Rozdział 66. Ruda panna młoda i niespodziewany gość cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny dzień wcale nie przyniósł nam ulgi. Wręcz przeciwnie - czułam, że zmartwienia napierają na mnie z jeszcze większą siłą. Żal mi było Syriusza. W końcu Potterowie przyjęli i traktowali go jak własnego syna. To od nich mógł w końcu poczuć rodzinną atmosferę i poczucie, że jest dla nich ważny. Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej utwierdzałam się przekonaniu, że te wszystkie szczęśliwe i ważne chwile odchodzą w zapomnienie, a w sercu pozostaje jedynie ból.

~*~

Jakiś czas później Lily postanowiła, że dołoży wszelkich starań, aby wszystko się udało bez względu na to, ile wysiłku będzie ją to kosztowało... a kosztowało dużo.

Był to jeden z tych ponurych dni, kiedy padał rzęsisty deszcz i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, abyśmy zostali w domu. Była sobota, nikt nie pisał i nie próbował nas wyciągnąć z domu, więc mogliśmy się cieszyć nic nierobieniem jak za dawnych dobrych czasów.

Nasz długo wyczekiwany spokój został niestety przerwany pukaniem. Z niechęcią spojrzałam w stronę drzwi, przeklinając w duchu tego, kto przerwał nasz „leniwy dzień". Usłyszałam głos Syriusza, który ze zdziwieniem mówił:

— James? Stary nie spodziewałem się, że przyjdziecie i...

— Ja tu tylko na chwilę — tym razem był to głos Lily — czy jest Viv?

— Jestem — mruknęłam, podchodząc bliżej i z niechęcią patrząc na przemoczony płaszcz przyjaciółki.

— Rusz się, bo musimy coś ważnego załatwić — powiedziała, uśmiechając się na widok mojej miny.

— Ale ja tu po co? — wtrącił się okularnik — Nic mi nie chcesz powiedzieć — dodał z wyrzutem.

— Jak to po co? Narzekałeś, że nie masz czasu na spotkanie z przyjaciółmi. Chciałeś to masz. Vivienne idzie ze mną i późno wrócimy, dobrej zabawny! — rzekła, wyciągając mnie ciepłego i przede wszystkim suchego mieszkania na dwór, gdzie porywisty wiatr od razu dał o sobie znać.

— Pójdziemy na piwo kremowe? — zaproponował Syriusz, nie kryjąc rozbawienia.

— Potrzebuję ognistej whisky, dużo ognistej whisky — mruknął James — I przestać w końcu się śmiać, bo ci przyłożę!

— Już się boję — zaśmiał się.

~*~

Lily pociągnęła mnie za rękę już drugi raz tego dnia i osunęłyśmy się w chwilową nicość, aby po chwili znaleźć się na ulicy... o dziwo była to zwyczajna ulica niezwykle zatłoczona mugolami podważającymi w sobie tylko znanym celu.

— Lily, co my tu robimy? — zapytałam, patrząc na okna wystawowe niektórych sklepów.

Wszystko było bardzo kolorowe i zdawało się emanować pozytywną energią.

— Chciałam, żebyś pomogła mi w wyborze sukni ślubnej. Obiecałam mamie, że wybiorę ją tutaj, bez żadnej magii.

— A kiedy będzie uroczystość? — wydusiłam, czując jak poczucie winy pali mnie od środka.

Zupełnie zapomniałam, że już od dawna wspominała o wspólnych zakupach.

— Za tydzień.

Ruszyłyśmy, przyglądając się wystawom, niestety nic nie przykuło naszej uwagi...

— Chciałam, aby odbyło się to w domu, gdzie będziemy bezpieczni. Będą nas chronić najmocniejsze zaklęcia — powiedziała po chwili milczenia, nie patrząc w moją stronę — Wiesz, ja na prawdę się tego obawiam. Boję się tego, że ludzie będą uważać, iż pobieramy się tylko ze względu na strach. Nasza relacja rozwinęła się bardzo szybko, ale coraz częściej nachodzą mnie złe myśli... myśli, że mogę go stracić. Ty i Syriusz jesteście razem tak długo, rozumiecie swoje wątpliwości i zmartwienia, a ja wciąż uważam, że nie jesteśmy tak blisko.

Westchnęłam cicho. Wcale nie chciałam, żeby Lily wyciągała temat naszej relacji akurat teraz. To było dość... skomplikowane. Właściwie brakowało tego punktu zwrotnego, który raz na zawsze rozwiałby nasze wątpliwości. Tak naprawdę wciąż mieliśmy szereg często niezrozumiałych pytań co do "nas", choć nigdy nie byłam pewna, w jak dużym stopniu to wpływało na nasze relacje. Bałam się tego, co z nami będzie.

Lily dalej odwracała głowę. Uparcie wlepiała wzrok w okna wystaw, nie zwracając uwagi na to, co się tam znajduje.

— Lily... — zaczęłam niepewnie — Jeśli James zdecydował poprosić cię o rękę, to znaczy, że był gotowy i świadomy swojej decyzji. Kocha cię i dobrze o tym wiesz i proszę... nie martw się na zapas. Nigdy nie wiemy, co nas czeka. Sprawmy więc, aby był to dla was najwspanialszy dzień — uśmiechnęłam się, wiedząc, że właśnie tego potrzebuje najbardziej - pocieszenia.

~*~

Nigdy bym nie przypuszczała, że wybór sukni ślubnej może być aż tak trudny. Kiedy w końcu znalazłyśmy odpowiedni sklep, okazało się, że będziemy musiały spędzić tam sporo czas. I tak też się z resztą stało. Lily przymierzała mnóstwo sukien i jakoś żadna nam nie pasowała. Jedne były za krótkie, inne za długie, zbyt bufiaste lub za proste i nieprzyciągające uwagi. Nie mogłam wręcz uwierzyć, gdy w końcu znalazła się ta idealna chciało by się rzec suknia. Odpowiednio długa, zdobiona motywem koronkowych kwiatów, idealnie pasująca do Lily.

Jutro rano kolejny rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro