Część 10: 火事

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Część 10: Pożar

Kakashi nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej biegł tak szybko. Powietrze uciekało mu z piersi, klatka piersiowa paliła żywym ogniem i miał wrażenie, że jego nogi przestały już należeć do niego i zaraz odpadną. Pomimo tego wszystkiego jednak nie przestawał brnąć do przodu, ze wzrokiem utkwionym w kłębach ciemnego dymu z gorączkową myślą, iż bez względu na wszystko musi uratować bruneta o melodyjnym głosie, który przywodził mu na myśl rodzinny dom.

Żałował, że nie mógł wcześniej opuścić ratusza, ale ksiądz śledził wszystkich swoich rycerzy jadowitym wzrokiem, jakby domyślił się, że więźniowie sami nie uciekli i zatem próbował odnaleźć winowajcę, aby najlepiej przybić go do krzyża bądź rozerwać brutalnie końmi. Dopiero niedawno udało mu się wywinąć; odtąd już nie obchodziło go, czy ktoś zauważył jego nieobecność. Dbał jedynie o bezpieczeństwo Iruki!

Kiedy dotarł na miejsce, z chaty już buchał gorący ogień, a nawet przez maskę Kakashi poczuł smak dymu na języku. W ostrej jasności pomarańczu i żółci stały drobne postacie, wznoszące wysoko ponad siebie pochodnie, które wydawały się zaskakująco małe i nieszkodliwe w porównaniu z wielkim ogniem. To suche lato, pomyślał gorzko Hatake, wszystko jest wyschnięte i łapie nawet najmniejsze iskry. Ognisko, ot co, z czym mam do czynienia przed moimi oczami. Ale akurat "ognisko" nie brało się znikąd; to ludzie, okrutni ludzie, nie ręka boska, spowodowali to piekło.

Złość jak samoistna wola spowodowała, iż palce Kakashiego drgnęły, po czym krzyżowiec chwycił za skórzaną rękojeść swojego miecza i z rykiem, zwierzęcym, wściekłym rykiem, o jaki nigdy by się nie podejrzewał, skoczył na ludzi z pochodniami.

Pierwszy i drugi nie zdążyli nawet pojąć swojej sytuacji. Rycerz ciął najbliższego mężczyznę z łatwością w odsłoniętą pierś, na której pojawiła się momentalnie czerwona kreska i nim ten zdążył krzyknąć, ostrze wbiło mu się w brzuch, centymetry pod nią. Kopniakiem Hatake wyswobodził swoją broń i najechał na drugiego zbója. Zamaszystym ruchem, ślizgając się na żwirze, aż w powietrze podniósł się pył, odciął mężczyźnie głowę, która upadła na ziemię. Z trzecim napastnikiem Kakashi musiał już skrzyżować klingę miecza. Kilka razy głownie zderzyły się z brzdękiem, lecz wnet Hatake sztychem dostał łydki i sieknął ją agresywnie; jego przeciwnik zawył, a jego ciało straciło swoją poprzednią gotowość do walki. Krzyżowiec już przy kolejnym ruchu z łatwością zmusił nieprzyjaciela do cofnięcia się, a w kolejnym wbił ostrze w jego ciało, rozpruwając wrogowi znaczną część brzucha. Mężczyzna w agonii upadł na ziemię.

Kakashi zwierzęcym wzrokiem rozejrzał się po pobojowisku. Dostrzegł ostatniego podpalacza, który jednak widząc upadek swojej drużyny i szał, jaki opętał przybyłego nieznajomego, postanowił wycofać się. Rzucił swoją pochodnię na ziemię, wreszcie wyrwany z jakiegoś przedziwnego transu, w którym obserwował nieprzyjaciela, wijącego się z gracją podczas machania mieczem, po czym zaczął uciekać. Hatake w pierwszej chwili zechciał go dogonić i dobić wstrętną świnię, jednak gdy spojrzał na swoją broń, ujrzał w zbrudzonej krwią srebrnej klindze odbijające się pomarańczowe płomienne języki i to przypomniało mu, dlaczego właściwie tu przybył.

Zostawił miecz i niewiele myśląc, wpadł do chatki. Piekło, pomyślał od razu, tak wygląda piekło. Żar był nieokiełznany, aż rycerzowi wydawało się, że jego samego trawi chciwy ogień. Nie czekał na moment, kiedy dojdzie to do skutku. W duszącym, skwarnym dymie, ledwie widząc na oczy, które również poddały się wpływie otoczenia, zaczął rozpaczliwie szukać Iruki. Na szczęście domek był niewielki; w pewnym momencie dostrzegł leżącego na ziemi mężczyznę, z pewnością nieprzytomnego, ale cudem odseparowanego milimetry od skręcających się, jakby w nieprzebranej agonii, płomieni. Kakashi porwał go w ramiona i świadomością starał uczepić się twarzy pięknej, nawet jeśli brudnej od sadzy i poparzonej w niektórych miejscach; rycerzowi zaczynało kręcić się w głowie. Wzrokiem przemykał od poziomej blizny, tego szczególnego elementu, do drogi i cudem udało mu się wywlec Umino na zewnątrz.

Było zimne. Powietrze było zimne, tak samo, jak żwir na ziemi! Kakashi upuścił niedelikatnie ciało ukochanego na grunt, po czym sam opadł obok niego na kolana, a palce zakopał w chłodnych drobnych kamyczkach i ciemnym pyle. Łapał chciwie powietrze, mając wrażenie, że to najcudowniejsze powietrze, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się mieć w piersi.

Wnet poczuł mokro na rozgrzanych policzkach i przywitał je krótkim śmiechem kogoś, kto nie jest w stanie uwierzyć w niespodziankę specjalnie dla niego. Oczy łzawiły mu od wcześniejszego żaru i teraz słone krople kradły ostrość szarawej ziemi. Najchętniej zapłakałby w tym momencie długo, ciesząc się jak głupi z łez, cieknących mu po twarzy.

Ale wtem poczuł na swojej brodzie coś innego od wody; było to zimne jak lód i twarde, podnoszące silnie jego twarzy do góry, aby mógł spojrzeć na mężczyznę, który podkładał mu bezwzględnie miecz pod gardło. Kakashi zmrużył oczy, starając się wyostrzyć sobie widok, jednak, prawdę mówiąc, nie musiał. Czarne włosy falowały (na wietrze? Przez łzy?), układ twarzy był znajomy, nie wspominając już, że intruz miał część jej owiniętą bandażem. Nie, nie intruz. Przyjaciel. Kochanek.

– Obito…? – wychrypiał.

– Cześć – krzyżowiec oblizał krótko swoją dolną wargę i Hatake mógłby przysiąc, że chciał podnieść swoją brodę w górę, ale niestety był zmuszony patrzeć się na niego w dół. Kakashi zapragnął się go wypytać o wiele rzeczy, mięśnie mu się spięły, chciał wstać, nawet nie wiedząc, czy się wytłumaczyć, czy kłamać, jednak Uchiha go wyprzedził:

– Nie wysilaj się – skrzywił się widocznie: – Twój miecz leży daleko, nie sięgniesz go i właściwie nie masz po co, zdrajco. Zdajesz sobie sprawę, że popełniając takie grzeszne uczynki i sprzymierzając się z heretykami, stajesz się moim wrogiem, prawda? Śledziłem cię, odkąd zobaczyłem jak opuszczać swoich towarzyszy, jeszcze w samym ratuszu. Znalazłem ciała ludzi burmistrza. Zabiłeś ich, prawda? Mam rację?

Uciął na moment, jakby doszukiwał się jakiejś odpowiedzi na zrozpaczonej twarzy szarowłosego, mimo iż doskonale znał je wszystkie. Prawie wszystkie.

– Ale dlaczego? – głos mu się załamał, ale brunet kontynuował: – Dlaczego ktoś taki jak ty, miałby robić coś tak strasznego?

Tym razem Kakashi zrozumiał, że Obito czekał na responsę z jego strony. Hatake krajało się serce, kiedy wreszcie mógł dojrzeć szczegółowo i ostro rycerza. W pomarańczowym blasku płomieni jego szkliste oczy zdawały się wypolerowanymi kamieniami szlachetnymi, wspaniałymi i błyszczącymi pięknym, złotym odcieniem. Nie chciał widzieć u niego tego spojrzenia, bowiem zdawał sobie wtedy sprawę, jak bardzo i uparcie brunet go kocha, pomimo tego wszystkiego, a on do cholery nie może odwzajemnić jego uczuć! Aż gardło mu się ścisnęło i nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa; spojrzał jedynie w stronę Iruki lamentacyjnie, a zarazem z miłością tak silną, jak te płomienie za nim, trawiące drewniane deski.

Wzrok Obito zelżał i mężczyzna uśmiechnął się delikatnym, smutnym uśmiechem, po czym cofnął miecz od brody Hatake.

– Rozumiem.

Kakashi utkwił w nim wzrok i udało mu się powiedzieć chrapliwie:

– Powinieneś mnie zabić.

– Wiem – Uchiha przechylił lekko głowę na bok i w tym momencie Hatake zdał sobie jasno sprawę, jak bardzo jego towarzysz jest samoistnie piękny. – Ale oboje wiemy, że nie jestem w stanie.

Krzyżowiec na klęczkach tym razem poczuł prawdziwe łzy, lejące mu się po buzi srebrzystymi potokami i kapiące na chłodny żwir. Nie był w stanie obrać w słowa uczuć, które wręcz rozlewały się w nim od wewnątrz, więc wykrztusił jedynie:

– Dziękuję.

Obito skinął mu głową, jakby był to jakiś nieważny drobiazg. Ze szczękiem wsunął teraz swoją broń do pochwy, po czym przeczesał rozczapierzone, ciemne włosy i rzekł:

– Zaopiekujmy się teraz twoim koleżką odpowiednio. Wyciągnąłeś go z płomieni i żeby taki trud poszedł na marne, gdyby gościu wykitował teraz! Nie damy nikomu tu umrzeć.

Kakashi mimowolnie uśmiechnął się. Pozwolił Uchisze nachylić się nad brunetem i przypatrywał się, z jaką uwagą i delikatnością Obito zajmował się jego ukochanym, niemalże jak matka swoim najcenniejszym dzieckiem. Sam Hatake natomiast starał się pozbierać jakoś swoje ciało po przejściach w ziemskim piekle i bardzo pomagał mu taki rozkoszny widok, ale wnet został on przerwany. Mężczyźni podnieśli łby znad nieprzytomnego i spostrzegli, jak z pobliskiej ulicy wypada dwóch blondwłosych chłopców, z czego jeden z nich nie przestawał krzyczeć wniebogłosy:

– Iruka! Tatko Iruka!

Heretycy!

– To nasi! Dzieciaki z lochów! – Kakashi gwałtownie chwycił za rękę drugiego krzyżowca, gdy ten sięgał już dłonią do głowicy swojej broni: – Nie zabijaj ich.

Nie pozwól go skrzywdzić, mówił Minato.

Naruto rzucił się gwałtownie na klęczki obok swojego opiekuna. Emocje wykrzywiały mu twarz jak we wzburzonej tafli wody. Pomimo iż Uzumaki widział dobrze, że chakra Iruki nie zgasła (nie była wszakże już taka promienista, a zazwyczaj wielka jasność, buchająca wszystkim, co miłe, ciepłe i związane z dobrem, skurczyła się i znajdowała za brunatną otoczką), widząc mężczyznę w takim stanie, w jakim nigdy przenigdy go nie widział… to wyzwalało w nim nadzwyczaj gwałtowne i ludzkie odruchy.

– Tatku?! Tatku, odpowiedz, dattebayo! Tat–

– Jest nieprzytomny – przerwał mu Obito, rękę kładąc w uspokajającym geście na jego ramieniu: – Ale zapewniam, że wszystko z nim będzie w porządku.

Blondyn pokiwał głową, uśmiechając się od razu szeroko i szczęśliwie.

– Mój kumpel właśnie go wyciągnął z ognia, więc jemu rzucaj się na szyje, a nie blokuj dostępu do powietrza poszkodowanemu.

Od razu uwaga Naruto skupiła się na Kakashim i rzeczywiście rzucił mu się na szyję, aż zaskoczony rycerz upadł na żwir, pod rozbuzowanym nastolatkiem, który znów zaczął krzyczeć:

– Dziękuję! Dziękuję ttebayo! – roześmiał się krótko i Hatake mógłby przysiąc, że jego błękitne oczy śmiały się razem z nim: – Jesteś moim jakimś aniołem stróżem lub całej naszej małej rodzinki? Najpierw uratowałeś mnie i Deidarę, a teraz mojego tatę. Definitywnie jesteś naszym aniołem stróżem albo tak bardzo chcesz spróbować niesamowitego ramenu Iruki!

– To po prostu szczęśliwy przypadek – burknął na jego słowa, lekko zmieszany.

– Do trzech razy sztuka, słyszeliście to powiedzenie? – wtrącił się Obito: – Za trzecim razem twoja rodzinka może już nie mieć szczęścia, więc radziłbym zabrać waszego poszkodowanego stąd prędko, zanim przybędą tu posiłki.

Kiedy Uchiha napotkał zdezorientowane spojrzenia, wytłumaczył naprędce wszystkim, patrząc się jednak centralnie na Kakashiego:

– Śledząc cię, minąłem jednego z ludzi burmistrza. Nie zabiłem go, a widocznie powinienem, lecz skąd miałem wiedzieć, jak potoczą się sprawy? – uśmiechnął się pokrzepiająco, po czym spoważniał: – Zapewne już wszystkim powiedział, co tu się stało i tamci przymierzają się, aby przeprowadzić kontratak, o ile już tu nie suną. Trzeba natychmiast stąd uciekać!

– Poniosę go – zaproponował Hatake, ale właściwie nie poczekał na niczyją zgodę i po prostu zabrał Irukę na ręce. Naruto spostrzegł jak na jego szaro–zielonej chakrze pojawiają się gwałtownie różowe plamy i niezwykle się tym oburzył. Gwałtownie wstał i wytknął palcem szarowłosego:

– Oi! Nie podobasz mi się jednak, aniele stróżu! A spróbuj mi ukraść mojego tatę albo złamać mu serce ttebayo. Wtedy mnie tak popamiętasz, że… że mnie popamiętasz! A ja nigdy nie cofam swoich słów!

Kakashi najpierw spojrzał tępo na rozemocjowanego chłopca, po czym soczysty rumieniec oblał jego twarzy i nawet maska nie była już w stanie go zasłonić:

– Ja… ja jeszcze nie….

– Hej! – Obito klasnął w dłonie: – Spory zostawcie na później, a teraz wynoście się stąd. Natychmiast!

Naruto nadymał policzki, a potem wypuścił z nich powietrze i już miał wyruszyć, ale zatrzymał się wpół kroku.

– A wy? – spojrzał wpierw na wysokiego mężczyznę przed sobą z bandażem na twarzy. Na moment zatopił się w pięknie jego chakry. Ten soczysty granat, jak niebo w gwieździstą noc, przeplatany długimi białymi pasami, które niektóre wydawały się zielonkawe oraz posiadające duże, fioletowe plamy. Zdawały się one podobne do tych Deidary i Kakashiego, ale jednocześnie zgoła inne, mocniejsze i jak… jak… szukał porównania idealnego tak uparcie w swojej głowie, że aż pomyślał o jednym [jak neony na ulicy], ale wydawało mu się jakieś nieznajome i… nie na te czasy.

Potrząsnął głową i spojrzał na Deidarę, który unikał jego wzroku.

– Ktoś musi zatrzymać naszych koleżków, aby was nie dogonili, nie sądzicie? – Obito poklepał swoją pochwę na miecz, która szczęknęła cicho, jakby chciał już wszystkich poinformować, czym będzie się wkrótce zajmował.

– Nie możesz – rzekł Kakashi, niemalże od razu. – Zresztą oni nie wiedzą, że sprzymierzyłeś się z nami, więc z pewnością możesz jeszcze wrócić i…

– Moja nieobecność w ratuszu z pewnością wiele im już powiedziała.

– Nie pozwalam ci.

– Nie jesteś moją matką ani ojcem, aby mi rozkazywać – Uchiha naburmuszył się krótko, po czym znów potraktował zebranych tu swoim lekkim, pokrzepiającym uśmiechem: – I nie wpadaj na żadne głupie pomysły teraz, Bakashi. Dzieciak i jego tata bardziej potrzebują cię niż ja. Zresztą, co to w ogóle ma być, huh? Nie jestem żadną ofermą i umiem posługiwać się mieczem! Jestem rycerzem i będę jedynie wykonywać to, do czego zostałem stworzony. Jeśli jeszcze raz będziesz chciał się ze mną zacząć o to kłócić, to się obrażę.

Brunet wytknął drugiego krzyżowca palcem i przez moment nic nie robili, a jedynie patrzyli sobie centralnie w oczy. Kakashi czuł się pierońsko wzruszony postawą swojego towarzysza broni i chciał go przeprosić za wszystko oraz pokazać mu swoją nieokiełznaną wdzięczność, ale jedyne co rzekł to:

– Nie zamierzam. Pewnie masz rację – i sam się uśmiechnął, chcąc podnieść się na duchu najprawdopodobniej. Naruto uderzył pięścią o wewnętrzną stronę swojej drugiej dłoni:

– Więc więc! Rusz… –

– Ja też zostaję hm – przerwał mu Deidera, stając ramię w ramię z Obito, jakby chcąc na jego przykładzie wzmocnić wartość swojego postanowienia: – Tak jak ci wcześniej mówiłem… mam odpowiednie powody.

Tym razem chakra blondyna nie była skurczona, ale wręcz promieniała pewnością siebie i odwagą. Zieleń buchała na wszystkie strony, jak ten ogień trawiący drewnianą chatkę i niemal przyćmiewała złote iskry na krańcach całego tego dziwu. Różane płatki niemalże zasłoniły całkowicie granat w środkowej części. Łąka, pomyślał Naruto, to wygląda jak kwiecista łąka różowych kwiatuszków i niemalże poczuł słodki zapach pięknych roślin w swoich nozdrzach. Pomimo tego jednak otworzył usta, chcąc stanowczo zaprotestować (nie zostawia się swoich przyjaciół!), lecz wtem z powrotem je zamknął i skinął głową, uśmiechając się.

– Powodzenia dattebayo! Popal Sasoriemu za jego niecne postępki!

Deidara wpierw zaskoczony, spodziewając się kolejnej awantury, odpowiedział mu podobnym uśmiechem.

To był ten moment, w którym nareszcie się rozeszli. Naruto, odchodząc, jeszcze machał przyjacielowi i brunetowi, radośnie wołając, że zaprasza ich na irukowy ramen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro