytuacji, żeby ukarać jej bunt i ukrócić możliwości finansowe. Jak co miesiąc, pięciocyfrowy przelew na osobiste wydatki został zaksięgowany na jej koncie.
- Zapomniał? - zdziwiła się. I od razu pokręciła głową:
- Nie, Wiktor nie z tych, którzy zapominają. Celowo nie zablokował przelewu. Dlaczego? Przecież nie mieszkam w domu już prawie miesiąc....

Niejeden raz wstrzymywał jej wypłatę, z reguły bez uprzedzenia i nagle, wtedy, gdy pieniądze były jej potrzebne. Nie ukrywał, że jest to element dyscyplinowania jej. A teraz? Nie wstrzymał przelewu, mimo że wyprowadziła się z domu? Nic nie rozumiała.

Miała zagwozdkę. Od kilku dni zastanawiała się, czy nadal będzie dostawała od niego pieniądze. Teraz miała potwierdzenie. Mąż, pomimo jej niesubordynacji małżeńskiej, nadal realizował swoje zobowiązania. A ona...?

Te pieniądze bardzo jej się przydadzą. Podpisała nowy angaż i za kilka dni miała zająć miejsce Beaty. Chciała zabrać "swoje" dziewczyny na kolację do knajpy, gdzie swiętowałyby takie symboliczne przekazanie władzy: ona żegnałaby się ze stanowiskiem kierownika zespołu a jednocześnie oblewała nowe, dyrektorskie, a Natalia zostałaby jej następczynią.

Ale wahała się przed ostateczną rezerwacją miejsca na spotkanie, nie wiedząc, czy będzie ją stać na pokrycie jego kosztów. "Madrid" nie była tania, gdyby impreza nie odbyła się na jej koszt, dziewczyn nie byłoby stać na zapłacenie rachunków.
Teraz mogła już potwierdzić rezerwację, wpłacić zaliczkę, zapraszać zespół. Podniosła słuchawkę...

***
Był zadowolony. Kociątko nie jest głupia i umie liczyć. Zrozumie przekaz. Za kilka dni nadejdą jej imieniny, a za miesiąc urodziny. Zawsze dostawała ładny prezent, wybierany przez jego asystentkę. Do tego, jeśli miał czas i nie wyskoczyło nic nieoczekiwanego, zawsze zabierał ją gdzieś na kilka dni.

Krótkie były te wyjazdy, bo nigdy nie miał czasu; rozwój firmy, jeśli chciało się być jednym z największych graczy w branży, wymagał wysiłku i poświęcenia. Dlatego właśnie tak dużo czasu przeznaczył na ten amerykański projekt. Dzięki temu wskoczył na światowy poziom biznesu. Tak, jak sobie zaplanował. To miało być, i w zasadzie było, ostatnim wielkim "rzutem na taśmę". Potwierdził swoją pozycję w branży, zyskał ogromne pieniądze teraz i zabezpieczył się umowami na przyszłość.

Teraz już mógł odcinać kupony od wcześniejszych działań. Wystarczyło trzymać rękę na pulsie na bieżąco, a mógł to robić za pośrednictwem pracowników. Pilnowanie realizacji zadań, kontraktów, nowe umowy... Do tego nie był niezbędny.

Mógł zwolnić w pracy zawodowej i cieszyć się życiem. Wreszcie przyszedł czas na spokojne picie porannej kawy na tarasie. A ten taras może się znajdować w dowolnym miejscu świata. Tylko pytanie, czy będzie miał z kim?
Westchnął i wysłał smsa z prośbą o umówienie pilnej wizyty u psychologa, który wbrew śmiesznemu imieniu, jakie nosił, potrafił go skłonić do myślenia o ewentualnej zmianie.

***
Impreza się udała. Obsługa restauracji stanęła na wysokości zadania, jedzenie jak zwykle było rewelacyjne, drinki też. Dziewczyny dziękowały jej wylewnie, wznosiły toasty i życzenia powodzenia na nowym stanowisku. Beata opowiadała o nowych wyzwaniach w czekającej na nią pracy, Natalia obiecywała, że zespół nie ucierpi na zamianie kierowniczki.

Wróciła do hoteliku o północy. Weszła tanecznym krokiem do pustego pokoju. Chciała zawołać: "wróciłam"! I opowiedzieć komuś o tym, jak fajnie było na spotkaniu. Ale nie było nikogo, kto mógłby posłuchać.

Marek wyjechał do siebie, do Krakowa. A w zasadzie - pod Kraków. Tam miał sprawy do załatwienia. Między innymi żonę, z którą zamierzał się rozwieść. A może nie? Może teraz właśnie godzą się namiętnie i ustalają warunki powrotu do małżeństwa? Na swoim przykładzie widziała, jak skomplikowane są relacje w związku. Jak łatwo powiedzieć "odchodzę" a jak trudno naprawdę to zakończyć.
Marek nie byłby szczęśliwy, gdyby do niego zadzwoniła o północy. Gdyby ona teraz była z Wiktorem, też nie odebrałaby telefonu od Marka. Gdyby była z Wiktorem? Co jej się marzy?

Otrząsnęła się. Ale widok, który pojawił się w jej myślach, nie znikał. Odeszła chwilowo od męża. Ale nadal go pragnęła.
W wyobraźni widziała, jak podchodzi do niej, nagi, z uśmiechem pożądania na ustach. Obrzuca ją spojrzeniem pełnym podziwu i wyciąga do niej rękę. I prowadzi ją do łoża małżeńskiego, a ona podąża za nim. Z własnej woli, nie z nakazu "pana i władcy".
A później....

Anka miała plastyczną wyobraźnię. I bogate doświadczenie wielu nocy z Wiktorem. Teraz, gdy przypomniała sobie, co mogliby w tym łóżku robić, nogi ugięły się pod nią i musiała usiąść.
W jej wyobraźni Wiktor nie używał siły i nie dominował nad nią. Zachowywał się trochę jak Marek, wspierał ją w aktywności i poddawał się jej.

Wykąpała się szybko i wchodząc do łóżka, wyciągnęła swoją Lelo. Zamierzała ukoić potrzeby i emocje, które pojawiły się w jej myślach i wzbudziły niepokój w podbrzuszu.
Po chwili, wsłuchana w cichy szum masażera, oddała się sile fantazji. Wraz z rosnącym podnieceniem, coraz wyraźniej widziała pochylającą się nad nią ciemną głowę, surowe choć przy niej łagodniejące rysy twarzy i silny, zdecydowany dotyk męskich dłoni.
A kiedy osiągnęła spełnienie, miała wrażenie, że patrzy w ciemne, gorejące pożądaniem oczy.

***
Któregoś ranka czekał na nią w gabinecie wielki bukiet róż i w eleganckiej kopercie bilet na koncert jednego z jej ulubionych artystów i zaproszenie na imprezę klubową z nim. Na dwie osoby. Oraz bilecik o treści:
"Aniu! Z okazji imienin życzę Ci spełnienia marzeń. I dobrej zabawy", wypisany eleganckim, równym charakterem pisma Wiktora.

- Tym razem się postarał. - powiedziała, biorąc bukiet w ręce i zanurzając w nim twarz. Nie miała oryginalnych upodobań, róże zawsze jej się podobały: były tak miękkie i gładkie, można było zatonąć w ich płatkach i pokusić się o najmilsze fantazje.
Z reguły bileciki przy jej prezentach były wypisane przez jego asystentkę albo któregoś z pracowników sklepów, w których zamawiał kwiaty czy prezenty. Tym razem zrobił to sam.

Nie spodziewała się, że Wiktor zna jej upodobania. Nigdy nie dał temu wyrazu. Zawsze robili to, na co on miał ochotę: chodzili do filharmonii i na poważne, poruszające sztuki do Teatru Wielkiego, na gale tego czy tamtego biznesu, na spotkania z artystami, którzy byli cenieni w "ich" środowisku.

Nie przypuszczała, że mąż pokusi się o tak oryginalny - jak na niego - prezent. I wykaże taką determinację. Wiedziała, że bilety na ten koncert, jedyny, który artysta miał zagrać w Polsce, były wykupione od wielu, wielu miesięcy. A teraz trzymała w ręku najdroższe, najlepsze zaproszenie, do loży a później na salę klubową, które z pewnością kosztowało fortunę. I wszystko po to, by sprawić jej przyjemność.
A dwa bilety, podarowane jej, zakładały, że Anka zaprosi kogoś innego, niż on.

***
Nie potrafił sobie odmówić poczekania przed teatrem. Na co liczył? Że zobaczy, w czyim towarzystwie kociątko pojawi się na koncercie. Siedział w samochodzie zaparkowanym blisko wejścia, tak żeby mieć dobry widok na spieszących na wydarzenie.
Nie zaprosiła go. Podziękowała mu serdecznie za pamięć i prezent, ale na tym się skończyło.

Miał ochotę spytać, z kim pójdzie. Ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Psycholog radził mu spokojne i przemyślane ruchy.
"Mniej znaczy więcej - powtarzał. - Kobiecie trzeba dać to, czego ona chce. I w taki sposób, jak chce. Wtedy będzie pańską, ciałem i duszą".

A on tego właśnie chciał. Nie tylko ciała, choć uwielbiał dotykać jej jędrnych wypukłości i czuć jej podniecenie. Przede wszystkim chciał jej duszy, emocji i miłości. I przekonania, że to właśnie z nim powinna być.
"Kobieta przekonana, że chce być z mężczyzną zrobi więcej, niż kiedy trzymają ją przy nim tylko względy materialne lub strach. Owszem, wymaga to więcej wysiłku od mężczyzny. Ale w efekcie przynosi więcej korzyści. Ona będzie szczęśliwa i wierna a on spokojny, nie musząc się martwić o jej lojalność i oddanie".

Ten terapeuta był mądrym facetem. Znał życie, meandry, którymi kroczą ludzie uczucia. Pokazał mu, czego brakowało w tym małżeństwie. Jakie Wiktor popełnił błędy, nie dostrzegając, że jego żona dorasta. I jak płytkie było trzymanie kociątka na krótkiej smyczy zależności, nie wziąwszy pod uwagę tego, na czym jej tak naprawdę zależy.

Ta lekcja nie była prosta do przyswojenia. Wiktor, mierząc się podczas kolejnych sesji z własnymi przemyśleniami, wielokrotnie miał ochotę to przerwać, wstać i wyjść. Tak, jak na samym początku. Ale tamten mu powiedział:
- Klientowi mogę dać drugą szansę. Trzeciej nie. Jeśli pan teraz wyjdzie, nie otrzyma pan kolejnego zaproszenia.

- Nawet za duże pieniądze? - słowa terapeuty zakłuły go. Od dawna nie spotkał się z takim brakiem atencji.
A tamten uśmiechnął się spokojnie:
- Nie potrzebuję więcej pieniędzy. Mam wszystko. Jestem niezależny, spełniony i zadowolony z życia. Mogę wybierać klientów. W zamian oczekuję, że moja pomoc zostanie doceniona.

Więc został. Przełykał niewygodne pytania terapeuty, mierzył się z myślami, jakie one wzbudzały. Dochodził do wniosków, które nie podobały mu się w pierwszej chwili, ale po jakimś czasie uznawał ich prawdziwość.

Dlatego teraz siedział tu i patrzył uważnie, szukając kociątka. I zastanawiając się, co zrobić, jeśli przy jego żonie tego wieczora pojawi się inny facet...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro