Rozdział 21: List

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[25.06.2009]
》Michael《

Dostałem kolejny list w pięknej kopercie, o okrutnej treści...

"JESTEŚ OBRZYDLIWYM PEDOFILEM. NAJCHĘTNIEJ ROZSZARPAŁBYM CIĘ NA STRZĘPY, A TWOJE ROZPIESZCZONE BACHORY TORTUROWAŁ, AŻ ZACZNĄ MNIE NAZYWAĆ TATUSIEM"

Nie chciałem, żeby moje dzieci wiedziały o tych groźbach więc chowałem je przed nimi...

***

Tego dnia, jechaliśmy przez LA wracając od mojej mamy...

Dzieciaki zobaczyły plac zabaw, na którym bawiły się dzieci

- Tatusiu, możemy się zatrzymać i pobawić? - zapytała Paris robiąc słodkie oczka

- Tak. Bill zatrzymaj się... Tony idź z nimi...

Dzieciaki się bawiły, a ja obserwowałem je przez przyciemnianą szybę

- Cieszą się - stwierdził Bill

- Jak to dzieci... Ja na trasach, jako dziecko nie odpuszczałem żadnego parku rozrywki...

Nagle usłyszałem strzały...

Dzieci i rodzice uciekli z placu... zobaczyłem tylko jak zamaskowani ludzie złapali MOJE DZIECI.

Tony leżał na ziemi w rosnącej kałuży krwi...

Niewiele myśląc wyskoczyłem z auta i chciałem ratować swoje dzieci...

I mnie i moje dzieci wrzucili do furgonetki i gdzieś wywieźli mimo strzelającego do nich Bill'a...

- Tatusiu się dzieje? - zapytał Bigi z przerażeniem w oczach

- Chodźcie do mnie... - przytuliłem ich do siebie - będzie dobrze aniołki... Tatuś tu jest

- Jackson, zamknij się, bo się porzygam od tej słodyczy - krzyknął do mnie jeden z porywaczy

- Chce tylko, żeby nie płakały. - odparłem

- Dla swoich dzieci masz litość?

- Wy jej nie macie, to ja muszę.

***

Zamknęli nas w piwnicy i przykuli mnie do jednej z rur, a moje dzieci do tych na drugiej ścianie

- Ze mną zróbcie co chcecie. Wypuście moje dzieci. - chciałem już tylko ratować swoje aniołki

- Nie zamierzam... będę je męczył tak długo, aż mnie nazwą tatą. - usiadł na krześle przede mną

- Jesteś chory

- Z tego co wiem, to z nas dwóch, to ty krzywdzisz dzieci.

- Nie zrobiłem tego

- Zrobiłeś. Ja to wiem... ty się nie chcesz przyznać, przy swoich dzieciach... Ale ci zaraz ułatwię przyznanie się... - wziął kij bejsbolowy i opierając go o ziemię oparł na nim brodę - przyznasz się, czy mam zrobić z niego użytek?

- Nie mogę się przyznać, do czegoś, czego nie zrobiłem.

- Sam tego chciałeś. - przyłożył mi tym kijem po piszczelach

Przemilczałem to, w przeciwieństwie do moich dzieci, które niemal jednocześnie wrzasnęły:

- Tatusiu!

- Nie bolało? - zapytał prześmiewczo i znów się zamachnął i tym razem uderzył tyle razy, aż zacząłem wrzeszczeć zaraz po tym, jak usłyszałem trzask pękających kości - przyznasz się, czy mam się brać za tą twoją sztuczną buźkę?

- Też mi ją połamiesz?

- Myślałem nad tym, ale za duże szanse, że cię zabiję... a tego byśmy nie chcieli - wyjął nóż - przyznasz się?

- Nie zrobiłem tego.

- Możesz się pożegnać z karierą. - rozciął mi twarz od linii włosów, przez lewe oko , wzdłuż nosa, przez usta do brody, a na prawym policzku wyciął mi krzyż - przyznasz się, czy pociąć ci też ręce, albo cię trochę podtopić?

- Nie zrobiłem tego.

Podszedł do drzwi I wrócił że sporym akwarium pełnym wody

- Przyznasz się przy swoich dzieciach, czy mam cię na ich oczach utopić? - postawił przede mną akwarium

- Nie zrobiłem tego.

Chwycił mnie za głowę i wcisnął ją do wody, a kiedy dał mi nabrać powietrza, zobaczyłem przerażenie z oczach moich dzieci

Jeszcze kilka razy mnie tak podtopił

- Co zrobisz, jeśli się przyznam? Wypuścisz nas? - zapytałem

- Nie. Zostajesz i ty i twoje bachory... po prostu dam ci spokój...

- Daj mi czas do jutra...

- Niech ci będzie...

Nie wiem jakim cudem nie wrzeszczałem przez te połamane nogi, a jedynie łzy ciekły mi z oczu, przez co niemiłosiernie piekły mnie rany na twarzy...

Z mojego podbródka kapała mieszanka krwi i łez

Modliłem się, żeby ktoś nas znalazł i uratował

Facet wyszedł gasząc światło

- Tatusiu? - zapytała szeptem Paris

- Jest ok... To tylko... To tylko rany... zrosną się, zagoją i będzie dobrze... To tylko trochę gorsze od zdartego kolana...

- Przytulisz nas?

- Słonko, przytuliłbym, ale nie mogę się ruszyć...

- Paris, przywiązali nas tą samą liną - szepnął Prince - daj ręce jak najbliżej tego kółka w ścinie...

Prince'owi udało się podejść na tyle blisko mnie, że ciemność nie przeszkadzała nam w widzeniu siebie nawzajem w miarę wyraźnie

- Tato, to cię boli? - zapytał

- Cholernie... Ale jeśli to cena waszej wolności, to mogę pocierpieć...

[26.06.2009]

Rano, porywacze wrócili...

Jeden z nich podszedł do moich dzieci

- Kim jestem? - zapytał

Milczały

- Czemu milczycie, głupie bachory?

- Bo nie wolno rozmawiać z obcymi. - odezwał się Prince

- Ja nie jestem obcy... od teraz będziecie mnie nazywać tatą.

- Nasz tata jest tam - wskazał mnie palcem Prince

- Posłuchaj, nim stracę cierpliwość: od teraz mnie macie nazywać tatą

- Ja cię nie nazwę tatą, bo mój tata jest tam - znów wskazał mnie palcem

- Ja też nie. - stwierdziła Paris

- Ja też. Tatuś jest tam - stwierdził Bigi i wskazał mnie palcem

- Jeśli nie po dobroci, to znajdę inną metodę... Może jak dostaniecie lanie, to zmienicie zdanie  

- Nie waż się ich tknąć! - krzyknąłem

- Masz minutę. Jeśli je przekonasz, to ich nie ruszę. - stwierdził

- Prince, Paris, Bigi, posłuchajcie go... mówcie do niego 'Tato' to... To taka gra. Jeśli będziecie postępować zgodnie z jej zasadami i wypełniać zadania, to wygracie.

- Ale... - zaczęła Paris

- Proszę... to dla waszego dobra.

Zgodziły się... zaczęły do niego mówić 'tato'

Pozostali porywacze zabrali dzieci na górę

- Gra? Urocze... Ale dobra Jackson, wróćmy do ciebie... przyznasz się, czy nie?

- Co zrobisz, jeżeli się nie przyznam?

- Najpierw potnę ci ręce, później połamię palce, a jak to ci nie pomoże się przyznać, to będę Ci wyrywać zęby po kolei

- A jeśli się przyznam?

- Nagram twoje przyznanie się, a potem zabiję cię na oczach twoich dzieci

Wybór dla mnie był prosty... Nie mogłem zafundować dzieciom takiej traumy...

- Nie zrobiłem tego. Nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem.

Uwolnił mi jedną rękę I zaczął ciąć moje przedramię, a gdy skończył spojrzał mi w oczy

- Nadal będziesz kłamał?

- Nie kłamię.

Przykuł mi wolna rękę, a uwolnił drugą i potraktował tak samo

- Nadal?

- Nie kłamię.

- Mam Ci połamać palce, żebyś się przyznał?

- To nic nie zmieni.

Łamał je po kolei po każdym pytając:

- Przyznasz się?

- Nie

Kiedy połamał wszystkie, spojrzał na mnie:

- Przyznaj się, to strzelę ci w łeb i przestanie cię boleć wszystko.

- Nie robiłem tego.

- Nie wkurwiaj mnie, bo ci jeszcze ręce połamię.

- Łam. Ja nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem... w końcu skończą ci się moje kości do łamania...

- To zacznę je łamać twoim dzieciom, aż się przyznasz.

- Nie waż się podnieść na nich ręki. Mnie możesz bić, łamać, ciąć. Możesz zastrzelić, spalić, utopić, polać kwasem... cokolwiek, ale nie podnoś ręki na moje dzieci. Torturuj mnie jak długo tylko chcesz, ale wypuść moje dzieci... one nikogo nie skrzywdziły

- Czyli się przyznajesz?

- Przyznać, to się mogę, że odbiłem kilku kolegom dziewczyny i że biłem się z Josephem, ale NIGDY nie skrzywdziłem dziecka. ŻADNEGO. Nie zmusisz mnie do kłamstwa

- Kariery już i tak nie ocalisz. Nie zatańczysz więcej, bo połamałem Ci nogi. Nie zagrasz w żadnym filmie, bo z takimi szramami nikt cię oglądać nie będzie chciał. A jak ci wyrwę zęby to z wyraźną mową i śpiewem też możesz się pożegnać

- Nie zastraszysz mnie w ten sposób...

- To wyrwę ci jednak zęby... - uśmiechnął się psychopatycznie

Zawołał dwóch pozostałych...

Jeden przytrzymał moją głowę, a drugi trzymał mały metalowy półmisek...

Ten, który mnie torturował i który kazał się moim dzieciom nazywać tatą, zaczął mi wyrywać zęby, zaczynając od siódemek...

- Przyznasz się? - zapytał po wyrwaniu mi siódemek

- Nie zrobiłem tego

- Jak uważasz...

Wyrwał mi górne szóstki

- Nadal nie?

- Nie zrobiłem tego

Wyrwał dolne

- Przyznaj się, to będziesz jeszcze miał szansę na normalny uśmiech.

- Nie zrobiłem tego.

Poczułem jak krew spływa mi kącikami ust

- Spakujcie te zęby w woreczek i mi przynieście - odesłał ich

- Może to ci uświadomię trochę twoją sytuację: jesteś w takim wieku, że te bachory prawie mogłyby być twoimi wnukami

- To, że miałem 39 lat, kiedy Prince się urodził, nie ma znaczenia... ojcem i tak zostałem mając 25 lat

- Gdzie dopadnę tego bachora?

- Nie powiem Ci.

- Gadaj - chwycił mnie za gardło i zaczął podduszać

- Zostaw mnie, powiem...

- Gadaj. - puścił mnie

Podałem mu adres Brandona... To była dla mnie jedyna szansa na uratowanie przynajmniej swoich dzieci... Ja I tak już czułem, że następnego dnia mogę nie doczekać

Dostał od swoich ludzi moje zęby w woreczku... zawiesił mi je na szyi na sznurku... Zostawił mnie z wolnymi rękami

Wepchnęli moje dzieci do tej piwnicy I zamknęli drzwi, a chwilę później w budynku zapanowała martwa cisza

- Tatusiu! - przytulili się do mnie całą trójką

- Nic wam nie zrobili?

- Nie... czemu trzymasz ręce na ziemi?

- Połamał mi palce...boję się podnieść ręce, żeby tego nie pogorszyć...

- Nie płacz tatusiu - szepnęła Paris i pocałowała mnie w ranę na policzku

Wpadłem na świetny plan...

- Poszukacie jakiś patyczków do szaszłyków albo pałeczek chińskich... czegoś takiego...

Znalazły jakieś kijki do podpierania młodych roślinek

- Mogą być?

- Tak... teraz weźcie cokolwiek co da się zawiązać... sznurówki, kawałek materiału? I coś co cięcia

Udało im się znaleść szpulkę sznurka i scyzoryk

- Co teraz? - zapytała Paris

- Teraz pobawimy się w doktora. Ja będę pacjentem, a wy lekarzami, zgoda?

Pokiwały głowami

- Pamiętacie, jak mówiłem wam o pierwszej pomocy?

- Ja pamiętam - stwierdził Prince

- Świetnie... To teraz przywiążecie po jednym patyczku do każdego mojego palca, ok?

- Tak.

Kiedy Prince, Paris i Bigi już usztywnili mi palce, przytuliłem ich bojąc się, że to ostatni raz kiedy mogę to zrobić...

- Tato, a Twoje nogi? - zapytał Prince

- Poszukacie czegoś, co się nada .... parasol, miotła, mop...

Znaleźli złamany w pół kij od miotły...

Resztę czasu przed powrotem włamywaczy przesiedzieliśmy zwyczajnie przytuleni...

Kiedy wrócili, przyprowadzili Brandona i przykuli go do rury obok mnie...

- Niezły z ciebie MacGyver, Jackson - stwierdził jeden z porywaczy - Ale chyba przetnę ten sznurek...

- Zostaw... co ci za różnica? I tak się nie ruszę i tak... bronić się też już nie dam rady... Ale Zostaw ten sznurek, to będę żył dłużej...

- Może I racja... Masz szczęście.

Zabrali Prince'a, Paris i Bigi'ego

- Tato, o co tu chodzi? - zapytał Brandon, gdy zostaliśmy sami

- Dzieciaki były z Tony'm na placu zabaw... nagle ktoś zaczął strzelać... Tony dostał, a oni dorwali dzieciaki... chciałem je ratować, więc złapali i mnie... przywieźli nas tutaj, na maluchach wymusili, żeby jednego z nich nazywały tatą, a mnie torturują, żeby mnie zmusić, do przyznania się do pedofilii... jeśli nikt nas nie znajdzie, to tutaj umrę...

- Gdy mnie tu wieźli zadzwoniłem na 911... Ale oni znaleźli telefon... zabrali mi go...

Znów Wepchnęli do piwnicy dzieciaki, przywiązali je tym razem obok mnie, po czym pobili mnie do tego stopnia, że prawie straciłem przytomność...

Wolałem grać nieprzytomnego

》Brandon《

Zaraz po tym, jak tata padł nieprzytomny na ziemię, porywacze uciekli, zamykając drzwi na klucz

- Usmażycie się, czarnuchy. - krzyknął jeden z nich, nim zamknęli drzwi...

- Poszli? - zapytał tatą uchylając oko

- Ty żyjesz?

- Żyję - Usiadł - ale dla waszego dobra musiałem grać nieprzytomnego...

- Tatusiu, kto to? - zapytał Bigi

- Wasz starszy brat...

W końcu udało mi się wysunąć ręce z lin...

- Oni nie wiedzą? - zapytałem

- Nie.... - odparł tata - Uwolnij ich...

Uwolniłem dzieciaki i chwilę później zrozumiałem, co znaczyło, że się usmażymy...

Drzwi stanęły w płomieniach, a ogień stopniowo zajmował pomieszczenie...

Dzieciaki się popłakały ze strachu i przytuliły do taty

On płakał i ciągle powtarzał, że je kocha i że je przeprasza...

Nagle stracił przytomność i tym razem na poważnie...

Do piwnicy wpadli strażacy, którzy ugasili ogień, i wyprowadzi nas z budynku

Karetki zawiozły nas do szpitala...

Ani mi, ani dzieciakom nic nie było, Gorzej było z tatą, bo musieli mu wsadzić i obie dłonie I obie nogi gips, i zaszyć rany na twarzy i wstawić te wyrwane zęby

Babcia i Ciocia Janet przyjechały do szpitala wujkiem Erms'em... on zabrał maluchy, a babcia i ciocia razem ze mną siedziały przy tacie

》Janet《

Przerażało mnie, co przeszedł Michael, żeby jego dzieciom nic się nie stało...

Lekarze twierdzili, że nie miałby szans na odzyskanie sprawności, gdyby nie te usztywnienia zrobione przez jego dzieci... twierdzili też, że rany na twarzy najprawdopodobniej zagoją się i pozostanie mu tylko lekka blizna

Koło 2 godzin po powrocie z sali operacyjnej się ocknął

- Gdzie jestem? Gdzie dzieci? - zapytał i zaczął się rozglądać prawym okiem, bo lewe miał zaklejone opatrunkiem

- Michael, uspokój się. Jesteś w szpitalu. Dzieci są u Erms'a. Nic im nie jest.

- Jak się tu znalazłem?

Przysunęłam krzesło do jego łóżka, usiadłam jak najbliżej niego i zaczęłam go głaskać po głowie

- Przez to, że Brandon zadzwonił na 911, udało im się zlokalizować jego telefon i was znaleść... Przywieźli was tu...

- Dzwoń do Erms'a

- Czemu?

- Jeśli oni są na wolności, to i Erms I dzieciaki są w potężnym niebezpieczeństwie

- Brandon dzwoń...

Brandon próbował się dodzwonić...

- Nie odbiera... ma wyłączony telefon...

- Zadzwońcie na policję.

Przez ponad 4 godziny policja z całego stanu ich szukała, a w tym samym czasie, Michael dostał takiego ataku paniki, że cały się trząsł, kilkukrotnie zwymiotował i tylko gips na dłoniach powstrzymywał go, żeby nie zaczął sobie rwać z głowy włosów

- Janet, oni mają moje dzieci i Erms'a - rozpłakał się...

Nagle do Brandona zadzwoniła... policja...

Znaleźli Jermaine'ego i dzieci... Przy jakiejś  polnej drodze...

Okazało się, że wyskoczyli z samochodu porywaczy, a telefon Erms'a w wyniku tego się roztrzaskał...

Gdy przywieźli ich do szpitala, Michael dopiero się uspokoił... przytulił do siebie dzieci

- Przepraszam was maleństwa... Przepraszam, że to się stało...

- Tatusiu nie płacz... - powiedziała Paris całując do w skroń

Nawet mnie nie dziwiło, że właśnie w skroń, przez to, że oba policzki miał pozaklejane opatrunkami

- Córeczko... - przytulił ją do siebie mocniej znów się popłakał - maleństwo... 

Uznaliśmy, że lepiej dla jego organizmu, jeśli poprostu teraz odreaguje cały ten stres...

Gdy z niego schodziły emocje, ja zajęłam się czytaniem jego wyników... Nie umieli stwierdzić, czy jego oko nie jest uszkodzone, ani czy będzie jeszcze mógł tańczyć...

[27.06.2009]

Następnego dnia Michael miał przejść kilka badań... dzieciaki dla ich bezpieczeństwa miały zostać z nim w szpitalu...

- Wiesz, że to co przeszedłeś, to tortury? - zapytałam, gdy przywieźli go po pierwszych dwóch badaniach

- Janet, nie miałem wyboru. Sam się na to zgodziłem, byleby nietykali moich dzieci - odparł obojętnie

- To nie była twoją dobrowolna decyzja, tylko efeky instyktu rodzicielskiego. Sam ich wychowujesz, jesteś jednocześnie ojcem i matką...

- Media nie wiedzą, że to się stało, prawda?

- Nie... przynajmniej nie od nas ani nie od szpitala czy policji lub straży...

- Obiecaj, że nikomu nie powiesz... Gdy mnie podtapiali, miałem wrażenie, że widzę Dianę i Freddiego... wiem, że nieżyją ale mogę przysiądź, że w tej wodzie, widziałem ich twarze...

Rozumiałam go... byli jego przyjaciółmi, a oboje zmarli przedwcześnie... w przypadku Diany nawet odnosiłam wrażenie, że Michael czuł się winny, że był jednocześnie tak blisko i tak daleko niej tamtej nocy...

- Wierzę ci Mike... znaczyli dla ciebie wiele, ale Diana zginęła 11 lat temu... czemu nieprotestowłeś, gdy cię tortulowali?

- Jeśli spojrzeć na to, co przechodzili nasi przodkowie, sprzedawani jako niewolnicy, to nie ma o czym mówić. To co spotkało mnie jest niczym w porównaniu do ich lat życia w torturach i cierpieniu.

- Michael, to już historia... ludzie ją znają...

- To nie historia. Cały świat wie, że to nadal trwa, chociaż jest nie legalne. Zaczął się XXI wiek, a ludzie nadal wierzą w amulety i czarownice

- Dla niektórych yo religia

- Mówię o tych, którzy w Afryce odcinają albinosom ręce i nogi bo sądzą, że mają mahiczne właściwości

- Rozumiem, że bierzesz to do siebie, bo sam masz bielactwo, ale lata nikt ich niepostrzymał, to i ty nie dasz rady

- Na świecie musi być ktoś jeszcze, kto chce to szaleństwo zatrzymać

- Poszukamy... narazie musisz dojść do siebie, a ja poszukam takich ludzi i informacji o albinosach w Afryce, zgoda?

- I tak bym teraz nie pojechał... zgoda

[13.10.2009]

Michael wrócił do pełnej sprawności, a pełen spokój duszy zapewniło mu kolosalne odszkodowanie od porywaczy, które bezproblemu pokryło jego długi, więc dodatkowo odzyskał wolność finansowo...

Tego dnia kończyliśmy porządkować rzeczy w Neverland, bo do niego wrócili... Co prawda wymagało to gruntownego remontu, żeby on dał radę psychicznie, ale chyba radość dzieci z powrotu tam zaleczyła rany w jego sercu

Razem z resztą rodzeństwa zorganizowaliśmy sporą akcję w mediach i internecie o tym, że szukamy chętnych do wyjazdu i nagrania programu o nieludzkim podejściu do albinosów w Afryce...

Żeby mieć pewność w czystości intencji tych ludzi, nie podawaliśmy, że to my stoimy za tym planem... specjalnie wykupiłam osobny numer, żeby po wyjściu tego na jaw nie mieć miliona telefonów na mój numer prywatny...

- Może odpuścić to szukanie i jechać w 9? - zasugerowałam

- Są jeszcze dobrzy ludzie na świecie - odparł Michael - poczekajmy do końca tyhodnia

Po trzech godzinach od naszej rozmowy zadzwonił do mnie numer z Nowego Jorku

J: Tak?
L: Dzień dobry, znalazłam ogłoszenie o pomyśle na wyjazd do Afryki i pomoc ludziom z albinizmem... To dobry numer?
J: Tak. Cieszę się, że pani dzwoni... powoli traciliśmy nadzieję
L: Nazywam się Lillian Emeline Jackson i mam 23 lata... w każdym razie jestem początkującą dziennikarką i nie dawno zaczęłam planować pierwszą serię programu o niesamowitych kobietach w różnych zakątkach świata...
J: To brzmi dość ciekawie. Razem z bratem bardzo się cieszymy, że odpowiedziała pani na ogłoszenie.
L: Jeśli to możliwe, to chciałabym szczegóły dogadać bezpośrednio lub przez wideo rozmowę.
J: Z naszej strony nie ma problemu, żeby się spotkać, ale kilka miesięcy temu brat został ciężko pobity i przez rok od pobicia doradzają brak lotów
L: W najbliższy weekend kończę staż w Śniadaniówce. Mogę przylecieć
J: Było by świetnie. Ustalę z bratem jak zorganizować pani przyjazd i oddzwonię...

Gdy skończyłam rozmowę, spojrzałam na Michaela

- Dziękuję, że miałeś nadzieję i wiarę w ludzi... - stwierdziłam siadając obok niego na kanapie

- Sam nie wierzę, że po tym co się stało w tamtej piwnicy, jeszcze wierzę w ludzi

- Mówiłam Ci już, że jesteś najlepszym starszym bratem, jakiego mogłam sobie wymarzyć?

- Wiele razy... kto to dokładnie był?

- Młoda dziennikarka. Lillian Emeline Jackson.

- Mam dziwne przeczucie, że to nie przypadek...

- Nasze nazwisko jest cholernie popularne. Ona na pewno nie jest z nami spokrewniona

- Więc czemu chcę zrobić to co my?

- Zbieg okoliczności...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro