Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dodaję drugi raz, bo wattpad zrobił mi żarcik.

***

Drżę, wychodząc przed dom. Dziś rano powietrze jest chłodne i chociaż dochodzi już ósma, słońce jakby wcale nie wzeszło. Niebo stanowi jedną wielką masę szarych i białych chmur.

W tej chwili w moim ogrodzie kręcą się ludzie i rozbrzmiewa wiele młodych głosów. Uwijają się jak mróweczki. Niektórzy pobierają jakieś wymiary, niektórzy tylko i wyłączanie notują, jest też grupa, która po prostu czeka gotowa na polecenia.

Jestem zdezorientowany całą sytuacją i dopiero gdy zauważam stojąca na środku Freyę, domyślam się, że to jej sprawka, ponieważ ja do swojego domu nikogo nie zapraszałem. Jeśli chodzi o jakiekolwiek aranżacje, również lubię brać w nich czynny udział. Nigdy nie pozwalam, by inni decydowali za mnie. Muszę mieć dosłownie wszystko pod kontrolą. Inaczej czuję się źle, jakby grunt obsuwał mi się spod nóg.

Dziewczyna ma na sobie dżinsy i ciepły sweter.

- Co ty wyprawiasz? - Z trudem powstrzymuję się, żeby nie podnieść głosu.

- Czekałam, aż wstaniesz, żeby mogli rozpocząć pracę. - mówi, odwracając się w stronę robotników. Unosi ręce tak, jakby zaraz miała wykrzyknąć „ta dam!"

- Nie udawaj idiotki Freya. - Podnoszę palec wskazujący w grożącym geście. - Co ci ludzie robią w moim domu?

- Postanowiłam przekształcić dom przed naszym ślubem i przygotować pokój dla dziecka. - odzywa się słodkim głosem.
Przyglądam jej się z chłodną miną obojętności.
- Nie chciałam, żebyś zawracał sobie głowę.

Przez chwilę tak się zamyślam, że ledwie docierają do mnie wypowiedziane przez nią słowa. Ślub. Wciąż nie mogę pojąć wszystkiego, co aktualnie dzieje się w moim życiu. To istny rollercoaster, z którego najchętniej bym wysiadł, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności.

Kręcę głową.

- Żartujesz?

Gapię się na nią osłupiały.

Na sekundę w oczach Freyi błyszczy coś, czego nie potrafię określić. Zdziwienie moją wybuchową reakcją to na pewno, ale poza tym coś jeszcze. I nagle zastanawiam się, czy ona naprawdę myśli, że ją kocham.

- Nie. - bąka.

- Chyba zapomniałaś, że to tylko formalny ślub, nie będziemy żyli w jednym domu.

Jej oszołomienie nie uchodzi mojej uwadze.

- Ale jeśli dziecko będzie przychodziło do ciebie, potrzebny będzie mu pokój. - Wytrzeszcza na mnie oczy, ale jakoś specjalnie nie zwracam na to uwagi. Każda trzeźwo myśląca osoba domyśliłaby się, że cała ta szopka odbywa się tylko i wyłączenie ze względu na dziecko. Zero miłości. Może kiedyś, faktycznie coś czułem do Freyi, jednak to dawno się wypaliło. Seks jest przyjemny, owszem, ale poza tym ważne są też wartości których Freya nie posiada. Jest to na przykład szczerość.

Blondynka unosi brwi aż po linię włosów.

- Zajmę się wszystkim, co dotyczy dziecka, pokój też mu przygotuję. Nie mieszaj się w nic.

Zostawiam Freyę na środku ogrodu, podchodzę do mężczyzny, zanim zdąża odpowiedzieć. Zresztą to i tak nie ma znaczenia, do Freyi nie docierają żadne z moich słów.

Uprzejmie proszę o opuszczenie mojej posesji. Kierownik, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo wygląda na najbardziej dominującego, jest niezadowolony z takiego obrotu spraw, dlatego przepraszam za pomyłkę z wymuszonym uśmiechem.

Zdenerwowany opieram się o drzewo i z przymrużonymi oczami, patrzę na całą scenerię. Myślę o największym problemie, jaki spotkał mnie w życiu.

Brutalna prawda jest taka, że od nikogo nie mogę oczekiwać wsparcia. Zostałem ze wszystkim sam.

Nie czekając na nic więcej, postanawiam pojechać do firmy, tylko towarzystwo Haidy jest w stanie poprawić mój ogólny nastrój.

***

Kiedy zjawiam się w biurze, wszyscy wyglądają na radosnych. Obok windy mijam się z Danielem i nie mogę powstrzymać uśmiechu.

- Dzień dobry, Haidy.

- Dzień dobry.

- Udało nam się dokonać czegoś wielkiego. - Uśmiecha się, patrząc mi w oczy. Właśnie jego uśmiech sprawia, że jest jeszcze bardziej atrakcyjny.

Przechodzą mnie przyjemne dreszcze. Szef jeszcze nigdy aż tak nie chwalił mojej pracy, a prawda jest taka, że musiałam się sporo wysilić, by przygotować te wszystkie analizy bez odpowiedniego wykształcenia.

- Ma pan rację, Caroline napisała do mnie i poinformowała, że w MJM byli zachwyceni.

- Dzięki Aaronowi nawet daliśmy radę się zrelaksować.
W jednej chwili przypominam sobie nasz pełen uczuć taniec. To jak zdecydowanie trzymał moje ramiona, patrzył mi w oczy z czułością, której tak bardzo mi brakowało.
- Haidy... - Jego stanowczy głos sprowadza mnie na ziemię. Spoglądam na niego.

- Słucham, panie Danielu?

- Nie wiem, dlaczego to robisz, ale jeszcze raz ci dziękuję - odpowiada niskim tonem.

- Za co?

On, z poważną miną, wzrusza ramionami.

- Jesteś dla mnie miła. Martwisz się o mnie.

Bo wiem, że mnie kochasz.

- Na tym polega praca asystentki, panie Danielu - odpowiadam krótko.

Winda dociera na trzynaste piętro i drzwi się otwierają. Wychodzę i idę do mojego biurka, próbując zapomnieć o gęsiej skórce, którą wywołał wzrok Daniela na moim ciele.


Sala jest prostokątna, wyłożona jasnymi panelami, ma okno z widokiem na deszczowe teraz miasto. Na środku stoi długi stół z krzesłami, a pod ścianą kilka mniejszych stolików.

Kilka chwil po mnie, do sali wchodzi Aaron z Tiną, oraz Daniel z Caroline. Kończę rozkładać kawę na stanowiskach i siadam przy jednym z nich, a Daniel zajmuje miejsce naprzeciwko mnie, na końcu stołu. Ma chłodne spojrzenie.

- W porządku, wszystkie projekty spełniają nasze kryteria, ale to nie to - odzywa się Tina. Kątem oka spoglądam na kartki w jej dłoni. W głowie kłębią się wizje, jak mogłabym poprawić lazurową sukienkę. Palce rwą mi się, by wziąć do nich ołówek i zapełnić papier swoimi wyobrażeniami.
Nie poruszając się, obserwuję Daniela spod rzęs.

- Ci nowi projektanci nie pokazali nic nowego. - Aaron podziela zdanie starszej koleżanki.

- Dobrze. - Głos zabiera Daniel, ignorując moje spojrzenie. - Z której grupy są te rysunki?

- To projektanci z Queen. - Caroline włącza się do rozmowy. Jedynie ja nie mam nic do powiedzenia.

- Nikt nas nie zrozumiał. - Kąciki ust Tiny nieznacznie opadają.

- W takim razie na dziś wystarczy. - stwierdza Sarte.

- Wow, pan młody się stresuje?

Oczy robią mi się wielkie jak spodki, ale próbuję zachować spokój. Daniel gani spojrzeniem brata.

- Jaki pan młody?! - Caroline wybucha ewidentnie zaskoczona. Tak, ja też jestem, nie spodziewałam się, że ślub ukochanej osoby nastąpi w tak błyskawicznym tempie. Byłam pewna, że dam radę udowodnić, że Freya kłamie, wciąż się łudziłam, a teraz naprawdę miałam do tego dobre warunki. Samantha, pracując w prywatnym szpitalu, miała dostęp do wszystkiego. Z tego, co wiem, gdy Freya robiła badanie krwi wraz z Aaronem, kazała mu opuścić gabinet, przy okazji szepcząc o czymś z pielęgniarką, która wykonywała niewielki zabieg, to nie mógł być przypadek. Pech chciał, że akurat w tamtym momencie Sammy została wezwana do rannych osób z nagłego wypadku i nie udało jej się wychwycić ani jednego słowa z rozmowy pomiędzy kobietami.

- Aaaa, ty o niczym nie wiesz Caroline. Dziś rodzice Freyi przychodzą do nas na uroczystą kolację.

Wiercę się na krześle. Chcę zapaść się pod ziemię.

- Nie ma szans, Aaron.
Och Tina, chociaż ty jesteś po mojej stronie. Czuję, że mam rozpalone policzki.
- Żartujesz.

Cały smutek skupia się w moim żołądku. Zamykam oczy.

- Chcą sobie zaklepać brata za wszelką cenę.

- Wariaci. - Tina kończy rozmowę, przeciągając każdą sylabę w tym słowie.

Płonę od środka. Czuję na sobie wzrok Daniela. Jestem idiotką, złą, smutną, sfrustrowaną i nieszczęśliwie zakochaną idiotką.

O ósmej wieczorem siedzę na chłodnej podłodze, obok mojego łóżka. Nie mam nastroju, nie chcę nikogo słyszeć. Jestem smutna, bardzo smutna. Mężczyzna, którego darzę tak mocnym uczuciem, dziś poznaje swoją rodzinę z rodziną Freyi. To kolejny krok ku małżeństwu. Wszystko przesądzone. Płaczę... płaczę i płaczę.

Moje przyjaciółki zajmują miejsce tuż obok mnie i ściskają mocno po obydwóch stronach, ale ja czuję, że potrzebuję uścisku Daniela.

Isobel wygląda jak zwykle fantastycznie, jej ciemne włosy błyszczą. Obok niej Samantha z miną zrezygnowaną i przygnębioną, z cudowną urodą, której nie musi podkreślać.

I ja. Patrzę na siebie w lustrze stojącym naprzeciwko. Coś dziwnego jest w postaci, którą widzę. To ja, Haidy, oczywiście, że ja, ale przez chwilę wydaje mi się, że ta twarz i oczy na niej należą do kogoś innego.

Kogoś, kto patrzy wzrokiem takim, jakby czuł zbliżającą się śmierć.

- Nie wytrzymam tego. - Wykrzywia mi się twarz i ponownie wybucham płaczem. Widzę w oczach dziewczyn, że je również boli to, co dzieje się aktualnie w moim życiu.

- Nie myśl o tym... - Wiem, że Samantha czuje się bezradna, nie wie co zrobić.

- Daj Boże, żeby to było ich ostatnie świętowanie. - mówi Isobel zaciskając pięści. - Spójrz, w jakim ona jest stanie.

- Nie mogę tutaj zostać, gdy tak wiele się dzieje. - W końcu udaje mi się wydusić. Moje ciało wzdryga się bezwiednie. Kiwam głową, zagryzam wargi i przełykam emocje.

- Co to ma znaczyć?

Przyjaciółki wstają z podłogi równocześnie ze mną.

- Muszę koniecznie zobaczyć się z Danielem, muszę mu powiedzieć kilka rzeczy! - krzyczę rozhisteryzowana. Emocje znów wypływają z wnętrza. Pospiesznie szukam w szafie ubrań na zmianę. Wyraz twarzy Isobel i Samanthy zmienia się całkowicie. Patrzą na mnie zaskoczone. Nie chcę słuchać pytań ani tym bardziej odpowiadać. Chcę postawić wszystko na jedną kartę. Wyznam Danielowi, że pamiętam jego słowa o miłości do mnie i albo skończy z Freyą, albo straci mnie na zawsze. Z pracą w Sarte poczekam do wypłaty i zwolnię się, nie ulegnę więcej pokusie spotykania go.

Marszczę brwi, gdy stoję w drzwiach, po czym szybko mrugam. Obraz się rozmazuje, a po plecach przebiega mi zimny, nieprzyjemny dreszcz.

W ciągu czterdziestu minut, bo tyle trwa podróż, Kyle i ja nie odzywamy się do siebie.

Okazało się, że Isobel i kierowca Daniela znają się i co ciekawsze wpadli sobie w oko. Poznali się, gdy Isobel wybierała się do pracy i uciekł jej ostatni autobus. Jako kobieta na wysokim stanowisku nie chciała pozwolić sobie na spóźnienie, dlatego postanowiła złapać stopa. Los postawił na jej drodze kierowcę Daniela.
Oby tylko był lepszy niż jego przyjaciel.

Gdy nie udało jej się przekonać mnie do pozostania w domu, zadzwoniła do Kylea, by zawiózł mnie do szefa. Oczywiście Kyle nie jest wtajemniczony w całą sprawę z fałszywą tożsamością. Jestem pewna, że męska solidarność, sprawiłaby, że Kyle wyznałby przyjacielowi prawdę, a ja byłabym skończona.

Nawet się nie waham, wchodzę do środka. W wysokich oknach i przeszklonych drzwiach, wychodzących z głównej sypialni na balkon, wydymają się, cienkie białe firanki.

- Co ty tutaj robisz o tej porze, Haidy?

Pełna obaw patrzę w stronę drzwi. Tuż przed nimi Daniel stoi ubrany w białą, do połowy rozpiętą koszulę i spodnie od garnituru. Jedną rękę ma opuszczoną wzdłuż boku, tak nieruchomą, jak blok kamienia. W drugiej zaś trzyma jakieś szklane naczynie. W ciemności i nie tak dalekiej, ale sporej odległości, nie jestem w stanie dostrzec co to dokładnie. Mam szczęście, że spotkanie dwóch rodzin zakończyło się i zastałam go w willi. Podchodzi do mnie ze szklanką whisky - co mogę wywnioskować już po kolorze.

- Przyszłam się z tobą spotkać. - mówię, zerkając na niego.

- Nie mogłaś z tym zaczekać do jutra?

Kiwam przecząco głową. Oddycham głęboko. Z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki mnie stać, odgarniam sobie włosy z oczu. Jestem niespokojna. Ostatnim razem, gdy stałam w tym miejscu, wydarzyło się coś, na wspomnienie czego do tej pory, czuję ból.

- Miałem ciężki wieczór. - mówi, odkładając naczynie na stół. - Jestem zmęczony. - Wzrok mu pochmurnieje. Peszy mnie, ale nie mam zamiaru się wycofać.

- Gdybym zadzwoniła, mógłbyś się nie zgodzić na spotkanie. - Wzruszam ramionami.

- Bardzo możliwe. - Daniel potakuje.

- Musiałam się z tobą zobaczyć.

- Dlaczego?

- Bo przypomniałam sobie, że wyznałeś mi miłość.

Kamień z serca! Czuję ogromną ulgę. Za to z twarzą Daniela coś się dzieje. Kąciki jego ust drżą, a w oczach pojawia się coś podobnego do łez. Krzywi się. Czuję, jak świdruje mnie wzrokiem. Przeszywa mnie i nie wiem, czego mogę się w tej chwili spodziewać. Nastaje cisza.

- Haidy... To było kłamstwo.

Serce podskakuję mi do gardła. Patrzę na niego zaskoczona.

- Co było kłamstwem? - pytam, nie do końca wiedząc, czy chcę znać odpowiedź. Jego zaciśnięte wargi sugerują mi, że albo jest smutny, albo cholernie pewny siebie. Zaciska mocno powieki, przełyka głośno ślinę i mówi:

- Wszystko. To, co ci powiedziałem. To, co razem przeżyliśmy. To była bezlitosna gra. Wszystko po to, żeby z tobą wygrać. Ja... - Głos mu się łamie. - Ja kocham Freyę, Haidy.

Dopada mnie niemożność pogodzenia idealnych wyobrażeń z brutalną rzeczywistością. Stoję jak sparaliżowana. Nigdy go nie miałam, ale dopiero teraz tak naprawdę czuję, że go tracę. Po jego słowach pozostaje tylko echo w mojej głowie. Nic już nie zmienię. Łzy lecą po moich policzkach wodospadem, gdy na chwiejnych nogach opuszczam posiadłość mężczyzny. Jak przez mgłę przypominam sobie wszystkie dni, te dobre, i te złe, które wspólnie przeżyliśmy. Mój mózg w końcu zaczyna normalnie funkcjonować. Sama sobie złożyłam obietnicę; jeśli nie przyzna, że mnie kocha, odejdę z firmy tuż po wypłacie.

Na ulicach jest już zupełnie ciemno. Zaczynam krzyczeć z bólu i rozpaczy. Wyję, wyję z bezsilności. Ból jest tak wielki, że jego pełnia nie jest w stanie do mnie dotrzeć. Jakimś cudem opuszczam moje ciało i obserwuję całą tę tragedię. Nie mogę uwierzyć, że mój świat rozpada się na malutkie kawałeczki. Upadam na pokryty kropelkami deszczu beton. Krzyczę jeszcze głośniej, próbując wyzbyć się całego bólu z mojej duszy. Nie jestem w stanie złapać oddechu. Krztuszę się własnymi łzami. Tego smutku nie da się opisać, jest wszędzie. Zwijam się w kulkę i łapię za brzuch, żołądek, który boli od gwałtownego łapania powietrza.

Daniel Sarte podarował mi samotność, a ja nie jestem w stanie jej do siebie dopuścić.

W głowie pojawia się kolejna myśl „nikt nie jest tym, kim się wydaje".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro