Część 6: 朝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Część 6: Poranek

O świcie do przestronnego pokoju zaczęły wpadać promienie słoneczne i oświetlać dwójkę nagich mężczyzn, wtulonych w siebie w obszernym łóżku. Kakashi, obudziwszy się z Obito rozpartym wygodnie na jego klatce piersiowej (tym razem położył policzek na jego ciele, ale ten zdrowy) musiał przyznać, że była to jedna z najlepiej przespanych nocy od dłuższego czasu. Po wieczornych przyjemnościach i igraszkach zmęczeni partnerzy po prostu padli. Bogu dzięki, że nikt nie postanowił wprosić się niegrzecznie do ich pokoju! Tutejsza służba widocznie musiała mieć w sobie chociaż krztę kultury i rozumu.

Kakashi leniwym ruchem przesunął dłonią po swojej głowie, palcami jak grabiami przeczesując rozczochrane włosy. Swojego kochanka zepchnął delikatnie na bok, po czym usiadł i z ust wyrwało mu się senne ziewnięcie. 

"Kochanka". Właściwie nie był pewny czy mógł go tak nazwać, ponieważ nie potrafił nawet konkretnie określić ich przedziwnej relacji, która nie powinna nigdy stoczyć się na takie tory, zważając na to, iż obu rycerzy było pełnokrwistymi krzyżowcami i czasem zdarzyło im się ścinać mężczyzn, który znajdowali zainteresowanie w innych mężczyznach. 

Kakashi z cichym westchnieniem zwlókł się z łóżka i zabrał się za wciąganie na siebie ubrań i ciężkiej zbroi. Zdążył trzy razy upewnić się, że jego buzia zasłonięta jest maską; potem jeszcze raz zwrócił się ku łóżku i przyjrzał się śpiącemu smacznie Uchisze, przykładając dłoń do swojej klatki piersiowej, a konkretniej miejsca, gdzie tkwiło jego serce. Wsłuchał się w jego bicie ze skupieniem i stwierdził, że było ono spokojne. Zdecydowanie nie zakochał się po dzisiejszej nocy w swoim partnerze do spania; nie teraz, nie wcześniej i miał wrażenie, że nie będzie w stanie się w nim zakochać, i w żaden sposób się do tego nie zmusi. 

Kiedyś zdawało mu się, iż pewnego dnia będzie mógł odwzajemnić płomienne uczucia mężczyzny, ale powoli zaczynał tracić na to nadzieję, mimo że w jakimś stopniu tego pragnął; Obito nigdy nie zrobił mu awantury, że śpią ze sobą, a nie są oficjalnie razem czy Hatake go nie kocha, mimo że doskonale był o tym poinformowany. Taką niesamowitą postawę mógł przyjąć jedynie naprawdę niesamowity człowiek… Obito z pewnością był niesamowity. 

Kakashi wnet poczuł jak kiszki mu się skracają, a z jego brzucha wydostaje się charakterystyczny pomruk. Marzy mi się jajecznica, pomyślał, w cywilizowanych warunkach przy stole i na talerzu. Ta wizja wydała mu się naprawdę cudowna (podczas podróży najczęściej żywili się mięsem czy przeróżnymi owocami, znalezionymi po drodze), więc postanowił ją urzeczywistnić. 

Opuścił komnatę i zamknął drzwi, a następnie skierował się w stronę jadalni korytarzem. Po drodze poprawił sobie ubranie i wodził wzrokiem po ścianach, a konkretniej po obrazach, jakie na nich wisiały. Jednakże wkrótce coś innego przykuło jego uwagę, a konkretniej dwóch mężczyzn prowadzących luźną konwersację w odchodzącym na prawo korytarzu. Co nie byłoby jakieś nadzwyczajne, ale czujne ucho Kakashiego wyłapało z ich gadaniny takie kluczowe słowa jak "krewny" i "znowu stoi przed bramą".

Przed bramą stoi uparcie jakiś krewny tego młodszego diabelstwa, powiedziała tamta kobieta, nachylając się nad uchem burmistrza, aż można było ujrzeć ciemniejsze zagłębienie pomiędzy jej piersiami, wystającymi nieco z jej kiecki, i chce porozmawiać o dzieciaku. 

Kakashiemu wrył się ten element w głowę (może dlatego, że w jego książce była podobna scena), ale dzięki temu zapamiętał niemalże idealnie jej słowa. Naszło go przeczucie, że nie powinien zostawić tego "krewnego" na lodzie, kimkolwiek była ta osoba.

– Panowie – zaskoczył mężczyzn, zachodząc ich od tyłu i kładąc im dłonie na ramionach; jeden z facetów miał przez sekundę wyraz twarzy, jakby miał zejść na zawał: – Pozwólcie, że zajmę się tym śmieszkiem od naszego diabełka.

Niższy o pociągłej twarzy spojrzał niepewnie na swojego kolegę z wielkim nosem i jeszcze większym pryszczem na jego czubku. Kakashi konspiracyjnie nachylił się do nich:

– Nawet się nie zmęczę. Tyle już zjaw widziałem, oko mam wprawione, a mój miecz aż uwiera mnie w bok, żebym kontynuował ścieżkę, jaką wyznaczył mi Bóg. Powiedzcie tylko swoim przyjaciołom, moi mili, aby zostawili mi diabełka i nie próbowali się go pozbyć. Kto chciałby w ten sposób przykładowo wpaść w jakieś zaklęcie, co?

Hatake zaśmiał się, a jeden z mężczyzn zaśmiał się z nim wyjątkowo sztucznie, natomiast pryszczaty powiedział chrapliwie:

– Jak sobie życzysz, sir.

– Bóg doceni wasze zachowanie – rzucił na odczepnego, przepychając się pomiędzy nimi i dziarsko idąc do bramy, a pewnym momencie zdarzyło mu się pobiec. W głowie kołatała mu myśl, że strażnikom sprzykrzy się gapienie na jakiegoś człowieczka, który wstawia się za szatańskimi plugastwami i albo połechcą go strzałą, albo wtrącą do lochów obok Naruto. Na szczęście kiedy dotarł na miejsce, żadny z jego czarnych scenariuszy nie był spełniony, chociaż krewny uparcie tkwił przed wysokimi, drewnianymi wrotami.

Mężczyzna nie przypomniał swojej rodziny z podziemi ani Minato i Kakashi pomyślał, że to nie jest właściwie "krewny" lecz najprawdopodobniej po prostu opiekun dzieciaka. Włosy miał w kolorze ciemnej brązu, ściągnięte wygodnie w kucyk, oczy zdawały się jednocześnie mądre i ciepłe, a centralnie przez twarz bruneta przechodziła pozioma blizna. Nie bruzda jakie posiadał umorusany blondyn zza krat. Po prostu blizna. 

– Cześć.

Kakashi poczuł na sobie jego wzrok.

– Dzień dobry. Znamy się?

Ten melodyjny głos przypomniał mu, że w jego rodzinnej wiosce oprócz dyń, sterczących gęsto w rodzinnym ogródku, rosły tam też różne rośliny, jednak na uwagę zasługiwały stworzenia, żyjące sobie pomiędzy trawiskami. Wielkie, bzyczące pszczoły z tłustymi zadami, robiące jednak najsłodszy i najlepszy miód pod słońcem. Hatake nie wiedział dokładnie dlaczego akurat takimi szczegółami przejął się w tym momencie i musiał potrząsnąć głową.

– Nie. Tak. Ja znam ciebie w jakimś sensie, ale ty mnie raczej nie. Jednak możemy to prędko zmienić, jeśli zgodzić się odbyć ze mną krótki spacer – spostrzegł, że mężczyzna waha się i spogląda na ponure mury ratuszowe. Kakashi zdecydował się więc dodać: – Zapewniam, że twój dzieciak nigdzie ci nie ucieknie, jeśli o to się martwisz. O nim też możemy porozmawiać.

To widocznie bardziej dotarło do bruneta, bo pokiwał głową. Oczywiście, przecież po to tu sterczał, aby porozmawiać z kimś "z wewnątrz" o swoim podopiecznym. Cóż, technicznie Kakashi zaliczał się aktualnie do tej grupy. Właściwie pragnął dowiedzieć się więcej o synie swojego zmarłego kapitana.

Spacer miał jednak zostać spacerem, więc powolnym krokiem skierowali się w jedną z uliczek. Krzyżowiec, zobaczywszy stragan z czerwonymi jabłkami, a wciąż pustym brzuchem, zakupił sobie śniadanie, rzucając sprzedawcy parę złotych monet, które chciwo zostały porwane w ułamku sekundy.

– Jesteś jednym z rycerzy, którzy wczoraj przybyli do Konohy? – usłyszał pytanie, na co skinął głową, a następnie obrócił ją, aby zjeść owoc i jego twarz pozostała niewidoczna. Po przeżyciu pierwszego kęsu rzekł:

– Hatake Kakashi.

– Umino Iruka – brunet złączył dłonie za swoimi plecami.

– Umino, huh? Więc Naruto nie jest twoim krewnym w rzeczywistości? – Irukę zdziwiło nieco tak bezpośrednie pytanie, ale nie musiał namyślać się nad odpowiedzią:

– Tak, nie jest. Opiekuję się z nim od maleńkiego. Jego matka zmarła krótko po porodzie.

– A ojciec? Niech zgadnę – Kakashi podciągnął maskę na nos i zwrócił się z powrotem twarzą do rozmówcy: – Nawet tu nie mieszka, prawda? Matka też nie była konohaninką? 

Umino chwilę wpatrywał się w tego przedziwnego rycerza, który do tej pory nie określił Naruto żadnym mianem związanym z diabłami czy podobnymi przeklętymi stworzeniami. W dodatku wypytywał o niecodzienne rzeczy, pomijając już fakt, że część z nich znał. Czy brunet powinien odebrać to jako niepokojącą oznakę (spłonę na stosie?) czy coś pozytywnego, tego on sam nie wiedział. Tym razem ostrożniej ważył słowa:

– Nikt z nich nie był. Nie wiem, co się stało z ojcem, ale…

– Namikaze Minato. Miał na imię Namikaze Minato – wtrącił Kakashi i stanął w miejscu na rogu jakichś dwóch ulic. Czuł, że łazi po jakimś rozwalonym kompletnie sianie, które łamie się pod jego ciężarem, jednocześnie bijąc swoim charakterystycznym zapachem. Z brudnawo żółtej posadzki wystawał Iruka, któremu udało się po chwili wykrztusić:

– Nie… nie rozumiem do czego zmierzasz. 

Na Kakashiego zwaliła się wnet świadomość, że aktualnie wyrabia jakieś kompletne głupoty i on sam nie dwie do czego zmierza, więc do powinien ogarnąć się do cholery, ale stało się to wnet drugorzędną sprawą, bo jakby błyskawica przebiegła gwałtownie przez jego zaspany jeszcze mózg. Dłoń podniosła mu się do piersi; prawie się zadławił powietrzem, czując jak serce bije mu gwałtownie, kiedy tak stał w wiejskim, drapiącym sianie w towarzystwie młodego mężczyzny.

– Boże mój – wyrwało mu się z ust i opuścił rękę, a trybiki w łbie zaczęły my wreszcie pracować. Chrząknął:

– Namikaze Minato był kapitanem naszej drużyny, lecz zginął i pochowaliśmy go wczorajszego ranka. Przed śmiercią przekazał mi, iż naprawdę miał syna, który najprawdopodobniej znajduje się w tej wiosce i mam nie dopuścić do jego krzywdy. Mam podstawy sądzić, że Naruto jest tym synem.

Na języku Iruki powstała masa różnych pytań, ale prędko jedna rzecz przebiła się przez nie gwałtownie i brunetowi aż zabłysły oczy:

– To znaczy, że uratujesz go? 

Kakashi zagapił się w te oczka, które intensywnie się na niego patrzyły w tym momencie. Trochę jak w transie pokiwał głową, ale właściwie był świadom i pewny swojej decyzji, niewykluczone, że nawet od momentu gdy pochylał się nad umierającym kapitanem i wsłuchiwał się w jego ochrypłe ostatnie słowa.

– Tak.

Pójdę do Piekła, przeszło mu jeszcze przez myśl.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro