Część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrycja:

Kiedy zajechałyśmy pod nasz nowy dom, Liz wyskoczyła z auta radośnie oglądając okolicę. Pokręciłam trochę głową. Ona chyba nigdy nie wydorośleje.

- Liz! Chodź musimy rozpakować nasze rzeczy!- zawołałam ją.

- Idę!- krzyknęła.

Liz to moja najlepsza i najbliższa mi przyjaciółka. Ona jedyna zna mój sekret i wspiera mnie całą sobą. Taka przyjaciółka to prawdziwy skarb. Zaczęłyśmy wnosić nasze rzeczy, podszedł do nas wysoki szatyn o zielonych oczach.

- Witam drogie panie.- powiedział.

- Dzień dobry.- odparłam.

- Jestem Jordan Parrish, zastępca tutejszego szeryfa.- przedstawił się.

- Patrycja Parker, a to Elizabeth Martinez, moja przyjaciółka.- odparłam również przedstawiając siebie i kobietę za mną.

Kiedy spojrzałam mu w oczy, moje na moment błysnęły bursztynowym kolorem. Jego natomiast błysnęły na pomarańczowo.

- Liz, zostaw nas na chwilę samych.- zwróciłam się do przyjaciółki nie spuszczając mężczyzny z oczu.

- Okay.- odparła krótko i poszła.

- Nie codziennie ma się okazję spotkać Piekielnego Ogara w ludzkiej skórze.- powiedziałam.

- Skąd wiesz czym jestem?- spytał, przełykając ślinę.

- Potrafi się to i owo. Nie martw się, umiem dochować tajemnicy.- odpowiedziałam.

Te słowa go uspokoiły i rozluźnił się. Wtedy w radyjku na jego ramieniu rozległ się głos osoby wzywającej go z powrotem na tutejszy posterunek.

- Zrozumiałem, już jadę.- powiedział.

- Miłej służby, Panie Parrish.- rzuciłam na odchodne.

Ten pospiesznie wsiadł do radiowozu i niemal z piskiem opon odjechał. Wtedy podeszła do mnie Liz.

- Piekielny Ogar?- spytała.

- Mhm. I to całkiem silny jak na jego młody wiek. Jednak wciąż nie potrafi kontrolować pełnego zakresu jego mocy.- odpowiedziałam jej.

- A skąd to wiesz?- dopytała.

- Po prostu wiem.- rzuciłam spoglądając na nią kątem oka.

Po kolacji poszłam się przejść po okolicznym rezerwacie. Chadzałam sobie między drzewami aż usłyszałam ryk Piekielnego Ogara i krzyk jakieś kobiety, więc szybko pobiegłam w tamtym kierunku. Gdy byłam niedaleko zobaczyłam wysokiego mężczyznę we krwi i kobietę z bronią w ręku. Od razu domyśliłam się, że kobieta jest łowczynią. No bo kto normalny nosi przy sobie broń palną?

W każdym razie, gdy mężczyzna dostał kulkę, postanowiłam zainterweniować. Podeszłam do kobiety i wymierzyłam jej silnego, prawego prostego po czym osunęła się nieprzytomna na ziemię. Wyminęłam ją i zaczęłam ostrożnie podchodzić do leżącego na ściółce mężczyzny. Ciężko oddychał, a mimo to powarkiwał na mnie.

- Ćśś, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc.- powiedziałam.

Ten nie odpowiedział tylko warknął ostrzegawczo. Nadal powoli podchodziłam, z rękami na widoku, sygnalizując, że nie mam złych zamiarów. To go chyba lekko uspokoiło i ukucnęłam przy nim. Pomimo mroku wokół, widziałam, że jego obrażenia są poważne i same się nie wygoją. Ostrożnie wyciągnęłam w jego stronę dłoń, na co warknął, więc ją cofnęłam. Ponowiłam próbę i udało mi się położyć dłoń na jego klatce piersiowej. Spojrzałam mu w oczy i moje błysnęły, a w ciało mężczyzny posłałam kojący puls energetyczny. Mężczyzna się uspokoił, kły zmieniły się w zęby, a pazury w paznokcie.

- Dasz radę iść?- spytałam cicho.

On jedynie lekko pokiwał głową, więc pomogłam mu wstać i wyprowadziłam go z rezerwatu.

- Liz! Przynieś torbę medyczną!- krzyknęłam na wejściu.

Ta od razu poderwała się z kanapy i popędziła po torbę. Ja ułożyłam mężczyznę na kanapie i w świetle mogłam się lepiej przyjrzeć jego ranom. To nie były byle jakie rany zadane ostrym narzędziem. O nie. To były głębokie zadrapania od pazurów. Kiedy Liz przyniosła torbę, popędziła jeszcze do łazienki.

- Te rany trzeba obmyć, zdezynfekować i opatrzeć aby nie wdało się zakażenie.- powiedziałam, wyciągając to co będzie mi potrzebne.

- K-kula.- wychrypiał.

No tak! Kompletnie zapomniałam, że został postrzelony! Gdy Liz przyniosła miskę z wodą i ręczniki, od razu przystąpiłam do obmywania ran. Gdy zmyłam z niego całą krew, zobaczyłam ranę po postrzale. Wzięłam latarkę i pensetę. Zapaliłam latarkę i pochyliłam się nad jego ciałem. Kula wciąż tkwiła w ranie. Świecąc sobie latarką ostrożnie włożyłam pensetę w ranę i chwyciłam kulę. Mężczyzna warknął z bólu.

- Wiem, wiem. To nie jest przyjemne ani trochę. Ale muszę wyciągnąć nabój.- powiedziałam uspokajająco.

Kiedy udało mi się wyciągnąć nabój, Liz podała mi specjalne naczynie na takie rzeczy. Potem zaczęłam dezynfekować jego rany, na co cicho posykiwał lub powarkiwał. Na koniec zostało założenie bandaży, z czym szybko się uporałam. Sprzątając natknęłam się na jego zmęczone spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niego czule.

- Prześpij się. Ból do rana minie.- powiedziałam.

Ten nie kłócił się ze mną i po chwili zapadł w głęboki sen. Kiedy Liz przyszła, pokazałam jej aby była cicho na co potaknęła i z dziecięcą ciekawością spojrzała na naszego niespodziewanego gościa. Po chwili wstałam i wyciągnęłam z jednego z kartonów koc po czym go okryłam by nie zmarzł. Liz spojrzała na mnie z niemym pytaniem w oczach, czy to kolejny Piekielny Ogar. Z ciężkim westchnieniem przytaknęłam w potwierdzeniu.

Po schowaniu torby do szafy, wzięłam prysznic, przebrałam się i położyłam spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro