Rozdział 5: Symulator

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

27.01.1984
》Diana《

Chyba jako pierwsza dowiedziałam się o wypadku Michaela... zadzwonił do mnie jeszcze z karetki i dość okrężnie tłumaczył co się stało...

Dojechałam do szpitala jak najszybciej mogłam. Bez problemu wpuścili mnie na jego salę...

Gdy weszłam do jego sali, był nieprzytomny... a przynajmniej takiego udawał...

- Mike? Jeśli blefujesz, to ci jaja urwę za takie żarty.

Michael nie reagował...

》Michael《

Po tym, jak w karetce straciłem przytomność, ocknąłem się w jakimś pokoju, a przy moim łóżku stała postać w czerni

- Co się stało? - zapytałem

- Chwilowo jesteś nie przytomny. Posłuchaj mnie teraz.

- Kim ty jesteś?

- O to chodzi. Jestem z równoległej rzeczywistości.

- Aha... i pewnie mi coś pokarzesz, tak?

- Wiem, że zastanawiasz się, jakby wyglądało twoje życie, gdyby nie plany Twojego ojca

- No tak.

- Chcesz zobaczyć jak byś skończył ty i twoje rodzeństwo gdyby nie wykreował was Joseph?

- Pewnie.

RZECZYWISTOŚĆ 1

- Co to za miejsce? - zapytałem widząc zapuszczony dom pełen butelek po alkocholach

- Twój dom.

- Kto to? - wskazałem zapłakaną dziewczynę kulącą się na łóżku, z jedną kostką przykłutą do ramy łóżka łańcuchem

Do mieszkania wszedł... Ja z tej rzeczywistości (tu dla ułatwienia będę go nazywać ON). Pijany. To akurat z jednej strony mnie nie dziwiło, bo Joseph często pił, gdy nie mieliśmy koncertów lub innych wystąpień, a z drugiej strony... przecież ja, jeśli już piję, to wino i to zawsze z jakiejś okazji...

ON podszedł do dziewczyny

- Czekałaś... grzeczna dziewczynka - stwierdził ON łapiąc ją za podbródek

- Błagam, przecież i tak ci nie ucieknę... musiałeś mnie przykuć?

- Tak. Inaczej byś się czuła za pewnie. - odparł ON

- Michael... proszę cię... i tak już jestem twoją żoną...

- No właśnie żoną... czemu nadal nie mamy dziecka?! - ON wydarł się na nią i zdzielił ją w twarz

- Zabierz mnie - zwróciłem się do postaci w czerni - zabierz mnie stąd... wolę zobaczyć, jakby skończyła Janet...

- Chłopie, nie wiesz co cię czeka...

Postać przeniosła nas do Las Vegas...

- To chyba dobrze, że tu mieszka... - stwierdziłem

- Nie mieszka. - przyniósł nas do jednego z mieszkań w bloku obok

Moja słodziutka, kochana Janet była trzymaną w niewoli jak tamta dziewczyna, która miała być moją żoną w tej rzeczywistości...

- Czemu? Czemu Janet?

- Sam nie wiem... bo Rebbie nie żyje, a LaToya jest w pokoju obok?

- Czemu je tu trzymają?

- Jako dziwki. Z tym, że one są do tego zmuszane przez Josepha.

- Czemu Rebbie nie żyje?

- Udało się jej uciec... rzuciła się z okna przez traumę jakiej doświadczyła

- Powiedz... istnieją inne możliwe scenariusze jakie by mnie spotkały?

- A wolałbyś być Pennym Wisem w prawdziwym życiu?

- W jakim sensie?

- Klaunem mordercą dzieci i kanibalem

- Chyba bym się zabìł

- Są inne scenariusze...

Nagle jakby zza ściany usłyszałem tak znajomy i kochany głos...

- Mike? Jeśli blefujesz to ci jaja urwę za takie żarty.

To uwidentnie był głos Diany...

Wszystko co widziałem zacząłem widzieć jak przez mgłę, więc mrużyłem oczy, żeby coś jeszcze dostrzec...

Nagle poczułem ból w oczach, bo jasne światło biło prosto w nie...

Widziałem niewyraźny zarys osoby siedzącej przy mnie... była to kobieta lub drobny mężczyzna... kojarząc jednak słyszany wcześniej głos Diany, uznałem, że to ona...

Ledwie mogłem unieść rękę, ale z trudem to zrobiłem. Co prawda podniosłem ją na jakieś max 10cm, ale Diana to zauważyła

- Michael, jak się czujesz? - zapytała troskliwie, jednocześnie chwytaląc mnie za rękę

Nie byłem w stanie nic powiedzieć, ale w odpowiedzi ścisnąłem lekko jej dłoń...

- Ty w ogóle jesteś przytomny? Raz nie, dwa razy tak.

Ścisnąłem jej dłoń dwa razy

- Pamiętasz co się stało?

Znów ścisnąłem jej dłoń dwa razy

- Jesteś w szpitalu, będziesz miał operację...

Ledwie zebrałem siłę, żeby wyszeptać chociaż...

- Diana... kocham cię - wolałem jej to wyznać, gdybym miał umrzeć w czasie operacji, choć w zasadzie nie wiedziałem jakiej.

- Majczysz...pogadamy o tym, jak dojdziesz do siebie.

Jakąś godzinę później znów straciłem świadomość, a po jej odzyskaniu zobaczyłem (już wyraźnie) Dianę i Janet. Obie były na skraju załamania, nie wiedzieć czemu...

- O żyję. Fajnie. - postanowiłem zażartować, żeby poprawić im chumor

Czułem co prawda lekki ból w miejscu, gdzie wypaliły mi się włosy, ale nie dziwiło mnie to wcale.

- Boże, Mike... - przytuliła mnie Janet i zaczęła płakać - jak ja cię czasem nienawidzę... - powiedziała tonem w połowie żartobliwym, a w połowie dławionym przez łzy

- Nawzajem  - odparłem żartobliwie

- Widzę, że poczucie chumoru ci najszybciej wyzdrowiało...

Janet gdzieś wyszła

- Dziękuję że jesteś, Diana

- Uświadamiam cię, że znamy się od kiedy miałeś 13 lat.

- Wiem. I tak, wiem, że powiedziałem, że cię kocham. Mam tego pełną świadomość i równie świadomie to mówiłem.

- A jesteś świadomy, że jesteś ode mnie młodszy 14 lat?

- Tak. Ale ja byłem w robie zakochany od początku. Większość chłopców w moim wieku  się wtedy bujała w tobie czy innych aktorkach. I nadal tak jest. Nastolatkowie bujają się w artystach. To nic nowego.

- Michael, niech do ciebie dotrze, że to za duża różnica wieku

- Miłość nie liczy wieku. Kocham cię.

- Pogadamy o tym, gdy wyjdziesz ze szpitala...

________________________

Hej! Dajcie znać, jak się wam podoba ta część one shotów i czy mam pisać ciąg dalszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro