Nowa rzeczywistość part 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Ah... cudowne i rześkiej powietrze, tak niezwykłe w zadymionych korytarzach zachodniego nurtu. Całe szczęście, że przydzielili nam ten budynek Korian. - Rzekł do mnie dość wczesnym rankiem Gork. Tonem pełnym energii i aspiracji... jakich? Tego raczej sama księżniczka celestia by nie wiedziała zwłaszcza, że ten dość często wpadał na dość... irracjonalne pomysły... ale żeby nie było, to dzięki temu robił więcej dobrego niż złego. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a jego odpały chociaż trochę mogą przybliżyć mi realia dawnego świata. Może ta zabita sklejką melina też niby o tym przypomina, bo swego czasu robiłem w nielegalnej bimbrowni, jednak mimo wszystko to nie było to samo... nie da się powtórzyć tego zapachu gorzelni oraz dźwięku zarzygującego się menela, w naszej publicznej łazience... ah... biedny sprzątacz... całe spodnie miał ujebane od tego syfu... i potem jeszcze wykłócał się o procenty, które według jego mniemania były za małe. On realnie powinien był nie żyć, a na dodatek skubany się jeszcze rzucał. Na szczęście Jochan miał łeb na karku i w porę go unieszkodliwił. Sprawny cios w potylice w połączeniu z mokrą podłogą dał bardzo zadowalający efekt. Cóż ale takie uroki każdej pracy. W jednej stoisz sobie na warcie w królewskim zamku, a w drugiej pichcisz bimber na kucaka w jakieś dziurze, która zapewne była wcześniej miejscem defekacji miejscowego pijactwa i burżuacji.... w sumie... obecne warunki w porównaniu do tego, są nawet znośne. Mamy tutaj ognisko... materace.... brudne materace, no i ten.. balkon! Ciul, że to wybitna dziura w ścianie, w której Gork zamontował parapet z jakieś dechy i wmawiał kucą, że to jest balkon. Ważne, że spełnia swoją funcje... czyli wpuszcza powietrze, gdy na zewnątrz jest z czterdzieści stopni poniżej zasranego zera... ostatnio mówił, że wstawi na to drzwi, jednak znając go, to pewnie nabije na pineski jakąś starą szmatę i powiesi ją nad tą dziurą, a za klamkę będzie służyć zwinięta taśma klejąca. 

Niewyspany po wczorajszej nocy z Gorem, bo tak... spaliśmy ze sobą. W końcu mamy jeden materac, a nikt nie będzie przecież spał na tych zimnych dechach. Problemem jest w tym gównie to, że on strasznie chrapie i wierci się niczym rozszalały diabeł tasmański na naszym legowisku. Dlatego też niechętnie wstałem, spoglądając na niego przelotnie, jak ogląda wielki piec... czyli coś na wzór wielkiego kominka, który ogrzewa obszar. Dziadowstwo zżera masę węgla, przez co nieprzerwanie trzeba go szukać i jak najszybciej wydobywać. Dodatkowo strasznie to kopci, przez to niezbędne w centrum jest posiadanie specjalnej maski i zezwolenia. Wieczne ciemności i oraz piekielny gorąc... eh... to nie dla mnie, dlatego też wybrałem role tego typa co raczej trzyma się od tego z daleka i pracuje jako chirurg. Lekarz ze mnie żaden, a tym bardziej chirurg, no ale nie mają nikogo lepszego, a ktoś to musi robić. Odrąbanie komuś kopyta zresztą nie należy do czegoś bardzo skomplikowanego.

- Korian! Mam świetną wiadomość dla ciebie! Znalazłem robotę! - Wykrzyczał uradowany, gdy ja ubierałem swoją kurtkę. - Myślałem, że już cię nigdzie nie przyjmą, gdy podpaliłeś składzik ostatnim razem. - Rzekłem znudzony, nie chcą za bardzo wysilać już zdegradowanego umysłu. Widziałem zbyt wiele śmierci i cierpienia, aby realnie cieszyć się z jakieś rzeczy. 

- Oj tam... zdarza się każdemu, no ale mówię ci! Tym razem będzie inaczej. Przydzielili mnie to szklarni, abym pomagał tam przy roli. - Zaraz potem pochwycił za swoją czapkę i z biegł na dół. Szklarnia jest na końcu sąsiedniej dzielnicy, a więc to raczej ostatnie, jak nie ostatni dzień naszego wspólnego bytowania. Chłopak miał szczęście to można mu przyznać. Praca w porównaniu do reszty, jest przyjemna i mało wymagająca. Słyszałem, że oni też dostają jedzenie w pierwszej kolejności, zupełnie jak ja. Jednak wciąż nie jest to warte cenny jaką muszę za to płacić... Ubrałem zatem swój kitel i zszedłem na dół, licząc, że nie spotka mnie jakaś cięższa sprawa, jak zawinięte wnętrzności w wiertło wydobywcze. Chłopak żył kiedy go operowałem... nadaremnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro