43.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zadzwonię do niego, chcesz? - zaproponował Mateusz kilka dni później.
Nie mógł patrzeć, jak Ola się zadręcza, wymyślając coraz gorsze scenariusze.
- Przecież Adam niczym ci nie groził. - tłumaczył. - Po prostu chce poznać własne dziecko i mieć z nim stały kontakt. To całkiem naturalne u przyzwoitego faceta.

Gryzł się w język, ale postanowił trzymać się takiej linii argumentacyjnej, trzymając kciuki, aby to była prawda. Gdyby mógł, sam by to załatwił z "byłym" Oli. Ale nie mógł. To nie była jego walka. Mógł jedynie stać w narożniku dziewczyny, wspierać ją i pomóc znajdować wyjście z sytuacji.

- Nie, dzięki. - mruknęła, patrząc na niego spod oka. - Muszę sama. Adam zamierza uczcić czwarte urodziny Michasia: przyjechać do Czarnego Boru i zabrać go na lody i do wesołego miasteczka.

- To chyba dobrze? - jeszcze nie skończył mówić, a już dziewczyna się naburmuszyła.
- Zamierza zacząć wchodzenie w prawa ojca od spraw przyjemnych. Michasiowi z pewnością spodoba się w wesołym miasteczku. "Wujka Adama" przecież zna. - tłumaczył.

Sądząc po kosym spojrzeniu, jakim obrzuciła go Ola, chyba znów powiedział nie to, co chciała usłyszeć.
- Sandruś... - mruknął z ciepłą perswazją. - Przecież dziecku należy się kontakt z ojcem. Adam nie jest jakimś dupkiem z patologii, żeby trzymać go z daleka od syna. A może ci pomóc. Sfinansować coś ekstra dla małego, zaopiekować się nim w razie "W". Tak jak wtedy, gdy zachorowałaś. - przypomniał.

- Wtedy go zmusiłeś, żeby się zajął Michasiem. - teraz to ona mruknęła, ale trudno było szukać ciepła w tym zdaniu. Raczej strach.
- Owszem. I uwierz, gdybym nie musiał się z nim podzielić opieką, nie zrobiłbym tego. Przecież wiesz... - tłumaczył. - Ale podjął to wyzwanie i wywiązał się z niego bardzo dobrze. Jak na niedoświadczonego ojca.
- Ty zawsze byłeś po jego stronie! - podniosła głos.

Takie rozmowy odbywali już wielokrotnie w trakcie ostatnich kilku dni. Ola zarzucała Mateuszowi nielojalność i stanie po stronie Adama, a Mateusz? Zarzucał sobie to samo. Tylko w myślach.
- Skarbie, nie bój się. Z pewnością będzie dobrze. - próbował łagodzić. Ale chyba znów powiedział coś nie tak.

***
Adam znów był w Czarnym Borze. I chciał się z nią spotkać i porozmawiać.
- Wpadnę do ciebie do biblioteki, jak kiedyś. - zaproponował pojednawczo. - I pójdziemy na jakiś obiad. Zjemy, pogadamy, uzgodnimy co trzeba.

Zgodziła się, bo nie miała innego wyjścia. Sama rozumiała, a Mateusz jeszcze ją w tym utwierdzał, że wejście na drogę sądową nie będzie dobre dla nikogo z nich, a szczególnie dla Michasia.
Tyle, że zdecydowała, że spotkają się na miejscu. Najlepsza knajpa w mieście, "Mazowszanka", mieściła się niedaleko biblioteki.
- Bądź tam o czternastej! - poleciła Ola, starając się, żeby głos jej nie zadrżał.

Czekał przed restauracją. Czy jej się wydawało, że - zwykle swobodny - tym razem był napięty jak struna? Że odetchnął z ulgą na jej widok? Nie była tego pewna, bo od razu pokrył to zwykłym "luzem" i uśmiechem:
- Dobrze, że jesteś. - podał jej ramię, żeby mogła się na nim wesprzeć. - Stolik już na nas czeka.

Przysiadła na brzegu krzesła, jakby gotowa do natychmiastowego wstania. Adam chyba to widział, ale nie skomentował. Podał jej menu:
- Rzadko tu bywam, ale podobno krem z brokułów jest świetny. A na drugie, może indyk ze śliwką? - zaproponował.
Pokręciła głową i zamknęła plastikowe okładki:
- Poproszę sałatkę z serem feta i gruszką. - zwróciła się do kelnera.
- Bardzo dobry wybór. - podchwycił starszy pan.

Adam, lekko poirytowany, zamówił to, co wcześniej proponował. Gdy kelner odszedł, popatrzył na nią:
- Zaprosiłem cię tu, nie do "Słonecznej" w ośrodku, bo nie chciałem wywierać na tobie presji.
- Od kiedy? - mruknęła. Cicho, ale tak, żeby słyszał.

Zacisnął usta, jakby broniąc się przed wypowiedzeniem czegoś kąśliwego. Ale nie potrafił pozbyć się urazy ze spojrzenia.
Ola rozejrzała się: o tej porze spora sala była w dużej mierze pusta. Wiedziała, że większość klientów "Mazowszanki" przychodzi później - po południu, wieczorem.

"To dobrze, przynajmniej pogadamy bez świadków". - myślała.
Nie ufała mu. Bała się. Gdzieś głęboko rezonowały w niej niegdysiejsze groźby starego Kawińskiego, te o odebraniu dziecka. Zrobiła wszystko, żeby się zabezpieczyć. Ale zdawała sobie sprawę, że Adam, jako prawnik z koneksjami, może jej skutecznie utrudnić życie.

Jadła z przymusu, czując, że każdy kęs staje jej w gardle:
- Mów! - zaczęła, nie mogąc dłużej wytrzymać.

Widział bladość jej policzków. Ola nie potrafiła ukrywać emocji. Rumieńce albo taka bladość, jak w tej chwili, od razu zdradzały jej napięcie. Nie chciał tego:
- Ola, skarbie... - zaczął, dotykając jej dłoni. Wzdrygnęła się, więc ją puścił. Z lekką urazą, bo przecież tylko chciał ją pocieszyć i uspokoić:
- Czego się boisz? - zmienił ton. - Wyglądasz, jakbyś przyszła tu na ścięcie. Serio jestem taki groźny?

- Nie wiem. - przyznała. - A jak będziesz chciał mi odebrać Michasia? W końcu twój tata kiedyś to sugerował....
Znów zacisnął usta, coraz bardziej zirytowany:
- Nie rób ze mnie takiego złego wilka! - podniósł lekko głos:
- Czy kiedykolwiek coś takiego powiedziałem?! Nigdy! - odpowiedział sam sobie. - Ale nie możesz oczekiwać, że nie zareaguję, w sytuacji, gdy mam dziecko i nie mam do niego dostępu! Wystarczająco długo ukrywałaś go przede mną!

Paradoksalnie, jego emocje wpłynęły uspokajająco na jej strach. Podniosła głowę, popatrzyła mu w oczy a jej policzki się zarumieniły:
- Nie wiem, czego od ciebie oczekiwać. - przyznała. - Zawsze zachowywałeś się w porządku. Ale twój ojciec....
- To było dawno! - przerwał jej.
Z jednej strony rozumiał jej obawy; usłyszał kiedyś wystarczająco od niej i ojca. Z drugiej zaś wszystko się w nim buntowało, że Ola widzi w jego ojcu tylko postrach.

"Przecież tata jest dziadkiem Michałka. - dumał. - Nie mogę go separować od dziecka. I wzajemnie."
- Okej. - położyła dłonie na blacie i wpiła się spojrzeniem w jego oczy. - Czego więc oczekujesz? Czego będziesz się domagał? I czym chcesz mi zagrozić? Nie oddam ci dziecka, zapomnij!

- Z kim ty teraz dyskutujesz? - poczekał, aż dziewczyna "zapowietrzy się" z nadmiaru emocji i umilknie:
- Bo z pewnością nie ze mną. Nic takiego nie powiedziałem. Chcę mieć udział w życiu Michałka, czy to źle?

Poczuł się bezradny wobec jej wrogości, wynikającej, jak się domyślał, ze strachu. Jego też zaczęły ponosić emocje. Nie był typem nadstawiającym drugi policzek.
A jednocześnie, patrząc na nią, tak ładnie zaróżowioną, znów zaczęły się w nim budzić uczucia, nad którymi, jak sobie kiedyś obiecali, zapanują.

Ujął jej zimną rękę i powoli zaczął rozcierać:
- Ala, ja.... - szepnął tęsknie.
Patrzyła na niego. A on znów zaczął tonąć w tych zielonych oczach. Zagryzł wargi:
- Stop! - puścił jej rękę i znów oparł dłonie na powierzchni stołu. Przełknął ślinę w gardle:
- Przepraszam cię. - odezwał się zupełnie innym tonem:
- To się nie powinno było zdarzyć. Jesteśmy tu po to, żeby omówić moje... - zająknął się. - ... oczekiwania i twoje możliwości. Nie chcę robić większej rewolucji w życiu Michałka, niż to konieczne. On mówi "tata Matuś" do Mateusza i chciałbym, żeby zaczął mówić "tata Adam" do mnie. Czterolatkowi już można wytłumaczyć, że czasem ma się dwóch tatusiów. Jednego daleko i jednego blisko. Jeśli planujesz w dzień urodzin jakieś rodzinne przyjęcie, nie będę się wtrącał ani oczekiwał zaproszenia. Ale chcę, żebyśmy poszli całą trójką dzień czy dwa przed lub po jego urodzinach do wesołego miasteczka. Michałek się pobawi, zjemy coś razem, dostanie ode mnie prezent i tyle. Co ty na to?

Milczała przez moment, przetrawiając jego słowa. Skinęła głową:
- Myślę, że to logiczne. Ale jeszcze nie mówiłabym o tobie "tata Adam". On jest taki malutki, zapytajmy najpierw jakiegoś psychologa, czy taka informacja nie zrobi mu krzywdy.

- Okej. - zgodził się. - Zapytam kogoś, a ty porozmawiaj z psychologiem w przedszkolu. Będziemy mieli jakąś jasność.

Uspokoiła się. Widział to.Nawet się usmiechnęła, jakby kamień spadł jej z serca. Jemu też. Zapłacił, wyszli i automatycznie skierowali się w jedną stronę.

- Idę po Michasia do przedszkola. Chcesz iść ze mną? - zaproponowała dziewczyna:
- A później zakotwiczymy na jakąś godzinkę na pobliskim placu zabaw.
- Chętnie. - ucieszył się.

***
Na palcu zabaw spędzili ponad godzinę. Adam nie odstępował Michasia na krok. Ola mogła sobie poczytać w spokoju, popatrując jednym okiem, jak mężczyzna wywiązuje się z roli opiekuna. Podobało jej się to, co widziała: troskę o dobro dziecka z jednej strony, a radosną chęć do zabawy z drugiej.

Zadzwoniła do Mateusza; niestety widocznie był zajęty, bo nie odebrał telefonu. Zrobiła zdjęcie bawiącym się i przesłała do Matiego z podpisem: "wszystko ok".
Kupiła wodę do picia i lody, żeby ochłodzić wygłupiających się dużego i małego mężczyzny. Obaj przyjęli jej dary z wdzięcznością.

Kiedy zarządziła odwrót do domu, żaden nie był gotowy kończyć zabawy. Ale Adam poparł jej zdanie, a gdy chłopczyk ostatni raz gramolił się na samą górę zjeżdżalni, uśmiechnął się ciepło do Oli:
- Bardzo ci dziękuję za dzisiejszą frajdę. Naprawdę zabawa z Michałkiem przyniosła mi wiele przyjemności.

- I jemu chyba też. - dziewczyna pogonila spojrzeniem za synkiem.
- Już się cieszę, że dogadamy się w spokoju i bez problemów! - Adam raz jeszcze przywołał chłopca do siebie, wytarł mu rączki i uścisnął jego dłoń "po męsku":
- Dzięki, młody, za dzisiejszą zabawę. Jeśli mama pozwoli, chętnie ją kiedyś powtórzę.
- Ja też. - odparło dziecko, próbując zachować powagę.

***
Mateusz tym razem nocował w Białymstoku; nie opłacało mu się wracać do miasteczka, gdyż po kolejnych dwunastu godzinach znów zaczynał dyżur. Teraz był dla niego najtrudniejszy, najbardziej intensywny moment: jedną nogą jeszcze w czarnoborskiej przychodni, drugą zaś już stawiał pierwsze kroki w prywatnym "amerykańskim" szpitalu w Białymstoku.

Nie planował tak. Po prostu wyszło samo: tu trudno było zakończyć pracę, bo nadal brak było jednego specjalisty, tam już na niego liczyli. Tyle, że wycofał się ze szpitalnych dyżurów w miasteczku, przygotowawszy zastępstwo za siebie. Ale zastępca nie chciał jednocześnie pracować w poradni, więc na razie "panie doktorze, jeszcze ten miesiąc, bardzo proszę" niedobory kadrowe łatał Mateusz.

"Ale to tylko jeszcze przez dwa tygodnie, do połowy kwietnia" - myślał.

Błogosławił niegdysiejszy pomysł z wynajmem mieszkania w Białymstoku. Jakaż to była wygoda, gdy mógł przenocować lub choćby odpocząć parę godzin w cichości nowego lokum! I Ola, zjeżdżająca na co drugi weekend z Michasiem! Dzięki temu w te weekendy naprawdę czuli się rodziną: stęsknioną siebie, we własnych czterech ścianach (nieważne, że na razie wynajętych), mającą czas i przestrzeń na kultywowanie osobistych, ważnych zwyczajów.

Choć tak naprawdę, Michasia to on przywoził. - podpowiadał mu złośliwy, prawdomówny wewnętrzny chochlik. Dzięki temu czuł się jak prawowity ojciec rodziny, dbający o jej całość.

Tak, o całość, bo ta rodzina, na dzień dzisiejszy, była tak kompletna, jak to tylko było teraz możliwe. W przyszłości, za rok, dwa, pięć, pojawią się z pewnością nowe dzieci. Ale na tu i teraz była to zamknięta całość, bez jakichś braków czy wątpliwości.
Gdyby mógł, jedynie wyeliminowałby z tego równania Adama. Ale to niestety nie było w jego gestii.

Do pełni szczęścia w tej chwili brakowało mu jednej rzeczy: uroczystej przysięgi, po której wszyscy nosiliby to samo nazwisko. Jego nazwisko.
Już parokrotnie zamierzał porozmawiać o tym z Olą, ale po ubiegłorocznych przygodach bał się o to zapytać.

Ona bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatniego roku: z dziewczynki stała się kobietą, świadomą tego, co chce i w jaki sposób ma zamiar to osiągnąć. A trzy miesiące z kawałkiem, które minęły od czasu ich pojednania, to było bardzo mało. Ich związek nadal był delikatny i każde mocniejsze zawirowanie mogłoby go rozerwać.

Ola... wróć... - poprawił się w myślach. - Aleksandra Radwańska pomimo młodego wieku była na tyle silna, żeby żyć samodzielnie, bez wspierającego mężczyzny przy boku. Była z nim nie dlatego, że musiała. Wręcz przeciwnie. Zerwawszy kontakty z nim i z Adamem pokazała, że stać ją na samodzielność. Emocjonalną, materialną, fizyczną i rodzicielską.
I chcąc być z nią, musiał to uszanować i zaakceptować.

Przypomniał sobie, że od momentu wyjścia ze szpital nie włączył telefonu. Zrobił to więc i przeglądał przychodzące połączenia.Od Oli też było jedno. A później wysłała SMSa. Ze ściśniętym nagle sercem zobaczył zdjęcie, zrobione pewnie przez nią, na którym młody mężczyzna i mały chłopczyk wspólnie bawili się na placu zabaw.

"Dziś mieli tylko rozmawiać we dwoje o planach na przyszłość. Nie planowali spotkania Adama z małym" - pomyślał.

Wybrał numer Oli. Poczekał moment. To była chwila, gdy - z tego, co wiedział - Michaś już powinien spać a Ola mieć wolne od domowych obowiązków. Ale nie odbierała.

Odezwała się chwilę później. Jej radosny głos w słuchawce napełnił go ciepłem wewnętrznym, uspokajając podejrzenia, jakie zaczęły się w nim rodzić na widok zdjęcia:
- Cześć, Mati! - powitała go. - Co słychać? Dzwoniłam wcześniej, ale pewnie nie miałeś czasu odebrać...

- To prawda. Dopiero teraz włączyłem telefon, zapomniałem wcześniej. - tłumaczył się. - Widziałem zdjęcie.... - zawiesił głos i z niepokojem czekał na jej odpowiedź.
- A, tak. - uśmiech w jej głosie był słyszalny w każdej sylabie:
- Po rozmowie z Adamem poszliśmy razem odebrać Michasia z przedszkola a potem na plac zabaw. Ten... wiesz, który...

Pokiwał głową. Znał, parokrotnie tam bywał z chłopcem. Sam albo z Olą. Właśnie po odbiorze Michasia z przedszkola.
To ona wprowadziła taki zwyczaj, gdy odbierała synka. Jeśli miała czas, a z reguły starała się go mieć, spędzali przynajmniej godzinę na zabawie różnorodnymi urządzeniami: od piaskownicy, poprzez karuzele i huśtawki po najbardziej wymyślne małpie gaje, labirynty i zjeżdżalnie.

Bardzo mu się podobało, że Oli nie odstraszała gorsza pogoda: niewielki deszcz, śnieg, chłodno, czy pochmurno. Dziewczyna dbała o należyty ubiór dla Michasia i nawet przy mocno minusowych temperaturach bawiła się z nim na placu.

Była w tym odosobniona. Obserwował sam i dowiadywał się od matek swoich małych pacjentów, że często pora roku i zła pogoda odstręczały rodziców od przebywania na dworze. Nie podobało mu się to i po wielokroć tłumaczył matkom (najczęściej) i ojcom (rzadziej), że należy hartować dzieci i właśnie w różnych stanach pogodowych spacerować z nimi na dworze.

Ale często jego słowa były jak rzucane grochem o ścianę. Rodzice na wizytach słuchali, kiwali głowami, a później, gdy spacerował po miasteczku, w gorsza pogodę widywał naprawdę nieliczne dzieci. A na palcu zabaw prawie nigdy, gdy padało, było zimno czy wietrznie.

Dlatego podobał mu się rozsądek Oli, która spacerowała z Michasiem w śnieg, deszcz, wiatr. Nawet niewielki mróz, taki do minus pięć, a przy bezwietrznej pogodzie do minus dziesięć, nie odstraszał jej od wyjścia na powietrze.

Słuchał uważnie jej opowieści, mając nadzieję, że nie wychwyci w jej tonie głosu ani sposobie mówienia czegoś, co go zaniepokoi albo mu się nie spodoba.
Ale nic takiego nie nastąpiło. Opowiadała ze spokojną swadą i humorem w głosie o tym, jak miała czas na posiedzenie na ławce i poczytanie książki, bo Adam wyręczył ją w opiece nad Michasiem.

- I wiesz, umówiliśmy się na to wesołe miasteczko w okolicach urodzin Michasia. Pójdziemy w trójkę, żeby się nie wystraszył. Adam ma ogarnąć bilety. - ciągnęła.

- Może pójdę z wami? - zaproponował, starając się zapanować nad sytuacją.
- Nie, dzięki, to nie będzie konieczne. - odparła. - Dwoje nas wystarczy do opieki nad Michasiem.

Zielonooki potwór teraz po niego wyciągał macki. Mateusz przypomniał sobie zeszłoroczne wakacje i pomysł ponownego bliskiego stykania się Oli z byłym absztyfikantem nie podobał mu się.

Ale nie mógł nic powiedzieć, żeby nie wyjść w oczach ukochanej dziewczyny na podłego zazdrośnika. Którym, tak naprawdę, się czuł. Źle się czuł.

Po zakończonej rozmowie, gdy już na koniec wypowiedzieli wszelkie miłosne zaklęcia, przypomniał sobie o niesprawdzonej poczcie. Przyszedł mail od Nadii. Jak zwykle życzliwy, rzetelny i konkretny. Przeczytał go z uwagą, coraz bardziej marszcząc brwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro