Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Łagodna melodia piosenki, dobiegającej z radia wypełnia pracownię Tiny.

Muzyka zawsze ma wpływ na mój nastrój i zachowanie. Siedzę wygodnie za biurkiem z ciemnego, orzechowego drewna i w myślach odtwarzam wczorajszy wieczór. Mimo że nie było cudownie, czuję, że coś się zmieniło, jakby góra lodowa wytworzona w sercu Daniela w końcu zaczęła topnieć.

Długo nie mogłam zasnąć, gdy przypominałam sobie o tym, jak władczo pociągnął mnie w stronę jego stolika. Jak przyszywał mnie zazdrosnym wzrokiem, który wręcz palił moje ciało pokryte gęsią skórką.

Przerywam wypełnianie ankiet i rozglądam się po pomieszczeniu, odnoszę wrażenie, że widzę je po raz pierwszy. Na przyjęciu Tina zawarła kilka znajomości, które bezapelacyjnie pomogą rozwinąć się Sart jeszcze bardziej. Ściany pokryte są brokatową tapetą, a okna okalają błyszczące światełka.

Dziś cała firma świętuje przebiegłość głównej projektantki. Jestem pewna, że będzie zachwycona, gdy ujrzy, jak asystentki odpicowały jej miejsce pracy.

Wracam myślami do wczorajszego przyjęcia. Powrót do domu był dziwny, czułam się tak, jakby Daniel ze mną flirtował. Jego pytania zawstydzały mnie na tyle, że ciągle się rumieniłam i czułam jak mała, nieporadna dziewczynka, którą zazwyczaj mnie nazywał. Robi mi się gorąco. Jestem pewna, że i tym razem moją twarz pokrywa rumieniec.

Odpycham miłosne sprawy na bok i wracam do poprzedniego zajęcia.

– W końcu firma doceniła moje zalety. – Żeński głos obija się o moje uszy. Odkładam papiery na bok i to, co widzę, wprawia mnie w osłupienie. Tina siedzi na wyściełanym czerwonym welurem tronie, który niosą czterej dobrze zbudowani mężczyźni. – Hej.
Opieram się o krzesło.
– Ta dam! Jest i wasza królowa. – Rozkłada ręce jakby czekała na gromkie brawa i ku mojemu zaskoczeniu otrzymuje je, od Freyi stojącej przed jej biurkiem. Pod pachą trzyma bukiet jakichś białych kwiatów, z dalekiej odległości nie jestem w stanie określić ich rodzaju, są podobne do róż, ale jestem prawie pewna, że to nie one.

Mimo że mój wzrok delikatnie zawodzi, uszy idealnie się sprawują, doskonale słyszę każdy szczegół rozmowy pomiędzy kobietami, które jeszcze tak niedawno wydawały się pokłócone. Tina bez powodu nie wyrzucałaby jej ze swojej pracowni, coś musiało być na rzeczy.

Nie jestem z natury wścibską osobą, więc powód ich kłótni wciąż stanowi dla mnie tajemnice.

– Niespodzianka! – Piskliwy głosik Freyi powoduje dziwny skurcz w dole mojego brzucha. Spinam się w oczekiwaniu na emocjonalne uderzenie. Tina krzywi się. – Królowo, mistrzyni, pani nici, królowo mody. – Zaczyna obsypywać ją płatkami kwiatów. Wzdycham, kręcąc głową z niedowierzaniem, ta kobieta naprawdę ma problemy.

– Przestań – żąda czerwonowłosa i strzepuje ze swojego ciała resztki roślinności, po czym zbiera w garstkę i rzuca blondynce prosto w twarz. Muszę mocno zacisnąć zęby, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Wybacz mi kochana, tak bardzo chcę, żebyś uszyła moją suknię ślubną, widziałam ich z pięćset i żadna nie równa się z twoimi.
Otwieram usta na chwilę.
– Posłuchaj, jestem w ciąży, hormony skaczą mi do sufitu. Wybacz mi, proszę - Przeciąga ostatnie słowo w nieskończoność.

– Dobrze, milcz! Denerwujesz dziecko, przynieś mi kawę! – krzyczy dźwięcznie. Freya zadowolona klaszcze w smukłe i opalone od solarium dłonie, po czym tanecznym krokiem opuszcza pomieszczenie.

Zamykam oczy i wymierzam sobie mentalnego kopniaka. Naprawdę mocnego. Po co przysłuchiwałam się ich rozmowie? Ilekroć słyszę o dziecku, psuje mi się nastrój.

– Zapraszam do mnie. – Głos Daniela przywołuje mnie do świata rzeczywistego. Powoli podnoszę tyłek z dość wygodnego krzesła i kieruję się za nim, starając utrzymać to samo tempo. – Zdążyłaś przemyśleć biznesowe oferty ubiegłej nocy? – pyta, gdy wchodzimy do ekskluzywnego gabinetu. Marszczy brwi.

– A skąd pan wie, że jakiekolwiek otrzymałam? – Przechylam głowę.

– Mam na myśli jedyną ofertę, którą otrzymałaś, bo o tym był pierwszy telefon z rana.
O czym on do cholery mówi? Uśmiecham się z niewiadomą miną.
– Brawo, Haidy Parker. Pniesz się w górę, ale nie jako asystentka. – Wypuszcza głośno powietrze. – Chcą, byś została twarzą ich marki.

– Jestem zadowolona ze swojego stanowiska, Panie Danielu. - Z trudem przełykam ślinę. – Nie chcę prowadzić życia przed kamerami. Moja rodzina również – zaciskam pięści – ale drugą sprawą jest to, czy chce się pan mnie pozbyć z pracy, tak jak pozbył ze swojego życia – dukam.

Patrzymy na siebie dłuższą chwilę. Bawię się palcami nerwowo. Mój oddech znacznie przyspiesza. Mam wrażenie, że zdenerwowało go ostatnie wypowiedziane przeze mnie zdanie. Odtwarzam je jeszcze raz w głowie.

Ale drugą sprawą jest to, czy chce się pan mnie pozbyć z pracy, tak jak pozbył ze swojego życia.

Dobija mnie myśl, że w tym co powiedziałam kryje się tyle prawdy i niewyobrażalnie intensywnego bólu.

– Nowina! Mam nowinę! Tina mi wybaczyła, uszyje moją suknię ślubną.

Odwracam się w stronę drzwi. Freya stoi w nich, swobodnie oparta o framugę z uniesioną dumnie brodą, wyprostowanymi ramionami i wypchniętymi w przód biodrami.

– Bardzo cieszę się z tego powodu – rzuca mężczyzna. Wzrok Freyi niechętnie przesuwa się po mnie, gdy upycham kosmyk włosów za ucho.

– Musimy się pobrać, zanim ten maluch w brzuszku urośnie. – Ostentacyjnie gładzi się po brzuchu. Zadziwia mnie jej jad w stosunku do mnie.

– Czego potrzebujesz?

– Asystentki, szybko się męczę ze względu na dziecko – wyjaśnia lekkim tonem. Jej oczy są zmrużone i nieprzejrzyste, a mnie wciąż zdumia wrogość tego spojrzenia – kręci mi się w głowie, mam mdłości, i tak dalej. – Zastanawia się nad czymś. – Na przykład Haidy.

Nie pozwalam wyprowadzić się Freyi z równowagi, nie mogę nawet o tym myśleć. Wystarczy, że na czole Daniela pojawia się pulsująca żyłka, która oznacza, że się denerwuje.

– Haidy nie jest pracownikiem, który organizuje śluby. Jest asystentką szefa.

O proszę, awansowałam. Już nie jestem asystentką asystentki szefa, to mi niespodzianka.

– Dla mnie to nie jest problem – odzywam się z powagą. Mężczyzna krzywi się cierpko – z przyjemnością pomogę w przygotowaniach do waszego ślubu.

– Naprawdę? – Blondynka wzdycha i podchodzi do mnie. – Nie mogę uwierzyć. – Przytula mnie i mruczy coś jeszcze pod nosem, ale nie staram się nawet identyfikować jej słów. Zależy mi jedynie na tym, by dogryźć Danielowi. W momencie, gdy tkwimy w uścisku, obserwuję go z premedytacją.

Utarłam mu nosa, myślę, gdy zauważam szklące się oczy. Mnie łzy również palą, ale w głowie płonie tylko jedna myśl; sprawię, że doceni to, co stracił, choćby miało mnie to zabić.

Po opuszczeniu gabinetu wchodzę do toalety i czekam, aż dwie dziewczyny opuszczą kabiny.

Widzę w lustrze, że na policzkach kwitną mi czerwone plamy.

Co ja narobiłam? Jak moja dusza to ścierpi? Czy człowiek sam siebie może wrzucić do ognia? Samemu wskoczyć w przepaść? Będę asystentką.

Teraz będziesz asystentką blond suki, panno Haidy.

Ha, będziesz, umrzesz przez złamane serce i nikt się nie dowie.

– Znowu rozmawiasz z lustrem, tak jak to ja mam w zwyczaju? – Tina rozpoczyna rozmowę, staje obok mnie i uśmiecha się przyjaźnie.

– Mogę założyć jedną z twoich sukienek na pogrzeb? – pociągam nosem i zanoszę się udawanym płaczem – bo nie wydaje mi się, że będę mogła żyć dalej po tym, co zrobiłam.

– Wypluj to.

– Wyskoczyłam, mówiąc, że zostanę asystentką Freyi podczas przygotowań do ślubu. – Imituję wycieranie łez chusteczką.

– W porządku. – Udaje jej się w końcu z siebie wydusić. – To był niezły skok, teraz czas na upadek. Dlaczego do cholery zrobiłaś coś takiego? – Kręci głową z niedowierzaniem. Nie dziwię jej się nawet w najmniejszym stopniu. Nawet ja nie rozumiem swojego posunięcia.

– Chciałam pokazać Danielowi, że nie może mnie zranić – mówię cicho.

– Dziecko, czy ty zamieniłaś miłość na boks? – Tina pyta ironicznie. – Miłość jest jedyną rzeczą, w której nie wygrywa silniejszy.

– Pierwszy cios nie wyszedł ode mnie – tłumaczę. – Daniel przyznał, że się mną bawił, że kocha Freyę, a ja umieram, udając silną dziewczynę.

– I ty w to uwierzyłaś? – Głos Tiny wciąż ma w sobie nutkę ironii. – Myślę, że Daniel kocha cię bardziej, niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. – Kładzie mi dłonie na ramionach. Musi stanąć na palcach, bo jest ode mnie dużo niższa i dodatkowo mam na sobie szpilki.

– W takim razie pozostało wbić mu tylko nóż w moje serce.

– Chce cię trzymać z daleka od piekła, do którego sam trafił, to logicznie.
Wzdycham głośno. Sama nie jestem pewna, co powinnam myśleć o słowach Tiny. Być może mówi to wszystko tylko i wyłącznie po to, by poprawić mi humor.
– Idź, spełnij swój obowiązek.

Krzywię się na samą myśl tego, co mnie czeka, ale zaciskam zęby i ze zdeterminowaniem idę do Freyi.

Przez bite półtorej godziny siedzę przy stole wraz z Freyą, pośród sterty katalogów i górki białych tkanin, które później mają być wykorzystane do sukni ślubnej.

Ogarnia mnie wściekłość. Nawet większa niż podczas pierwszej kłótni z modelką, po której Daniel ordynarnie mnie pocałował.

Powietrze w gabinecie jest gęste, nagle czuję, że brakuje mi tchu. Im bardziej byłam zła i jednocześnie smutna, tym bardziej brakowało mi tchu.

Gdy Freya po raz kolejny wykrzykuje „Tak, to mi się podoba. Jest cudowne", czuję, że łzy zbierają mi się do oczu, przecieram je szybko wierzchem dłoni i pogrążam się w myślach nad tym, jak bardzo do niczego jest moje życie. To po prostu jest niesprawiedliwe!

Kończymy wybieranie miejsca, w którym odbędzie się wesele, tylko kwestia materiału, z którego Tina wykona welon, jest niewyjaśniona. Blondynka nie może zdecydować się pomiędzy perłoworóżowym tiulem a biało - beżowym szyfonem.

Biorę trzy katalogi w ręce, na nie kładę dwa wycinki materiałów. Wstaję zza biurka, otwieram drzwi i jadę windą na ostatnie piętro do gabinetu Daniela.

– Nie możemy się zdecydować, dlatego przyszłam, żeby prosić pana o opinię – mówię miękko, odkładam katalogi na jego biurko i biorę każdą z tkanin do dłoni – ta? – Kiwam głową w stronę tiulu – czy ta? – Mój wzrok ląduje na jaśniejszym materiale.

Igram z ogniem, myślę nagle i w tym samym momencie orientuję się, że jestem zestresowana. Serce zaczyna mi mocno walić.

– Ty coś wybierz – bąka, spuszczając ze mnie wzrok.

– To wasz ślub.

– Haidy, co ty próbujesz zdziałać? – Mężczyzna podnosi głowę i wstaję z fotela. Instynkt podpowiada mi, że powinnam uciekać.

– Próbuję sprawić, by najważniejszy dzień w twoim życiu był najlepszym – waham się – ale zapomniałam, ty nawet noc weselną możesz uznać za grę. – Sarte unosi palec wskazujący w groźnym geście. Punkt dla mnie. – Przeoczyłam to – dodaję.

– Przekraczasz granicę, Haidy.

Daniel patrzy na mnie hipnotyzująco. Odpowiadam mu tym samym, a przestrzeń między nami kipi od energii, zupełnie jak w czasie uderzenia pioruna. Widzę, jak jego oczy ciemnieją, a moje własne serce bije dziko. Lęk, który towarzyszył mi na początku, mija. Teraz czuję się dziwnie pusta. Mimo odrętwienia czuję przechodzący po całym moim ciele dreszcz.

– Co wy robicie? – Przez uchylone drzwi skrada się chłopiec, którym opiekowaliśmy się podczas nadgodzin w pracy. Na moich ustach, mimo całej sytuacji, wita uśmiech.

– Chyba nie wypada zakradać się do gabinetu szefa kiedy tylko się chce, co nie, Olivier? – pyta Daniel tym razem ciepłym, czułym tonem.

– Ty nie jesteś moim szefem, jesteś szefem mojego taty Daniel.

– Mój bystrzaku, zjem cię. Daj się ucałować siostrze Haidy. – Kucam i podnoszę chłopca. Patrzę na rozbawionego mężczyznę i wystawiam mu język. Nawet czteroletnie dziecko z nim zadziera.

– Pocałuję cię, ale pod jednym warunkiem. – Wyszczerza małe, trochę krzywe białe ząbki.

– Proś o co chcesz – mówię powoli. Nic innego nie mogę zrobić, dzieciak jest naprawdę przesłodki i nie chcę, żeby przez moją odmowę wpadł w nieuzasadnioną histerię.

– Myślę, że wy powinniście się najpierw pocałować.

Zerkam na Daniela, na tę dziwnie bladą postać w świetle biurowych lamp. Jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak przystojny, ale ma w sobie coś obcego.

– Dlaczego? – wypala nagle.

– Bo się pokłóciliście – wyjaśnia chłopczyk.

– My się tylko spieraliśmy Oli.

– Mama i tata też tak mówili, a potem tatuś był bardzo smutny, gdy mama umarła. Pocałujcie się, żebyście mogli się rozejść.

Stawiam chłopca na ziemi i powoli podchodzę do Daniela. Słowa chłopca rozczulają mnie na tyle, że muszę kilka razy mocno zacisnąć powieki, by nie wybuchnąć płaczem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co czuje wychowując się bez mamy... co czuje również Daniel.

I właśnie teraz widzę cierpienie przepełniające jego oczy, jakby nie był w stanie dłużej walczyć.

Powolnym ruchem zbliża usta do moich ust, a ja ledwo jestem w stanie znieść słodycz tego pocałunku, mimo, że stykamy się jedynie kącikami warg.









– Dziewczyny, zmieńmy tą pościel w końcu! - odzywa się Isobel grymaśnym tonem. Pada na mnie cień. Unoszę oczy przestraszona. Przez chwilę nie poznaję osoby stojącej nade mną. Nieźle odpłynęłam po powrocie do domu. Wpatruję się w Samanthę, która wyciąga do mnie obie ręce. Niechętnie wstaję z kanapy i idę razem z nią do naszego wspólnego pokoju. Może to głupie, że wszystkie trzy mamy wspólną sypialnię, ale tak jest nam raźniej, nie lubimy spać same, poza tym jesteśmy dla siebie jak siostry, których nie mamy.

Mrugam powiekami, a później śmieję się krótko.

– Isobel, ta twoja miłość do sprzątania mnie wykończy – twierdzę, ale przyjaciółka jedynie wzrusza ramionami. – Dziewczyno, daj trochę odetchnąć.

– Chcę, żeby choć jedna rzecz była czysta. Wiesz ile dni temu była zmieniana pościel? Czy wy macie problem z węchem?

– Ty jesteś brudaska! Mama wyjechała a ta znowu zaczyna – rzucam oburzona. Podchodzę do swojego łóżka i powoli odkrywam kołdrę. To co widzę na materacu sprawia, że chwilę stoję w milczeniu. – Dziewczyny... co to jest? – pytam stłumionym głosem.

– Te kawałki papieru uwolnią cię, kochana! – Isobel zbiera w garść kilka banknotów i rzuca nimi w górę, udając, że to konfetti. Chwilę potem dołącza do niej Samatha. Wciąż stoję oszołomiona.

– Niech żyje wolność Haidy! – krzyczy rudowłosa.

– Skąd je wytrzasnęłyście? – pytam kucając na miękkim, świeżo wypranym dywanie. Robi mi się gorąco na całym ciele

– Ojciec mi wszystko oddał.
Jakim cudem?
– Teraz możesz się zwolnić, spokojnie starczy nam pieniędzy póki nie znajdziesz nowej pracy – zauważa.

– Hura! – wykrzykuję. – Już dłużej nie muszę chodzić do tej firmy, nie muszę znosić Freyi. Już dłużej nie muszę widzieć Daniela... – Słowa grzęzną mi w gardle. Siadam zgarbiona na skraju łóżka. Cały entuzjazm ulatnia się ze mnie w ciągu kilku sekund. – Już. Nie. Muszę. Oglądać. Daniela. Każdego. Dnia. – wypowiadam dokładnie każde słowo. – Może już nigdy więcej go nie zobaczę. – Z trudem przełykam ślinę.

Isobel i Samantha wymieniają bezradne spojrzenia. Na zewnątrz słońce chowa się za chmurą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro