Część 13: 鳥

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Część 13: Ptaki

Dotarli do szosy, która ciągnęła się w dal prostą linią, a po obu stronach szerokiej, ziemnej ścieżki w górę pięły się wysokie topole, niczym roślinne filary podpierające szarobury firmament. Tam Iruka się ocknął, ku wielkiemu entuzjazmowi i radości Naruto oraz uldze Kakashiego, więc postanowili zejść z wyznaczonej drogi i zatrzymać się na postój na trawie. Rozsiedli się wygodnie; Umino jeszcze trochę podpierany przez nich, bowiem lekko nogi się pod nim słaniały, jednak Naruto doskonale dostrzegał jego promienistą chakrę, która rozgrzewała się przyjemnie z każdą kolejną sekundą, a brunatna otoczka zdawała się topnieć i znikać. Jest cały i zdrowy, tak jak zapewniał gościu, którego chakra zawierała te ekstrawaganckie, fioletowe plamy, pomyślał uszczęśliwiony blondyn i aż przyszła mu ochota uściskać krzyżowca.

– Naruto – to było pierwsze słowo poszkodowanego, który od razu sięgnął rękami do swojego podopiecznego i uściskał go lekko: – Mój Boże, tak cię przepraszam, że dopuściłem, aby cię złapali…! Jesteś cały? Nie skrzywdzili cię bardzo?

– Jestem w idealnym stanie dattebayo! – zadeklarował chłopiec, chętnie oddając przytulasa: – Trochę bardzo głodny… nikt nie potrafił tam zadbać o to, abym dostał posiłek, wiesz? Normalnie barbarzyństwo! Mam taką wielką ochotę na twój ramen, że sobie nawet nie wyobrażasz. A w ogóle ten zamaskowany gościu, co obok nas siedzi, uwolnił mnie i wyniósł ciebie z pożaru, więc jemu też należy się twoje przepyszne papu.

Iruka podniósł nieco rękę w górę i pogłaskał blondyna po włosach tak czule, jakby utulał w ramionach swojego własnego, rodzonego syna, po czym zaśmiał się krótko.

– Naprawdę? To bardzo miło z jego strony. Jemu też zrobię ramen w takim razie – po czym już zwrócił się bezpośrednio do Kakashiego, którego chakrę znowu zrosił deszcz różanych płatków – dziękuję, sir.

Hatake otumaniony spojrzeniem pięknych, ciemnych oczu, jedynie kiwnął głową i wykrztusił, niewiele się nad tym zastanawiając:

– Drobiazg.

Iruka próbował się podnieść do siadu i powoli mu się to udało. Ogarnął szybkim wzrokiem miejsce, gdzie przebywał, wysokie, falujące na wietrze łąkowe trawy i pojedyncze kwiaty maku czy źdźbła dzikich zbóż. Naruto wciąż pozostawał przyklejony do boku swojego rodzica i nie wyglądał jakby miał zamiar puścić.

– Przykro mi, że musiałeś zostawić swoich towarzyszy – powiedział Umino do Hatake, jednocześnie kontynuując głaskanie przybranego syna po jego rozczochranych włosach.

Kakashi w pierwszym momencie zamierzał melancholijnie pokiwać głową i dodatkowo rozmiękczyć serce swojej na razie niespełnionej miłości, ale nim zdążył spełnić swe kombinacyjne plany, Uzumaki oderwał się gwałtownie od taty i powiedział wesoło:

– Właśnie wyobraź sobie, że w tym całym zamieszaniu znaleźli się nowi przyjaciele dattebayo! – dotknął palcem swojej brody, po czym zaczął wyliczać: – Deidara, ma identyczny kolor włosów jak ja oraz facio z takimi przedziwnymi fioletowymi plamami w jego cha… aurze. I oni wszyscy martwili się o ciebie równie mocno jak ja. Może im też zrobisz swój magiczny ramen? Jak tylko już do nas wrócą!

– Wrócą…? – Iruka zmarszczył lekko brwi, natomiast (były?) krzyżowiec poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku na to szczególne słowo. Machnął ręką i zaczął powoli wyjaśniać, chociaż nieszczególnie chciał bardziej uświadamiać sobie zaistniałą sytuację:

– Mój dobry przyjaciel Obito postanowił zostać i dopilnować tego, żeby pościg tak szybko nas nie dosięgnął – rzekł, choć zdawało mu się, że głos ma niezwykle wyprany z emocji. – Blondwłosy dzieciak miał też jakieś powody, aby nie iść.

W tym momencie gwałtownie przeżarło go dobijające poczucie winy. Jak w ogóle mógł pozwolić Uchisze bronić go samemu?! Od zawsze byli cholernymi towarzyszami broni i walczyli ramię w ramię, miecz przy mieczu, nikomu się nie śniło, aby porzucić tego drugiego i uciec. Czyżby aż tak był zaślepiony swoją nową miłością? Zapragnął w tym momencie wstać, ruszyć się jakkolwiek ze swojego miejsca i biegiem wrócić do przyjaciela, aby wspomóc go w niechybnej walce. Ale teraz, powiedział sobie wprost, było już za późno, prawda?

– Boże miej ich w swojej opiece.

Wszyscy zamilkli na moment, a Naruto gorzko pełzał wzrokiem wokół, dopóki nie dostrzegł wielkiego, kolorowego motyla, który zasiadł na jednym z soczyście czerwonych maków. Skrzydełka lekko mu drgały, również poruszał nóżkami i skutecznie odciągnął myśli Uzumakiego od kompanów, pozostawionych w tyle. Kiedy owad odleciał, zafascynowany blondyn podążył za nim wzrokiem, najpierw jeszcze przez łąkowe trawy, a później popatrzył wyżej i… wręcz zakrztusił się powietrzem, czym zwrócił na siebie uwagę.

– Sasuke…! – blondyn wstał i wytknął palcem mroczną postać na ścieżce, której czerwone, płonące ślepia mógł dostrzec nawet z tej odległości. Rubinowe, diabelne punkciki.

– Cholera – twarz Kakashiego wręcz zbielała. On również podniósł się z gruntu, nawet nie strzepując pojedynczych źdźbeł trawy ze swojego ubrania. Nieco zdezorientowany Iruka patrzył po towarzyszach, tymczasem oddalony od nich Uchiha krzyknął donośnym głosem:

– NARUTO!

– SAS… – na twarzy Naruto wylądowała dłoń rycerza, którą niemalże natychmiast odsunął, po czym obrócił się do niego oburzony, jednak to zamaskowany mężczyzna odezwał się pierwszy:

– Co ty wyprawiasz?!

– To sprawa pomiędzy mną a nim – Uzumaki uderzył się w pierś. – Obiecałem mu, a ja nigdy nie cofam raz wypowiedzianych słów dattebayo! On jest jak zimowy deszcz ze śniegiem. Mogę mu pomóc, wiem to!

Kakashi kompletnie nie wiedział, o czym bredził dzieciak, jednak Iruka, który już zdążył wiele razy usłyszeć, jak Naruto określa różnymi przydomkami chakry innych osób, znacznie bardziej zdołał załapać znaczenie jego wypowiedzi, ale zdecydowanie mu się ono nie spodobało. Po reakcji rycerza, zdołał wywnioskować, iż kimkolwiek ten "Sasuke" jest, nie jest człowiekiem, z kim jego ukochany podopieczny powinien rozmawiać czy wykonywać jakiekolwiek integracje. Dlatego z dużym naciskiem rzekł:

– Naruto, nie pozwalam… –

– Obiecałem dattebayo! – krzyknął rozemocjonowany blondyn, po czym uśmiechnął się szeroko i wyjątkowo pokrzepiająco, a następnie wystawił kciuk do góry:

– Nie martw się, nie dam sobie odebrać możliwości ponownego zjedzenia twojego świetnego ramenu, tatko – zachichotał, po czym pobiegł, ale jeszcze odwrócił głowę, błyskając w ich stronę tymi swoimi oczami w kolorze czystego, letniego nieba. – Nie ważcie się mi przeszkadzać! To sprawa pomiędzy nim a mną! Uciekajcie dalej, dogonimy was!

– My? – Kakashi zmarszczył brwi i obserwował jak chłopak się oddala w stronę nieruchomego księdza. Kolejna (ktoś musi zatrzymać naszych koleżków, aby was nie dogonili, nie sądzicie?) osoba, której pozwolił zostać z tyłu, pozwalając jej w ten sposób najprawdopodobniej na niechybną śmierć. Nie, powiedział sobie twardo, nie pozwolę! Spiął mięśnie i byłby pobiegł za nim, minął blondyna, po czym wyjął miecz i zamachnął się na tego wstrętnego duchownego, którego tak nie lubił Obito; już wręcz widział siebie w wyobraźni, wyjmującego miecz z pochwy, jednak poczuł mocny uścisk na ramieniu. Zaskoczony spojrzał na Irukę, który stojąc na niepewnych nogach jednak porządnie zatrzymał go od włączenia się w walkę.

– Twój synek potrzebuję znów mojego ratunku – wymamrotał naprędce.

Nie pozwól go skrzywdzić, powiedział umierający kapitan Minato.

Umino na moment przygryzł dolną wargę, po czym spojrzał mężczyźnie w oczy lekko szklanym wzrokiem:

– To prawda, czasem zdarza mu się postępować głupio i niepoważnie – brunet roześmiał się cicho, trochę smutno: – Ale to mądre dziecko… a może już nawet nie dziecko? Zdaje mi się, że wyrósł już z tego małego chłopczyka, który wariował w wiosce i dostawał za to po uszach, jednak nie byłem tego w stanie zauważyć do teraz… w porządku, sir. Ja też niezwykle się o niego martwię, ale nigdy wcześniej nie widziałem go przejmującego się kimś tak…

Machnął krótko ręką.

– Jako jego przybrany rodzic, zajmujący się nim od małego, takiego wyrazu oczu u Naruto nigdy nie byłem świadkiem – skrzywił się delikatnie: – A jeśli się mylę… niech Bóg mi wybaczy.

Kakashi odsunął dłoń od głowicy swojego miecza. Podparł zamyślonego Irukę (uciekajcie dalej), po czym zaczął go prowadzić poprzez trawy, starając się zagłuszyć nawoływanie swojego instynktu, który stanowczo kazał mu ściąć głowę niebezpiecznego księdza.

Naruto przedzierał się przez wysokie trawy, falujące na wietrze (jak najprawdziwsze, fioletowe morze), dość chciwie wdychając powietrze, które zdążyło się ochłodzić w ciągu ich ucieczki. Chmury zaczynały kłębić się sporymi grupami na firmamencie, zasłaniając powoli piękne, niebieskie niebo, a ptaki (jaskółki, był pewny, że to jaskółki) latały nisko. Innymi słowy zbierało się na deszcz, ale Uzumaki odbierał to wyłącznie jako dodatek do sytuacji, która za moment miała nastąpić.

Sasuke również zbliżał się w jego stronę i wyraźniej można było dostrzec jego ostro czerwone oczy. Naruto nigdy wcześniej nie widział takiego szczególnego zjawiska, aby chakra objawiała swój własny kolor tęczówek czy wręcz całych gałek ocznych z wyjątkiem białka, więc teraz przypatrywał się jak żywe rubiny zostawiają za sobą bledsze smugi, rozpływające się w niwecz po następnych ułamkach sekund. Byłoby to z pewnością fascynujące zjawisko, godne dłuższego podziwiania, gdyby nie to, iż Naruto został zmuszony schylić się gwałtownie, pod mieczem, który przeleciał mu ze świstem nad głową, przycinając niektóre blond kosmyki.  Uzumaki w dodatku wykonując unik, zdążył się potknąć i potoczył się po ziemi, zbierając na swoim ubraniu pojedyncze zielska.

– Drań! – zakrzyknął rozeźlony, podnosząc się dziarsko z gruntu i zdejmując z policzka pokiereszowane źdźbło trawy. Na jego oczach chakra Uchihy zafalowała, a mięśnie spięły się, przygotowane do kolejnego (tym razem celnego) ciosu, jednak ksiądz nie zamachnął się od razu na swoją ofiarę.

– A czego się spodziewałeś… młotku? – podniósł jedną brew do góry, w następnie swoją brodę w wyrazie dumy. – Od tego tu właśnie jestem, dlatego Bóg poprowadził moich krzyżówców w tę smrodliwą mieścinę, zakątek demoralizacji i sił diabelskich, abym wysłał was z tego świata do należytego miejsca.

– Mówiłem już wcześniej, że Bóg kocha wszystkich wszystkich ludzi, dattebayo! Jest ojcem każdego z nas, a nie wyłącznie jakiś wybrańców, którzy akurat w niego wierzą! Dlatego właśnie każdy ma szansę się nawrócić – wytknął palcem bruneta – więc nie zamierzam sobie odpuścić ciebie! Sprawię, że przejrzysz na oczy i dostrzeżesz prawdziwą ścieżkę. Powiedziano przeto, żeby miłować bliźniego jak… –

– Nie jesteś moim bliźnim! – teraz to Sasuke krzyknął gwałtownie, po czym przestąpił z nogi na nogę. – Wy i wszyscy bezbożnicy, nasienia Szatana czy… czy kolorowi ludzie nie jesteście ludźmi, a jedynie zwierzętami.

Naruto utwierdził się przekonaniu, że chakra Sasuke była jak zimowe deszcze, których deszczami do końca nazwać nie można, gdy tak wpatrywał się w duchownego, przestawiającego wygodniej stopy po ziemnym podłożu.

– Gardzę wami – syknął brunet, po czym zmrużył oczy. – Mówisz, że nie zamierzasz odpuścić sobie mnie, co? Nawet jeśli zdążyłem już doprowadzić do śmierci twoich przyjaciół? Całej trójki?

Naruto pamiętał jak różowe płatki zrosiły kurczącą się chakrę Deidary, który oznajmiał mu z całą swoją pewnością siebie: nie pójdę z tobą dalej hm, bo przecież długowłosy blondyn miał kogoś w wiosce dla siebie ważnego, kto go skrzywdził, lecz ten wciąż żywił do niego płomienne, miłosne uczucia.

Mężczyzna o chakrze naprawdę pięknej; jak nocne niebo, tylko bez gwiazd, poprzecinane jasnymi pasami i nakrapiane dużymi, fioletowymi plamami, które wprawiły Uzumakiego w przedziwne (nie na te czasy) uczucie, poklepywał dziarsko pochwę swojego miecza, kiedy również wyrażał chęć pozostania w tyle.

Naruto zrobiło się wręcz duszno od ogromnej wściekłości i żalu, jaki zawładnął nim w tym momencie. Po złośliwym uśmieszku księdza domyślił się, że żarliwe uczucia wyraźnie odmalowały się na jego twarzy w tym momencie. Boże, Boże, jak mógłby wybaczyć brunetowi coś takiego?! Ci ludzie kochali, kochali tak mocno, Uzumaki dostrzegał zawsze jakieś różowe czy innego koloru plamki na ich aurach, byli jego przyjaciółmi i zdecydowanie dobrymi ludźmi, a teraz zostali straceni przez jakieś wstrętne widzimisię!

Miał ochotę bardzo brutalnie poturbować osobę winną wszystkich cierpień Deidary, mężczyzny w bandażu i każdego innego potencjalnego poszkodowanego, jakiego ochoczo mógł zabić ten pomylony ksiądz. To z pewnością nauczyłoby go jak traktuje się bliźnich!

Naruto zacisnął pięści i utkwił wzrok w Uchisze, którego czarna, jak nieprzebrana otchłań ciemności, chakra, zdawała mu się przedziwna w tej chwili. Zwiększyła się i jakby skropliła dookoła bruneta, który wydawał się mniejszy przez to… nie, czekajcie państwo. Uzumaki zmrużył oczy, a następnie otworzył je szeroko. To nie była chakra Sasuke! To były ptaki! Kruki! Tak przeogromne stado kruków, jakiego jeszcze nigdy przedtem nie widział! W dodatku wszystkie zmierzały w ich kierunku i blondyn nie zdążył już nawet mrugnąć, a chmura czarnych zwierząt po prostu w nich wleciała.

Usłyszał zduszony krzyk Sasuke, w którego widocznie ptaki musiały wlatywać jak pociski, jednak sam Naruto nie poczuł na sobie żadnego rozpędzonego łebka. Zdał sobie sprawę, że kruki oblatują go w bezpiecznej odległości i mimowolnie rozglądnął się wokół, przez co aż rozdziawił usta.

Widok zapierał dech w piersiach! Zwierzęta normalnie nie posiadały żadnej chakry, jednak te z jakichś niewytłumaczalnych powodów ją miały. Była intensywnie biała bez najmniejszej skazy (co było trzecią rzeczą po zwierzętach z chakrami i rubinowych oczach, które widział po raz pierwszy), przez co mocno kontrastowała z bezdennie czarnym upierzeniem. Ptaki latające w takim stanie we wszystkich możliwych kierunkach, tworzyły niesamowity spektakl wokół, na który zachwycony Naruto nie mógł się napatrzeć wystarczająco.

Błyskająca biel jednak w pewnym momencie zaczęła przekształcać się w coś na kształt ludzkiej sylwetki i gdy ta poruszyła się, po czym samoistnie zaczęła przemieszczać się (płynąć? lecieć? iść?) w stronę Uzumakiego przyszło mu na myśl, że śni. W dodatku im bliżej była, tym stawała się bardziej człowiecza tak, że gdy stanęła już przed samym blondynem, nie było już dłużej migającego światła, a realny mężczyzna, który położył blade dłonie na policzkach Naruto i spojrzeli sobie w oczy.

– Otwórz oczy mojemu małemu braciszkowi – powiedział nieznajomy tak delikatnym głosem, że blondyn wyobraził sobie odruchowo piórka lecące na letnim wiaterku. – Tylko ty jesteś w stanie to zrobić. Sasuke się zgubił, wiem, że jesteś w stanie pomóc mu się odnaleźć. Ufam ci.

Uzumaki, zapatrzony w te śliczne, ciemne oczy, które wyglądem przypominały niemalże kobiece, zdołał jedynie wykrztusić:

– Amen ttebayo.

Zdołał jeszcze wychwycić delikatny uśmiech na porcelanowej twarzy, po czym wszystko obróciło się wniwecz. Postać zniknęła w oka mgnieniu, a kruki zaczęły odlatywać z tego miejsca i wkrótce czarno-biały spektakl ustąpił zielonej, falującej trawie oraz Sasuke stojącemu nieopodal i zmagającemu się jeszcze z jakimś pojedynczym ptakiem. Zwierzę zostawiło na jego ubraniu kilka czarnych, lśniących piór, nim wreszcie odpuściło księdzu i uciekło do stada. Brunet dyszał cicho, błąkając się wzrokiem po gruncie na około, jakby przetwarzając to, czego przed momentem był świadkiem. Zdołał jednak wychwycić kątem oka sunącą prędko w jego stronę postać.

– Sasuke! Sasuke! Sasuke! – krzyczała i w jakiś przedziwny sposób jego własne imię odbiło się echem w jego głowie, ciągnąc w niematerialny sposób za wszystkie wspomnienia, które wolał zagrzebać w odmętach swojej pamięci. Jeśli zdawało mu się, iż ostatnio przypomniało mu się wiele rzeczy i przeżerał go żal i smutek, to teraz to wrażenie uderzyło w niego ze zdwojoną siłą.

Czarna, smolista otoczka opadała, kruszyła się i odkrywała na wierzch całą tą zimową, ale nie do końca śnieżną, zawieruchę w duszy księdza. Naruto widział ją tak dokładnie i czysto, jak chyba nigdy dotąd, a wyobraźnia wręcz kreśliła mu przed oczami smętne opady atmosferyczne w grudniowe popołudnie. To Bóg, pomyślał wzruszony, daje mi szansę dattebayo!

Nie chcąc zmarnować takiego cudownego daru, dopadł księdza w rozpędzie, chcąc zamknąć go mocnym uścisku w przeświadczeniu, iż dotyk pomoże mu w realizacji celu. Nie przewidział jednak, że Sasuke, choć otumaniony lekko po ptasim bombardowaniu, zachował w sobie jakiś instynkt przetrwania, który pokierował jego rękami, podnosząc miecz do góry dosłownie moment przed tym, jak Uzumaki wpadł na bruneta z impetem, aż upadli na ziemię.

Naruto krzyknął krótko i prędko poczuł w ustach metaliczny smak krwi, choć jego mózg jeszcze nie zdążył załapać, co się właściwie wydarzyło. Co jednak zarejestrował doskonale, to twarz Sasuke bardzo blisko swojej własnej i wykrzywiona w zdumieniu. Sasuke. Sasuke!

– Sasuke, draniu ty…! – Uzumaki nie wiedział dlaczego uśmiechnął się na ten widok tak szeroko, radośnie i szczerze. – Słuchałeś kiedykolwiek Biblii?

– Co… proszę?

– Biblii dattebayo.

– Oczywiście – burknął Uchiha, marszcząc lekko brwi. Nie był w stanie oderwać się w żaden sposób od wielkich, błyszczących oczu w kolorze letniego nieba, ani spróbować się poruszyć i zrzucić z siebie blondyna. To jakiś diabelski urok? – zadał sobie pytanie w myślach, że jestem unieruchomiony, a moje serce bije tak gwałtownie?

– Więc pewnie i to czytano ci wiele razy – kaszlnął cicho, po czym oblizał usta z czerwonej cieczy: – "Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził."

Tu zrobił przerwę na złapanie powietrza, które zaczęło mu wnet uciekać. Dyskomfort i spiekota w klatce piersiowej rozchodziła się coraz bardziej po jego ciele, aż zaczął dygotać, jednak kontynuował swój wywód uparcie:

– "A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują" – wykrzywił twarz w jeszcze szerszym uśmiechu: – A może to nawet ktoś z twojej rodziny ci to opowiadał, hm…?

Itachi, pomyślał gorzko Sasuke. Czyż nie usłyszał od niego identycznego fragmentu z Biblii, gdy pewnego usiedli sobie jak zawsze na progu ich rodzinnej chatki? Wtedy również położył głowę na kolanach brata, który wplątał palce we włosy małego chłopczyka, lecz tym razem pozostawił w spokoju Stary Testament i opowiadał inną historię. "A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół", z tymi słowami pomiział ukochanego, małego braciszka po rumianym policzku.

– Zgadłem dattebayo? – Naruto zaśmiał się krótko, ale nieco chrapliwie: – Masz taki… wyraz twarzy.

– Moment… co ty robisz?! – Uchiha wreszcie zdołał się poruszyć czy raczej lekko powiercić, kiedy Uzumaki opadł na niego całkowicie i wtulił twarz czule w zagłębienie jego szyi, aż brunet poczuł na twarzy pojedyncze kosmyki blond włosów, które gilgotały go tu i ówdzie.

– Ślepy jesteś? Przytulam się – odpowiedział mu naburmuszony ton, jednocześnie owiewając mu ucho ciepłym oddechem.

Byłby zrzucił tego młotka z siebie, naprawdę! Wręcz był przekonany o tym, że Naruto nie miałby najmniejszej szansy na jakąkolwiek przeciwną reakcję i skończyłby z gruchotem obok na trawie, jednak… jednak ciało Sasuke pomimo dziwnego, niecodzienne ciężaru na sobie, zostało objęte przedziwnym spokojem, którego nie czuł od dawien dawna, więc jedynie przemieścił jedną ze swoich dłoni tak, aby obejmować Naruto w pasie. Co zadziwiające, nie czuł żadnego obrzydzenia perspektywą dotykania diabelskiego stworzenia. Nie, nie diabelskiego stworzenia. Człowieka, jego bliźniego.

– Coś mi kapnęło na głowę ttebayo…! Za chwilę się rozpada pewnie – powiedział po chwili Uzumaki, jednak nie poruszając się w żaden wyczuwalny sposób: – Ale chyba tak czy siak nadal będę na tobie leżeć. Jak na bucowatego drania, jesteś całkiem wygodny.

Sasuke uśmiechnął się niemalże niezauważalnie na ten komentarz, wpatrując się teraz w ciszy w ostrze swojego miecza wystające z górnej części pleców blondyna, zbryzgane jego krwią. Wzmocnił uścisk na ciele Naruto i przymknął oczy.

Rzeczywiście wkrótce się rozpadło, lecz nawet to nie było w stanie zmusić żadnego z nich, do ruszenia się z trawy. Tkwili tam naprawdę długi czas; Uchiha nawet jeszcze długo po tym, jak przestał czuć ciepły oddech w okolicy swojego ucha.

ᏦϴΝᏆᎬᏟ

Dziękuję bardzo wszystkim za czytanie i mam nadzieję, że spotkamy się w innych książkach ❤️🙏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro