Kropla wina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Valentine sprawnie zakluczyła drzwi i niezwłocznie ruszyła za swoim nowym pracodawcą. Bardzo ciekawiło dokąd to ją zabiera. Kierunek drogi nie był jasny, a sam Korian utrzymywał stały szybki chód. Ledwo co dotrzymywała mu kroku! Trwało to około 15minut kiedy to dotarli do jakiegoś dużego budynku. Otoczony był metalowym ogrodzeniem, z masą uzbrojonych strażników. Na bramie widniał napis "Kancelaria 12 sektora" chociaż nie za bardzo wiedziała co to było za miejsce. Wcześniej nie za bardzo ogarniała rząd jak i inne zawiłości dzielnic... Zawsze wydawało się jej to nudne i niepotrzebne... a jednak jak widać wizyta tutaj była potrzebna... ale dlaczego? 

Przy szlabanie, przy głównej bramie zatrzymał ich strażnik. Momentalnie klacz przeszył strach widząc opancerzonego i uzbrojonego kuca. Jego strój miał koloru ciemnoniebieskiego, gdzie najgrubsze elementy posiadały ciemno-szary odcień. Na metalowym prawie białym hełmie widniały żółte pasy, a na prawym ramieniu widniał trójkąt tego samego koloru. Pysk przykrywała bardzo dziwna maska... chyba przeciwgazowa? Której miejsca na oczy posiadały święcące szkiełka, które jeszcze bardziej sprawiały, że cała persona wydawała się przerażająca. Z całym tym arsenałem na pewno nawet najniższe temperatury nie robiły mu różnicy. Zniekształcony i specyficzny głos wydał się spod maski. - Imię i powód przybycia. - i niemal podskoczyła. Nawet ktoś taki jak Korian nie będzie pods.... 

- Już daruj sobie te jebane procedury Duke. Odgrywamy ten teatrzyk za każdym razem gdy mam sprawę do Orchid i mówiłem ci to poprzednim razem. - Szorstki głos rozszedł się po okolicy. Valentine od razu chciała załagodzić sprawę dlatego zręcznie wepchnęła się przed Doktora. - Niezmiernie przepraszam za niego! Wiesz... on tylko tak żartuje i na pewno nie ma tego na myśli. - Próbowała jakoś załagodzić sytuację, ale strach kompletnie nią zawładnął! A w głowie zaczęły rodzić się przeróżne złe scenariusze. Chciała jeszcze coś dodać, lecz Duke ją wyprzedził. 

- Rzadko miewam tutaj jakieś ciekawsze rozrywki klaczo, a kłótnie z doktorem są naprawdę odświeżającymi zjawiskami. Nic nie bawi mnie tak jak poirytowany Korian. - W momencie zaśmiania się przez Duka wydał z siebie głośny pisk i dźwięk jakby właśnie nastrajało się jakieś radio... najwyraźniej coś, co pomagało im mówić było wadliwe. - Rozmowy generalnie są rzadko spotykane na tym stanowisku, więc nie masz co się bać.... przynajmniej na razie. - Turaj też wrócił wzrokiem na doktora, który to z poirytowaniem wbijał wzrok w tył głowy Valentine. - Dzisiaj ci odpuszczę Korian. Ale następnym razem przeczeszemy całą twoją kartotekę doszukując się nawet najmniejszych nieprawidłowości. Lepiej przygotuj sobie jakiś koc na noc. - Ponownie pisk rozległ się z jego maski, a ten potem utorował im drogę podnosząc szlaban. Razem więc wkroczyli na teren obiektu składającego jak na razie z dużego placu. Masa żołnierzy oraz personelu toczyła się po okolicy nie zwracając uwagi na nich. Parę razy zdarzyło się, że Korian przywitał się z kimś po drodze, ale raczej do samego budynku nie działo się nic szczególnego. Na wejściu czekała na nich recepcja przy której siedziała młoda i niska klacz. Okrągłe okulary za którymi chowały się znudzone i zmęczone oczy były wpatrzone w jakąś kartkę. Na chwile oderwała od niej wzrok, który przeniosła na ogiera. Zaraz potem magią sięgnęła po metalową słuchawkę do której był przymocowany kabel. - Korian przyszedł. - Rzekła znużonym głosem odkładając słuchawkę i wracając do pracy. Bywał tutaj często, ze względu na pracę musiał co jakiś czas obgadywać z tutejszym zarządcą mniej i ważniejsze sprawy. Razem wkroczyli do windy, która to pognała w górę. 

- Em... po co w sumie tutaj przybyliśmy? - Rzekła do niego będąc zmieszaną tym wszystkim. Ten o dziwo nie czekał z odpowiedzią. - Muszę zaraportować, że będziesz mi pomagać. Tutaj też zostanie ci wydany odpowiedni ubiór oraz papiery, które pozwolą ci tutaj normalnie żyć. - Słysząc to ta pokiwała głową. Stała się teraz nieco spokojniejsza. Wreszcie inni nie będą postrzegać jako pokrakę i nieudacznika... a przy takiej pozycji to nawet mogła czuć swoisty prestiż! Widać lekarze byli naprawdę ważni w tej części... pewnie przez to, że dochodziło tutaj do licznych wypadków, a węgiel był cenniejszy nawet od złota czy diamentów. Jednak co jeżeli ten w końcu się skończy? Czy to wszystko się skończy się gdy nadejdzie ta chwila? Czy może zostanie im zginąć w objęciach mrozu? To się ostatecznie okaże. 

Dotarli na jedno z wyższych pięter. Korytarzem udali się do biura tej całej Orchid. Klacz obserwowała liczne obrazy przedstawiające jaką białą klacz, o krwistych czerwonych oczach oraz blond bujnej grzywie. Ubrana była w ciemno zielony mundur z licznymi odznaczeniami i naszywkami. Po obserwacji zauważyła, że był to jednorożec... i gdzie nie gdzie widniały też jej wyrzeźbione popiersia! Ta to się wozi. Burżuj jeden. 

Nareszcie znaleźli się w ich celu podroży. Gabinet był naprawdę spory i bardzo zdobiony. Na ścianach znajdowały się liczne książki oraz przeróżne alkohole. Przy biurku naprzeciwko wejścia siedziała biała klacz, ta którą Valentine widziała na obrazach. W eleganckiej pozycji delektowała się czerwonym winem, a gdy tylko ich ujrzała na jej pysku zawitał złośliwy uśmieszek. - Widać moja słodka żmija znowu zawitała u moich jakże skromnych progów. Powiem ci, że brakowało mi cię przez ten cały czas żmijko~ - Przyszła pielęgniarka spojrzała na ogiera który to przewrócił oczami i bez wahania podszedł do jej biurka. - Przyszedłem aby zarejestrować tą klacz jako moja pielęgniarka. Potrzebuje pomocy przy pacjentach od kiedy zostałem sam na tym stanowisku. - Orchid zmarszczyła brwi, a jej uśmieszek zmienił się w konsternacje. Lekceważąco i z wyższością spojrzała na Vali, wydając z siebie przydługie "hm". - Żmijko powiem ci, że gdybyś myślał rozważniej i szerzej, to zamiast babrać się w bebechach tego całego plebsu, to mógłbyś wieść wygodne życie tutaj. - Mrugnęła do niego porozumiewawczo, ale ten tylko na to prychnął. - Ale cóż, to twoje życie. - Wzruszyła barkami biorąc kolejną lampkę wina, jednocześnie przysuwając jakieś papiery. - Podpisz to. - Rzuciła od nie chcenia. - Byle szybko, bo nie mam całego dnia. - Czarna klacz oczywiście niezwłocznie podpisała wymagane papiery. Dostała następnie jakąś karteczkę. Biała poinstruowała ich następnie żeby udali się do recepcji żeby odebrali rzeczy. To też zrobili i gdy Valentine dostała białe ubranie pielęgniarki udali się do już wspólnej kliniki... jutro bowiem czekał jej pierwszy dzień pracy. Ciekawe kogo potną? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro