Rozdział 3: Whitney - o jeden kieliszek za dużo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[29.08.1988]

/Michael\

- Sto lat, Michael - powiedziała Whitney stawiając na stole tort - Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki

- Chciałbym, żeby na świecie nie było wojen... - zmutchnąłem świeczki

- Twoje zdrowie - nalała mi wina.

Wypiłem 3 kieliszki, ona 4...

- Ale ty jesteś przystojny - usiadła mi na kolanach i zacząliśmy się całować.

[30.08.1988]

- Aaa! - krzyknąłem budząc się. Spaliśmy w jednym łóżku. Withney zareagowała podobnie.

Szczególnie, gdy zrientowaliśmy, się, że jesteśmy nadzy... Umówmy się, widzenie przyjaciółki nago, nie należało do moich marzeń.

Później, kiedy zdąrzyliśmy się otrząsnąć z szoku i ubrać, przypadkiem usłyszałem rozmowę Whitney...

- Tak Diana... No trudne to niebyło. Upiłam go trzema kieliszkami wina... Nie no co ty... Oczywiście, że nie pamięta...

Poczułem się zdradzony. Whitney specjalnie to zrobiła... Gdyby nie robiła tego pod namową Diany, a po prostu pod wpływem alkoholu, wybaczyłbym jej... Ale czemu mi to zrobiła? Czemu zaciągnęła mnie do łóżka za namową Diany? I której Diany... Księżnej, czy Ross...

Stanąłem w drzwiach. Gdy Whitney się rozłączyła zapytałem:
- Kto ci kazał mnie uwieść?

- Nikt... Upiłam się

- Słyszałem twoją rozmowę z Dianą.

- Michael, masz 30 lat...zrozum, że to było dla twojego dobra

- Whitney, przyjaźniliśmy się do dzisiaj... - stwierdziłem i ruszyłem do domu.

Wyszedłem z jej domu.

- Mickey! - krzyknęła wychylając się przez okno - Czekaj!

Nagle straciła równowagę i wypadła z okna...

Chciałem ją złapać, ale stanąłem 0.1 m za blisko i spadła wprost na mnie. Nic się jej niestało bo to było I piętro, ale w budynku z wysokim parterem...

- Nic ci nie jest? - zapytałem

- Nie...

- Trzeba było mówić, że na mnie lecisz... - zażartowałem... Oboje parsknęliśmy śmiechem

***

Oboje byliśmy poobijani, ale kilka siniaków i zadrapań, to nie tragedia...

- Wiesz Mike - zaczęła, gdy weszliśmy do jej domu - niespodziewałam się, że wrócisz...

- Połamałabyś się... Już lepiej, że spadłaś na mnie...

- Wiem... Dziękuję - pocałowała mnie w policzek

- Wiesz, że nie miałbym ci za złe, tego, co się stało w nocy, gdyby nikt cię nienamówił?

- Ross mówiła, że jeśli tak dalej będzie, że jesteś sam, to cię stracimy. Chciałam Ci pomóc... - usiadła na kanapie

- I po to zaciągnęłaś mnie do łóżka... - usiadłem obok - Dobra już wiem o co chodziło Dianie... Pewnie myślała, że jeśli się nie ożenię, to w końcu zostanę księdzem...

- Mickey... - przysunęła się bliżej - ty jesteś cholernie przystojny... Naprawdę możesz mieć każdą jaką zechcesz...

- A co mi po masie fanek? Co po dziwkach? Jestem szczęśliwy sam. Starcza mi przyjaźń z tobą, z Ross, z księżną...

- Kocham cię Michael... Ale tak na poważnie... - pocałowała mnie w usta

- Whitney... Daj spokój...

- Michael... Ja cię kocham... - rozpięła guzik koszuli bardziej odsłaniając piersi - Udawajmy parę... dla naszych karier to będzie jak żyła złota. Pomyśl. Nagle dwie gwiazdy się zwiążą. Wiesz ilu fanów zyskamy? Pomyśl o tym... moi pokochają ciebie, a twoi mnie.

- I co później? Jak zamierzasz kontynuować to kłamstwo? Ślub? Nie chcę tracić cię jako przyjaciółki...

- Improwizujmy... Powiemy, że cię zdradzałam od początku... Albo prawdę...

- Coś się wymyśli... Powiemy, że to była przelotna miłość... Zwykłe zauroczenie...

- Tak... Albo wynik zakładu.

- Whitney, przyjaźnimy się, a ja nie chcę Cię stracić... życie bym za ciebie oddał, ale... Withney... ja... - nie wiem czemu wbiłem wzrok w jej dekold - ja... - zacząłem się jąkać...

- Ty...?

Przygryzłem wargę. Tak bardzo chciałem ją pocałować... pierwszy raz jej widok podniecał... Cholerny Amor trafił mnie swoją strzałą... A Withney przestała być dla mnie jedynie przyjaciółką...

- Withney... ja.. ja myślę...- Nie umiałem jej powiedzieć tak prostego zdania...

- Co myślisz? - położyła dłoń na moim policzku

- Sam nie wiem co powiedzieć...Jesteś taka...

- Jaka? Michael, przyjaciółki się wstydzisz?

- Nie jesteś dla mnie przyjaciółką... znaczy nie tylko...

- Gorąco tu, co? - rozpięła koszulę do końca...

Mimowolnie spojrzałem na jej płaski brzuch, po czym wróciłem wzrokiem na jej piersi...

- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli ją zdejmę? - zapytała

- Nie... widziałem cię przecież w stroju kąpielowym...

Zdjęła koszulę z ramion i rzuciła na fotel

- Tobie nie gorąco? - zapytała kierując rękę na mój pasek od spodni

- Nawet nie wiesz jak bardzo... - położyłem dłonie na jej plecach

- Możesz je przesunąć wyżej?

Przesunąłem dłonie na wysokość trochę poniżej zapięcia od jej stanika

- Jeszcze troszeczkę... - niemal jęknęła sądziłem, że z bólu...że położyłem dłoń na jednym z siniaków, więc przesunąłem dłonie wyżej - rozepnij...

Ślepo słuchałem co mówiła... dla Withney zrobiłbym wszystko...

Patrzyłem na jej nagie piersi...

- Jesteś jak dziecko... - wzięła moje dłonie i położyła na swoich piersiach - Nie spinaj się tak... czujesz ten ogień? To ciepło między nami?

- Dla Ciebie wszystko...

Withney była dla mnie jedną z najważniejszych kobiet na świecie... zajmowała w moim życiu drugie miejsce (egzekwo z resztą moich przyjaciółek), zaraz za matką i siostrami (które zajmowały pierwsze miejsce)... I właśnie dla tego, że Withney była dla mnie tak ważna, chciałem żeby było jej miło...

Czułem i widziałem jak jest napalona... Nie interesowało mnie czy ktoś nas przyłapie... wielu i tak podejrzewało, że mamy romans...

- No już... Nie spinaj się...- zaczęła masować mi ramiona... - czemu jesteś tak spięty? Pierwszy raz mnie nago widzisz?

- Drugi...

- To prawda co mówią? Na prawdę jesteś marzeniem każdej kobiety?

- W jakim sensie?

- Nie zgrywaj głupiego...już Ty dobrze wiesz

Wiedziałem o czym mówi... od kiedy na teledysku miałem ciut za bardzo obcisłe spodnie...

Zdawałem sobie sprawę, że 90% moich fanek się we mnie buja...

- Rozepnij ten pasek i nie myśl już o niczym po za nami...

- Withney... ja... - nagle zamilkłem czując jak rozpina mi pasek od spodni...

- No już... - szepnęła kierując rękę na moją męskość - Zrób mi tą przyjemoność... - przybliżyła swoją twarz do mojej i pocałowała mnie w usta i usiadła mi na kolanach okrakiem - Chodź... - zaciągnęła mnie do swojej sypialni, gdzie zdjęła z siebie spódnicę i majtki - Nie musisz się tak wstydzić...

- Ja wiem o co chodzi... mam syna...miałem dziewczynę

- Co?!

- Pamiętasz Miki?

- Tak... macie dziecko?

- Na 99% ja jestem jego ojcem...

- Czyli Ty się tak zachowujesz bo...

- Bo się przyjaźnimy... Withney jesteś seksowna i mi się podobasz, ale ... związek zabije naszą przyjaźń...

- Mickey - podeszła do mnie i położyła dłoń na moim policzku - nasza przyjaźń będzie trwać wiecznie i nic jej nie zniszczy. Traktuj ten związek jak karierę. Prywatnie się przyjaźnimy, publicznie, misiu, jesteśmy parą.

- Czy ja ci wyglądam na misia?

- Tak samo słodki jesteś... tylko ci takich misiowych uszu brakuje...

- Wiesz, że jakoś mniej niezręcznie się czuję? Ten twój żart o misiu poprawił mi humor...

- Rozbierz się i usiądź. Doktor Withney się Tobą zajmie

- O nie skarbie - podniosłem ją - Ja tu jestem do zajmowania się Tobą.

- To może nie rób sobie ze mnie jaj, tylko ukaraj niegrzeczną dziewczynkę...

- Oj, po tym co zrobiłaś, zasługujesz na srogą karę... - zażartowałem kładąc ją na łóżku - Withney... ja nadal nie jestem pewien...

- Michael, to zaszło za daleko... kochasz mnie?

- Jako przyjaciółkę... chcę żebyś była szczęśliwa...

- Będę szczęśliwa, będąc z Tobą

- Whitney zrozum mnie...

- Ja Cię nie potrafię zrozumieć i za to Cię kocham...

- Whitney... raz zgoda, ale co dalej nie wiem... - złączyłem nasze usta w pamiętnym pocałunku...

***

- Chcę, żeby między nami tak było zawsze... - powiedziała Whitney tuląc się do mnie po 'zabawie'

- Ja też... kocham Cię, ale nie Chcę, żeby naszą przyjaźń zginęła

- Michi... zawsze będę Cię kochać

- Chodź... muszę się zbierać, albo Grace się domyśli czemu mnie nie ma

- Przecież to twoja gosposia, a nie żona...

- Tak, ale ...wszyscy, którzy mnie otaczają to takie przyzwoitki...

- A jeśli ktoś by cię porwał?

- Nic. Szukaliby mnie

- Mam posiadłość nad jeziorem. Pojedźmy tam.

- A co z moimi ubraniami. Nie będę ciągle nosił tych samych.

- Mam pomysł

- Jaki?

- Zadzwoń do Grace, że Ross wpadnie na noc, ona pójdzie z walizką, zabierze twoje rzeczy i je przywiezie... ucieknieny razem... Michael, jeśli jesteśmy szczęśliwi, to czemu mamy to ukrywać?

- Dobrze wiesz, że kocham dzieci...boję się, że będę jak Joseph... ja nie chcę tak zniszczyć dzieciństwa swoim dzieciom...

- Nie zniszczysz. Jesteś opiekuńczy, czuły, pomocny... Michael... kocham Cię

- Ja Ciebie też...


--------------------------------

𝗢𝗽𝗼𝘄𝗶𝗮𝗱𝗮𝗻𝗶𝗲 𝗽𝗼𝗱 𝘁𝗮𝗴𝗶𝗲𝗺:
#oneglasstomany

𝗢𝗿𝗮𝘇 𝘄 𝗹𝗶𝘀́𝗰𝗶𝗲 𝗹𝗲𝗸𝘁𝘂𝗿:
MJ & DR One Shots

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro