Rozdział 58. Za odwagę!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nazajutrz wstałam wcześniej, dlatego postanowiłam poczekać na Lily i Huncwotów w pokoju wspólnym. W tym czasie przeglądałam sobie książkę, jednak kiedy po raz dziesiąty przeczytałam tę samą linijkę, stwierdziłam, że nie ma co. Głowa pulsowała mi lepkim bólem, a ja wciąż i wciąż zadawałam sobie te same pytanie, na które nie było odpowiedzi.

— Cześć, ty już tutaj? — Usłyszałam pogodny głos mojej przyjaciółki.

— Tak, chciałam na was zaczekać — powiedziałam, ziewając potężnie.

— No, ktoś się tu nie wyspał — zawołał ktoś z tyłu.

Kto? James oczywiście.

Wstałam, tęsknie spoglądając na wygodny, choć zniszczony fotel. Huncwoci stanęli przy drzwiach gotowi do drogi na śniadanie.

Przez cały czas jak cień szłam za resztą. Nie mogłam przestać myśleć o Dorcas. Przecież ona nie zasłużyła na taką śmierć. Nawet nie ukończyła Hogwartu. Tak trudno jest pogodzić się z myślą, że już nigdy nie wróci. Czy tak właśnie wygląda świat poza szkołą? Jeśli tak to nie wiem, czy damy radę stawić czoła przed Voldemortem i jego armią, a także złem, które wytwarza.

Niestety humor uczniów w Wielkiej Sali popsuła mowa jaką wygłosił dyrektor jeszcze przed śniadaniem.

Wypowiedział naprawdę wzruszające słowa o śmierci prawdziwej Gryfonki, jej ojca i drzemiącej w nich odwadze.

Przez naprawdę krótką chwilę dostrzegłam łzy w oczach profesor McGonagall, jednak szybko chwyciła serwetkę i ukryła wzruszenie. Krukoni i Puchoni szeptali coś między sobą. Nawet Ślizgoni wyjątkowo milczeli, choć zwykle z ich stołu dobiegały śmiechy i kąśliwe uwagi.

Mimo że to wszystko było bardzo dziwne i przygnębiające, to najbardziej ściskająca za serce sytuacja miała miejsce kilka minut później.

Gryfoni, którzy znali Dorcas bliżej siedzieli w zbitej grupie na końcu stołu. Wiele osób głośno płakało. Aż w końcu wstali, ustawiając się jeden za drugim.
Unieśli różdżki, a z ich końców zaczęły wystrzeliwać setki, a może tysiące kwiatów, głównie fioletowych , co — jak wiadomo — oznacza żal, smutek, tęsknotę.

Powstała reszta szkoły. Nikt nic nie mówił, aż w końcu stało się coś jeszcze dziwniejszego. Peter stanął na stole, najwyraźniej dlatego, że był za niski, by zwrócić na siebie uwagę, i krzyknął: za odwagę!

Wszyscy krzyczeli, coraz więcej osób przestało kryć łzy. To był moment, kiedy cała szkoła mogła zgodnie powiedzieć: koniec Voldemorta. To był monet, w którym, jak nigdy dotąd, byliśmy zjednoczeni i zgodni.

Lily i James spoglądali na siebie co chwila, Remus nie odrywał wzroku od Mervy, ale to Syriusz, stojący za mną krzyczał najgłośniej. Tak jakby chciał się wreszcie pozbyć rodziców, przez których to się zaczęło i z pewnością teraz się nie skończy oraz wyrzucić z siebie całą złość gotującą się w nim przez lata.

~*~

Po tym niezwykłym śniadaniu udaliśmy się do pokoju wspólnego jako, że była sobota. W prawdzie siedzieliśmy razem (prócz Lily, która gdzieś poszła) ale jakoś nikt nie kwapił się do rozmowy. Padały tylko pytania w stylu: Która godzina?

Całe szczęście, że zniknięcie Lilki szybko się wyjaśniło, bo już nikt nie mógł znieść tej ciszy.

Lily wpadła do pokoju wspólnego i rzuciła w Rogacza Prorokiem Codziennym. Była zdyszana jakby dopiero co przebiegła przez całą szkołę.

— Moja sowa się spóźniła przez zamieć — wyjaśniła — ale spójrzcie na trzecią stronę... och, to straszne.

James otworzył gazetę na wskazanej stronie. Przeczytał nagłówek i zrobił wielkie oczy.

Syriusz wyrwał mu gazetę, a Peter, Remus i ja spoglądaliśmy mu przez ramię.

Z 12 na 13 lutego dokonano morderstwa!

Ministerstwo potwierdziło, że w nocy 12 lutego trzech śmierciożerców zaatakowało państwa Meadows i ich osiemnastoletnią córkę. Całą tragedię przeżyła pani Meadows.

— Przyszli tu, kiedy spaliśmy. — mówiła. — Jednego na każdego z nas. Na mnie rzucił się jakiś śmierciożerca w czarnej masce. Początkowo walczyliśmy w kuchni, ale pokonał mnie. Użył zaklęcia Cruccio i wtedy wypadłam przez okno. Zgubiłam różdżkę i wiedziałam, że śmierć wygrała. Uderzyłam się głową o coś twardego i odtąd widziałam tylko przebłyski. Tamten człowiek odszedł, chyba pomyślał, że nie żyję. Jednak przez te przebłyski widziałam jak... jak ona zabija moją kochaną Dorcas, a... a potem mojego... męża. Bez jakiegokolwiek oporu ich zabili, tak po prostu. Widziałam twarze... tych... tych potworów. Nie pracuję w Ministerstwie i dlatego nie wiem, czym oni się zajmują, ale to Walburgia i Orion Black. — Tyle zdążyła nam powiedzieć Teresa Meadows, zanim uzdrowiciele ze szpitala świętego Munga zakazali jakichkolwiek odwiedzeń.

Najpierw Ministerstwo Magii uznało jej oskarżenia jako zupełnie bezpodstawne i nierealne, ale prawo nakazuje to sprawdzić.

Wysłano aurorów do ich domu, lecz nikogo tam nie zastano. Rozpoczęto pościg za tymi ludźmi, jednak to może długo potrwać. Jedyna nadzieja w tym, że zechcą się skontaktować z synami. Są w wielu szkolnym i uczęszczają do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

Skończyłam czytać. Łzy napłynęły mi do oczu.

— Jezus Maria — szepnął Peter.

— Nie mogę w to uwierzyć — mruknął Remus — Syriuszu?

Nic, cisza. Podniosłam głowę. Syriusz patrzył tępym wzrokiem na gazetę. Znów nikt nic nie mówił. Każdy był w ciężkim szoku.

W tej samej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Syriusz upuścił gazetę tak, że otworzyła się na stronie, która natychmiast zwróciła moją uwagę, Lily wstała, a stał przed nią ktoś, kto powiedział:
— Lily...

I jak tam wakacje? Postanowiłam napisać nieco dłużej. Aż 810 słów :)
Wiecie, że już za mniej jak dwa tygodnie powrót do szkoły? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro