Pomoc?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Perspektywa Valentine

Nie dowierzając, że wreszcie ktoś powiedział te upragnione słowo brzmiące... ,,wejść''. Zamarłam na moment, nie wiedząc co tak naprawdę mam zrobić. To było coś nowego! Coś... niespodziewanego! Ja... jak ja mam się teraz zachować?! Tyle pytań, a tak mało czasu żeby na wszystkie odpowiedzieć.

Niepewnie przekroczyłam próg drzwi, przyjmując na siebie pewną dozę... ciepłego powietrza. W samym budynku nie było jakoś bardzo ciepło, jednak było wystarczając, abym po tych długich mroźnych nocach, odetchnęła chociaż przez chwile móc poczuć ciepło, które to zresztą zdążyłam już zapomnieć. Zamknęłam drzwi tak jak mi kazał oraz powędrowałam do sali, w której stał dość duży, jak na jej małe rozmiary stół. Srebrny... noszący na sobie znamiona poprzednich pacjentów, czyli w widocznej zaschniętej krwi. W innym wypadku pomyślałabym, że spotkałam jakiegoś psychopatę, jednak był to ktoś kto zajmował się leczeniem, dlatego zwyczajnie olałam to... cokolwiek by tu nie robił, to na pewno chodziło o jakąś formę leczenia.

Spojrzałam się na niego pytająco, a ten zręcznym, jednak w pewien sposób leniwym gestem ręki wskazał na stół i równie topornym głosem powiedział, że mam na nim się położyć. No to położyłam się, a mój wzrok zlustrował go pytającym spojrzeniem.

Perspektywa Koriana.

- Wiedzę, że masz odmrożenie... chyba czwartego, czy tam trzeciego stopnia. Dla mnie to jeden kij, więc wyleczymy to jak zawsze. - Zalałem swoje narzędzia wrzątkiem, aby jakoś je odkazić i podszedłem do mojej nowej pacjentki. Chciałem zacisnąć na jej nodze skórzaną opaskę, która to powinna zmniejszyć krwawienie, bo sprzątać tego syfu mi się za bardzo nie chciało, a tak to zawsze będzie to mniej roboty. Zacisnąłem ją zresztą na samym początku, bo stwierdziłem, że lepiej będzie upitolić całą nogę. Odmrożenie było rozległe, a tak łatwiej będzie mi dopasować protezę i ona sama powinna się lepiej sprawować. Tak przynajmniej podpowiadało mi doświadczenie. Błędy i sukcesy. Śmierć lub życie. W tej pracy byłem tym który decydował o każdym życiu, które to zawita do jego bram. Każdy pokładał we mnie wielkie nadzieje. Musiałem stać się dobry w tym co robię. Nigdy się tego nie uczyłem, nigdy nikt nie mówił jak mam to robić. Strach i obłęd sprawiły, że umiem to co umiem i w każdym wypadku mam nadzieje, że i tym razem uda mi się kogoś uratować... bo tylko ona sprawia, że jestem wstanie to wszystko znieść.

Przyniosłem protezę oraz podałem jej płyn znieczulający... czyli wódkę. Średnio ona działała, jednak zmniejszała w jakimś stopniu ból... chociaż to są nadal tylko moje domysły. Cóż jednak podawanie jej dożylnie coś tam powinno działać...

Następnie włożyłem w jej pysk drewniany kij. Nie duży i o w miarę gładkich powierzchniach. Przegryziony język tylko przysporzyłby mi problemów, a więc lepiej było się przed tym uchronić.

Perspektywa Valentine

Nie do końca rozumiałam co tak naprawdę zamierza ten mój lekarz, ponieważ o ile rozumiała w pewnym sensie ten płyn który w nią wstrzykiwał, to tak ta opaska i... drewniany knebel były mocno podejrzane... na tyle, że zrozumiałam o co chodzi...

- Czy... Czy ty chcesz mi odrąbać nogę?! - Wykrzyczałam z niedowierzaniem przedtem wypluwając to drewniane coś, momentalnie żałując, że tutaj przybyłam. Chciałam odsunąć swoją nogę, jednak cholerny los znowu podciął mi skrzydła i przez przypadek zahaczyłam nią o wystający... chyba pręt. Ciężko było mi określić co to było, ale aż zgięłam się czując na sobie przeszywający ból. Lekkie nacięcie, a bolało zupełnie tak jakbym sobie kość złamała... przynajmniej w pięciu miejscach, chociaż co ja tam wiem.

Perspektywa Koriana.

- Nie drzyj mordy. - Rzekłem chłodno i z irytacją. - Twoja noga nadaje się wręcz do tego idealnie, bo kurwa zgadnij co ja przez większą część swojej pracy robię w tym zapyziałym miejscu. Kurwa. Jeżeli chcesz w miarę normalnie funkcjonować, to muszę ci ją odciąć. - Ah... czy tak ciężko było to pojąć? Nie mam żadnych innych możliwości i każdy jak dotychczas rozumiał z czym się to je. Nie dość, że narażam swoją reputacje i życie z tego powodu, to jeszcze ta marudzi. Złapałem za moją piłę, przelotnie oceniając jej stan i położyłem ją na stolik, zaraz obok stołu na którym leżała ta beksa. Zabrałem również swój ulubiony srebrny stoper... czyli ten najmniej wadliwy.

- Słuchaj... rozumiem, że myśl stracenia jakiejkolwiek kończyny jest dość stresująca i... mało zachęcająca, to wizja powolnej i bolesnej śmierci powinna być na tyle motywująca, żebyś się jakoś przemogła... mogę ci dać nawet gwarancje naszego zakładu, że dwadzieścia na trzydziestu naszych pacjentów przeżywa zwykle do końca tygodnia... z lekkim przymrużeniem oka. - Mój ton głosu był arogancki i średnio zainteresowany jej uczuciami... bo tak zresztą było. Miałem jej pomóc z jej nogą... nie z samopoczuciem.

Perspektywa Valentine

Wcześniej jego arogancja nie robiła na mnie wrażenia, bo liczyłam na jego pomoc, ale teraz... teraz to definitywnie mogę stwierdzić, że trafiłam na niezłego chuja! Co on sobie w ogóle wyobrażał. Lubiłam moją nogę, a on podchodził do tego jakbyśmy mówili o wyborze boazeri do salonu! Najchętniej to powiedziałam bym mu parę, niekoniecznie przyzwoitych słów, ale gdy wspomniał o śmierci... to dało mi do myślenia. Nie chciałam umierać.... a jeżeli była to jedyna opcja to... byłam gotowa to znieść.... a przynajmniej chciałam...

Jakoś podniosłam wcześniejszy drewniany knebel i włożyłam go osobie z powrotem do pyska. Serce biło mi jak szalone... zamknęłam oczy i które to zasłoniłam swoimi kopytami. Skrzydła przycisnęłam do swojego ciała, aby dodać sobie trochę więcej otuchy... Dziecięce nawyki jak widać pozostały mi do teraz.

Perspektywa Koriana.


- huh... - Czyli jednak zdecydowała się na amputację. Czyli widać, że poszła po rozum do głowy, a do nawet mnie w pewien sposób ucieszyło... ale teraz pozostała najtrudniejsza cześć. Powoli poszedłem jeszcze po magiczną prot, która to miała posłużyć za nową nogę dla tego przychlasta. Nie wiem z czego je robili, ale protezy wrastały się w uciętą kończynę, łącząc się z układem nerwowym tak, żeby posiadacz mógł nimi poruszać zupełnie tak jak swoim biologicznym kopytem. Problem polegał na tym, że zrastało się to jak chciało i nierzadko powodowało to dodatkowe rany, które były powodem różnych infekcji. Dlatego trzeba było je dokładnie opatrzyć, a przy ograniczonej ilości leków i opatrunków nie zawsze się to udawało. 

Nastawiłem stoper na mniej więcej czterdzieści sekund, co miało mi ułatwić zarządzaniem czasem. Nie mogła ona stracić zbyt dużo krwi, dlatego liczyła się każda sekunda. W swoją rękę chwyciłem piłę i uniosłem ją parę centymetrów nad miejscem, gdzie styka się ona z biodrami. - Gdy stoper zacznie odliczać zacznę ciąć. Przez ten czas musisz znieść jakoś ten ból, bo jeżeli mi w tym przeszkodzisz to z łatwością się wykrwawisz. To bardzo ważne, abyś panowała nad sobą. Zrobię to jak najszybciej się da, ale tylko jeżeli będziesz współpracować. -


Pokiwała głową co znaczyło, że mogę przejść już do tego co potrafię najlepiej. Stoper miał coś około dziesięciu sekund opóźnienia, dlatego miałem czas na przygotowanie się. Głucha cisza... oraz ustępujące po niej ciche tyknięcia dawały znak do działania. Zacząłem ciąć. Piła przecinała mięśnie i skórę. Krew lała się coraz większymi strumieniami brudząc mój fartuch i pysk. Początek zawsze był względnie łatwy. Piła cięła miękkie mięśnie jak masło, więc po pięciu sekundach dotarłem już do kości. Czyli do najgorszej części. Musiałem zwiększyć siłę z jaką ciąłem, przebierając się dość topornie przez jej kość. Dźwięk pękających kości oraz ten obrzydliwy zapach świeżej krwi, towarzyszył nam przez cały czas. Valentine krzyczała i wiła się z bólu a ja ciąłem i ciąłem. w pewnym momencie kość niespodziewanie pękła, co sprawiło jej niewyobrażalny ból, ale przyśpieszyło całą sprawę. Zostało dwadzieścia minut, a ja przedzierałem się przez resztki mięśni i ścięgien. Gdy noga odczepiła się od reszty ciała, momentalnie odrzuciłem piłę i  natychmiastowo złapałem za protezę, której kraniec wbiłem wprost w miejsce gdzie była widoczna jeszcze strzaskana kość. Zaczęły się formować fioletowe cosie, które zaczęły wbijać się w mięśnie, łącząc drewnianą konstrukcje z jej ciałem. Krew stopniowo przestawała tryskać, a ja przygotowałem sobie opatrunki, bi wraz z zakończeniem łączenia zacząłem opatrywać rany które pozostały. Wyczerpany zerknąłem na jej pysk... straciła przytomność... ale była żywa. Operacja się udała, jednak musiała dojść do siebie. Zawsze w takim wypadkach takiego delikwenta zabierali jego współpracownicy, jednak... tutaj miał problem... bo kto ją zabierze? Dobra tym powinienem się zająć jutro. Na spokojnie. Przebrałem ją w jakieś czyste ubrania, które jakimś cudem znalazłem w tym miejscu i zabrałem ją do swojego pokoju. Położyłem ją na swoim leżu i sam wróciłem się przebrać. Obmyłem się z krwi i posprzątałem ten cały bajzel. Nogę wyjebałem do śmieci, czyli tak jak zawsze i wróciłem do znajdy. Wizja spania koło niej była... chujowa, aczkolwiek nie zamierzałem w tym zimnie spać na podłodze... sam bym pewnie musiał później sobie drugie kopyto amputować, co nie było w sumie takie złe... no ale nikt inny się tym nie zajmuje, a przynajmniej nie w tej dzielnicy. Dlatego położyłem się zaraz obok niej. Skrzydła nieco mi przeszkadzały, bo zajmowały dość dużo cennego miejsca, ale... spałem w gorszych warunkach.... eh... ciekawe co ja z nią zrobię rano.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro