25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już od kilku dni pracowała z Arielem. "Pracowała" to może zbyt dużo powiedziane. Ot, spotykali się na godzinę, przy kawie (on) i ziołowej herbacie (ona), w jakiejś kawiarni albo w jego gabinecie na uczelni. Opowiadał jej o tym, czy macie aktualnie zajmuje i na czym polegają jego zawodowe aktywności.

Sporo tego było. Jako współwłaściciel kliniki odpowiadał za pracowników i za poziom usług, nadzorował też kontakty z klientami. Był szefem zespołu terapeutów, ostatnią instancją, do której się zwracali pracownicy, żeby rozwiał ich wątpliwości. Sam prowadził wybrane terapie. Utrzymywał kontakt z najważniejszymi klientami, którzy lubią być "dopieszczani".

A naprawdę zarządzał całą placówką: jego wspólnik, od zawsze cichy i nie wtrącający się, od lat siedział na którejś z Wysp Kanaryjskich i nie był zainteresowany niczym oprócz regularnie wpływających na jego konto pokaźnych zysków.

Na uczelni pełnił rolę konsultanta merytorycznego, odpowiadając za poziom i jakość kształcenia przyszłych psychologów; prowadził też wykłady, ćwiczenia i seminaria w trybie dziennym i zaocznym.

Pisał kolejną książkę, tym razem o relacjach w związkach: w parach, rodzinie nuklearnej i tej większej i o mentalnych "wioskach", niezbędnych ludziom do życia w społeczeństwie.

Udzielał wywiadów różnym redakcjom, czasem w telewizji komentował z pozycji eksperta przypadki, zdarzenia i osoby, o których było głośno w mediach.

- A co z twoimi... - urwała na moment - ... badaniami? Opartymi na znajomościach z internetu?

Nie mogła sobie darować tej złośliwości. Może dlatego, że w dalszym ciągu było jej trudno. Nadal przyzwyczajała się do stałej obecności Ariela przy niej; a może po prostu ogrom i znaczenie jego pracy przytłoczył ją i próbowała choć w ten sposób poprawić sobie samoocenę.

Zapomniała, z kim rozmawia. Ariel nie zmieszał się ani trochę, tylko spokojnie odparł:
- Tamte badania zostały odłożone do lamusa. Nie wrócę do nich, nie będę kontynuował. Od dawna nie prowadzę też mojej działalności internetowej w takim znaczeniu, jak myślisz. Ty, Daria i Marta byłyście ostatnimi, z którymi zawarłem taką znajomość.

Teraz ona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Dlatego przemilczała jego słowa.

Mężczyzna zlitował się nad nią i nie kontynuował tego tematu. Uśmiechnął się:
- Wiesz wszystko, co mogłem ci przekazać "na sucho". Nadszedł czas na wprowadzenie cię w szczegóły. Jutro zamierzam jechać do kliniki. Dobrze byłoby, gdybyś była tam ze mną.

W pierwszej chwili wzdrygnęła się. Ale, wytłumaczywszy sobie w duchu, że nie może zachowywać się jak dziecko, skinęła głową:
- Oczywiście.

***
Logiczne powinno być, że skoro zgodziła się mu pomagać, będzie musiała odwiedzać klinikę i jego mieszkanie, gdzie w dużej mierze pracował. O tym właśnie przekonywała siebie samą następnego ranka, towarzysząc prowadzącemu samochód mężczyźnie.

"Nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka - powtarzała sobie. - A jak się powiedziało A..."

Nie miała ochoty ani na jedno, ani na drugie. Klinika, a w szczególności tamtejszy apartament Ariela i mieszkanie w Warszawie przywoływały mnóstwo wspomnień. W przeszłości w jednym mieszkała, w drugim czasem bywała, towarzysząc mu podczas pracy.

Siedziała cicho, obracając w głowie coraz to nowe myśli. Zdecydowała się. Żadne żale nie mają sensu. Nawet jeśli się trochę obawia poczynań Ariela... i własnych pragnień... - a tych ostatnich obawiała się, musiała to przyznać - to trudno. Poradzi sobie.

Mężczyzna za kierownicą popatrywał na nią nieznacznie. Domyślał się, że Kleo... Julia... ("musisz o tym pamiętać", upomniał samego siebie), w dalszym ciągu ma opory.
To było widać i słychać. A przede wszystkim czuć. Niechęć i obawa wylewały się z każdego pora jej skóry, wychodziły na zewnątrz i prawie słyszał, jak warczą w powietrzu.

Ale się zgodziła. A to było najważniejsze. Teraz tylko musiał odpowiednio podziałać, żeby jej nie spłoszyć i osiągnąć pożądany efekt.

***
W klinice przyjęto ją z dość umiarkowanym entuzjazmem. Wiele osób pracowało tu od lat; pamiętali ją jako młodą ("bardzo młodą" - pomyślała z przekąsem) przyjaciółkę szefa, co nie nastrajało nikogo optymistycznie do niej ani jej kwalifikacji. Podejrzewano nepotyzm, szczególnie że Ariel zwołał spotkanie wszystkich pracowników i przedstawił Julię jako swoją nieformalną zastępczynię, prawą rękę, osobę, która z czasem, w razie potrzeby, będzie decydowała o sprawach kliniki.

- Widziałeś, jak na mnie patrzyli? - żaliła się w zaciszu jego gabinetu. - Jakbym im ojca i matkę zjadła!

Chodziła nerwowo po pokoju, wydeptując ścieżkę od drzwi do okna i z powrotem, załamując ręce i wyrzucając z siebie nerwowo potok słów.

Siedział w bezruchu i milczeniu, patrząc na nią z upodobaniem. Szczupła i atrakcyjna, z policzkami zaróżowionymi z emocji, przepełniona energią, podobała mu się bardziej niż kiedykolwiek.

Znał ją i wiedział, że Julia musi z siebie wyrzucić emocje. Dopiero wtedy przyjmie jakiekolwiek słowa pociechy.

- Po coś mnie przedstawiał jako swoją prawą rękę?! Nie wystarczyło zrobić ze mnie asystentkę?! - wyrzucała mu gniewnie.

Mówiła też wiele innych rzeczy. Padło nawet:
- Żałuję, że się zgodziłam,

co w pierwszej chwili go zaniepokoiło. Dlatego milczał i odczekał do momentu, aż zaczęła się uspokajać.

Zwolniła marsz, ruchy stały się mniej intensywne a ton głosu złagodniał. Stanęła i oparła się dłońmi o jego biurko. Spojrzała mu w oczy:
- Wiesz, ich zachowanie jest całkiem zrozumiałe. Ale ja niczemu nie jestem winna. To ty masz tak zrobić, żeby było dobrze i żebym miała tu sensowne pole do popisu. Nie zamierzam być paprotką do ozdoby twojego biurka tylko się przydać. Inaczej szkoda mojego czasu.

Och, jak ona mu się teraz podobała! Taka stanowcza! A jednocześnie delikatna. Jej słowa niechcący uruchomiły u niego ciąg skojarzeń. Już sobie wyobrażał ją rozłożona na jego biurku.

"Byłabyś cudowną ozdobą" - myślał, zastanawiając się, jaką nowość Julia wniosłaby do tej intymnej przygody. Ileż czystej energii, z której on mógłby czerpać. Poczuł, jak krew szybciej krąży mu w żyłach i jak kieruje się w stronę najwrażliwszego męskiego organu. Bielizna stała się zbyt ciasna, spodnie też.

Gdyby teraz wstał zza biurka, kobieta bezsprzecznie zauważyłaby jego podniecenie.

- Hmmm... - mruknął, próbując się opanować. - Masz rację.

Oczy Julii stały się większe, niż przed momentem. Tego się nie spodziewała. Ariel, przyznający jej słuszność?

- To... no to co teraz? - ona również wzięła się w garść. Postanowiła przyjąć jego słowa jako nową normalność.

- Porozmawiajmy o tym, jak się czujesz w tej sytuacji... Może wyjdźmy do ogrodu? - wskazał zieleń za oknem francuskim. 

Chciał dobrze, ale chyba strzelił, jak mówi przysłowie, jak kulą w płot. Oczy kobiety znów zabłysnęły gniewnie:
- Pomyliłeś chyba role - wycedziła. - Jestem twoją współpracownicą, nie pacjentką! Mamy grzebać w twoich papierach, nie w moich emocjach!

Usiadła po drugiej stronie biurka. Założyła nogę na nogę, popatrzyła wyczekująco:

- Nie marnujmy naszego czasu - oświadczyła. - Zacznij mnie wprowadzać!

***
Chłonęła wiedzę jak gąbka. To, co mówił, łapała w lot. Oczywiście nie pozna w ciągu jednego dnia... a nawet kilku... wszystkich pisanych i niepisanych zależności, zdawał sobie z tego sprawę, ale gdy przyjdzie czas, na dzień czy dwa będzie mógł ją tutaj zostawić. A w razie konieczności, na dłużej.

A czas przyjdzie już lada chwila. Lekarze zdecydowali, że najpierw musi poddać się kilku cyklom chemioterapii, żeby zmniejszyć obszar nowotworu. Dopiero później pomyślą o operacji. Miał tydzień, żeby przygotować Julię do zajęcia jego biurka, na razie chwilowo i do podejmowania pierwszych niezbędnych decyzji:
- Popatrz tutaj! - wskazał jej placem zestawienie.

Posłusznie pochyliła głowę nad wydrukiem. Poczuł delikatny, zmysłowy zapach perfum. Wziął głęboki oddech. To będą trudne dni...

***
- Chyba kpisz sobie, myśląc, że tu zostanę przez cały tydzień? - podniosła głos następnego dnia rano:
- Mówiliśmy o jednej, góra dwóch nocach! Nie o tygodniu!

Zatrzymała się w jednym z pokojów gościnnych kliniki. Tuż obok apartamentu Ariela. Tak wolała. Obawiała się zajmowania pokoju w jego prywatnym lokum. Nie chciała kręcić się po nim w skąpej piżamie czy porannym negliżu. A z reguły nie pamiętała o zakładaniu szlafroka. Mieszkając sama nie miała potrzeby wyrobić sobie tego nawyku.

Co więcej, nie chciała jego oglądać w negliżu. Zbyt duże wrażenie na niej robił. Nadal.
"I pewnie tak będzie zawsze" - myślała, uczciwie zastanawiając się nad własnymi odczuciami.
Nie próbowała oszukiwać samej siebie. Nadal na nią działał. I nadal go chciała.

"A w zasadzie - poprawiła się - chciałabym go, gdybym mogła mu ufać. Gdybyśmy byli razem w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale to Ariel, a z nim nigdy tak nie będzie" - pomyślała uczciwie.

Nie było jej trudno pojąć, jak działa klinika. Na jakich zasadach i jakie standardy w niej obowiązują. Ludzie bogaci i ustosunkowani nie byli jej obcy. Poznała ich dość, gdy bywała z Arielem w miejscach i czasach, których teraz nie zamierzała nawet wspominać. Było, minęło.

Nigdy już nie będzie zabawką żadnego faceta. To sobie obiecała. Wolała być sama, niż znów utkwić w czymś takim, jak...

- Świetnie sobie radzisz - pochwalił, gdy zwróciła uwagę na jeden drobiazg do poprawy w grafiku dyżurów.

Miał od tego ludzi, jak w zasadzie od wszystkiego. I Julia nie będzie musiała tego robić. Ale zależało mu, żeby wiedziała, jak to wszystko działa, od podstaw do samej góry. Żeby umiała wydać dyspozycje, wyegzekwować rzeczy niezbędne, sprawdzić plany, sprawozdania i grafiki. Żeby z czasem potrafiła zarządzać kliniką; na wypadek, gdyby on nie mógł.

A żeby dobrze zarządzać, nie wystarczy siedzieć w jego fotelu. Trzeba znać system od samego dołu, wiedzieć, kto za co odpowiada, jak każdy element systemu powinien wyglądać prawidłowo a jak nie.

Och, nie zakładał najgorszego. Miał za sobą kilka konsultacji z najlepszymi specjalistami. I oni, w rozmowie z nim, prezentowali ostrożny optymizm. Chemia, operacja, chemia, rekonwalescencja, dojście do siebie... - tak mniej więcej miało to wyglądać. Przynajmniej na początku, bo strach, że choroba powróci, pewnie pozostanie z nim już na zawsze.

"Ale nie wszystko na raz - myślał. - Najpierw to, co najważniejsze. Resztą zajmę się później."

Pozostała jeszcze jedna kwestia: prawne umocowanie Julii, żeby mogła w jego imieniu administrować. Samo upoważnienie notarialne nie wystarczy. Musiałby wprowadzić ją oficjalnie do firmy, utworzyć odpowiednie stanowisko, a na to nie miał czasu.

Pozostało jedno rozwiązanie, w ramach którego miałaby pełnię władzy w klinice podczas jego nieobecności. Pytanie, jak ona na to zareaguje?

Ale żeby jego pomysł miał szansę powodzenia, Julia musiała znów zacząć spędzać z nim dużo czasu. Nie tylko na omawianiu konkretnych problemów z zarządzania kliniką. Na rozmowach o wszystkim i niczym, na powrocie do przeszłości i ostatecznego jej zamknięciu, na codziennej wymianie opinii o wszystkim i niczym, słowem... na budowaniu bliskości, której tak naprawdę nigdy pomiędzy nimi nie było.

***
Nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, niepotrzebnie się męcząc, próbując zasnąć. W końcu się poddała.
"Może to wina pełni?" - myślała. Księżyc jasno świecił przez okno, posrebrzając wszystko, na co padły jego promienie.

Podeszła do okna i oniemiała z wrażenia; w dole rozciągał się bajkowy ogród królowej śniegu: wszystkie drzewa, krzewy, rabaty kwiatowe i alejki pomiędzy nimi były skąpane w srebrnym świetle. Częściowo odpowiadała za to pełnia, choć w pewnym stopniu dokładało się do tego wrażenia oświetlenie rzucane przez lampy ogrodowe. Poczuła, że musi to natychmiast zobaczyć na własne oczy.

Zrzuciła piżamę, założyła dres na nagie ciało i wyszła, kierując się do ogrodu.

Odblokowała zamek, skrzypnęła cicho drzwiami i za moment była już w ogrodzie. Przebiegła alejką prowadzącą do oczka wodnego i stanęła nad jego brzegiem.

Wyglądało niby tak, jak zwykle, a jednak zupełnie inaczej: delikatnie, baśniowo. Poczuła się prawie jak nimfa wodna, patrząca z uwielbieniem na swoje włości.

Zawsze lubiła ten ogród, choć rzadko go odwiedzała. Gdy przyjeżdżała tu z Arielem, sporo czasu spędzała właśnie nad brzegiem oczka wodnego, na ławeczce lub obok, na trawie.

On pracował a ona korzystała z wolności, czytając, marząc, pisząc eseje na studia czy wcześniej, ucząc się do matury. Uśmiechnęła się. Różnie oceniała dawne życie z Arielem; mnóstwo rzeczy było złych, ale zdarzały się i dobre. A chwile, które mogła tu spędzić, należały do tej drugiej kategorii.

Przez ostatnie lata nie myślała o tym zakątku. W ogóle nie starała się myśleć o Arielu ani o niczym, co się z nim wiąże. I kiedy teraz przyjechała z nim do kliniki, nie myślała o spacerze po ogrodzie, skupiona na tym wszystkim, czego Ariel usiłował ją nauczyć.

Dopiero teraz, gdy nie mogła zasnąć, postanowiła tu przyjść. I nacieszyć się pustką, samotnością, swobodą i ciszą, dopóki jest noc i nikt inny tu nie przyjdzie.

Niestety, chyba wywołała tą myślą wilka z lasu, bo usłyszała za sobą ciche kroki. Odwróciła się, gotowa do ucieczki albo konfrontacji.

Ścieżką szedł ku niej Ariel. To jego słyszała. Mężczyzna również był ubrany w dres, podobnie jak ona. Tylko Julia miała granatowo - żółty, wciągany przez głowę, a on chyba czarny, zapinany z przodu. Tym razem był rozpięty i w świetle księżyca widziała nagą klatkę piersiową.

- Coś się stało? - odezwał się. - Widziałem, jak wychodzisz.
- Eee... Nie mogę spać. - mruknęła. - Nie służy mi chyba tutejsze powietrze.

Podszedł i stanął obok. Widziała zmierzwione włosy i zmęczoną twarz. Wyglądał, jakby miał jakieś spore zmartwienie.
- Pięknie tu - odezwała się cicho. - Lubię ten ogród.

- Ja też. - przyznał. - Dlatego jest pielęgnowany. Ludzie muszą mieć odskocznię od pracy czy choroby. A zieleń, w zasadzie przyroda generalnie, świetnie poprawia samopoczucie.

Przez moment stali w milczeniu i bezruchu, patrząc na oczko wodne a później Julia przeniosła wzrok na niego:
- Po co tak naprawdę mnie tu ściągnąłeś? Ale szczerze?

Milczał, więc ona kontynuowała:
- Obiecałam ci pomóc i się staram. Ale oboje wiemy, że niepotrzebnie. Klinika działa jak szwajcarski zegarek. Nawet, jeśli będziesz zajęty czymś innym, jakimiś tajemniczymi projektami, o których nie chcesz mówić, to nie potrzebujesz zastępcy w mojej osobie. Masz tu świetną kadrę; pracują bez zarzutu, możesz ich doglądać z daleka. Twoich pacjentów i kontaktów VIPami też nie przejdę, bo oni chcą ciebie, Ariela Rozwadowskiego, psychoterapeutę celebrytów. Nie psycholożkę Julię Jasińską.

Milczał, więc podniosła nieco głos:
- Ariel! Mam dość manipulacji! Wystarczająco mnie obciążyłeś w przeszłości! Musiałam to wszystko przepracować, a i tak nie udało mi się do końca! Albo zaczniesz mówić i będziesz ze mną szczery, albo się wypisuję z tego układu!

Podszedł o krok i stał teraz przed nią, patrząc na nią z góry. Nie wiedziała, czemu, nagle atmosfera pomiędzy nimi zgęstniała. Zupełnie, jakby w jednej chwili zmienił się skład powietrza; już nie był rześki; raczej miał konsystencję melasy, którą trudno było jej oddychać. Jemu chyba też. Widziała, jak oczy mu rozgorzały i rozchylił wargi. Ale spomiędzy nich wypłynęło coś zupełnie innego, niż się spodziewała:
- Pocałuj mnie, Julio - poprosił.

Cicho, nieśmiało, jak mężczyzna, który pragnie kobiety, ale bez inicjatywy z jej strony niczego nie zrobi. Jak nie on.
Nie powinna tego robić. Nawet jeśli jego słowa, a może ton głosu spowodowały, że dostała gęsiej skórki, to nie powinna do niego podchodzić.

Nawet, jeśli ta melasa wokół nich naszpikowana była feromonami, które ciągnęły ją ku niemu. Nie powinna. Więc czemu zrobiła ten krok? Oparła dłonie na jego nagim torsie? Czemu wspięła się na palce, żeby zniwelować różnicę wzrostu?

Westchnął, jakby i jemu było trudno oddychać. A później pochylił głowę, powoli przytknął usta do jej warg. I czekał.
W momencie zetknięcia, przez jej ciało przebiegł dreszcz oczekiwania. Tak, pragnęła go! Każdą komórką ciała! Każdym porem!

Mimowolnie oczekiwała zdecydowanego posunięcia: że ją zamknie w ramionach, zacznie pożądliwie całować, przejmując te feromony z powietrza i przekuwając je w energię seksualną. Że zrobi z nią to, co robił kiedyś: silnie, mocno, pokazując, że to on jest tu panem a ona jedynie podległą.
Przez moment zastanowiła się, czy tu, w klinice, też posiada "komnatę doznań". Gdyby ją teraz powiódł do takiej, nie protestowałaby.

Przymknęła oczy a jej ciało wyprężyło się w oczekiwaniu. Daremnym. Ani jej nie objął, ani nie zmiażdżył jej warg w akcie przejmowania nad nimi kontroli. Otworzyła oczy. Nie wiedziała, co kryje się w jej spojrzeniu, ale widziała, czym gorzeje jego.

Owszem, pragnieniem. Tak wielkim, że pewnie mogłoby rozniecić pożar. Ale jednocześnie widziała tam czułość i delikatność. Taką nie-arielową.
Taką, jaką niezmiernie rzadko widywała u niego. I która zawsze ją zdumiewała. Tak, jak teraz. Nadal się nie ruszał, ale to nic nie zmieniało: czuła prąd przepływający od niego, któremu i ona się automatycznie podporządkowywała. Jeszcze moment, a wargi jej zdrętwieją od nieustannego napięcia.

Poruszyła ustami, lekko, na próbę, sprawdzając, czy nadal może nimi władać. Mogła. Odsunęła głowę. Niewiele, o centymetry, ale ich usta już się nie stykały. I zamarła w oczekiwaniu na jego ruch.
Nic nie zrobił, jedynie westchnął.

- To nie jest dobry pomysł - powiedziała cicho, niepewnie, jakby badając jego reakcję. I swoją.
Pokiwał głową. Ujął jej dłonie, dotąd oparte na jego torsie, i ścisnął delikatnie:
- Wracajmy, zanim ogarnie nas szaleństwo - wychrypiał. 

***
Tyle. Nadal nie mogła spać, tym razem rozpamiętując niedawną scenę z ogrodu. Co to było? Odczuwała tak silne pragnienie, że była gotowa oddać mu się tam, na ścieżce? Albo iść za nim wszędzie, gdzie on będzie chciał?

Umknęło jej pytanie, jakie mu zadała. I to, że nie otrzymała odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro