Ogórek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze promienie słońca wbijające się do pomieszczenia zasygnalizowały nadejście już drugiego dnia wspólnej wędrówki. Valentine ziewnęła oraz niemal natychmiast rozciągnęła swoje kopyta. Alkohol i w miarę wygodny materac sprawił, że ta wyjątkowo dobrze się wyspała. Ognisko spokojnie tliło się jeszcze w palenisku. Rose leżała przytulona do swojej ukochanej buteleczki po wczorajszym trunku. Koriana nie było, co po chwili rzuciło się jej w oczy. Ciekawe co wyrwało go z łóżka tak wcześnie? - Ej Rose? - Wyszeptała szturchając klacz kopytem. - Wstawaj - Okularnica nie do końca była zadowolona z przerwania jej drogocennego snu, ale tym razem tego nie skomentowała. - Co? - Odrzekła tym samym konspiracyjnym głosikiem. - Korian gdzieś zniknął. - Musiały minąć co najmniej z 3 minuty, aż Rose zacznie jakoś bardziej kontaktować po przebudzeniu. Rozejrzała się dookoła, a następnie zawiesiła w miejsce gdzie widziała Koriana ostatnim razem... może pamiętała to jak przez mgłę, ale pamiętała... - Cholipson. - Rzekła do siebie zrywając się z materaca. Valentine poczyniła to samo i gdy obie przebrały się w coś cieplejszego, to postanowiły poszukać go na zewnątrz. Na dworze było bardzo spokojnie. Wiatru niemal nie było tak samo spadającego śniegu. - Gdzie on znowu polazł? - Powiedziała Valentine zaglądając do jednego z domów, ale mimo przeszukania wszystkiego, nie znaleźli śladów po ogierze. Wzbudziło w nich to ponad przeciętną konsternacje, gdzie próbowały wysunąć teorie miejsca jego pobytu. W pewnym momencie w ich oczy rzuciła się dość nietypową rzecz. Dopiero teraz to dostrzegły, że w oddali znajdowała się jakaś duża chyba metalowa budowla. Trudno było określić co to dokładnie było, ale Rose jak i Valentine miały dziwne wrażenie, że już coś takiego widziały. Uzgodniły, że to jedyna opcja, gdzie mógł pójść, dlatego też zaczęły iść w tym kierunku. Wraz przebytym dystansem budowla stawała się coraz bardziej znajoma, aż w pewnym momencie Rose krzyknęła. - To przecież młot węglowy! Jasna cholera nigdy bym nie myślała, że akurat uciesze się na widok tego cuda! - Bo to oznaczało ewentualną pomoc, lub dodatkowe zapasy. Rozumiały już dlaczego Korian zniknął... ale dlaczego poszedł tam sam? Przecież mógł je obudzić, a nie narażać się na zbędne niebezpieczeństwo. 25 metrowa konstrukcja szczytowała na tle okolicy, że aż dziw, że wcześniej jej nie zauważyły. Łudząco przypominała te z miasta, ale była od nich dużo grubsza i masywniejsza. Zbliżając się, w pewnym momencie zauważyły... jak coś niebieskiego i jaskrawo pomarańczowego zjeżdża po metalowych belkach... chyba w ich kierunku? Dodatkowo w pysku trzymał coś metalowego. - em... Rose? widzisz to? - Klacz słysząc pytanie pokiwała na znak, że tak. Czyli nie była to jakaś halucynacja... ale kto to do cholery był? Ubiór oraz gogle narciarskie utrudniały głębsze rozpoznanie nieznajomego, a jedynie pokryta śniegiem szara broda zdradzała owego delikwenta, który gdy zniżył się na odpowiednią wysokość wystrzelił ze swoich nart wprost na nich! Z tego wszystkiego nie zauważyły niedźwiedzia polarnego podążającego za nim! Biała bestia i narciarz zbliżały się niebezpiecznie ku ziemi, a obiekt w pysku widziany wcześniej okazał się kilofem! Rose pisnęła i błyskawicznie schowała się pod skrzydłami klaczy. - Co to za pojeby?!  - Rzuciła do niej, a Valentine panicznie pokiwała głową, że nie ma pojęcia. Miś i kuc z głuchym plaskiem wylądowali na ziemi. Tajemnicza postać zmierzyła ich wzrokiem. - Witajta Ogórczasy. - Dość specyficzny wschodni akcent wydobył się spod bujnej brody. Zaraz potem pewnym skinieniem łba wskazał, żeby iść za nim. Nie wyjaśnił przy tym niczego i po prostu zaczął iść w stronę wejścia do młota. Samice oczywiście stały jak wryte. Iść?! Nie iść?! Co robić?! Przecież on wyglądał jak rasowy kanibal, który tylko czeka na wpieprzenie jakieś koniny na obiad. Może już zjadł Koriana?! Co robić?! 

Czarna klacz wzięła głęboki oddech, wzbierając w sobie pokłady odwagi i samozaparcia. Ruszyła za nieznajomym, a Rose obrzuciła ją wzrokiem, jakby ją w tym momencie zdradziła. Nie zamierzała jednak zostawać tutaj sama, więc niepewnie podążała za klaczą. - On nas wpierdoooooliiiiiii - Wyszeptała przeciągle, kiedy to akurat mieli wejść do środka. Przywitało ich średniej wielkości pomieszczenie pełne jakiejś maszynerii oraz węgla. Nie zatrzymywali się jednak, tylko udali się do windy. Starej oraz reprezentującą sobą raczej niski poziom BHP. Niby mogły spytać się, gdzie ich ciągnie, ale za bardzo się tego bały... nie wiadomo jak zareaguje w końcu! Weszli do windy wraz niedźwiedziem, a gdy ruszyła do góry czuły jak topornie wzbija się coraz wyżej, a wszechobecne zgrzyty, trzaski oraz odgłosy uderzania o coś, niemal przyprawiły je o palpitacje serca... dojechały w jednym kawałku... a... gdy drzwi tylko się otworzyły im oczom ukazał się niesamowity widok. Coś, czego nie spodziewały się w swoich najskrytszych snach... zobaczyły... siedzącego Koriana wpierdalającego jakiegoś ogórka na jakimś starym fotelu. Rose oczywiście od razu wystrzeliła do przodu wręcz naskakując na doktora i obejmując go w mocnym uścisku. Ten aż zakrztusił kawałkami ogórka w swojej paszczy. - Korian!!!! Korian!! Czemu ty jesz ogórka debilu jeden?! - Wykrzyczała rozpłakując się z nim na tym fotelu. Nagle przestała gdy tylko usłyszała dźwięk walenia kopytem o biurko i nagle przydługie "Ciiiiiiiiiszaaa" wypowiedziane przez nieznajomego. Okularnica szybko pokiwała głową przylegając w ciszy jeszcze mocniej do ogiera... który to próbował ją jakość odrzucić. Valentine przypatrywała się temu, ale z tego wyrwał ją niespodziewany cios ogórkiem. Szybko potrząsała głową i wbiła pytający wzrok na narciarza. - Czytać książki. Ogórki moc magiczna. Jeść. - Rzekł samemu pałaszując ogóra. Niedźwiedź oczywiście też dostał swoją porcje... w zasadzie była głodna, dlatego też pokusiła się o tego którego jej rzucił. Rose też dostała jednego, więc ogórkowa uczta trwała w najlepsze. - Ej... Korian, kto to jest? I skąd ty tutaj się znalazłeś? - Rzuciła w między czasie. Korian poddając się Rose westchnął głęboko przecierając pysk protezą. - Spotkałem go jak spacerowałem po mieście. Powiedział, że ma u siebie ogórki i że nazywa się Tymek. Od tej pory nic innego nie powiedział. - Wyjaśnił, gdzie w między czasie Tymek wyciągnął jakąś księgę. - Działka ogórek. Uczyć się magia. Wszystko magia. Nie mieć czoło ogórek. Jeść ogórki żeby mieć czoło ogórek. - Niemal mędrcze słowa wydobyły się spod poranionego pyska. Przez brodę nie za bardzo było to widać, ale z blika można było je dotrzeć. - Jaskinia. Działa ogórek. Chcieć ogórki? - Zapadło ważne pytanie... a decyzje niemal od razu podjął właśnie korian. Widać zasmakowały mu. Tymek za to kiwnął mądrze głową i wyciągnął parę buteleczek bimbru. - Prezent - Rzekł, a Rose zaczęła oddawać pokłony. Zapakowała uradowana alkohol, z widocznym na pysku "Teraz niech się dzieje co chce". Nieznajomy intrygował kruczo skrzydłom, która to badała każde jego zachowanie... wspominał coś  magii, ale o co chodziło dokładnie? Z kim w ogóle miały do czynienia? Na ścianach widniały jakieś ramki na medale... których nie było, a za to walały się tutaj masę papierosów. O co w tym wszystkich chodziło?! Na Celestie.... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro