Rocky Road

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W drzwiach ujrzał on dobrze znaną mu personę, którą to okazał się być właściciel tutejszego młota węglowego. Rocky Road. Jeden z najbardziej wpływowych kucy w tej dzielnicy, co zapewniało mu najbardziej efektywne wydobywanie węgla... oczywiście za cenę swoich pracowników, gdzie zmiany potrafią wynosić nawet to 16 godzin. Co więc taka znana i wpływowa osoba robiła u jego progów? Otóż protezy, które pozwalały kucom na powrót do względnie normalnego życia spisywały się zaskakująco dobrze, a nawet lepiej od oryginalnych kończyn. Było to spowodowane tym, że te prawie w wcale się nie męczyły i zapewniały mały wzrost siły u nosiciela. Oczywiście tylko w obrębie nowej kończyny. Generalnie to i sama renowacja i konserwacja nie była im potrzebna do pierwszych dwóch lat użytkowania. Te zależności bardzo podobały się owej sławie, bo przy "lekko" wymuszonych "wypadkach" zaopatrzył w znaczną cześć swoich pracowników. Niby wszystko dobrze... ale w prawach było to surowo zabronione. Protezy należały się tylko dla tych potrzebujących... dla tych, którym los z czystego przypadku uniemożliwił pracowanie.

- Witam szanownego pana Koriana. Jakże miło mi znowu widzieć najbardziej utalentowanego i inteligentnego lekarza po tej części Equestri. Mój młot wiele panu zawdzięcza doktorze. - Pogodny, lecz zwodniczy uśmiech pojawił się na jego pysku. Brązowy róg zaświecił, a jego biały kapelusz zaraz opuścił jego łeb w geście swoistego przywitania. Dla Koriana było to wręcz oczywiste, że leci z nim w chuja i jak już coś od niego chciał, to niech przynajmniej da mu spokój i nie zachodzi go w wolne dni... no dobra, może w pewnym sensie uratował jego psychikę z przed chwili, dlatego mógł dać mu 5 minut na potrucie mu zadu.... przynajmniej zastanowi się nad nowymi zasadami odnośnie przestrzeni osobistej dla tej znajdy. - Do rzeczy. - Odpowiedział chłodno, a z oczy płynęły istne litry bezemocjonalnej i nieprzejmującej się niczym papki. 

Road lekko zaśmiał się na tą postawę i poklepał doktora po jego piersi. - Haha! Panie Korian zawszę bawi mnie pana poczucie humoru. Zawsze taki poważny i elokwentny, ale wiem, że z pana huczne ziółko jest. Stanowczo nalegam, żebyśmy kiedyś nieco bliżej się poznali drogi panie... a wracając do powodu mojej wizyty,  to ostatnimi czasy mamy problem z wydobyciem węgla. Natrafiliśmy na bardzo twardą skałę, która to stała się niezwykle upierdliwa. Na całe szczęście udaje się nam ją rozkruszać i powoli usuwać, ale nie ulepszona część pracowników nie daje sobie rady z całą tą sytuacją... dlatego też po ścisłej i bardzo szczegółowej segregacji wybraliśmy odpowiednie osoby do zamiany ich obecnych kopyt na pana protezy. Wszyscy wyrazili na to zgodę oczywiście, ale potrzebujemy pana do przeprowadzenia operacji. Gwarantuje, że wynag... - Nagle drzwi huknęły z trzaskiem, kiedy to Korian nie mogą słuchać tego bełkotu postanowił ukrócić tą farsę. Może jeszcze wielkiemu panu osobiście ruszy z kilofem rozłupywać jakąś chędożoną kamienną skorupę.  Oto to to nie! 

Valentine będąc świadkiem tego całego zdarzenia, lekko przekrzywiła swój łepek. Nie wiedziała kto to był i o czym była ta rozmowa, bo nie była wstanie usłyszeć, ale reakcja doktora wydawała się poważna. Nie zadawała jednak pytań. Stała tak tylko obserwując jego poczynania, a ten stał przy drzwiach z ładne parę minut... po czym rzucił. - Idziemy. - Valentine oczywiście zaskoczona taką spontaniczną decyzją początkowo chciała jednak zadawać pytania... ale Korian po prostu wyszedł za drzwi rzucając jej klucze i mówiąc żeby je zamknęła. Pośpiesznie zrobiła co kazał i pobiegła za nim. Ale gdzie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro