Część 9: 花

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Część 9: Kwiaty

Na południe od Konohy rozciągały się trawiaste równiny, wysadzane jedyne pojedynczymi drzewami. Naruto i Deidara minęli już przynajmniej cztery takie samotne pnie, przedzierając się przez wysokie, zielone źdźbła, które wyglądały niezwykle zdrowo i promieniście w blasku gorącego słońca.

Uzumaki obrócił głowę w tył, aby wyłapać wzrokiem swojego przyjaciela, który dzielnie za nim podążał. W blasku dnia jego chakra wydawała się jaśniejsza i weselsza; pomarańcz niemalże przypomniał otoczkę gwiazd, iskrząc się nieustannie na jaśniejszy odcień, bardziej ciągnący w stronę żonkilowej żółci. Zieleń nie przypominała już sosnowych igieł, ale błyszczała równie pięknie, jak pole wokół chłopców. Natomiast granat… różowe plamki jak płatki kwiatów zaczęły pojawiać się na nim często i wielokrotnie. Naruto nie wiedział, co myśleć o takim zjawisku… wtem Deidara zatrzymał się w miejscu.

– Wszystko w porządku ttebayo?! – zakrzyknął do przyjaciela i zwolnił kroku, po czym wrócił się do niego. Długowłosy blondyn łapał powietrze, opierając dłonie na kolanach, a jego czoło zrosił pot. Usta wykrzywiły mu się w uśmiechu:

– Jesteś niezmordowany… to tyle hm! Ja niestety muszę koniecznie wziąć oddech albo więcej niż jeden oddech – parsknął cicho śmiechem i poleciały nowe iskry z jego chakry.

– Jasne! – Naruto przeczesał swoje włosy palcami, po czym usiadł na ziemi i zdawało mu się, jakoby wyrosła przed nim zielona roślinna ściana. Takie trawy były długie! – Potem będziemy dalej biec, a… z tego, co mówił mi kiedyś tatko Iruka, tuż tuż za zielonymi łąkami leży trakt, gdzie z pewnością… –

– Nie pójdę z tobą dalej hm – oznajmił nagle Deidara, a jego chakra znów się skurczyła tak jak tuż przed opowiedzeniem swojej krótkiej opowiastki podczas ich nocnej rozmowy. Pojawiło się natomiast więcej różanych płatków.

– Ha?! – jak Naruto przed chwilą usiadł wygodnie, tak teraz podniósł się gwałtownie na nogi. – Dlaczego dattebayo?!

– Ja… moje ciało nie chce – Deidara jęknął nieszczęśliwie, ściskając w dłoniach swoje włosy i patrząc się skrzywdzonym wzrokiem po ziemi, zdecydowanie nieadekwatnym do ślicznego miejsca, gdzie się teraz znajdował: – Kiszki mi się skręcają, a głowa odmawia posłuszeństwa, rozumiesz?! Nie mogę… nie potrafię po prostu odejść od tej cholernej wioski i zapomnieć o Sasorim, jakby był nikim…! Nie mogę, nie potrafię! Nienawidzę go hm! Nienawidzę tego, co zrobił, ale jednocześnie ten kretyn jest dla mnie ważny hm…!

– Typ w masce powiedział, że będą nas gonić –

– I ty głupio bierzesz do siebie wszystko, co oni ci sugeruje?! Nie masz nikogo, dla kogo chciałbyś zostać w Konosze hm?!

Przed oczami Uzumakiego pojawiła mu się bulgocząca czerń i oczy jak rubiny, błyszczące w ciemności oraz jego własne słowa. Bo jak tylko się stąd wydostanę, to nauczę cię, jak traktuje się bliźniego, krzyczał wściekle na bucowatego, przemądrzałego księdza. Obiecał, a chciał zbiec na bezpieczny trakt i oddać się w ramiona miłosiernych przejezdnych. A Iruka? Że nigdy miał więcej nie ujrzeć swojego tatka? Przecież chciał zjeść jego najwspanialszy ramen w towarzystwie zamaskowanego wybawiciela!

Nagle perspektywa ucieczki wydała mu się kompletnie obca. Poszukał wzrokiem miejsca, gdzie stała chatka Iruki, jego jedynej rodziny i aż się zakrztusił powietrzem. Ciało drgnęło mu rozpaczliwie, kiedy ręką wskazał szarobure kłęby dymu na tle perfekcyjnie niebieskiego nieba.

– Pali się ttebayo! Dom mojego taty się pali! – wykrzyczał i rzucił się biegiem z powrotem, a Deidara początkowo zszokowany, nagle energicznie poleciał za nim. Nie było już dłużej mowy o żadnych kłótniach, a tylko dwóch przyjaciół w udręce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro