29.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Obraziła się - myślał w kolejnych dniach. - I nie zamierza tego ukrywać".

Od poranka po nocnym starciu Julia zmieniła zwyczaje. Schodziła rano do kuchni na śniadanie, którym najczęściej była szklanka ziołowej herbaty (lub, rzadziej, kawy) i croissant, bajgiel czy naprędce zrobiona z tego, co było w lodówce, kanapka.

Siadała przy stole i mniej więcej przez kwadrans dopytywała, co będą dziś zrobić. I przede wszystkim, co ona ma zrobić. Słuchała uważnie i notowała w pamięci lub w grubym notesie, z którym nie rozstawała się podczas takich spotkań.
Wolałaby zapisywać polecenia w telefonie, ale od dawna miała wpojone, zresztą przez niego, że to, co w pamięci urządzenia, zawsze może stać się informacją publiczną. Dlatego, od kiedy mu pomagała, nie rozstawała się z grubym notesem.

A później wracała do siebie, żeby zająć się tym, czego od niej oczekiwał. Na komputerze, który dostała od niego, z odpowiednimi cyber  - zabezpieczeniami. 
Później widział ją dopiero przy obiedzie. A wieczorem, jeśli jej praca nie wymagała konsultacji, nie schodziła już na dół.

Sam do tego doprowadził, obarczając ją korektą swojej nowej książki. Chciał zdążyć to zrobić, zanim przyjdzie czas na drugi zabieg chemii. Wiedział, że z każdą kolejną będzie czuł się coraz gorzej i może już druga uniemożliwi mu pracę? Wolał być przygotowany.

Dlatego pisał jak szalony, żeby wywiązać się z terminu. A Julia poprawiała po nim, cyzelowała jego myśli, kontaktowała się, w razie potrzeby, z redaktorem z wydawnictwa. 
Niestety, obarczając ją tym zadaniem, umożliwił jej pracę w samotności. Schodziła w ciągu dnia lub, częściej, komunikowała się z nim zdalnie, tylko w razie absolutnej potrzeby.

Nie tego chciał. Wyobrażał sobie, że będą pracować wspólnie, obok siebie, w tym samym pomieszczeniu. Nawet wstawił do gabinetu drugie biurko. Lekkie, niewielkie, takie w sam raz dla niej. Myślał, że będzie ją widywał przez cały dzień. 

I tak do niedawna było. Pracowali ramię w ramię, skupieni nad kolejnym zadaniem; gdy podnosił wzrok, widział jej poważną lub zaaferowaną minę, uśmiech lub wyraz zadumy. A czasem skrzywienie ust, wskazujące na ogarniającą ją niecierpliwość lub irytację.

Ale była. Przez cały czas. Pytała o radę, pozwalała się wciągać w rozmowy "o niczym", uważnie słuchała o planach na wieczorne wyjścia, uśmiechała się do niego.
Teraz nie. Od rana, ukierunkowana zadaniowo, była gotowa słuchać jedynie o czekających ją obowiązkach.

- Dajesz sobie radę? - zagadnął w końcu, mając nadzieję, że ochłonęła i już się nie gniewa. - Może pracuj tu ze mną, łatwiej ci będzie w razie czego o coś zapytać, uzgodnić.
- Przecież się z tobą kontaktuję - mruknęła, popijając łyk herbaty.
- Czuję się tak, jakbyśmy pracowali zdalnie - poskarżył się.

Wzruszyła ramionami. Ten ruch, który tak niegdyś u niej tępił, jako nieelegancki, teraz go rozczulał. Był mimowolnym wyrazem sprzeciwu; odzwierciedleniem tego, co myślała, a nie miała ochoty uzewnętrzniać werbalnie.
Ruch, który mówił o jej odczuciach więcej, niż chciała.

- Przypominam, że chcę oddać tekst do wydawnictwa w ciągu dwunastu dni - zaczął ostrzej. - Bo potem mogę nie mieć czasu na poprawki. Możliwe też, że to ty będziesz musiała ostatecznie kontaktować się z wydawnictwem i prowadzić sprawę do końca. Musisz wiedzieć, co miałem na myśli i chciałem przekazać.

"Jak powodzenie rozbestwia człowieka - pomyślała. - Gdyby to mnie chcieli wydać, osobiście cyzelowałabym każdą literkę, rozmawiała z redaktorami i uzgadniała każdy szczegół. Ale fakt, jak się wydaje entą książkę, to już tak pewnie człowieka nie rusza" - dodała w poczuciu sprawiedliwości.

- Przecież pytam, jak czegoś nie wiem - zauważyła. - A ty mógłbyś, skoro to takie ważne, odłożyć te inne plany, aż skończysz pracę nad książką. Co robisz, przejmujesz władzę nad światem? - parsknęła. 

Nie było mu wesoło. Zmarszczył brwi:
- Oczekuję, że będziesz pracowała tu, ze mną, w moim gabinecie. Możesz się na mnie gniewać, ale jesteś tu po to, żeby mi pomagać, uczyć się a w razie potrzeby zastąpić. Kwadrans rozmowy podczas śniadania nie załatwi wszystkiego.
W tym momencie jego głos nabrał łagodności:
- Naprawdę zależy mi na czasie...

Miała ochotę się z nim spierać. Nie chciała siedzieć w jego gabinecie. Z nim. Ale ostatecznie uznała, że Ariel ma rację. Choć dużo wiedziała o jego toku myślenia, znała meritum i słownictwo, jakim się posługiwał, to jednak nie siedziała w jego głowie i mogła nie wychwycić niuansów.
- Masz rację - kiwnęła głową. - Przeniosę się z pracą tutaj.

Ale jemu to nie wystarczyło. Nie po tym, jak w ostatnim czasie dwukrotnie jeszcze wybrała się dokądś i wróciła późno w nocy. Tym razem nie pytał. Za to miał pomysł na ukrócenie tych jej wieczornych wyjść:
- Jutro rano jedziemy do kliniki. Tym razem ty będziesz w niej rządzić. Zobaczę, jak ci to wyjdzie.

- Jutro? - skrzywiła się.

- A co, coś ci nie pasuje? Zapomniałaś, że jesteś tu po to, żeby mi pomagać i uczyć się? Praca ze mną przeszkadza ci w prowadzeniu życia towarzyskiego?

Jego irytacja wzrastała skokowo. Kobieta nie ukrywała swojego braku entuzjazmu zaplanowanym wyjazdem. Zaczął podejrzewać, że spotyka się z kimś za jego plecami.
Od kiedy mieszkała u niego, byli dwukrotnie w teatrze, w Filharmonii Narodowej na koncercie i raz na wernisażu jednego ze znanych malarzy, nota bene jego byłego (i powracającego co jakiś czas) pacjenta. Julia zawsze chętnie przyjmowała takie zaproszenia. 

Ale od ostatniego się wymówiła, twierdząc, że "ma inne plany". Jakie? Tego nie zdradziła. I już trzy razy wyszła sama, bez niego. Pierwszy raz, żeby spotkać się z przyjaciółkami, a później już mu się nie opowiadała.

- Przestań, Ariel - skrzywiła się. - Pomagam ci, jak umiem. I jak mogę. Ale mam też swoje życie: przyjaciółki, czasem chcę wyjść na spacer czy do kina.
- Z kim? - warknięcie wypłynęło spomiędzy jego warg.
- Sama albo z kimś znajomym. Okazało się, że trochę ludzi, z którymi studiowałam w Krakowie, przeniosło się do Warszawy. A że akurat tu jestem i mam czas...

Jej oczy, dotąd patrzące chmurnie, rozbłysły. Był ciekaw, czy rozpalił je ktoś konkretny.
Tego nie wziął pod uwagę. Julia wydawała mu się sama i samotna. Możliwość posiadania przez nią kochanka nigdy nie zaprzątała mu głowy. Aż do teraz.

***
W zasadzie nie musiała mu się sprzeciwiać. Nie miała żadnych propozycji na najbliższe dni. Ale coś w środku, w duszy, kazało zachować się właśnie tak: postawić kontrę, dokuczyć, sprawić, żeby Ariel zmienił plany.

Nie rozumiała siebie. Od czasu, gdy z nim ponownie zamieszkała, szybko się irytowała; niewiele trzeba było, żeby wyprowadzić ją z równowagi. W tej kategorii znajdowały się w szczególności wszelkie propozycje, które mężczyzna składał.
Zupełnie, jakby jej wahadło akceptacji Ariela wychyliło się w odwrotną stronę, niż niegdyś. Kiedyś była mu posłuszna do granic...

"... a nawet poza nie - pomyślała. - I co mi z tego przyszło? Kilka zmarnowanych lat" - myślała gorzko.

Dlatego teraz nie była posłuszna. Stawiała warunki, korzystała ze swobody, aktywnie dawała mu odpór w dyskusjach i działaniach. I miała z tego przyjemność.

Roześmiała się w duchu, bo czuła się trochę jak dziecko, buntujące się rodzicom, "bo tak".
"Nie założę sukienki. Nie włożę szpilek. Nie będę pracowała w twoim gabinecie. Nie wyjdę z tobą wieczorem, mam inne plany. Nie, nie  i nie. A dlaczego nie? Bo nie" - myślała. 

Dlatego praktycznie na początku małżeństwa, któregoś z pierwszych dni, zdjęła obrączkę i schowała do kieszonki w torebce. Nie chciała nosić symbolu przynależności do Ariela, bo tak właśnie odbierała ten metalowy krążek. Tak samo, jak jego nazwisko. Jego, w przeciwieństwie do obrączki, mogła nie przyjąć.  

Rozśmieszyła ją wizja siebie małej, takiej dwuletniej, buntującej się rodzicowi; ale po namyśle uznała, że to nie jest nic zabawnego. Teraz dopiero, mając prawie trzydziestkę, miała możliwość okazania sprzeciwu. Odebrano jej to w wieku nastoletnim. A później nawet nie przychodziło jej do głowy, żeby choć próbować postawić na swoim. 

"Sam tego chciał - myślała, utwierdzając się w tym, że ma prawo powiedzieć nie. -  To on przyszedł do mnie i zaproponował ten dziwny układ. To jemu zależy!"

Wolała nie zastanawiać się na razie, na czym jej zależy. Bo gdy zaczynała zagłębiać się w swoje potrzeby, od razu stawał jej przed oczami tamten magiczny pocałunek w ogrodzie kliniki. A wychodząc na korytarz swojego lokum, zawsze, automatycznie, jej wzrok biegł ku drzwiom "komnaty bólu".

Drzwi do tamtego pokoju były zamknięte na klucz. Sprawdzała. Nie, żeby ją to ciekawiło... Czy żeby tęskniła za "tamtym". Ot, przechodząc do łazienki, usytuowanej na końcu korytarza, "przypadkowo" sprawdzała, czy drzwi do pokoju, w którym przeżyła tyle uniesień, strachu i... tak, i bólu również... pozwolą się uchylić.
Ale nie. Nie mogła więc skonfrontować się z tamtymi wspomnieniami.

Czy tylko to nią kierowało? A może chciała przekonać się, że wszystko za tymi drzwiami jest tak, jak pamiętała? Że nie znajdzie tam pozostałości po żadnej innej kobiecie? A może właśnie zauważy coś, co da jej dowód, że Ariel łatwo zastąpił ją kimś innym?

A może....
"Nie! - powiedziała twardo. - Żadnego "a może". Żadnego powrotu do przeszłości, żadnych tęsknot o udanej przyszłości. Nie z nim!"

"A z kim? - odpowiadał dawno nie słyszany głos, robiący za jej avvocatus diavoli. - Zostałaś żoną Ariela i jego wspólniczką. To stanowczo zawęża twoje możliwości do ułożenia sobie życia z kimś innym. Nie jesteś osobą, która romansuje "na boku", poza mężowskim okiem. A potrzeby masz, nie ukrywaj przed samą sobą..."

Westchnęła. To prawda. Była normalną, zdrową, młodą kobietą ze zwykłymi, ludzkimi potrzebami. Nie tylko seksu. Ale poczucia, że jest bezpieczna i kochana. Że jest ktoś, na kogo może liczyć. Do kogo może się przytulić. W trudnych sytuacjach. Wyżalić. I usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.

"Choć seksu też" - musiała przyznać. Od kiedy wiosną ostatecznie skonfrontowała się z przeszłością i poczuła, że może ruszyć dalej, miała wrażenie, że odblokowały się w niej naturalne potrzeby; inne, niż elementarne. Co prawda guru psychologii, Abraham Maslow, w swojej piramidzie potrzeb sytuował seks na tymże najniższym, fizjologicznym poziomie, ale ona uważała inaczej.

"Maslow to facet, w dodatku żyjący w zupełnie innych warunkach - myślała. - Według mężczyzn seks jest czymś elementarnym. Oni muszą, bo się uduszą".

Dla niej seks był przyjemnością, ale nie potrzebą. A jeśli musiałaby go umieścić w hierarchii, to właśnie oczko wyżej: na poziomie potrzeb związanych z poczuciem bezpieczeństwa.

Tak, jak teraz. Teraz była bezpieczna. I ostatnio, czasami, gdy oczekiwała na sen, zaczynała pragnąć silnego, męskiego ciała leżącego obok; dotyku, który rozpaliłby ją jeszcze bardziej; tego zadziwiającego odczucia, że coś gorącego, twardego i żywego wsuwa się w jej wnętrze...

Pomijając niespecjalnie udany eksperyment na studiach, przez ostatnie lata nie odczuwała konieczności zaspokojenia seksualnego. 
"Zresztą, podczas studiów też niespecjalnie" - prostowała. 

Teraz jednak zaczynała budzić się w niej chęć intymnego przeżycia. Takiego, które zapoczątkowuje spojrzenie w oczy, przeskok iskry, zgęstnienie atmosfery; które poruszy w niej dawno "zamrożone" podbrzusze; które sprawi, że będzie się wiła w chęci osiągnięcia spełnienia...

"I co z tym zrobisz?" - avvocatus diavoli nie ustępował.

- A właśnie, że zrobię! - odparła z mocą, bo zirytował ją ten natrętny ton w jej myślach. Podobnie, jak niedawna rozmowa z niegdysiejszym guru. Wyciągnęła telefon i wysłała smsa.

***
Znów wyszła wieczorem. Znów nie powiedziała, dokąd i z kim. A on wieczorem znów, przypadkowo oczywiście, siedział w tej otwartej przestrzeni salonowej, z której miał dobry widok na hol i drzwi wejściowe. I czekał. 

Wyszła po cichu, gdy pracował w gabinecie. Dopiero dźwięk zamykanych drzwi poinformował go, że druga domowniczka opuściła apartament.
Odpalił system monitoringu i przejrzał nagrania z kamer.
Julia nadal nie wiedziała, że są one również umieszczone na piętrze.
Sprytnie zamaskowane, widoczne tylko dla kogoś, kto się ich spodziewa. A ona nie szukała.

Niestety, w pokoju, który wybrała na aktualną sypialnię, nie było "Oka Wielkiego Brata". Najbliższe, a nawet dwa,  znajdowały się na korytarzu. Za to nowoczesne, z rewelacyjną jakością rejestrowania obrazu i dźwięku.

Przyglądał się, jak przez godzinę, szykując się, przechodzi pomiędzy sypialnią, gabinetem a łazienką. Ponieważ umówili się...
"Jakie umówili? - parsknął. - Wymusiła na mnie, że piętro będzie tylko jej i nie mam tam prawa wstępu. Chyba, że zaprosi!"

Dlatego kobieta czuła się swobodnie. Przechadzała się półnago, nie zamykała drzwi, nawet tych od łazienki.
"Seksowna bielizna - rejestrował w myślach. - Pończochy... sukienka! Szpilki! O, jak to się ma do twojej informacji, Julia, że nie nosisz sukienek i szpilek?!"

Zdenerwował się. Tak bardzo, że aż coś go zakłuło w środku. Ale nie mógł spokojnie patrzeć, jak kobieta ewidentnie szykowała się do randki.

***
Czuła się piękna. Zarówno we własnym przeświadczeniu, jak i w oczach towarzyszącego jej Irka. Zaprosił ją do "Le papillon": lokalu, a w zasadzie całego ich konglomeratu, w którym prawie w centrum Warszawy można było poczuć atmosferę Paryża: francuskiego bistro, klimatycznego baru, eleganckiej restauracji i dekadenckiego nocnego klubu. Każde z nich nosiło odrębną nazwę.

Julia nie była tu jeszcze. Nic dziwnego, wcześniej nie bywała z Arielem prawie nigdzie, jeśli chodzi o lokale stolicy. O ile chętnie pokazywał się z nią w różnych odległych miejscach, o tyle unikał tego w Warszawie. 

"Jak w trylogii filmów Kieślowskiego" - pomyślała, przyglądając się poszczególnym lokalom, noszącymi nazwy zaczerpnięte od kolorów. - Blanc, Bleu, Rouge... - wyliczała. - O, jest jeszcze Noir. To już nie Kieślowski...."
Oni zaczęli od "Le papillon. Bleu", czyli restauracji. Serwującej nie tylko francuskie dania. Można było więc zamówić zarówno ośmiornice, ostrygi i inne owoce morza, jak krwisty stek czy wątróbkę.

- Pięknie wyglądasz - komplementował ją. Uśmiechnęła się:
- Zupełnie inaczej, niż za czasów studenckich? - podziw w jego oczach upajał ją. 

Żadne z nich nie kryło, że spotkali się celowo, żeby spędzić czas jak przystało na dwoje dorosłych ludzi. Których kiedyś coś łączyło. Którzy chcą sprawdzić, czy jest szansa, żeby znów pomiędzy nimi zaiskrzyło. 

- Nie do końca. Masz tę samą klasę, co wtedy. Tylko lepszą - ocenił. 

- Ty też. - przyznała. 

Spotkał się z nią mężczyzna, nie chłopak; w eleganckim garniturze, który zastąpił niegdysiejsze dżinsy i sweter. Świeżo ostrzyżony, patrzący na nią z zachwytem. Podobała jej się ta wersja Irka.

Po obiedzie, podanym dokładnie tak, jak innych w eleganckich restauracjach: niezbyt dużej porcji na wielkim talerzu, wytwornie zaprezentowanej, w miarę smacznej choć udziwnionej, zeszli do tętniącego energią "Noir". 

Julia pamiętała takie miejsca z czasów dawnych wyjazdów; często bywała z Arielem w klubach, gdzie na równi tętniła muzyka i gorące rytmy namiętności. Dlatego wnętrze i atmosfera "Noir" nie zdziwiły jej. Klub dla osób zamożnych (przynajmniej tych, które płacą rachunek), otwartych, często bezpruderyjnych. 

To nie było miejsce do prowadzenia kulturalnych rozmów. Tu można było uwolnić emocje: w tańcu, obściskiwaniu się (na sali), ewentualnie innych formach aktywności (poza salą). 
Irek od razu pociągnął ją na parkiet:
- Chodź, poszalejemy!

Poddała się naciskowi jego ręki. Oddała kelnerowi torebkę i ruszyła za mężczyzną. 
Gorące rytmy latino szybko wprowadziły ją w coś w rodzaju transu: przymknęła oczy, pozwoliła się mocno objąć i chłonęła wrażenia płynące z muzyki. 

***
Irek patrzył na poddającą mu się kobietę i wspominał lata studenckie: niby wtedy ją miał, a jednak wymykała mu się. Mówiła tylko tyle, ile chciała. Z reguły niewiele. Otaczająca ją tajemnica, wyczuwalna chyba dla każdego, kto poznał Julię, przyciągnęła jego poetycką naturę. A sam fakt, że zdobył to, o co bezskutecznie starało się wielu jego kolegów, podniósł wartość wygranej. 

A przynajmniej tak mu się na początku wydawało. Z biegiem czasu zrozumiał, że ona daje mu tylko tyle, ile sama chce. A miał wrażenie, że niewiele. On też nie stanął wtedy na wysokości zadania. Urażona męska, a tak naprawdę jeszcze chłopięca ambicja doszła do głosu i nie potrafił jej okazać swojego zaangażowania. Popełniał błąd za błędem i nie zdziwiłby się, gdyby go odbierała jako zadufanego w sobie dupka. 

Dopiero później, gdy się z nim rozstała, dotarło do niego, co stracił. Próbował ją odzyskać, ale nie w taki sposób, jak powinien był. Dał wyraz uczuciom, pisząc i  rozpowszechniając cykl wierszy, w których mówił otwarcie o miłości, żalu, chęci powrotu. Miał nadzieję, że, skuszona takim dowodem silnych emocji, wróci do niego. Ale nie zadziałało. Próbował też wzbudzić jej zazdrość, otaczając się fankami swojej poezji. Też nie. Ale to było dawno.

Teraz był mężczyzną. A ona kobietą. Samotną i poddającą się jego uściskom. 

***
Spojrzał na zegar, wiszący w załomie ściany obok kanapy, na której siedział. Popijał już drugą herbatę ziołową - tak, tę samą, którą piła Julia. Wolałby kawę, ale druga pod rząd, długo po północy, nie przysłużyłaby się jego zdrowiu. 

Trzymał w ręku książkę, ale nie był w stanie skoncentrować się na czytaniu. Po chyba dwudziestej próbie przeczytania tej samej strony, bezskutecznej jak poprzednie dziewiętnaście, zirytowany rzucił książkę na stolik kawowy, ustawiony przed kanapą. I czekał nadal. 

Nie było późno. Wielokrotnie pracował jeszcze dłużej. Pierwsza w nocy dla niego była jak wieczór. I teraz też w zasadzie mógłby pracować. Gdyby tylko potrafił się skupić na czymkolwiek innym, niż własna wyobraźnia, nieokiełznana w tym momencie, podsuwająca mu plastyczne obrazy Juli z... Najgorsze było, że nie wiedział, gdzie i z kim. 
Wyobrażał ją więc sobie z jakimś rówieśnikiem, eleganckim, gładkim, potrafiącym omamić kobietę jednym spojrzeniem; śmiałym i bezpruderyjnym, chętnym sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga, bez oglądania się na ewentualnych starszych przeciwników. Szczególnie, jeśli taki hipotetyczny rywal byłby dwadzieścia lat starszy i toczony przez chorobę.

Ariel znał swoje ograniczenia: świetnie utrzymana pięćdziesiątka to nie trzydziestka, jak by się nie oszukiwał. Ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Z pewnością nie ulegał kondycyjnie młodszym rywalom a mądrzejszy był od nich o całe lata świetlne.
"Przekroczenie pięćdziesiątki versus niecałe trzydzieści... - skonkludował. - No i jak te poziomy się wyrównują, co?! Nigdy, przy takiej różnicy wieku i doświadczenia, nie będzie równości!"

Zapomniał, a może chciał zapomnieć, że o tę równość pomiędzy nimi nie tylko nigdy nie dbał, ale wręcz przeciwnie, podkreślał ją na każdym kroku. To on był tym doświadczonym, silnym, dominującym, sprawującym kontrolę. Ona miała tylko postarać się funkcjonować na wyznaczonym przez niego poziomie.

Już widział, jak Julia, wpatrzona w niego tym ironicznym spojrzeniem, którego ostatnio mu nie szczędziła, wycedziłaby:
- Zapomnij. Jeśli ci nie pasuje....,

jak ostatnio jej się zdarzało. Znał ten mechanizm: relacje pomiędzy nimi się zmieniły, on przestał dominować z natury rzeczy, ona już nie uważała go za autorytet. Wahadło wychyliło się w drugą stronę, ku nadmiernej swobodzie i lekceważeniu z jej strony.

Musi potrwać, zanim kobieta się uspokoi, ochłonie i okiełzna chęć "odbicia sobie" na nim tamtych "podległych" lat.

Musiał być cierpliwy. Musiał dać jej tyle swobody, żeby poczuła się wolna. Dopiero wtedy do niego wróci. Do niego. Nie do pomocy, współpracy, potencjalnego majątku.

"Wrócisz, Kleo - pomyślał. - I dopiero wtedy wszystko będzie tak, jak trzeba".

A na razie pozostało mu uzbroić się w cierpliwość i spokój.
Choć trudno było mu go utrzymać, gdy weszła po drugiej rano, rozbawiona, z ogniem w oczach, na boso, z potarganą fryzurą i rozmazaną na ustach szminką.
Gdy popatrzyła na niego i zaniosła się cichym, poalkoholowym śmiechem:
- O, Ariel! Dobry wieczór... a w zasadzie dzień dobry...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro