37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie tak kiedyś wyobrażał sobie ten wigilijny wieczór. Miało być zupełnie inaczej. Ale w przeszłości wyszło jak wyszło, a teraz musiał  zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Tak, jak poradził mu Adam. Rywal? Sojusznik? Czy na pewno? Czy można wierzyć komuś, kogo uważa się za przeciwnika? Zaufać, że dobrze poradził?

Wtedy nie rozmawiali więcej o Oli. On nie podjął tematu, Adam go zmienił. Samochody, sport i polityka oraz życie społeczne zdominowały dalszą drogę. Mateusz ze zdziwieniem musiał przyznać, że Kawiński jest dobrym, ciekawym rozmówcą. Jego zblazowane spojrzenie na życie, w dużej mierze spaczone optyką bogatych klientów z dużego miasta, bardzo się zmieniło od czasu, gdy zajął się rodzinną kancelarią i poznał zwyczajne problemy zwykłych ludzi. 

W sanatorium zbadał starszego pana, który ucieszył się z jego przyjazdu:
- Bardzo dziękuję, doktorze, za troskę. - uśmiechnął się i zażartował:
- Dawno temu wygrany był ten, kto znał adres "mety", gdzie w środku nocy można było nabyć coś w rodzaju alkoholu. Teraz, po latach, w cenie jest prywatny numer telefonu do rodzinnego lekarza.

- Jak już zostałem rodzinnym lekarzem, to proszę mi mówić po imieniu. Mateusz jestem. - młodszy mężczyzna wyciągnął rękę, która prawnik skwapliwie uścisnął.

Uśmiechnęli się obaj. Mateusz przejrzał wyniki badań, skończył oględziny i stwierdził:

- Uważam, że może pan jechać na święta do domu, panie mecenasie. Proszę zdrowo żyć i oszczędzać się, ale z rozsądkiem. No i wrócić tu po Sylwestrze na kolejną turę pobytu. Dodatkowy miesiąc z pewnością nie zaszkodzi. A w miasteczku i w kancelarii Adam pana godnie zastępuje. Naprawdę, zostawił pan rodzinną spuściznę w dobrych rękach.

Obaj Kawińscy popatrzyli na niego: starszy z wdzięcznością, młodszy ze zdziwieniem. Adam nie był przygotowany na pochwały ze strony kogoś, kto go nie lubił i tego nie ukrywał. Ale docenił komplement, uśmiechając się uprzejmie.

Droga powrotna nie przysporzyła im kłopotów. Adam przywiózł ich do miasteczka w miarę szybko a Mateusz, po przyjęciu wylewnych podziękowań, wrócił do siebie. I zaczął myśleć.

W efekcie wczorajszych rozważań dziś ubrał się elegancko, zabrał kwiaty dla mamy Oli, butelkę dobrej whisky dla jej ojca, cykl książeczek o przygodach pirata Rabarbara dla Michasia i prezent dla Oli. Oraz duży makowiec, zrobiony tradycyjnymi metodami, który wczoraj podebrał siostrze.
Wziął też prezenty dla Michasia, które wczoraj na odchodne wcisnął mu młody prawnik:
- Na razie ty jesteś "tata Matuś" a ja "wujek Adam". Nie będzie tak wiecznie - rywal przestał się uśmiechać a w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie:

 - Ale jeszcze przez chwilę może tak pozostać. Dopóki my, dorośli, się nie dogadamy. - powtórzył niedawną myśl. - Za wcześnie na razie na wspólne święta i niewygodne pytania. W tym roku wystarczy, jak pod choinką położysz mu prezenty od "wujka Adama". 

Kiwając głową z aprobatą nad (o dziwo!) mądrymi i wyważonymi sądami człowieka, którego jeszcze niedawno uważał za konkurenta do względów Oli, Mateusz ruszył do doskonale znanego mu domku przy ulicy Różanej.

***
"Raz kozie śmierć". - pomyślał, naciskając przycisk dzwonka przy furtce. Otworzyła mu starsza pani Radwańska. Najpierw się zdziwiła, a potem uśmiechnęła, zwalniając zamek:
- O, Mateusz! Dobrze, że jesteś! Zostaniesz dziś z nami! - zaprosiła go do środka.

Próbował się wymawiać, oświadczając, że on tylko na chwilę, żeby złożyć życzenia i zostawić prezenty, ale nie chciała tego słyszeć:
- Oczywiście, że zostaniesz na wigilię! Zaczynamy zaraz, bo Michaś wcześnie chodzi spać. Masz jakieś inne zobowiązania? - popatrzyła na niego bystro. - To pójdziesz później. A jeśli nie masz, to zostań z nami. Ola później zamierza iść na pasterkę, jeśli będziesz chciał, możesz jej potowarzyszyć....

Nie miał szans, żeby wcisnąć cokolwiek w paplaninę starszej pani. Ale też nie starał się tego robić. Odebrała od niego kurtkę i powiesiła poza jego zasięgiem, przyjęła kwiaty i ciasto:
- Ten piękny bukiet postawię na stole, a makowiec zanieś do kuchni. Będzie na deser. Ale teraz to już musisz z nami zostać, żeby pomóc nam go zjeść.

W kuchni krzątała się Ola, zarumieniona od ciepła, ubrana w fartuszek z falbankami. Na widok mężczyzny oczy jej rozbłysły, zanim zdążyły się zasnuć mgłą rozczarowania. Gdy zobaczył tę reakcję, gdzieś głęboko w piersi coś go mocno ścisnęło.
- Hej! - otarła dłonie ściereczką i oparła je na biodrach. - Co tu robisz? - zaniepokoiła się. Zdradził ją ton głosu i lekko rozdęte nozdrza.

- Wpadłem z prezentami pod choinkę. Adam też prosił o przekazanie swoich. A twoja mama zaprosiła mnie na wieczerzę.... 

Patrzył na nią otwarcie, czekając na jej zdanie. Przez moment na jej twarzy toczyła się walka emocji. Otworzyła szeroko oczy, szybko oddychała, na przemian uśmiechała się i krzywiła. W końcu skinęła głową:

- Zostań, skoro mama cię zaprosiła. W końcu dziś Wigilia, zaprasza się niespodziewanych gości. 
Westchnął i podszedł do niej na odległość kroku. Wyciągnął obie ręce:
- Jestem niespodziewany, to prawda. Ale czy niechciany? 

Zapadło milczenie. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spuściła głowę i wzruszyła ramionami:
- Sam wiesz, jak jest... Nie chcę przechodzić przez to po raz drugi.

Położył jej dłonie na ramionach. Walczył z sobą i z potrzebą, żeby ją przygarnąć. Ale powstrzymał się:
- Oluś... Ola, skarbie, teraz jest inaczej. Dużo przemyślałem. Zobacz, przekazałem prezenty od Adama. Czy.....

- No właśnie! - popatrzyła mu w oczy, nagle zalękniona. - W jaki sposób....
- Nie przyjaźnimy się. - odparł spokojnie. - I pewnie nawet nie lubimy. Jeszcze. - podkreślił. - Ale potrafiliśmy już spokojnie i konstruktywnie pogadać. Przynajmniej raz. - uśmiechnął się. Może nie do końca szczerze.

A później popatrzył jej w oczy z widoczną troską:
- Ola, skarbie, Adam jest zdecydowany na kontynuację związku z Mirianną. Czy to cię boli? Sprawia trudność? W końcu... wy oboje..

Uśmiechnęła się. On też, z ulgą, nie widząc w jej oczach niczego smutnego.
- Wiem o tym. - odparła. - Z Adamem uczymy się być tylko przyjaciółmi. Nie będziemy razem. Ani on tego nie chce, ani ja...

Ucieszył się, gdy potwierdziła słowa Kawińskiego. I dodała:
- Jeśli masz prezenty, połóż je pod choinkę. Teraz, póki tata z Michasiem są na spacerze i "szukają Mikołaja".

- Serio? - roześmiał się.
- Tak! - potwierdziła. - Mały był tak podekscytowany, że nic nie mogłybyśmy zrobić. Więc tata wziął go na spacer. Pochodzą, poszukają, nie znajdą, a gdy wrócą, powie się, że Mikołaj już był. Nie mógł poczekać, bo spieszył się też do innych dzieci, ale prezenty zostawił. Więc połóż pod choinką też te, które masz! - ponagliła.

Dobrze zrobiła, bo ledwo mężczyzna wykonał polecenie, wrócił starszy pan z małym, uśmiechniętym i zarumienionym od mrozu chłopczykiem:
- Tata Matuś! - malec wyciągnął ręce, gotów się przytulić.
Mateusz przygarnął go do siebie, czując wzruszenie. Ten czterolatek już dawno znalazł sobie miejsce w jego sercu. Wraz ze swoją matką.

Ola czuła ścisk w gardle i wilgoć pod powiekami, przyglądając się tej scenie. Sama też chciałaby się tak przytulić do Mateusza. Ale nie była gotowa znów przechodzić przez mękę jego zazdrości, niepewności i niewiary w jej uczucia.
Dlatego teraz westchnęła, wzięła chłopczyka za rękę i zdecydowała:
- Chodź, Michaś, pomożesz mi nakrywać do stołu.

Dziecko posłusznie z nią poszło, ale na progu dużego pokoju przejęła je mama Oli:
- Chodź, Michaś, pójdziemy na górę, przygotujemy ci łóżeczko na później. Jak już będziesz zmęczony i śpiący, nie będziesz miał na to ani sił, ani czasu. - tłumaczyła:
- A do stołu nakryją mama i tata Mateusz.

Ola skrzywiła się. Mama, jak zwykle, robiła po swojemu i posługiwała się nazewnictwem, wymyślonym przez chłopca. "Tata Mateusz" wzięło się z inwencji czterolatka, z jego chęci nazywania wszystkiego dookoła, z dopasowania puzzli, które miał w swoim świecie do reguł, które poznał w przedszkolu. Inne dzieci miały ojców, więc Michaś obdarzył tym mianem najbliższego mężczyznę, z którym miał regularny i bliski kontakt. Dlatego dotąd nie pytał o ojca. "Tata Mateusz" mu wystarczał.

A ona przyklasnęła temu tokowi myślenia, nie prostując go na samym początku, gdy był na to czas. Tak jej było wygodnie. Może popełniła błąd, ale wtedy wydawało jej się, że związek z Mateuszem usprawiedliwia jej brak ochoty do światopoglądowych dyskusji z trzy- czy czterolatkiem.

A teraz sama nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. Kiedy synek pytał o "tatę Matusia", odpowiadała bezosobowo. Nie podkreślała ani nie korygowała błędnego nazewnictwa. Za to jej mama wzmacniała je za nie obie.
- Chodź! - westchnęła i weszli do dużego pokoju, którego cały wielki róg, na tle śnieżnobiałej firany, zdobiła duża, żywa, zielona choinka, ozdobiona chyba wszystkim, co dziecięca i dorosła wyobraźnia mogła wymyśleć: bombki, zabawki, łańcuchy, sztuczny śnieg, orzechy malowane na złoto, czerwone jabłuszka, cukierki, mniejsze i większe pluszaki, samochody...

I wiele, wiele innych rzeczy, pokazujących, że jest to ciepły, pełen inwencji twórczej dom, gdzie dziecko również miało sporo do powiedzenia. Gdzie wiele bombek wisiało krzywo a sznury światełek nie były planowane "od linijki".
Lampki i ozdóbki klasyczne mieszały się z fantazyjnymi, w formie kwiatków, zwierzątek, samochodów i prezentów. A wszystko w różnorodnych barwach i odcieniach, co dawało pstrokatą i wesołą kombinację chyba wszystkich możliwych kształtów i kolorów.

Tak odmienną od wysmakowanych, jedno- czy  dwukolorowych, starannie ubranych pod dyktando projektanta choinek, stojących w eleganckich firmach i modnych domach. Widywał takie, owszem, bardzo ładne, na wystawach eleganckich sklepów, w biurowych czy hotelowych holach, gdzie wszystkie ozdoby sprawiały wrażenie, że wieszał je robót, precyzyjnie co do centymetra odmierzając przerwy pomiędzy bombkami.

Choinka państwa Radwańskich nie była wysmakowana. Ale miała "duszę", to coś, co sprawia, że człowiek na jej widok się uśmiecha.
Pod drzewkiem leżał stos paczek, mniejszych i większych, ozdobionych kolorowymi kokardami.
Prezenty przyniesione przez Mateusza leżały skromnie z boku. Ola popatrzyła na nie i przesunęła na środek.
- Rozłóż talerze i sztućce, tak jak ci pokażę. - zarządziła, ułożyła jeden komplet na wzór i zniknęła za drzwiami. Nie na długo, gdyż zanim zdążył wykonać polecenie, już wróciła. Z dodatkową paczką. Wsunęła ją pod najniższą gałąź kolorowego drzewka.

- Bardzo dobrze idzie nam ta praca na cztery ręce. - zauważył z uznaniem chwilę później. Rozłożył do końca talerze i sztućce, Ola przyniosła przekąski i napoje. On rozstawił szklanki i kieliszki do wina, ona ułożyła sianko pod obrusem, opłatek w centralnym miejscu i przygotowała fragment Biblii o narodzeniu Chrystusa:
- Tata zawsze czyta, jako najstarszy członek rodziny. - powiedziała.

On prosił o wskazówki, ona kiwała z uznaniem głową. Raz i drugi uśmiechnęła się, a wtedy w jej oczach iskrzyła radość. Uwielbiał jej uśmiech i te wesołe spojrzenia. Sycił się nimi i pragnął je widywać jak najczęściej. Najlepiej już zawsze i do końca życia.

W pewnym momencie podeszła do niego, żeby poprawić krzywo według niej położony nóż. Mateusz nie zdążył cofnąć dłoni i ich palce dotknęły się. Miał wrażenie, że przeskoczyła pomiędzy nimi iskra elektryczna:
- Oj! - stropiła się dziewczyna, gwałtownie cofając rękę.
Przytrzymał ją i rozmasował. A w zasadzie miał taki zamiar. Bo kiedy już ją trzymał w swojej dużej dłoni, ostatnie, o czym myślał, to żeby ją puścić. A Ola zarumieniła się i nie próbowała uwolnić.

- Ola, skarbie..... - mruknął, delikatnie ją do siebie przyciągając. - Często głupieję przy tobie i mówię nie to, co chciałbym. Albo to, co chcę, tylko nie tak, jak trzeba. Niedawno ktoś mądry powiedział mi, że nie wolno usiąść do wieczerzy wigilijnej, nie przepraszając za błędy. Więc przepraszam za zdominowanie cię w naszym związku, za brak zaufania, za zazdrość i wszystko, co pod ich wpływem uczyniłem.

Pod wpływem powagi i głębokości uczucia, które słyszała w jego głosie i widziała w  spojrzeniu, zarumieniła się. Ale nie opuściła oczu. Wpatrywała się w niego, jak urzeczona. Miała wrażenie, że atmosfera wokół nich coraz bardziej gęstnieje, nabrzmiewa, tworząc konglomerat radości, niepewności, poczucia winy, nadziei, a przede wszystkim czegoś gorącego, co rozlewało się dookoła, skutecznie separując ich dwoje od świata zewnętrznego.

Zniknęło wszystko, co nie było nimi dwojgiem, w tej chwili połączonych uściskiem i spojrzeniem. Od Mateusza płynęło jasne, dobre ciepło i poczucie spokoju. Miała wrażenie, że obejmuje ją ono stopniowo, od trzymanej przez niego dłoni, w górę i w dół, poprzez serce i umysł aż do czubka głowy i w drugą stronę, obejmując stopniowo podbrzusze, nogi, aż do stóp. Miała ochotę zanurzyć się cała w tym świetle i zobaczyć, dokąd ją ono zaprowadzi.

"Is this love?" - zabrzęczał jej w myślach jakiś chochlik, skutecznie krusząc bariery, jakimi próbowała się w ostatnim czasie zabezpieczyć.

- Nigdy nie byłem typem romantyka. - mówił Mateusz. - Wolałem "szkiełko i oko" niż "czucie i wiarę". Ale chcę.... - poprawił się:
- Muszę ci powiedzieć, że żałuję tego, co się ostatnio.... w ciągu ostatnich miesięcy... popsuło pomiędzy nami.

Uścisnął jej rękę a głos mu nieco stwardniał:
- Jestem świadom tego, jakie błędy popełniłem wobec ciebie. I nas. I za wszystkie cię przepraszam. Przyszedłem tu dziś, bo miałem nadzieję, że w takim dniu będę mógł otrzymać szansę na twoje wybaczenie. Gdyby nie moja głupota, popędliwość, poczucie władzy i chęć decydowania, nie odstraszyłbym cię. I prawdopodobnie teraz przygotowywalibyśmy się do ślubu i planowali wspólne życie.

Jak mu się udało jednocześnie mówić twardo i pokornie, Ola nie wiedziała. Ale taki był właśnie efekt mateuszowego przemówienia. Krytycznie oceniający własne postępowanie i pełen gorącego uwielbienia dla niej:
- Skrzywdziłem cię. Zrozumiem, jeśli uznasz, że to naprawdę koniec pomiędzy nami i że powinienem sobie pójść.

Westchnął głęboko, jakby walczył z emocjami, które próbowały wydostać się na świat:
- Zresztą, spodziewam się tego. W końcu po tylu dniach milczenia powinienem zrozumieć, że nie zamierzasz utrzymywać ze mną kontaktu i dać ci spokój. Ale Ola, skarbie, nie potrafię odpuścić! Musiałem jeszcze raz spróbować... Przedrzeć się przez twoją zasłonę milczenia, zobaczyć cię, raz jeszcze poprosić o wybaczenie....

Zamilkł, jakby zabrakło mu słów albo wiary w to, co mówił. Ona też milczała. Więc poddał się. W tym właśnie momencie. Wyczuła to. Zupełnie, jakby zaczęły uchodzić z niego siły witalne. Kropla po kropli. Jego uśmiech już nie był tak pełen życia, oczy przygasły. Jeszcze raz obrzucił ją zachłannym spojrzeniem: od czubka głowy, oczy, usta, szyję... Tak, jakby uczył się jej na pamięć. Jakby miał ją widzieć ostatni raz.

Uśmiechnął się smutno i puścił jej dłonie.Odebrała to tak, jakby odłączył ją od prądu, źródła siły i ciepła. Momentalnie zrobiło jej się zimno. Zadrżała. Patrzyła, jak odstąpił o krok. I drugi. Wiedziała, że zaraz się odwróci i odejdzie.
Wpadła w panikę:
- Mati! - wyrwało jej się, gdy robił odwrót. - Zaczekaj! - dodała, gdy nie zareagował.

Teraz to ona podeszła do niego i chwyciła go za ręce. Te same, które przed momentem tak ją ogrzewały, były już zimne. Chwyciła je mocniej, żeby teraz jemu przekazać trochę swojej siły i energii. Złapała spojrzenie mężczyzny i starała się uwięzić je w swoim:
- Nie wiem nic. Co będzie z nami dalej, czy mamy przed sobą jakieś "my". - zaczęła gorączkowo. - Ale nie chcę, żebyś odchodził. Nie teraz. Zostań z nami, podziel się opłatkiem, wieczerzaj choć przez chwilę przy wspólnym stole. Później, jeśli będziesz chciał, albo musiał, możesz sobie pójść. Ale nie teraz... - powtórzyła.

W miarę, jak mówiła, jego spojrzenie łagodniało i nabierało energii. A ręce, które trzymała, znów robiły się ciepłe. I uśmiechnął się, nieśmiało i pytająco. Pokiwała głową:
- Zostań, Mati. Zostań z nami.... Ze mną.... - dodała po chwili:
- Wrócimy do tej rozmowy później; chcę iść na pasterkę o północy.  To taka piękna, dająca nadzieję msza. Możesz pójść ze mną. Na pasterkę, albo choćby mnie odprowadzić. I będziemy mogli dokończyć rozmowę. Co ty na to?

Mówiła szybko, coraz bardziej przekonana, że nie może, że nie powinna pozwolić mu odejść. Nie teraz, gdy stoją przy świątecznie ubranej choince. Nie dziś, gdy tradycja nie pozwala przybysza odpędzić od drzwi. Nie .... nigdy. - pojawiło jej się w myślach. I rosło z sekundy na sekundę, wpasowując się w jej zestaw przekonań. Uśmiechnęła się i powtórzyła:
- Zostań, Mati..

A on, słysząc to, obrzucił ją badawczym spojrzeniem, odetchnął z ulgą i szybko kiwnął głową, jakby się bał, że dziewczyna zmieni zdanie.

***
Wieczerza w domu Radwańskich była ciepła, pełna gwaru i śmiechu. Tym razem to Mateusz, jak gość, został poproszony o odczytanie fragmentu Ewangelii o narodzinach Dzieciątka.
Dwa razy załamał mu się głos; gdy dotarła do niego powaga sytuacji i gdy zobaczył wpatrzone w siebie szare oczy małego chłopca, z uwagą słuchającego trudnego tekstu i zielone jego matki, która chyba w tym momencie szukała wspólnoty doświadczeń z tamtą nastolatką sprzed dwóch tysięcy lat.

Z uwagi na niecierpliwiącego się Michasia, po podzieleniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń, po zjedzeniu pierwszego dania przystąpiono do wręczania prezentów.
Najszybciej i najwięcej dostał oczywiście czekający z utęsknieniem czterolatek: samochody, klocki, książeczki, ciastolinę i zestawy do rysowania.

Mateusz, niespodziewający się prezentu, usiadł z chłopcem obok choinki. Chciał go zająć i tym samym pozwolić reszcie rodziny na spokojną wymianę podarków i rozmowę przy stole. Wiedział, jak upragnione dla opiekunów są chwile, gdy nie trzeba zajmować się takim maluchem i można skupić uwagę na sprawach dorosłych.

- O, Mateusz! Tu jeszcze dla ciebie jest paczka! - odezwała się pani Radwańska. Zdziwił się, ale podszedł do niej. W pierwszym momencie zaniepokoił się, bo wyglądała dokładnie jak ta, którą kupił dla Oli. Ale nie, na bileciku identycznym z tym, który sam dołączył do prezentu dla Oli, było napisane "Dla Mateusza, z serdecznymi pozdrowieniami od Mikołaja".

Uśmiechnął się, jeszcze nie do końca rozumiejąc, skąd prezent. Podziękował serdecznie, choć zaraz dodał:
- Zgłaszam się do opieki nad Michasiem, a państwo skorzystajcie z chwili spokoju.

Siedząc z dzieckiem na podłodze, wypakowywał kolejne mniejsze i większe paczki, jako pierwszy rejestrując zachwyt malca:
- Tata Matuś! Pojeździmy? Polysujemy? Ulepimy? - słychać było co chwilę. W końcu usłyszano upragnione:
- Poczytasz?

Michaś przy tych słowach ziewnął rozkosznie i starsza pani Radwańska błyskawicznie zareagowała:
- Chodź, Michaś, na górę. Umyjemy się, położymy do łóżeczka i poczytamy. - obiecała.
Malec, zmęczony atrakcjami dzisiejszego dnia, nawet bardzo nie protestował. Przytulił się tylko do Oli i na odchodne do "taty Matusia" i poszedł z babcią.

- Usiądź wreszcie przy stole, zjedz coś. - zaproponowała Ola:
- I rozpakuj prezent. Zobacz, czy Mikołaj trafił w twój gust.

Mateusz otworzył paczkę i jego oczom ukazały się rzeczy, których jak zwykle nie posiadał. Szalik i rękawiczki nagminnie gubił albo gdzieś zostawiał, zdarzyło mu się też niejednokrotnie oddać komuś potrzebującemu.

Przymierzył wszystko: pasowało idealnie i współgrało kolorystycznie. Zrobiło mu się miło:
- Serdecznie dziękuję za prezent. Trafiony w stu procentach!
- Widać Mikołaj dobrze zna twoje potrzeby. - odezwał się pan Radwański. - O, widzę, że i Ola otrzymała podarunek z tego samego sklepu - zauważył jeszcze nieotwartą paczkę, leżącą przy nakryciu córki.

Teraz dziewczyna wyciągnęła swoje włóczkowe prezenty i przymierzyła, a Mateuszowi zaparło dech:
- No, no... - skwitował, nie będąc w stanie wyartykułować niczego mądrzejszego. Dopiero po chwili dodał:
- Pięknie wyglądasz.
- Mikołaj miał gust. - zarumieniła się.
I roześmiali się oboje.

- Wasze prezenty wyglądają, jakby je ktoś specjalnie dobierał. - skwitował z rozbawieniem Radwański. - Ty masz zielone z niebieskim, Mateusz odwrotnie. Dopełniacie się. Może nie tylko w otrzymanych prezentach?
Widząc skrępowanie obojga młodych, roześmiał się jowialnie:
- Zostawię was. Michaś poszedł spać, ja też pójdę. Zapalę lampki na balkonie, sprawdzę piec. A wy się dobrze bawcie.

Zostali sami i zapadło milczenie. Ola zdjęła czapkę i zaczęła ją nerwowo okręcać w dłoniach:
- Jaki to przypadek skierował nas do tego samego sklepu. - zaczęła nerwowo. - Wpadliśmy na taki sam pomysł. Wiem, że ty nigdy nie masz szalika, a rękawiczek też u ciebie nie widziałam...
- A ja od razu wyobraziłem sobie ciebie w tej czapeczce. I otuloną szalem. A rękawiczki możesz zgubić, ja będę ci ogrzewał dłonie. - zażartował.

Siedział obok niej, więc wystarczyło wyciągnąć rękę i objąć kibić dziewczyny. Przyciągnął ją lekko do siebie. Zesztywniała w pierwszej chwili, więc wyczuwając to, odsunął się.
A wtedy to ona przytuliła się do niego. Westchnęła:
- Zamierzałam trzymać się od ciebie z daleka. - wyznała:
- Byłam... jestem przekonana, że nie mamy przed sobą wspólnej przeszłości.

Musiała to powiedzieć! Doświadczenia ostatnich miesięcy sprawiły, że jest zupełnie inną osobą, niż wiosną. A Mateuszowi podobała się taka, jak była wtedy...
- Zmieniłam się, Mati. - oświadczyła. Dlaczego on na te słowa uśmiecha się i znów ją obejmuje?
- Ja też. - oświadczył, patrząc na nią ciepło. - Wiem, jakie popełniłem błędy. I nie zamierzam ich powielać. Nie tylko saper myli się tylko raz. Ja też....

- Więc co? - zadawszy to jakże inteligentne pytanie, ugryzła się w język. Ale jemu chyba wystarczyło. Pocałował ją w czoło i odparł:
- Pół roku wystarczyło, żeby mieć dobry związek, popsuć go i wyciągnąć błędy. Mam nadzieję, że kolejne pół wystarczy, żeby cię odzyskać. Pokazać ci, że jestem lepszy i mądrzejszy, niż byłem.

- W jakim sensie? - zaintrygowało ją to oświadczenie.
- Nigdy niczego nie wezmę za pewnik. Będę o ciebie dbał. I postaram się polubić Adama. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Ten ostatni żart przydał im się. Rozluźnił atmosferę, która już zaczynała się robić ciężka i duszna od niewypowiedzianych  oczekiwań, obaw i zastrzeżeń. Zadziało się to w dobrym momencie, bo właśnie drzwi się uchyliły i mama Oli weszła z tacą pełną ciasta:
- Przyniosłeś, synku świetny makowiec. - pochwaliła. - Mak trzy razy mielony przez maszynkę, nie kupna masa.
- Wiem. Sam go mieliłem. Moja siostra nie uznaje fuszerki i chodzenia na skróty. - oświadczył z dumą. A później się skrzywił:
- Zawarliśmy układ: terminowałem u niej jako podkuchenny i mogłem wziąć jedno ciasto. Wybrałem to, bo najbardziej się przy nim napracowałem. No i pomyślałem, że docenią panie, ile pracy włożyłem w przygotowanie. Jak mi kiedyś nie wyjdzie z medycyną, znajdę pracę na zapleczu cukierni.

***
Na pasterce stali obok siebie, trzymając się ukradkiem za ręce. Tłum ludzi, rzadko spotykany w kościele przy okazji coniedzielnych nabożeństw, radosna melodia kolęd i podniosła atmosfera chyba w każdym obecnym potrafiła obudzić nadzieję na nowy początek. W nich też.
Wracając powolnym krokiem do domu szeptali do siebie coś, co wzajemnie budziło na ich twarzach rumieńce, błysk w oczach i uśmiech na ustach.

Kiedy rozstawali się pod domem Oli było już późno. Zawahała się:
- Wejdziesz? I ... zostaniesz? - dodała śmiało.
- A... chcesz, żebym został? - patrzył na nią takim wzrokiem, że od samego spojrzenia robiło jej się gorąco.
Pokiwała głową. A później dodała, jakby bała się, że on tego nie zauważy lub nie zrozumie:
- Chcę....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro