4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słysząc zamykające się drzwi wejściowe, Marta szybko wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna. Za moment w jej polu widzenia pokazała się szczupła sylwetka przyjaciółki. Kobieta wyszła na ulicę, spiesznie skierowała się w lewo i zniknęła za załomem budynku.

Marta, ziewając, przeszła do kuchni. Mijając otwarte drzwi do pokoju Darii, rzuciła okiem na leżącą jeszcze w łóżku przyjaciółkę. Tamta uniosła głowę:
- Kleo poszła już?

- Tak. - potwierdziła Marta. - Ogarnij się trochę i przyjdź do kuchni na kawę. Pogadamy.

"Kochana Kleo!" - pomyślała za moment z wdzięcznością o nieobecnej, widząc przygotowany w kawiarce ciemnobrązowy napój. W domu miała wypasiony ekspres, robiący wszelkie latte i capuccino, na jakie miała ochotę. Ale taką zwykłą kawą z prostego przelewowego urządzenia, jakie kiedyś stało w każdym domu, gdzie urzędowali zaprzysięgli kawosze, też nie zamierzała pogardzić.

Przygotowała dwa kubki z gorącym, życiodajnym płynem, postawiła na stole i usiadła przy nim. Czekała. Za moment przyszła Daria, rozkosznie ziewając:
- No, musimy pogadać. - oświadczyła. - Jak to widzisz?

Marta sposępniała. Od dwóch dni, pokrywając uważność humorem, obserwowała bacznie zachowanie trzeciej przyjaciółki. Zresztą to samo robiła Daria. Tak, jak się umówiły.

Wykorzystały szczęśliwe zdarzenie, które przydarzyło się Marcie, żeby władować się bezpardonowo w życie Kleo, czy Julii, jak teraz się przedstawiała. Ale dla nich zawsze była Kleo, trzecią serdeczną duszą w tym kręgu. Julii prawie nie znały. Powstała już w czasie, gdy przyjaciółka zostawiła Ariela.... i je obie.

- No co.... skrzywdził ją ten drań! - stwierdziła impulsywnie.

I zamilkła z wrażenia. Nadal, mimo iż już nie utrzymywały regularnego kontaktu z Arielem, jego dawniejszy nadzór nad nimi powodował, że nadal czasem gryzły się w język. Jakby jego obecność wtedy promieniowała na dziś.

Pamiętały, jak dużo on dla nich znaczył. Pomógł im się ukształtować. Zawdzięczały mu zdrowie, fizyczne i psychiczne, ratunek w przeszłości a także poniekąd sporą część zadowalającej przyszłości.

Od wielu lat ich znajomość z Arielem opierała się głównie na wymianie życzeń z okazji świąt, imienin, jakichś sukcesów zawodowych czy prywatnych. Już nie dzwoniły do niego z prośbą o ratunek czy pomoc. Nie musiały i nie chciały.

Ariel pomagał im i ratował w czasie, gdy były samotne i niepełnoletnie i nie miały nikogo, kto wsparłby je w trudnych momentach. Ale od czasu, gdy stały się dorosłe i każda z nich zyskała dobrego, kochającego partnera, pomocy Ariela potrzebowały coraz mniej. Albo wcale.

Ostatni raz tak naprawdę zaingerował przed dziesięcioma laty, gdy Darię przerosły dorosłe, rodzinne obowiązki. I gdy zadzwoniła do niego z rozpaczliwym żądaniem:
- Ariel, ratuj, bo zaraz sobie coś zrobię!

Wtedy pomógł. Tak, jak zawsze pomagał, z rozmachem i troską. Przez następne kilka lat sporadycznie prosiły go jeszcze o rozmowy na różne zwykłe, codzienne tematy: jak udawać pewność siebie, gdy się jej absolutnie nie czuje, jak ćwiczyć obojętność na to, co piszą media, w jaki sposób trenować asertywność czy umiejętność rozmowy w związku.

Ale z czasem zwracały się do niego coraz rzadziej; a od czasu, gdy Kleo odeszła, praktycznie wcale. W ten sposób "zagłosowały nogami" i okazały swoją solidarność z nią. Nawet, gdy ona nie zdawała sobie z tego sprawy. I nie prosiła ich o wsparcie. Ale one obie wiedziały, komu powinny być bardziej wierne.

Dlatego teraz przyjechały. I nie zamierzały wyjeżdżać, zanim więzy je oplatające nie nabiorą takiej siły, jak niegdyś.

- I co zrobimy? Ona nic nie mówi.... - zmartwiła się Daria. - Źle zrobiłyśmy, pozwalając jej tak się odsunąć. Jesteśmy dupy, a nie przyjaciółki.Zawiodłyśmy ją, gdy nas potrzebowała.

Marta objęła ją impulsywnie:
- Nie martw się. Nic mnie nie goni do Warszawy, mogę tu zostać tyle, ile będę chciała. Wszystko niezbędne do pracy mam w laptopie i telefonie. Najwyżej dam zarobić operatorowi telefonii i internetu, bo kontakty z Radkiem przeniosę do sfery zdalnej.

- Oj, będą się grzały łącza.... - zażartowała Daria, a później spoważniała:
- No tak, ja nie mogę tu siedzieć długo. Jeszcze ze dwa, trzy dni i będę musiała wracać. - westchnęła Daria. - Nie chcę i nie mogę wspierać Kleo kosztem córki.

- No wiadomo, Adi ma pierwszeństwo. Ja na razie jestem bezdzietną lambadziarą, do tego w dużej mierze pracuję zdalnie, więc mogę robić, co chcę. - roześmiała się Marta.

- Pod warunkiem, że Radek ci pozwoli. - mruknęła Daria.

Dla osób z zewnątrz ta postawna blondynka mogła się wydawać złośliwa i zazdrosna. Ale tak naprawdę miała serce na dłoni. A dla najbliższych zrobiłaby wszystko. Pod kąśliwym żartem czy rubaszną uwagą kryła się szczera sympatia, troska, chęć pomocy.

- Spróbowałby nie.... - Marta posłała jej uśmiech pełen pewności:
- No, ale nie o mnie i nie o ciebie tu chodzi. Dopóki tu jesteś, wykorzystajmy sytuację. Bądźmy dla niej czułe, serdeczne, dajmy jej tę naszą przyjaźń. Niech się przekona, że nie jest sama. Wtedy miałyśmy swoje problemy i sprawy Kleo nam po prostu uciekły. Teraz za to skupimy się na niej.

- No, bo ona jest strasznie biedna. - zgodziła się Daria. - Masz rację, Ariel ją skrzywdził. Tym związkiem, tą zależnością od czasów szkoły, uniemożliwił jej spotkanie normalnego faceta, takiego jak Tomek czy twój Radek. - uśmiechnęła się na wspomnienie męża i jego serdecznego przyjaciela, ale zaraz jej twarz stężała w grymasie:

- Nie mógł sobie darować? Przecież Kleo była dziewczynką. Nas wspierał normalnie, a ją uwikłał w taki chory układ!

Mówiła coraz głośniej, zirytowana. Na sytuację, na Ariela i na siebie. Na siebie w szczególności. Za to, że przed laty nie widziała niewłaściwości tej zależności. Że nie próbowała odsunąć Kleo od psychologa. Że tak naprawdę zostawiła ją samą na pastwę tego...

"Tego drania!" - dodała w myślach, powtarzając po Marcie.

To właśnie poczucie winy, dręczące je od kilku lat i przekonanie, że kiedyś nie zachowały się, jak na przyjaciółki przystało spowodowało, że wymyśliły z Martą ten przyjazd. Postanowiły wymusić na Kleo dłuższą i bliską interakcję, aż powrócą do dawnej zażyłości. Miały nadzieję, że przywracając więzi, które niegdyś je łączyły, pomogą przyjaciółce a same pozbędą się poczucia, że kiedyś nie zrobiły wszystkiego, co powinny były.

Marta, przyjmując wreszcie oświadczyny Radka, dostarczyła pretekstu na tyle wiarygodnego, że Kleo nie powinna się zorientować.

***

- Ależ tu cudnie... - mruknęła Marta, leżąc z zamkniętymi oczami.
Julia, dumna z atrakcji Żelazowa, jak prawdziwa neofitka, postanowiła pokazać przyjaciółkom wszystkie jego dobre strony:

- Wy, mieszczuchy, pewnie już zapomniałyście, co to jest naturalna przyroda: rzeka, las, góry... - mówiła, oprowadzając jej po miasteczku.

Dziś leżały nad brzegiem rzeki, wystawiając się na promienie wiosennego słońca. Koniec kwietnia był ciepły na tyle, że niektórzy już kąpali się w wartkich wodach Rudawki. Rzeka po zimie, bardzo śnieżnej w tym roku, była stosunkowo głęboka i amatorom zimnych kąpieli przynosiła radość.

- A ja je uwielbiam. - przyznała. - Czuję się trochę tak, jak wtedy, gdy mieszkałyśmy w Czarnym Borze; życie toczy się tu spokojnie, powolutku, bez sensacji, jak to na prowincji...

Przyprowadziła dziewczyny w swoje ulubione miejsce: to, do którego przychodziła, gdy potrzebowała odpocząć albo pomyśleć. Kawałek nadrzecznego brzegu pokryty miękką, bujną trawą, osłonięty przed ciekawskim okiem z trzech stron gęstymi krzewami, dawał możliwość zarówno wyciągnięcia się w świetle słońca jak i schowania w cień. A jednocześnie wyeksponowany na rzekę dawał szerokie pole do obserwacji.

- Masz rację, że jest pięknie. - westchnęła Marta. - Słońce grzeje, drzewa szumią, ptaki śpiewają... Jak otworzę oczy, z pewnością spojrzę na skrzącą się w promieniach słonecznych wodę.... Aż się nie chce wracać do tej całej Warszawy, z jej blichtrem, intrygami w artystycznym światku ....

- To zostań! - impulsywnie rzuciła Kleo. - Będzie mi miło cię gościć. Dawno się nie widziałyśmy...

Zapatrzona przed siebie, w rzekę i kąpiących się w niej ludzi, nie widziała delikatnego uśmiechu satysfakcji, który przemknął po ustach Marty.

- Kto wie? Może zostanę? - skomentowała przyjaciółka, jakby dopiero teraz zaczęła rozważać ten pomysł. - W tym roku nie pracuję w szkole, a to, co robię, mogę robić z każdego miejsca na świecie, gdzie jest internet...

A po chwili dodała:
- Radek i tak chyba wyjedzie na parę dni; pojawiła się oferta jakichś nieplanowanych zdjęć reklamowych, ktoś się wycofał czy rozchorował i agentka zaproponowała jego...

Kleo odetchnęła z ulgą. Fajnie będzie jeszcze kilka dodatkowych dni spędzić w towarzystwie przyjaciółki. Dopiero teraz, otoczona niekłamaną atencją obu "dziewczyn", poczuła, jak bardzo samotna była przez ostatnie sześć lat. I nie chodziło tu o brak mężczyzny przy jej boku.

Nie, wręcz przeciwnie. Po związku ("jeśli tak można go nazywać" - pomyślała) z Arielem miała przesyt znajomości damsko - męskich, seksu, dominacji i uległości, walki o zachowanie status quo i testowania jej granic... Zdarzało się, że wpadała komuś w oko: kolegom ze studiów, współpracownikom, nieznajomym na ulicy... Ale wtedy prostowała się, unosiła wyżej głowę, jej oczy sprawiały wrażenie że nie zauważa absztyfikanta a na ustach wykwitał grymas obojętności.

Udawała, że nie widzi, nie rozumie, nie domyśla się. Z reguły wystarczało. Tylko czasami, zbyt aktywnym podrywczo lub takim, którzy nadmiernie wierzyli w swoją wartość, musiała łagodnie i delikatnie wytłumaczyć, że nie jest zainteresowana.

Z czasem rozniosła się po miasteczku plotka, przekazywana z ust do ust "w ścisłej tajemnicy", że młoda psycholożka jest prawdopodobnie lesbijką. No bo jak to tak? Niezamężna, bez narzeczonego, przez dwa lata nikt nie zauważył przy niej żadnego mężczyzny...
To, że kobiety również nie, nie miał znaczenia.

"Choć teraz, gdy dziewczyny przyjechały, to kto wie? - pomyślała, uśmiechając się do własnych myśli. - A jeszcze, jakby Marta faktycznie została trochę dłużej?"

Ułożyła się obok Marty, jej wzorem zamknęła oczy i wystawiła się na promienie słońca. Dobrze było tak leżeć. Relaksować się w cieple, cichości, jasności. Obok osób bliższych niż rodzina, które znały ją jak nikt. Które były z nią (a ona z nimi) w najtrudniejszych momentach życia ("no, poza jednym..." - pomyślała). Przy których nie musiała udawać, nic robić, mówić.... Przy których mogła po prostu być.

Przyjaciółka przypadkiem bądź świadomie dotknęła jej ręki. I ścisnęła.

Ten dotyk, jak ruch skrzydeł motyla, a później uścisk, delikatny jak cała Marta, spowodował coś, czego Kleo się nie spodziewała. Ni z tego, ni z owego, nagle poczuła, jak coś się w niej poruszyło; jak zaczęły pękać gdzieś w środku głęboko postawione mury, tak głęboko, że sama chyba nie była świadoma ich istnienia; jej zlodowaciałe serce nagle zaczęło tajeć; miała wrażenie, jakby po długiej, mroźnej zimie albo ciężkiej chorobie zaczęła wracać do zdrowia, życia i światła.

Odetchnęła głęboko, jeszcze próbując zapanować nad zawieruchą w uczuciach. Ale się nie dało. Wszystko, z czym uciekła z Warszawy, co niosła przez lata i dodatkowo obudowywała stopniowo coraz większymi zasiekami, w jednej chwili pękło i runęło. I nagle nie było. Tego. Czegoś. Co emocjonalnie odgradzało ją od świata i ludzi. Co powodowało, że spokojnie i bez przejęcia wysłuchiwała młodych klientów a wszystkich znajomych pomagało trzymać na dystans.

Przerażona, odkryta, bez zbroi czy maski, nagle zaczęła płakać. I to nie tak, że jedna czy dwie łzy spłynęły jej po policzkach. Nie. Bez ostrzeżenia z głębi trzewi wydarł się szloch, tak głęboki i rozpaczliwy, że siedzące niedaleko ptaki poderwały się do lotu.

Musiała usiąść, bo miała wrażenie, że zaraz ją zadusi. Zanosiła się gwałtownym płaczem, tak silnym, że prawie przeradzał się w torsje. Zaczęła się trząść tak silnie, że zęby szczękały jej jeden o drugi a całe ciało wyglądało prawie tak, jakby miała atak padaczki. Przynajmniej tak sobie to zawsze wyobrażała.

Dziewczyny, przerażone, również się poderwały. Nie zadawały głupich pytań w stylu "dobrze się czujesz?". Marta objęła ją mocno ramionami a pomiędzy szczękające zęby przyjaciółki, niewiele myśląc, wsunęła fragment dłoni. Ten szeroki pod kciukiem. Daria objęła je obie. Mocno. Najmocniej, jak potrafiła. I tak trwały w bezruchu i milczeniu.

Nie wiedziały, jak długo. Przerażone na równi z trzęsącą się Kleo bały się cokolwiek zrobić czy powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. Więc tylko mocno ją obejmowały, starając się przekazać jej siłę swojej przyjaźni.

Czas i przestrzeń oraz wszystko, co było dookoła nich, zniknęło. Były tylko one, trzy młode kobiety, silnie trzymające tę w środku i siebie nawzajem.

***
Tradycyjnie już usiadły w kuchni. Zrobiły sobie herbatę, sięgnęły po nalewkę. I Kleo zaczęła:
- Czuje się potwornie zmęczona. Ale też oczyszczona. I lekka. Tak, jakbym wzięła długi, gorący prysznic albo kąpiel w czymś, co wyszorowało mnie do czysta. Taka... odrodzona.

- Napędziłaś nam strachu, stara. - przyznała Daria. - Nie wiedziałam, czy wzywać pomoc, czy dać ci po twarzy, czy wepchnąć do tej zimnej wody.

Kleo uśmiechnęła się. Sięgnęła po dłoń Marty i uważnie przyjrzała się śladom zębów, które zostawiła w trakcie ataku:
- Boli? - zatroskała się.
- Boli. - przyznała przyjaciółka. - Ale przejdzie. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Tak szczękałaś zębami, że bałam się, że je połamiesz ...

Kleo westchnęła. Żadna z "dziewczyn" nie nagabywała jej do wyznań, ale czuła, że jest im winna szczerość. Nalała sobie alkoholu do kieliszka, upiła łyk i zaczęła:
- Kiedyś.... wtedy.... same wiecie, kim był dla nas.... dla mnie... Ariel. Bogiem. Opiekunem. Kimś, za kim poszłabym do piekła. Odciął mnie od rodziny i innych znajomych... poza wami oczywiście...

Bardzo trudno jej się wracało do tamtego czasu. Dlatego mówiła wolno, urywała, zastanawiała się, jak ująć w słowa to, co chciała wyartykułować. Ale musiała. Dziewczyny zasługiwały na szczerość:
- Byłam głupia, dałam mu się zmanipulować. Te wszystkie "jesteś wyjątkowa", "zagubiona księżniczka, którą odnalazłem", "jesteś dla mnie kimś specjalnym" - wyliczała gorzko, cytując niegdysiejsze słowa Ariela. - I chciałam być dla niego wyjątkowa! Chciałam być najważniejsza! Ważniejsza nawet, niż... wy... - dodała ze wstydem.

- I byłaś dla niego najważniejsza. - wtrąciła cicho Daria. - Tobie jednej nie kazał się ciąć za karę.
- No... - pokiwała głową Marta. Znów chwyciła Kleo za rękę, jakby chciała dodać jej sił.

- Byłam. - potwierdziła Kleo. - Ale lepiej, gdybym nie była. Sięgnął po mnie, a ja poleciałam jak ćma do światła. I jak ona, opaliłam sobie skrzydła. I nie byłam w stanie odlecieć. Grzęzłam w tym wszystkim głębiej i głębiej, oplątywana jego oczekiwaniami i wymaganiami. Raz pławiłam się w szczęściu i euforii, bo poświęcał mi czas i mówił, jaka jestem wyjątkowa i cudowna, a zaraz później strącał na dno rozpaczy samym zmarszczeniem brwi i niechętnym spojrzeniem.

Uścisnęła mocniej dłoń Marty, jakby nabierając sił:
- Wtedy nie widziałam, jak mną manipuluje. Teoretycznie nie robił nic złego, zaopiekował się mną, dał przestrzeń, gdzie czułam się bezpieczna i nie samotna. Uczył. Tego, co do szkoły, ale też zachowania, życia.... Życia...! - powtórzyła głośniej, z wyczuwalną ironią:
- Zakazał mi mówić komukolwiek, nawet wam. Mówił, że byście tego nie zrozumiały....

Obie słuchające pokiwały zgodnie głowami. Fakt, nie zrozumiałyby tego. Szkoda, że wtedy były takie głupie. Bo może, gdyby wtedy wyraziły swoje krytyczne opinie na temat związku nastolatki z przeszło dwa razy starszym mężczyzną, udałoby się Kleo wydostać z tamtej więzi?

- Nie widziałam nic i nikogo poza nim. W Warszawie, dokąd mnie przeniósł na koniec szkoły, też. Marta, ty wiesz... jak bardzo byłam pod jego kontrolą... - zwróciła się do tej, z którą dzieliła w roku maturalnym ławkę. - Zresztą mówiłaś mi o tym. Ale nie słuchałam...

Ominęła szczegóły, których dziewczyny, nawet teraz, gdy każda z nich ma prawie trzydziestkę na karku, pewnie by nie rozumiały: bezwarunkowe poddanie i uległość, do granic... a w zasadzie bez granic, sadystyczne skłonności psychologa przeplatane czułością, delikatnością i dbałością o jej potrzeby... rozkosz i ból, wydzielane z taką samą precyzją, wtedy, gdy on uznał, że tak trzeba...

Dopiero na studiach zrozumiała, a w zasadzie zaczęła rozumieć, co tak naprawdę był wart ten "związek" i komu przynosił korzyści, a kto przez niego cierpiał.
Jeszcze nie wierzyła. Miała nadzieję, że książki się mylą, że teorie psychologiczne mają jakąś wadę, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej.

Ale nie dało się długo zamykać oczu na to, co miała we własnym domu.
"Wróć, domu Ariela." - pomyślała.
Musiała się zmierzyć z tym, czego była świadkiem, uczestnikiem, a przede wszystkim ofiarą. Z tym, że w objęciach Ariela wszystkie te buntownicze przemyślenia pierzchały. Przy nim nie chciała myśleć, tylko czuć...
Dlatego uciekła. Żeby zastanowić się nad tym wszystkim w spokoju, nie niepokojona przez jego męskość i magnetyzm.
"I jeszcze dla czegoś..." - pomyślała. Ale to było tak bolesne wspomnienie, że nie chciała o nim pamiętać.

***
- Zostanę z nią. Tyle, ile będzie potrzeba. - szeptała do słuchawki, leżąc w ciemności. - Musisz to zrozumieć.

- Martuś... - usłyszała w odpowiedzi. - Przecież rozumiem. Tęsknię za tobą, wiesz o tym, ale rozumiem. I popieram. W tym świecie pełnym blichtru i pozorów, wasza przyjaźń jest czymś niebywale cennym. Czymś, o czym się powinno śpiewać pieśni, publikować artykuły i książki, kręcić filmy. Zamiast kolejnej reklamy perfum, dających ulotną przyjemność kobiecie i towarzyszącemu jej mężczyźnie, powinno się reklamować przyjaźń. Taką, jak wasza: szczerą, bezwarunkową, wymagającą i ofiarną.

- Kochany jesteś... - uśmiechnęła się. Pięknie to powiedział. - Ja też tęsknię, skarbie...

Szeptali sobie czułości, jak przez ostatnie dziesięć lat. Od czasu, gdy zahukana, szara myszka z prowincji poznała zadufanego w sobie celebrytę. Od kiedy odkryli, że są dla siebie stworzeni, pomimo... a może właśnie z powodu dzielących ich różnic. A przekonali się o tym właśnie wtedy, gdy na początku znajomości dzieliła ich spora odległość i musieli się poznawać za pomocą codziennych rozmów telefonicznych.

***

A niedaleko, za kilkoma cienkimi ścianami, leżała, tłumiąc łzy samotna, młoda kobieta. Potwornie zmęczona dzisiejszym katharsis, ale patrząca z nadzieją w okno, jakby chciała przywołać nowy, dobry dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro