Rozdział 4. Co oni knują?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia z ulgą powitałam sobotę. Po tym wszystkim miałam dość. Dopiero minął pierwszy dzień nauki i... Co ja gadam?! Te atrakcje z eliksirem i awantura z Lily... No, mówi się trudno...

Pół godziny później siedziałam w Wielkiej Sali, gapiąc się w tosty. Lily jakoś przekonałam do tego, że mojej winy nie było i gdyby i na mnie użyła czarów, to nic by się nie wydarzyło.
Po chwili doszli Huncwoci z dość skrzywionymi minami. Wszyscy jakoś dziwne patrzyli na Remusa, ale dlaczego? Wyglądał jak sto nieszczęść. Blada twarz, kilka małych rozcięć na twarzy, oczy niemo patrzące w przestrzeń. O co tu chodzi? Ja z natury jestem osobą mało dociekliwą, nie mieszam się w nieswoje sprawy, ale jeśli trzeba, to nie daruję, puki się nie dowiem. To dziwne....
— Panno Blue. — Usłyszałam twardy głos McGonagall, która kiwała na mnie głową. — I pan, panie Black również. Proszę natychmiast iść do mojego gabinetu.
Pewnie teraz się nam dostanie za ten opuszczony dzień.
Podniosłam się i uchwyciłam wzrok Lily, której oczy wyrażały współczucie. Uśmiechnęłam się słabo i poszłam. Syriusz dogonił mnie w połowie drogi i w milczeniu doszliśmy do jej gabinetu. Nie minęła sekunda, a profesorka wyjrzała zza rogu...
— Tak więc czy możecie mi wyjaśnić waszą nieobecność? — zapytała groźnie, kiedy siedzieliśmy na krzesłach w gabinecie.
— My...no — jąkałam się.
Bo co niby miałam powiedzieć? Byłam nieprzytomna, wpadłam na Syriusza i tak to jakoś wyszło, że ukradliśmy coś z prywatnych zapasów Slughorna. McGonagall dostała, by szału! A przecież tego nie chcemy.
— Aha i jeszcze wczoraj dowiedziałam się o braku pewnego eliksiru — przerwała moją komedię — i chcę także dodać, iż jest, to trudny do zdobycia napój.
Na policzkach wystąpiły mi rumieńce. Ja... ja nie wiedziałam.
— Ale... ale my, to znaczy...no. — Znów zaczęłam bezsensowne gadać.
— A pan? Może pan Black coś doda — warknęła McGonagall, patrząc na Syriusza, który rozsiadł się w niedbałej pozycji.
— No dobrze — mruknął niechętnie. — nie byłem z Viv na lekcjach i co? Niech pani da nam szlaban i wreszcie wypuści!
Chyba nie powinien tego mówić, bo nauczycielka transmutacji miała w oczach chęć mordu.
— Black! Chce natychmiast wiedzieć, czy to wy okradliście Slughorna, czy nie!
— Nie ma pani dowodów — powiedział spokojnie Łapa.
— Ale...wy to....nie! — Tym razem kompletnie ją zatkało. Syriusz potrafi zaleźć za skórę, a tak się składa, że z McGonagll prowadzi pięcioletnią wojnę — dostajecie szlaban i to nie byle jaki.
— Aha, zawsze się tak mówi — rzekł Łapa z kpiną.
Dla niego to nic starszego a ja tylko zgarbiłam się i czekałam.
— Tak, tyle że tym razem skoro nie ma winowajcy, to wy przygotujcie eliksir zmęczenia. I to sami, bez niczyjej pomocy. Dostaniecie instrukcje i ingrediencje. A to, czego nie ma w szkole, bo są takie rzeczy... nazbieracie w Zakazanym lesie.
— I co możemy już iść? — warknął Syriusz.
— Tak — odparła stanowczo profesorka.

Mnie traktowała jak powietrze, ale może to nawet lepiej?

Wstałam i czmychnęłam z Łapą...

Kilka godzin później

Wieczorem siedziałam oparta o pień drzewa. Jakoś upodobałam sobie to miejsce. Szczególnie wieczorem. Można spokojnie pomyśleć. Można się uspokoić... W takich momentach nawracają ponure myśli dotyczące rodziców. Mogę zamknąć się w swoim małym świecie cierpienia...

Nagle z mroku wychynęły cztery postacie. Po głosach i sylwetkach rozpoznałam Huncwotów. Tylko co do licha tu robili? Zanim zdążyłam poskładać myśli, zniknęli w ciemnym lesie. Nie wiele myśląc, wstałam i ruszyłam za nimi...
Przedzierałam się przez niezliczone ilości krzaków, drzew. Wiele razy upadałam, bo potknęłam się o korzeń wystający z ziemi. Nie śmiałam zapalić różdżki. Bałam się, że mnie zauważą. W końcu potknęłam się i wylądowałam w krzaku dzikich jagód. Zanim zdążyłam się podnieść, chłopcy zniknęli mi z oczu.
Jeszcze przez długi czas bezskutecznie starałam ich znaleźć. Do czasu, kiedy zaczęło padać. Wtedy dałam spokój.

Brudna, przemoknięta i z licznymi zadrapaniami na twarzy i rękach wróciłam do zamku. Na szczęście było późno i nie zastałam żadnej z dziewczyn w dormitorium. Jakoś doprowadziłam się do porządku i poczułam wielkie zmęczenie. Chętnie weszłam do łóżka, ale mimo to nie zasnęłam. Pozostało pytanie; dlaczego i po co Huncwoci się tam znaleźli?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro