Rozdział 16. Proszę...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podążałam wąskimi uliczkami Doliny Godryka. To była godzina trzynasta z kawałkiem. Na niebie nie było ani jednej chmury. Słońce mocno przygrzewało. Byłam strasznie zdenerwowana...
Po długiej drodze dotarłam do sporego domu o żółtych ścianach i czerwonej dachówce. W dużym ogrodzie były posadzone róże, fiołki i begonie a małe drzewka zostały posadzone w dwa rzędy po dwóch stronach płotu. Ponownie spojrzałam na kartę. Adres się zgadzał. Głęboki wdech i wydech. Wszystko będzie dobrze...

Zapukałam kilka razy. Drzwi się otworzyły i ujrzałam Jamesa. Nie wiele myśląc, rzuciłam mu się na szyję. Początkowo nie skojarzył kim jestem, ale potem wrzasnął;
- Viv! Co ty tu robisz?!
- A jak myślisz? - zaśmiałam się. - przyszłam do ciebie.
- Ale...jak..... to znaczy....szybko? - wybełkotał kompetnie mieszając wyrazy.
Roześmiałam się jeszcze bardziej.
- Nie! Ja po prostu mieszkam bardzo blisko.
Kiedy skończyłam szczęka opadła mu jeszcze bardziej, aczkolwiek zdołał się opanować i dziarskim tonem rzekł;
- No to świetnie!
Rogacz zaprowadził mnie do kuchni, najwyraźniej chcąc najpierw wyjaśnić. Zaproponował mi coś do picia. Odmówiłam.
- No, więc? Jak on się czuje?
- Mama mówi, że z tego wyjdzie, ale nie zmienia to faktu jak wyglada- ostatnie kilka słów wypowiedział właściwie szeptem.
- Ale DLACZEGO?! - wykrzyknęłam. - przecież musiał być jakiś powód!
- No musiał, ale nie mam pojęcia, kto mu to zrobił. - Rogacz powiedział nieco głośniej.
- A jego rodzice?...... - mruknęłam wspominając tę chwilę na peronie. - N-nie szukają go?
- Nie mam pojęcia, ale ich usposobienie jest dość specyficzne, a właściwie, to podejrzewam właśnie ich.
- No coś ty! Sądzisz, że jego własna rodzina by... - nie dokończyłam.
- Może tak a może nie - mruknął. - lecz to tylko przypuszczenia.
Chciałam coś powiedzieć, ale przez otwarte okno wleciał puchacz. James podbiegł przeczytać list.
Na końcu jęknął.
- Co się stało? - spytałam zaskoczona.
- Rodzice napisali, że będą później i, że mam skosić trawnik - burknął. - będę się bawić w mugola.
- Może pomóc? - zaoponowałam.
- Nie, nie trzeba - rzekł szybko, próbując zachować resztki godności. - Może pójdziesz do Łapy?
- T-tak - szepnęłam, czując w gardle wielką gulę.
- Jak byś coś potrzebowała, to po prostu wyjdź ok?
- Ok.
Rogacz wyszedł, a zaraz potem usłyszałam dźwięk kosiarki. Powoli wstałam z drewnianego krzesła i ruszyłam. Skręciłam w lewo i ujrzałam małą, lecz piękną biblioteczkę. Dwa małe fotele i te wszystkie książki. To byłby raj dla Remusa, ale też i dla mnie. Rodzice zawsze twierdzili, że jestem molem książkowym i ja się z tym zgadzam. Niestety wyszłam i natychmiast powróciła rzeczywistość. Znalazłam się w salonie. Całkiem spory. Mahoniowe meble, fotele, które wydawały się być bardzo wygodnie...
Znów odwróciłam wzrok i... jęknęłam głośno. Zaczęło mi brakować tchu. Syriusz!

Natychmiast uklękłam obok. Rogacz miał rację. Wyglądał jak sto nieszczęść. Wiele siniaków, ran albo głębokich, albo nie. A już najbardziej rzucało się w oczy rozcięcie na policzku, które częściowo zakrywały czarne włosy. Chciało mi się płakać, a jednoczenie ustalić kto to zrobił. Odruchowo złapałam Łapę za rękę. Była zimna, również z kilkoma rozcięciami. Spuściłam głowę. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nawet nie chciałam tego powstrzymać....

Nagle usłyszałam cichy i zachrypnięty głos;
- Vivienne.
Gwałtownie podniosłam głowę i zobaczyłam te duże szare oczy, które patrzyły na mnie ze zdziwieniem, ale i radością.
- Syriusz - wyszeptałam i jeszcze mocniej ścisnęłam jego dłoń.
- Co ty tu robisz?
- Mieszkam tu niedaleko - powiedziałam wymijającą. - Jak się czujesz?
- Do przeżycia.
- A-ale kto ci to zrobił i-i dlaczego?
Łapa ciężko westchnął.
- To przez moją rodzinę...
- Co?- zawołałam.
- Tak.
Rzekł uspokajającą, a potem jak gdyby nigdy nic dodał;
- To oni mnie torturowali
Zatkało mnie. Torturowali? Przecież to okrutne i....

Zaczęłam toczyć w głowie bój dotyczący Jamesa. Zawołać go? Czy nie zawołać? Nie wiem, ale ja muszę wiedzieć dlaczego?
- Ale z jakiego powodu? - zadałam pytanie po długim namyśle.
- Tak było od zawsze - zaczął historię. - odkąd tylko pamiętam rodzina wpajała mi te chore poglądy o tym, że mugoli trzeba traktować jak śmieci, a dzieci z rodziny mugolskiej w ogóle nie powinny mieć wstępu do Hogwartu. Zacząłem się buntować. W domu ciągle były awantury. Natomiast pogorszyło się, kiedy trafiłem do Gryffindoru, a nie Slytherinu. Wtedy stałem się po prostu wyrzutkiem, obiektem drwin. Musiałem to znosić aż do teraz. A trzy dni temu tuż po tym, jak matka na ciebie nawrzeszczała, próbowałem cię obronić, a potem...... Potem torturowali mnie. Nie obchodziło ich to, że mogę umrzeć!

Zrobiło mi się gorąco. To wszystko.... to się nie mieści w głowie! Ja... Ja a przecież to... no...
- Czyli to przeze mnie?! - wybuchłam.
- Viv- Łapa powiedział spokojnie. - Nie obwiniaj się, proszę! Przecież moja rodzina jest nienormalna. Oni mogli to zrobić z byle powodu. To nie była twoja wina.
Zamilkłam. Po prostu wypatrzyłam się w te szare oczy...

Jest następny rozdział! 750 słów💪 Mam nadzieję, że Wam się podoba, więc piszcie w komentarzach i dawajcie gwiazdki❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro