Rozdział 18: "Told me Jenny"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[9.10.1999]
》Michael《

Dzień po rozwodzie z Debbie Rowe postanowiłem, że raz się żyje i pojadę się raz zabawić z dziwką licząc, że nagle postanowi rzucić taką pracę i może w końcu będę z kimś, komu nie idzie o kasę...

Zbawca dziwek się znalazł...

Swoją drogą, genialne... dziwka, której nie chodzi o kasę... chociaż z drugiej strony, niektóre na tej robocie zarabiają tyle co ja, a ich jedyny wysiłek to i tak coś co dla większości jest przyjemne...

[10.10.1999]

Gdy zrobili mi charakteryzację, pojechałem.

Jadąc lasem zobaczyłem dziewczynę w połyskującej mini i kabaretkach i poczułem zwyczajnie, że ta, albo żadna. Że to jest moja szansa... oczami wyobraźni widziałem już, jak przywracam ją na dobrą drogę i jak bierzemy ślub... oj mocno się pomyliłem

Zatrzymałem się przy niej

- Wsiadaj. Mam do ciebie sprawę.

Wsiadła i głosem, niemal identycznym jak Janet, zapytała

- Tutaj, czy masz inne marzenia?

- Kawałek stąd jest polana. Tam załatwimy całość.

Już na polance, gdy przesiedliśmy się na tylną kanapę, dziewczyna sięgnęła do torebki i podała mi prezerwatywy. Ok, rozumiem, nie chce ciąży, w jej pracy to nic dziwnego.

- Jak masz na imię? - zapytałem

- Jak tylko zechcesz... Ale mówią mi Jennie

- Niech będzie Jennie... Zrób co umiesz najlepiej, ale nie masz prawa zrobić tego ustami.

Posłuchała na zaczęła

- Właściwie, to czemu?

Sięgnąłem po swój pistolet i go odbezpieczyłem

- Bo teraz mi powiesz, czemu tak zarabiasz? Co się wydarzyło w twoim życiu?

Przestała się uśmiechać

- Mój ojciec ma drugą rodziną... znaczy konkretnie, to ja jestem tą drugą rodziną... Oni byli pierwsi. Tam ma żonę i 9 dzieci... moja matka jest prawie w wieku jego najstarszych dzieci... mogłaby po prostu być żoną któregoś z nich..., ja mogłabym być córką swojego brata lub siostry... ojciec wrócił do tamtej rodziny, a matka leczy się na depresję...

Zabezpieczyłem pistolet i rzuciłem go na miejsce pasażera z przodu samochodu

- Ile masz lat? Tylko nie kłam.

- 25... Jak chcesz porównanie, to jeden z najmłodszych synów mojego ojca, ten najsławniejszy, ma 41 lat...

Dopiero połączyłem fakty.
• mogłaby być dzieckiem własnego rodzeństwa
• jej ojciec mógłby być ojcem matki
• urodziła się w 1974
• jej ojciec ma inną rodzinę
• żonę
• 9 dzieci
• jej najsławniejszy przyrodni brat ma 41 lat (czyli tyle co ja)
• jej ojciec wrócił do żony i dzieci.

Zrozumiałem, kim ona jest, przez co momentalnie całe podniecanie prysnęło...

Zrzuciłem ją z siebie. Spojrzała na mnie lekko zszokowana...

- Nie ruszaj się. - powiedziałem do niej, zapiąłem spodnie, przesiadłem się za kierownicę i ruszyłem do Neverland z piskiem opon

- Co ty wyprawiasz?! - zapytała spanikowana i zaczęła szarpać za klamkę...

- Ty się nie nazywasz Jennie. Wiem kim jesteś.

- No zaskocz mnie, Sherlocku. Dzwonię na policję - odparła chamsko wyjmując telefon

- I co im powiesz, że cię klient porwał? Joh-Vonnie, błagam cię... - zakpiłem

- Skąd wiesz? - zapytała chowając telefon

- Bo mój ojciec też ma drugą rodzinę. Ciebie.

- Jaja sobie robisz? Ile ty masz lat? - przesiadła się do przodu, gdy nadal jechałem

- 41. Urodziłem się w 1958.

- Oj wierz mi, nie wyglądasz jak mój przyrodni brat... I raczej nawet koło jego domu nie stałeś.

- Zakład? - zapytałem podjeżdżając pod bramę

- Na pewno.

Wjechałem na teren I zawiozłem ją pod budynek, gdzie mieszkałem

- Zaufaj mi.

Zaprowadziłem ją do mojej sypialni

- Poczekaj tutaj... jeśli moi ludzie by tu przyszli i pytali kim jesteś, mów, że jesteś kandydatką na nową wokalistkę do utworów... w to uwierzą.

- Jasne.

Poszedłem do łazienki pozbyć się charakteryzacji i wróciłem do sypialni

- Witaj w Neverland, siostro. - wyszedłem z łazienki

Momentalnie cała jej pewność siebie zniknęła z jej twarzy

- To ty wiesz?

- Wiem... - usiadłem obok niej - gdy Joseph zaczął romansować z twoją matką próbowaliśmy namówić naszą na rozwód, ale nie chciała nawet o tym słyszeć, bo i ona i Joseph są z rodzin, gdzie rodzice się rozwiedli i nie chcieli, żebyśmy przechodzili to samo... My się cieszyliśmy, gdy Joe przestał zdradzać mamę... Ale dopiero zrozumiałem, co tak naprawdę zrobił wam... twoja matka jest w tym najbardziej poszkodowana, bo nie dość, że była kochanką, to została sama z dzieckiem...

- Wiem, że to dla ciebie zabrzmi dziwnie, ale tata był dla mnie dobrym ojcem

- Wiem i ci cholernie zazdroszczę - łza spłynęła mi po policzku

- Nie płacz... - starła łzę i uśmiechnęła się do mnie uroczo - nie musimy o nim rozmawiać.

- Joh-Vonnie, powiedz mi, teraz już na serio, czemu tak pracujesz?

- Z niczego innego nie wyżyję... tata od czasu, gdy skończyłam 13 lat nie dał nam ani grosza... mama popadła w depresję i paranoję jest w szpitalu psychiatrycznym od kiedy skończyłam 17 lat, a ja zamiast iść na studia musiałam zacząć zarabiać... Nie chcieli mnie nigdzie, więc tylko to mi zostało - popłakała się

- Joh-Vonnie, nie płacz... - starłem jej łzy - czemu nie prosiłaś o pomoc?

- Was? Czemu? Jestem dzieckiem ze zdrady i raczej ostatnią osobą jakiej byście pomogli

- Może oni. Ja ci pomogę. - przytuliłem ją - będzie ok

- Jak?

- Rzuć tą pracę... Ja cię zatrudnię.

- Niby jako kogo? - wyrwała się z mojego uścisku

- Przynajmniej jako nianię... chyba, że mi powiesz, do czego masz talent, to jest szansa, że coś z nim

- Czemu mam Ci niby ufać? - odsunęła się

- A jaką masz lepszą opcję? Nadal stać przy drogach i liczyć, że klient się nie zabije? Zaufaj mi...

- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie wystawisz?

- Ja rozumiem, że Joseph was wystawił, ale... siostra, proszę cię, zaufaj mi. Jesteśmy rodzeństwem... przyrodnim, ale nadal.

- Czy ja wogóle wyglądam jak twoja siostra? Albo niania?

- Nie musisz wyglądać... jesteś.

Zawiozłem ją do jej domu, żeby mogła się spakować poczekałem aż wróci i znów do Neverland...

Skoro znała tą historię, to musiała być moją siostrą, bo to nigdy nie trafiło do mediów... a każdy kto by chciał się podszyć, nie znałby jej roku urodzenia i tego, że tylko ona miała prawo mówić do Joe "Tato"

Gdy wróciłem z nią, zaprowadziłem ją do sypialni gościnnej

- Możesz tu mieszkać Ile chcesz, Joh-Vonnie...

- Czemu mi pomagasz? Jestem od ciebie młodsza o 16 lat...

- Sądzisz, że Rebbie nie pomogłaby Janet?

- Czyli??

- Między nimi też jest 16 lat różnicy.. ja jestem po środku. 8 lat młodszy od Rebbie i 8 lat starszy od Janet...

- To jest normalne, że między mną a Rebbie są 24 lata różnicy?

- Normalne jak na to, że Joseph miał 22 lata, gdy został ojcem... miał tylko 46 lat gdy się urodziłaś... To nie jest dziwne...

- "Tylko 46"?

- Ja mam 41 i nie uważam, że to dużo.

- Wybacz...

- Spoko... Masz telefon?

- Tak - wyciągnęła go z torebki

- Daj. Wpiszę Ci mój numer...

Gdy wpisałem jej mój numer, a sobie jej, poszedłem z nią do pokoju moich dzieci...

- Chodź Prince - wziąłem syna na ręce Pójdziesz do cioci na chwilę?

Kiwnął główką... podałem go Joh-Vonnie, a sam na ręce wziąłem Paris

Mając pewność, że dzieci polubiły Joh-Vonnie, mogłem spokojnie zostawiać je pod jej opieką...

- Nie boisz się, że rodzina się ciebie wyrzecze, jeśli mi pomożesz?

- Nasze rodzeństwo zbyt nienanawidzi Josepha, żeby gniewać się na ciebie... ty nie jesteś temu winna...

- Ty nie robisz tego dla wizerunku?

- Dla wizerunku to ja się dwa razy żeniłem i nic dobrego z tego nie wynikło... no poza tymi aniołkami...

- Michael, ile ty masz dzieci tak w zasadzie? Tylko tą 2?

- Nie... mam jesteście syna z Miki Howard... Ale nie będę Ci teraz opowiadać jak to się stało, że ją poznałem... mam lepszy pomysł

- Jaki?

- Zaproszę matkę i rodzeństwo, żeby cię poznali...Nie mogą mieć o tobie zdania tylko na podstawie tego, że Joseph zdradził mamę.

[15.10.1999]

Matka i moje rodzeństwo przyjechali. Specjalnie poprosiłem, żeby nie przyjeżdżał ani Joseph, ani rodziny mojego rodzeństwa...

Chciałem, żeby najpierw Joh-Vonnie poznała tą część rodziny, do której nie miałem obaw...

Wiedzieli tylko, że chcę im kogoś przedstawić...

Gdy dotarli, Jackie spojrzał na Joh-Vonnie dość podejrzliwym wzrokiem

- Strzelam, że nie tylko syna przed nami ukrywałeś... zgadłem nie? To twoja córka

Cudem powstrzymałem śmiech

- Nie, nie zgadłeś...

Usiedliśmy w salonie

- Dobra... To moja kolej... - stwierdziła mama - dla niej się rozwiodłeś, tak? To twoja nowa dziewczyna? Kiedy przestawisz nam jej rodzinę?

- Zacznę od końca mamo... Jej rodzeństwo i ojca i tak znacie...

- Chcesz powiedzieć, że znamy prawie całą jej rodzinę, wszyscy?

- Tak... Dacie mi ją przedstawić, czy nie?

- Słuchamy. - stwierdziła Rebbie - Chętnie poznam przyszłą szwagierkę

- To nie jest moją dziewczyna, to przedewszystkim... To jest... - wziąłem głęboki oddech - Joh-Vonnie.

Ich miny nie wskazywały nic

- Czyli dobrze rozumiem, mówiąc o ojcu i rodzeństwie, mówiłeś o was I Joe? - zapytała mama

- Tak...

Mama spojrzała na Joh-Vonnie

- Czego tym razem ty i twoja matka chcecie? Dla odmiany odebrać mi syna?

- Mamo - Syknąłem niemal równo z Janet

- Słucham, bękarcie. Chcesz mi zabrać syna tak?

- Nie chce nic. To ja ją tu ściągnąłem... Z matką od 8 lat nie ma kontaktu. Jej matka leczy się na depresję w zamkniętym zakładzie... - wyjaśniłem, czując, jak Joh-Vonnie chowa się za moim ramieniem, przed wzrokiem mojej matki, w którym pierwszy raz widziałem aż taką pogardę i nienawiść

- Mamo zostaw ją. Ona nie jest niczemu winna - stwierdziła Janet I z uśmiechem spojrzała na Joh-Vonnie - miło w końcu nie być najmłodszych w rodzeństwem i mieć młodszą siostrę.

Jak się okazało, nagle reszta rodzeństwa, po za LaToyą, powiedziała prawie to samo...

- Dobrze. Skoro tak wam się podoba mienie rodzeństwa poza tym w 100% biologicznym, to niech stracę...

Niewytrzymałem

- Mamo, chodź na słówko.

Zabrałem mamę na ogród

- Co ty myślisz? - zapytała - że pokocham tego bękarta jak własne dziecko?

- A kochasz moje dzieci?

- Oczywiście.

- I Brandon i Prince powstali bez ślubu. Jakoś ci to nie przeszkadzało

- Ale to są moje wnuki, a ona jest dzieckiem Joe. - wróciła do środka

- Ale to nie jej wina... - dogoniłem ją i kontynuowałem rozmowę na oczach rodzeństwa - Mamo, chodzi o to, że... ona naprawdę jest w fatalnej sytuacji. Nas cieszyło, gdy Joseph zerwał z nimi kontakt, ale teraz widzę, co tak naprawdę zrobił przez to. Matka Joh-Vonnie popadła w depresję, a Joh-Vonnie musiała zacząć pracę w wieku 17 lat.

- Ciekawe jaką...

- A co mogła zrobić bez studiów, pomocy, i kontaktów? - Tylko ja odradzałam Joh-Vonnie od mojej matki

- Puszcza się pewnie

- Tak. Jeśli nie chcesz jej znać, to musisz też wyrzec się mnie, bo się jej nie wyrzeknę za nic. Ona jest moją siostrą, i nie ma tu już znaczenia w ilu %.

- Michael ma rację, Mamo - stwierdziła Janet I stanęła obok mnie...

Chwilę później wszyscy poza LaToyą staliśmy między mamą a Joh-Vonnie.

- Czyli chcecie mi powiedzieć, że mam wybierać między zaakceptowaniem tego bękarta, a utratą was?

- Skoro tak to rozumiesz... - stwierdził Erms

- Chyba nie dasz im się zaszantarzować? - zdziwiła się LaToya - to, że Joseph cię zdradził było okropne, a ten bękart nie zasługuje na naszą litość... mogła się na świat nie pchać.

Kątem oka spojrzałem na Joh-Vonnie... łzy płynęły z jej oczu...

LaToya nadal nastawiała mamę przeciw nam, a reszta rodzeństwa usiłowała przeciągnąć je na naszą stronę...

Dotarło do mnie, że chcąc pomóc siostrze, skłucilem resztę rodziny...

Ich coraz głośniejsze argumenty zaczynamy mnie przytłaczać...

- DOŚĆ! - wrzasnąłem jak tylko najgłośniej mogłem... momentalnie zamilkli - To idzie w złą stronę... Ja nawet nie chciałem, żebyście ją pokochali... wystarczyła by akceptacja, że jest. - Wyciągnąłem rękę do Joh-Vonnie i przytuliłem ją do siebie - Ona jest i będzie naszą siostrą. Nic tego nie zmieni, bo mamy tego samego ojca...

- Tobie chodzi, żebym ją zaakceptowała? - zapytała mama

- Tylko... Przecież nie Każę Ci zaprzyjaźnić się z jej matką... tylko żebyś zaakceptowała fakt, że ja chcę jej pomóc i że ona wogóle istnieje...

W końcu udało mi się przekonać mamę...

[16.10.1999]

Tym razem mieli przyjechać: moje rodzeństwo po za LaToyą i mama z Josephem... tej konfrontacji bałem się najbardziej...

Joseph spojrzał na mnie I na Joh-Vonnie

- Michael, jeśli chciałeś mi przedstawić swoją nową pannę, to wybacz, ale cię zawiodę, bo to moja córka

- Ja to doskonale wiem... Ja chcę jej pomóc, skoro Ty nie zamierzasz.

- Jak uważasz... - najzwyczajniej wyszedł

***

Gdy zostałem już sam z Joh-Vonnie, bo nasze rodzeństwo i moja matka też wrócili do siebie, Joh-Vonnie spojrzała na mnie

- Jestem problemem, prawda?

- Nie jesteś... chyba, że dla nich... dla mnie nie... Pomogę ci...

- Czemu to robisz? Żeby nie wyszło na jaw, że byłeś na dziwkach, czy że spałeś ze mną?

- Pomagam Ci bo jesteś moją siostrą... Nie mogę pozwolić, żebyś się sprzedawała w ten sposób

- A niby jest inny?

- Jeśli mam być z tobą szczery, to po tym jak cię poznałem, zrozumiałem, że każde dziecko naszego ojca, to prostytutka...

- Sorry, ale nie wyobrażam sobie, żebyś Ty był dziwką.

- Tylko ty wykonujesz ten zawód dosłownie... reszta z nas, to muzyczne prostytutki

- Co to znaczy?

Objąłem ją

- Też zarabiamy ciałem, a jeśli spojrzeć na to z przymrużeniem oka, to zobaczysz, że niczym się nie różnimy od striptizerek i prostytutek. Zarabiamy na tym, że inni płacą, za możliwość oglądania tego, co tworzymy swoim ciałem

Przyszła jej wiadomość... Gdy ją przeczytała, spojrzała na mnie przerażona

- Musisz mi pomóc.

- Jak?

- Pożyczysz mi 5000$ i auto?

- Powiedz mi tylko po co i są Twoje.

- Alfons chce swoją część zarobku, za noce które nie spałam w domu, co dla niego znaczy, że pracowałam

- Uwolnisz się od niego, czy Ci pomóc?

- On się nie odczepi... musiałbyś mnie chyba odkupić, żeby dał mi spokój

- Nie ma problemu.

- Ale wiesz, że to sprawi, że na zawsze będziesz już należeć do tego świata? Michael, ja wiem jak wygląda świat przestępczy. To nie jest miejsce dla ciebie. 99% z nich chce cię zabić. Bo jesteś sławny, czarny i ich zdaniem jesteś gejem

- Mam pomysł.

- Jaki?

- Ale najpierw musisz obiecać, że nie powiesz, że oszalałem

- Mów.

- Upozorujemy, że zachorowałaś na raka. Załatwię Ci prywatną salę w najlepszym szpitalu. Musisz zrobić tylko jedną rzecz. Zgolić włosy. I na kilka miesięcy udawać że się fatalnie czujesz, przestać się malować... później ja cię niby wezmę pod opiekę. Powinno podziałać.

- Nie podziała... zabiorą mnie ze szpitala...

- Co chcesz więc zrobić?

- Teraz im zapłacę... potem się będziemy martwić...

Dałem jej pieniądze i kluczyki od vana, a gdy tylko wyjechała z terenu ruszyłem za nią motocyklem

W opuszczonych magazynach, gdzie spotkali się ćpuni, Joh-Vonnie spotkała się ze swoim alfonsem, zostawiając kluczyki w stacyjce. Zabrałem klucze. Gdy dała alfonsowi pieniądze, jego ludzie ją złapali, związali i pobili.

- Co teraz? - zapytał jeden z nich alfonsa

Puściłem w radiu samochodu syreny policyjne na całą moc... uciekli.

Przeniosłem półprzytomną Joh-Vonnie do samochodu, posadziłem ją na siedzeniu pasażera, na pakę wstawiłem motocykl, sam wsiadłem za kierownicę I pojechałem do prywatnego szpitala

Musieli ją zostawić na kilka dni, więc zadzwoniłem do Billa, żeby przywiózł kilka rzeczy na przebranie, papiery ubezpieczeniowe, i dwóch ochroniarzy, żeby pilnowali sali...

W nocy stan Joh-Vonnie się pogorszył i musieli ją operować i wprowadzić w śpiączkę. Powiedzieli też, że ma uszkodzenia mózgu i może mieć problemy z pamięcią

[19.10.1999]

Joh-Vonnie dopiero odzyskała przytomność

- Witaj wśród żywych, Joh-Vonnie - uśmiechnąłem się do niej

Gdy wyjęli jej z gardła rurkę intubacyjną, słabym głosem zapytała:

- Gdzie ja jestem?

- W szpitalu. Pobili cię.

- Czemu ty tu jesteś?

- Znalazłem cię i przywiozłem tutaj.

- Śledziłeś mnie?

- Nie dał bym nikomu zostawić mojej siostrzyczki na pewną śmierć.

- Masz 40 lat i 2 małych dzieci. Czemu martwisz cię 16 lat młodszą siostrą przyrodnią?

- Skoro trafiłem na ciebie, gdy pojechałem szukać dziwki, tylko po to, żeby ją sprowadzić na dobrą drogę, to moim zdaniem, to był znak od Boga, że powinienem pomóc tobie

- Oni zabrali te pieniądze... I chyba też twoje auto... przepraszam cię - popłakała się

- Już... spokojnie... - przytuliłem ją, na tyle na ile mogłem, żeby jej nie podnosić - samochodu nie wzięli. A policja ich już szuka na podstawie moich zeznań. Widziałem ich...

- Który dzisiaj?

- 19 października. 3 dni byłaś w śpiączce.

- Nie mam ubezpieczenia... wpadnę w długi... czemu nie pozwoliłeś im mnie dobić?

- Ja za to płacę... przecież nie dam ci umrzeć. Już się dostatecznie nacierpiałaś...

- Kiedy dojdę do siebie, to Ci się jakoś odwdzięczę. - puściła mi oczko

- Nie musisz... znaczy nie zrozum mnie źle. Naprawdę uważam, że jesteś piękną kobietą. Po prostu... zgodziłbym się, gdybyś nie była moją siostrą.

- Mamy tylko wspólnego ojca. Ja nie mam granic. Pracowałam jako dziwka.

- Ale ja mam granice. Nie tknę cię. Tym bardziej trzeźwy i świadomy.

- To się upij czy coś...

- Joh-Vonnie, pogadamy o tym gdy wrócisz do domu ok? Nie dam ci umrzeć. Nie ważne ile tu będziesz, ja płacę za to leczenie.

- Czemu do cholery pomagasz dziwce?

- Bo mam taką fantazję. Posłuchaj mnie. Tamtego dnia pojechałem szukać dziwki, ale nie dla seksu. Chciałem jakąś nawrócić na dobrą drogę... ubzdurałem sobie, że się z taką ożenię i odciągnę ją od świata w jakim żyje... coś kazało mi wybrać ciebie. Czuję, że to znak od Boga... że mam Ci pomóc. Że to ciebie mam wyciągnąć z tego świata.

- A ślub?

- Coś ci na głowę spadło? Jesteśmy rodzeństwem. Nie ma mowy.

- Starczy pojechać do Alabamy

- Joh-Vonnie nie.

- Czyli uważasz, że odpycha cię fakt, że jesteśmy rodzeństwem?

- Tak.

- Nasi bracia nie mieli takiego oporu...

- Spałaś z nimi?!

- Obsługiwałam, jeśli już. Tak. Do niedawna byłeś wyjątkiem...

- Ja pierdolę... co jest nie tak z tą rodziną?

- Sądzę, że wszystko... Czy tata... znaczy Joseph... czy nasze siostry z nim spały?

- Czemu pytasz?

- Bo... ja tak...

- Jak to? Zgwałcił cię?

- Nie... Wynajął mnie od alfonsa... Nie poznał mnie od razu... zapytałam czy ma jakieś konkretne życzenia jak mam go nazywać... zapytał mnie czy mam jakąś propozycję... postanowiłam go podpuścić i sprawdzić czy wie kim jestem... zaproponowałam, że mogę go nazywać tatą i że będę jego córeczką Jennie... Zapytałam czemu wybrał akurat mnie... Powiedział, że przypominam mu jego dawną miłość, którą stracił... Znałam już tą gadkę mama dopowiedziała mi kiedyś o tym jak ją sobie owinął wokół palca... tak samo wtedy mówił do mnie...mówił, że jestem piękna, że może mi dać wszystko, że odkupi mnie od alfonsa, zabierze do domu... że będzie mnie utrzymywał i kupował mi co zechcę, a w zamian ja będę tylko na jego zawołanie gotowa...

- Chciał, żebyś była jego kochanką w zamian za to, że będzie cię rozpieszczał?

- Tak... Zgodziłam się... - szepnęła z przerażoną miną - Ale udawałam, że nie wiem kim jest... On sam mówił, żebym się nie cieszyła za bardzo, bo do Josepha jest tylko podobny i pracuje dla niego jako sobowtór... Całował mnie... przytulał... Kupił mi penthause... mieszkam tam nadal... była jedna zasada... nie mogłam wychodzić bez jego pozwolenia... miałam tam mieszkać... przychodził... usługiwałam mu... Później dowiedziałam się, że kupił mnie za pół ceny... do mieszkania klucze miał on, alfons... później też ja... zawsze wiedzieli czy jestem...

- Wiesz jak to wyglądało prawnie? Bo brzmi to jakbyś była ich niewolnicą. Możemy ich pozwać. A Josepha to już szczególnie.

- To zbyt zawiłe. Pieniądze dał tata, kupił człowiek alfonsa, zarejestrowane jest na alfonsa, mnie podali jako jego siostrę i kazali obsłudze podawać alfonsowi dokładne daty i godziny gdy wychodzę i wchodzę... logowania mojego klucza... powiedzieli obsłudze budynku, że mam problemy, a oni mnie pilnować... czy wracam pijana, o której, czy sama...

- Gdy cię wypiszą, pojedziemy tam z moimi ludźmi. Załatwię wszytko...

- Jak?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro