18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie chciała się budzić. Było jej tak dobrze, przez całą noc czuła obok siebie Mateusza, a z nim ciepło, bliskość i bezpieczeństwo.
Ale obowiązki wzywały, a raczej jeden obowiązek - trzylatek, który domagał się wypuszczenia z łóżeczka. Wyszedłby sam, gdyby nie noga zaczepiona do wyciągu. Na szczęście już tylko na noc, ewentualnie na dłuższe spacery na wózku.

Michaś też lepiej się wyspał w domu. Widziała to po jego radośnie uśmiechniętych oczkach. Pomogła mu z toaletą i myciem, a z jedzeniem i ubraniem poradził sobie w dużej mierze sam. Jak zwykle. Tylko spodnie dresowe musiała mu włożyć, bo gipsowa noga nie w każdą nogawkę się mieściła.

Przez ten tydzień nauczył się funkcjonować w ograniczonym zakresie: uważał na zoperowaną kończynę, sam pamiętał o włożeniu nogi w uprząż. Jak na trzylatka, był samodzielny i odpowiedzialny za siebie. Choć możliwe, że w gronie rówieśników zapomniałby o tym, zaaferowany koleżeństwem i aktywną zabawą.

- Pojedziemy dziś do parku, dobrze? Pobawimy się, popatrzymy na inne dzieci. Może spotkamy kogoś znajomego... - obiecała.
W parku było zielono i gwarno. Pomimo nadal czynnego przedszkola, mnóstwo dzieci bawiło się wśród drzew i krzewów, na trawnikach, wokół grubszych i cieńszych pni; skakało po ławkach, puszczało latawce.

Aleksa pchała wózek inwalidzki, a jego pasażerowi nie zamykała się buzia. Śmiał się i wołał do wszystkich; znajome dzieci przybiegały i z zainteresowaniem oglądały jego gips, wózek, wyciąg.
- Pani, a kiedy Michaś będzie mógł z nami zaglać? - zaseplenił blondwłosy malec.
- Za miesiąc. - uśmiechnęła się. - A miesiąc to trzydzieści dni. - wyjaśniła.
Zatrzymała się, bo dzieci wdały się w przydługą dyskusję o swoich, jakże ważnych, trzylatkowych sprawach. Ola usiadła obok na ławce, ciesząc się spokojem.

Niestety, niezbyt długo. Obsiadły ją dwie "kumoszki dobroszki", jak nazywała takie wścibskie znajome jej matka. To właśnie były znajome jej matki, akurat na spacerze z wnukami; znały Olę od dzieciństwa, więc dziewczynie głupio było się pożegnać i odejść. Wypytały Olę o wszystko: o wypadek, o to jak się czuła, jak Michaś dochodzi do zdrowia. Powspominały inne dzieci, które ucierpiały w wypadku.

Siłą rzeczy, w pewnym momencie rozmowa zeszła na bohaterstwo Adama.
"Małe miasteczko... - myślała z przekąsem. - Nikt niczego nie ukryje."
Miała nadzieję, że żadna z takich "kumoszek", co to "tylko z troski" musi o wszystkim wiedzieć, nie pozna jej tajemnicy i nie rozpowie innym, zanim Ola będzie gotowa jej ujawnić. Jeśli w ogóle będzie.

- Ten młody Kawiński był taki odważny.... Olu, ty go znasz ze szkoły, prawda? - dopytywała jedna.
- Owszem, choć niezbyt dobrze. Jest kilka lat starszy. Chyba nawet nie chodził już do liceum, jak ja je zaczynałam. - Aleksa spokojnie odbiła piłeczkę.
- Uważam, że burmistrz powinien dać mu medal. Za odwagę albo coś. - odezwała się druga.

Dziewczyna kiwała głową, zadowolona, że kobiety zajęły się rozmową i nic od niej już nie chciały.
Zadzwonił jej telefon. Odebrała. To był Adam:
- Cześć! Czy pomyślałaś już, kiedy możemy się zobaczyć?
Korzystając z okazji, że Michaś został obstąpiony przez znajome dzieci i wydawał się całkiem pochłonięty tym faktem, odeszła kilkanaście kroków w bok. Na tyle blisko, żeby trzymać rękę na pulsie, na tyle daleko, żeby synek nie słyszał jej rozmowy.

- Dziś po południu. - odparła. Chciała mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą.

Głos w słuchawce zamilkł, jakby zaskoczony tak szybką reakcją. Ale za moment mężczyzna znów się odezwał, humorem maskując niepewność:
- Dobrze! Będziesz sama? Czy z Michałkiem?
- Sama. - oświadczyła. - Nie uważam za mądre tak szybkie zaprzyjaźnianie się jego z tobą. - odparła.
- Jak to? Przecież jestem wujek Adam. Sama mnie tak przedstawiłaś - bronił się.

- Owszem. - przyznała spokojnie. - Bywają "wujkowie", którzy wolontarystycznie odwiedzają pacjentów w szpitalach. A kiedy pacjent zdrowieje, już takiego "wujka" nie potrzebuje.
Przez moment w słuchawce trwała cisza:
- Ach, to tak sobie to wymyśliłaś... - sapnął Adam. Zmiana tonu głosu wskazywała, że zaczyna wpadać w gniew.
- Owszem. - powtórzyła. - Tak to sobie wymyśliłam. I tak będzie, dopóki nie ustalimy, co dalej.

Milczenie w słuchawce przedłużało się, jakby mężczyzna szukał nerwowo słów, którymi mógłby jej odpowiedzieć. W końcu odparł:
- To bądź o szesnastej. - poprosił. - Będę czekał przy bramie ośrodka.
- O siedemnastej. - poprawiła. - Wcześniej nie będę miała opieki dla Michasia.
"To weź go z sobą". - chciał powtórzyć, ale powstrzymał się. Wystarczyła mu jedna konsekwentna odmowa. Nie chciał dać kolejnego powodu, żeby Ola usztywniła się i znów mu odmówiła.

***
Chciała ładnie wyglądać. Nie chodziło o zrobienie wrażenia na Adamie... a może trochę tak? Sama nie wiedziała. Założyła żółtą sukienkę w zielone grochy, z z zielonym paskiem i i kolorystycznie dobraną torebką. Sandałki brązowe z żółtym zdobieniem dobrze kontrastowały z kolorami sukienki.
Uczesała włosy i odrobinę umalowała się. Niewiele, bo nie lubiła siebie "wypacykowanej", jak mówiła, ale trochę tak. Ot, tyle żeby podkreślić głębię spojrzenia czy ładny wykrój ust.

Pomyślała, że ten, kto pierwszy powiedział, że ładna sukienka i makijaż to zbroja, za którą kobieta może się ukryć, miał świętą rację. Przy Adamie, nawet gdy był w wydaniu mocno wakacyjnym czy sportowym, czuła się niepewnie. Wiedziała, że mężczyzna działa na jej zmysły; ale czy wzmacniał zauroczenie sprzed lat, czy też budował nowe, na gruncie tamtego, nie potrafiła powiedzieć.
A musiała zebrać wszystkie siły, całą swoją odporność, żeby być godną przeciwniczką w rozmowie.

I o siedemnastej piętnaście, z kilkunastoma minutami spóźnienia, podchodziła do bramy ośrodka. Adam czekał. Uśmiechnął się z ulgą na jej widok. Nie był do końca przekonany, czy dziewczyna przyjdzie. A kiedy minęła siedemnasta a jej nadal nie było, z każdą upływającą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że sobie z nim pograła: że umówiła się i nie zamierzała się pojawić.
- Jesteś! - miał nadzieję, że w głosie nie słychać tej ulgi, która zalała jego umysł.
- Przecież obiecałam. - odparła.

Pomimo rezerwy w głosie, patrzyła na niego z przyjemnością. Był taki... czysty, dopracowany, prawie jak aktor z reklam. Blondyn o szarych oczach, w tej chwili patrzących życzliwie i wesołym uśmiechu, za którym nie potrafiła powiedzieć, co się kryje.
Ciało miał szczupłe choć silne. A przynajmniej na takie wyglądało pod obcisłą koszulką. Nie było na nim widać tłuszczu, tylko same mięśnie.
"Musi dużo ćwiczyć." - pomyślała, wyobrażając sobie Adama rozebranego do połowy, na plaży, pełniącego obowiązki ratownika. Tak, jak ponoć za czasów liceum. Wtedy tego nie pamiętała albo nie wiedziała. Chyba powiedział jej to tamtej nocy. Albo jakoś niedawno.

Stanął jej przed oczami Mateusz, tak różny od Adama. Starszy o kilka lat, odrobinę niższy, również blondyn. O ciepłych, pogodnych, niebieskich oczach i posturze bardziej krępej, niż u Adama. Nie był gruby, choć w luźnym i często rozpiętym fartuchu wyglądał na tęższego, niż w rzeczywistości. Do tego lekki zarost. Wszystko to składało się na wygląd takiego przyjaznego, sympatycznego misia. Który do tego odznaczał się ciepłym uśmiechem. Oraz dużą cierpliwością.

"Przede wszystkim do małych pacjentów" - pomyślała, przypominając sobie kilka sytuacji, gdy Mateusz przy niej tracił tę anielską cierpliwość.
Ale po wczorajszej nocy, pełnej czułości, ciepła i bliskości i dzisiejszym leniwym poranku nie chciała pamiętać spięć pomiędzy nimi.

Przywołała poczucie ciepła i bezpieczeństwa, ogarniające ją w towarzystwie Mateusza jako tarczę przeciw tym emocjom, które czasem pojawiały się w bliskości Adama. Nie chciała ich; nie akceptowała; nie zamierzała im się poddawać. Ale nie miała wpływu na to, że bywają.

O, właśnie, teraz nieposłuszne serce zabiło mocniej na widok Adama. Mężczyzna zrobił ruch, jakby zamierzał ją pocałować na powitanie, więc odsunęła się o krok. Zrozumiał.
- Pójdziemy do mnie? Czy wolisz kawiarnię? A może łódkę, rower wodny czy żaglówkę? - wskazał jej drogę.

- Kawiarnię. - odparła. - Mają tam dobre lody.
- Możemy wziąć lody i co chcesz i iść do mnie, do domku - zaproponował.
Bardzo chciał znaleźć się z nią na osobności; nie tylko porozmawiać, ale również wykorzystać okazję, żeby przenieść tę znajomość ma inny poziom.
Ale wyczuwał w niej sprzeczne emocje; płoniła się pod jego wzrokiem, a z drugiej strony starała się zachować rezerwę.
- Nie, dzięki. - odparła. - Spokojne miejsce w kawiarni będzie okej.

***
Zawsze jeden lub dwa stoliki były wyłączone z użytku. Właśnie na takie okazje, gdyby właściciel zamierzał je wykorzystać lub przyszedł ktoś ustosunkowany, komu nie warto powiedzieć:
- Przepraszamy, ale nie mamy miejsc.
I właśnie przy jednym z tych stolików usiedli. Poczekali na kawę, sok, deser lodowy. A gdy kelnerka odeszła z informacją:
- Proszę nam nie przeszkadzać,
zapadła cisza.

- Chciałeś się spotkać. - przerwała ją Aleksa. - Więc jestem.
- Zgadza się. Chciałem pogadać. - potwierdził. I nagle poczuł, że ma pustkę w głowie; że brakuje mu konceptu.
- Słucham... - zaczęła ponownie, gdy cisza przy stoliku zaczęła się przedłużać.
- Dlaczego wtedy uciekłaś? - zapytał cicho, patrząc jej w oczy.
Zadumała się. Przypomniała sobie tamten wieczór i swoje poczynania. Nie pamiętała już zbytnio, jakie emocje nią targały.

- Nie wiem. - odparła szczerze. - Chyba zrobiło mi się wstyd. Wiesz, ja nie jestem taka.... - spuściła wzrok. - Nie idę z pierwszym lepszym, żeby dać się przelecieć. A wtedy się dałam. A ty odszedłeś.
- Wstąpiłem na moment do łazienki! - lekko uniósł głos:
- Chciałem... no... umyć ręce, zaopatrzyć się w prezerwatywę. Bo wcześniej nie pomyślałem. Tam dopiero zorientowałem się, że.....
"Że cię zdeflorowałem? Wykorzystałem sytuację? Myśl, Adam!" - poganiał się wewnętrznie:
- Że to był twój pierwszy raz. Gdybyś nie uciekła, miałem wygodne łóżko i szampana. Zająłbym się tobą, pokazał, jak może być przyjemnie pomiędzy chłopakiem a dziewczyną. Ale ciebie już nie było....

- Bo zrobiło mi się tak strasznie wstyd... - wyznała:
- Schowałam się w krzaki; słyszałam, jak mnie szukasz. Ale wtedy nie byłam w stanie z nikim rozmawiać.
Umilkła na moment. Próbowała pokryć zmieszanie, upijając łyk soku. A później dodała:
- Miałam nadzieję, że mnie znajdziesz. Za dzień czy dwa...
Teraz on zamilkł. W zasadzie mógł jej porządniej poszukać. Niby szukał, ale... Westchnął:
- No co ci mam powiedzieć?

***
Rozmowa, tak oczekiwana, nie kleiła się. Każde z nich utkwiło w przemyśleniach: trudnych, głębokich, osobistych.
- Nawet nie wiem, czy ci się wtedy podobało. - próbował zażartować.
Doceniła jego odwagę:
- Chyba nie.
- To może... - zaczął, ale przerwała mu w pół słowa:
- Adam, nie jesteśmy tu dla flirtu. Mamy pogadać o przeszłości. Więc rozmawiajmy. Wiesz już, co się stało i dlaczego. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Czy było ci.... bardzo trudno?

Współczujące spojrzenie, ciepły głos i dłoń, którą nakrył jej rękę powodowała kolejne palpitacje:
- A jak myślisz? - odsunęła rękę.

Jego pytanie pokazało, jak niewiele rozumiał. Zirytowała się:
- Przez jeden chwilowy wygłup musiałam zapomnieć o wyjeździe, studiach, wolności i swobodzie. Zmagałam się z mdłościami, zgagą, brzydkim ciałem, ciągłym zmęczeniem, nieprzyjemnym porodem. A do tego przez cały czas towarzyszył mi okropny strach o to, co będzie..... - zaczęła wymieniać, coraz bardziej zirytowana:

- Musiałam znosić rozczarowanie moich rodziców, sensację jaką wywołałam wśród koleżanek i starszych plotkarek. Byłam sama do wstawania, karmienia, przewijania, zabawiania i ciągłego towarzyszenia tej maleńkiej, bezbronnej istotce! A ty pytasz, czy było trudno?!

- Miałaś chyba pomoc... - nie wiedział, jak zapytać o Mateusza.
- Owszem, trochę tak. - przyznała. - Ale mama pracowała, a ja nie, więc przez rok praktycznie non stop byłam z dzieckiem! Nie miałam niani na skinienie ani męża, z którym mogłabym się wymieniać przy Michasiu!

Nie pomagała. Musiał więc chwycić byka za rogi:
- A ... Mateusz?
- Mateusz? - prychnęła. Była coraz bardziej zirytowana:
- Mateusza poznałam w przychodni, jak mi zdiagnozował ciążę. Wiesz, co powiedział? Niech pani idzie uradować przyszłego tatę! Czy jakoś tak.... A ja nie miałam kogo uradować, bo twój ojciec mnie pogonił, a ty nie raczyłeś odebrać ode mnie wiadomości! I jeszcze się pytasz, czy było trudno? Sam sobie odpowiedz na to pytanie!

Nie mogła już usiedzieć, emocje jej nie pozwalały. Odsunęła pucharek z resztką lodów i wstała gniewnie:
- Myślę, że to wszystko! - odezwała się trochę zbyt gwałtownie, bo pomimo, że ich stolik stał na uboczu, to jednak sporo głów się wykręciło w jej stronę.
- Zaczekaj... - próbował łagodzić. - Przecież nie wiedziałem o tym wszystkim....

Aleksa ruszyła do wyjścia, więc poszedł za nią:
- Zaczekaj, proszę.... - powtórzył. - Choćbym pękł, nie cofnę przeszłości. I chętnie Ci to wynagrodzę...
- Jak? - roześmiała się ironicznie. Faktycznie, jego słowa były bez sensu. Znowu nie pomyślał.

Szli szybkim tempem: ona próbowała "rozchodzić" emocje, on jej towarzyszył. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że gniew, zamiast maleć, robi się coraz większy. Zatrzymała się:
- Wiesz, gdybym wtedy była mądrzejsza, bardziej odważna, przebojowa jak moje koleżanki, to nie dałabym się zbyć twojemu ojcu. Przynajmniej powiedziałabym moim rodzicom. Nie byłoby mu tak łatwo mnie odstraszyć. Teraz jestem silniejsza i też bym się nie dała...

Mówiła szybko, ze złością. Niestety, tę złość, jak sobie właśnie uświadomiła, kierowała głównie przeciwko sobie sprzed lat:
- Byłam głupia, naiwna i takie strachajło. Mogłam się nie ugiąć przed twoim ojcem! Co by mi zrobił? Odebraniem praw to mógłby sobie straszyć! A tak zmarnowałam sobie kawał życia, zamiast podzielić się tym problemem z tobą!

Przestraszył sie. Wiedział, że Aleksa tak nie myśli. Obserwował w szpitalu jej zaangażowanie i troskę o dziecko. Ale teraz sprawiała wrażenie, że przestała nad sobą panować. Że jest na skraju... załamania? Tak mu przyszło do głowy.
- Zaczekaj! - krzyknął i chwycił ją za rękę.
Zatrzymała się w pół kroku i gniewnie popatrzyła na niego. Stała przez moment i obdarzała go wściekłością. I bólem, jak zdał sobie sprawę. Przez długą chwilę. A później zobaczył, jak gniew i złość powoli zaczynają znikać z jej oczu. A pojawia się....

- Chodź! Szybko! - pociągnął ją pomiędzy najbliższe drzewa. Byle dalej od ludzi. Żeby jak najmniej osób widziało moment, gdy Aleksa się rozsypie.
I tak się stało. Na szczęście poszła za nim i zdążyli wejść głębiej pomiędzy zadrzewienie. Już niedaleko było do krańca ośrodka. Blisko jego chatki. Jeszcze zdążyli minąć boisko i dużą piaskownicę, gdy dziewczyna stanęła.

Poczuła, że nie zrobi już ani kroku. I nagle ramiona jej zadrgały, podobnie jak wargi, uwalniając rozpaczliwy szloch:
- Jestem podła! Wredna suka! Jak mogłam tak pomyśleć o Michasiu?!
Trzęsła się w niekontrolowany sposób. Jedyne, co mógł zrobić, to objąć ją i przytulić. I czekać.

Płakała. Znów. Przypominając sobie, jaka wtedy czuła się samotna i bezradna. Wypłakiwała wszystkie skumulowane, udeptane kiedyś obawy, zawiedzione nadzieje, strach który towarzyszył jej przez lata. I dzisiejsze złe, okrutne słowa i jeszcze okrutniejsze myśli.
- Ciiii.... - szeptał, czekając, aż Aleksa się uspokoi. Instynkt mu podpowiedział, że trzeba dać jej czas. Aż wypłacze wszystkie łzy i znów się uśmiechnie.

I doczekał się. Ciepłego i pogodnego uśmiechu, na początek przez jeszcze drżące na rzęsach łzy.
- No widzisz? Tak lepiej. - otarł palcem wilgoć z jej policzka a później, choć z ociąganiem, puścił. Zanim sama się spostrzeże i wyplącze z jego ramion.
- Co ty musiałeś sobie o mnie pomyśleć. - westchnęła. Głęboko. Tak, jakby zrzucała z siebie ciężar.

- Że jesteś silna, dobra i dzielna. - odparł. - Chodźmy do mnie. Umyjesz twarz, poprawisz urodę, bo trochę ci się makijaż rozmazał - uśmiechnął się i wskazał kolorowe ślady na swojej koszuli. - Później usiądziemy przed chatką, pogadamy na spokojnie. A jak znów się rozpłaczesz, to zobaczą cię tylko ptaki, owady i może jakaś wiewiórka.

***
Za moment siedzieli przed jego domkiem. Drzewa szumiały, światło słoneczne przenikało przez listowie, tworząc przyjemny półcień. Adam, już w zmienionej koszuli, wyniósł dwie butelki wody i szklanki.
- Miło tu. - westchnęła.
- Miło. - potwierdził. - Tylko trochę samotnie.
- Pobaw się znowu w ratownika na plaży. Nie będziesz samotny. - zaproponowała. Trochę żartem, trochę serio, trochę uszczypliwie.

Przez moment siedzieli w ciszy, chłonąc spokój przyrody. A później Adam zaczął:
- Współczuję ci wszystkiego, co przeszłaś. I cieszę się, że jakoś udało ci się ułożyć sobie życie. Ale teraz wiem o Michałku.
- I co? - zapytała spokojnie.
- Nie wiem. - przyznał. - Nie podjąłem jeszcze decyzji, co właściwie chciałbym z tym zrobić. Nadal gryzie mnie świadomość, że przez tyle lat nikt mi niczego nie powiedział. Nie uświadomił. A przecież ten mały to krew z mojej krwi! Żywy człowiek, przeze mnie powołany na ten świat. Nadal mnie to zdumiewa.

Milczał przez moment, a później uśmiechnął się:
- Opowiedz mi o nim. Od początku. Tak, żebym mógł poznać tego małego człowieczka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro