Wieczny Ogień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z każdym przebytym krokiem wiatr stawał się coraz bardziej porywisty. Drażnił zmysły, igrał z próbującym się ogrzać organizmem. Nie wiedzieli jak bardzo temperatura spadła od chwili, kiedy zbliżali się do kanionu, ale zdecydowanie była o wiele niższa niż mogli kiedykolwiek przewidzieć. Ci jednak parli przed siebie. Valentine mogła poczuć, jak pióra na jej skrzydłach powoli coraz bardziej przypominają bryłę lodu niż cokolwiek innego. Sypiący śnieg utrudniał widok, gdzie przez gogle ledwo co widziała sylwetkę Koriana... Rose czasami obijała się o jej tył, za każdym razem uspokajając ją. Nie chciała żeby ktokolwiek z nich został nieświadomie porzucony na śniegu... to byłoby okropne. 

Im bliżej centrum tym ten dziwny śnieg coraz bardziej emanował jakąś nieznaną energią. Ciekawe co na co oddziałuje? Burza na śnieg, czy to coś na śniegu na burze? Trudno było powiedzieć, ale wraz z przebytymi krokami, w pewnym momencie ujrzeli kanion... oraz wydobywające się z niego światło. Dziwne przypominające te pochodzące ze zwykłego ognia. Rose przetarła swoje nieco zamazane okulary, wytężając swoje fioletowe ślepka. No jak nic, musiało się tam palić. Pożar raczej mogli od razu odrzucić, bo co w tym pozbawionym wszystkiego miejscu miałoby się zjarać? Kurwa śnieg? Z pewnością nie, a więc warto było to sprawdzić. Wraz ze zbliżaniem się do nieznanego światła, im oczom ukazało się.... inne miasto. Z pozoru mniejsze od ich, ale tutaj budynki były znaczne wyższe. Wielki komin na środku ogrzewał wszystko w około, a cała trójka zastanawiała się jak się tam dostać. Im oczom ukazało się coś na wzór windy, przy które stały jakieś zakapturzone postacie. Odziani jednakową niebieską szatą, do której była przytwierdzona lampa. Nie wydawali się niebezpieczni... ale z daleka wyglądało to tak, jakby byli pochłonięci jakąś modlitwą? Tak wyglądało, bo zauważyli całą trójkę dopiero jak znaleźli się naprawdę blisko nich. Nie okazali jednak żadnego zaskoczenia, czy innej emocji. Jeden z nich zapytał chłodnym głosem, w jakiej sprawie się tutaj zjawili. Korian siedział cicho, a Rose za to instynktownie schowała się za nim. Nie to, że ten wydawał się kimś silnym, czy zdolnym do jej obrony, ale z faktu, że idealnie nadawał się jako żywa tarcza! Zatem Valentine musiała zająć się rozmową. - Em.... jesteśmy w trakcie podróży do PonyVille i chcielibyśmy się u was zatrzymać. Nie spodziewaliśmy się tak silnej burzy.... - Kucyk wysłuchał jej uważnie oraz kiwnął głową. Wskazał następnie wejście do windy, którą to zjechali na dół. Wraz z obniżaniem się czuli jak przyjemne ciepełko okala ich ciałka. Była to miła odmiana, po czasie spędzonym na tym mrozie. Odgłosy tętniącego życiem miasta stawały się coraz bardziej donośne, a na pierwszy rzut oka rzuciły im się masa... chyba religijnych przedmiotów i budynków. Co chwile można było zobaczyć kapliczki z dziwnymi znakami. Postacie odziane w białe oraz czerwone szaty, które udzielały kazania innym kucą. Gdy tylko znaleźli się na dole, zostali pokropieni... wodą. A  tak im się zdawało. Odziana w czarną szatę klas zaczęła szeptać niezrozumiałe zdania, po czym dotknęła kopytem każdego z osobna w okolicach serca. Gdy skończyła wróciła na swoje wcześniejsze miejsce. Inna klacz odziana również w czerń przemówiła do nich podniosłym głosem, stojąc na drewnianym podeście. - Zapomnijcie o dawnej Equestrii. Straciliśmy wiele, gdy nasze serca stały się lodowate, lecz zyskaliśmy więcej niż kiedykolwiek w naszej historii. Wieczny ogień rozświecił nasze serca, dał nam prawdziwą wolność. Nasz wzrok zwrócony jest ku Wiecznemu ogniu, dawcy dobra i pogromcy mroku. Mówili nam, że piekło zawita nas piekielnym żarem, a upadliśmy pod naporem mrozu. Sprawili, że zostaliśmy zagubieni... zwiedzeni... oszukani! Teraz jednak znamy prawdę. Teraz będziemy silni, w wspólnej wierze i nikt już nie zwiedzie naszych dusz w objęciach kłamstw!  - Tupnęła kopytem, a młode kucyki potrząsały dzwoneczkami. Dzwon z głębi miasta rozbrzmiał niosąc się po całym mieście. Po tym dość zaskakującym powitaniu cała trójka nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Jaki Wieczny Ogień? Co ta tajemnicza klacz miała na myśli? Wydawali się jeszcze bardziej wściekli na księżniczki, niż cała ich władza razem wzięta... po mimo tego nigdy nie słyszeli o tym miejscu. 

Ruszyli w głąb miasta. Mimo życia w tych samych czasach, tutaj wszystko wydawało się tak inne. Wszyscy byli pochłonięci życiem w samym mieście, niż w kopalniach jak to było w ich dzielnicy. W pewnym momencie zauważyli budynek przypominający coś w rodzaju gospodę. Udali się tam, z nadzieją, że znajdą może jakiś nocleg... albo chociażby coś co przyda im się w tych mroźnych pustkowiach. Nie mieli zbyt wiele do zaoferowania, ale może coś się uda zdobyć. Wkroczyli do środka. Nie było tutaj zbyt wielu osób, gdzie z tych bardziej charakterystycznych można było wymienić jakąś klacz, spędzającą czas ze swoimi źrebakami. Przy barze przywitała ich czerwona klacz o bardzo bujnych pomarańczowych włosach, która na starcie rzucił w nich pogodnych uśmiechem. - Witajcie w gospodzie! Wyglądacie mi na nie tutejszych, ale i na bardzo porządnych kucyków. - Valentine odwzajemniła takim samym radosnym uśmiechem. Korian zresztą też, ale u niego wyglądało to co najmniej jakby był upośledzony, ale on się tym zbytnio nie przejmował. Rose za to była ucieszona, że będzie miała kolejną okazje do napicia się. I może tym razem zdoła przekonać i pana doktora do tego? Hm? W końcu jak to tak, że z nią się nie napije? Nikt nie był wstanie oprzeć się jej wdziękom! Dlatego przekona go do picia, czy tego chce czy nie. - A dziękuje! Nazywam się Valentine, ta jasno zielona klacz to Rose, a ten szary ogier to Korian. Jesteśmy w podróży i chcielibyśmy się tutaj zatrzymać do jutra, jeżeli można. - Gospodyni pokiwała potwierdzająco łbem i zaraz wręczyła im klucz do jednego z pokoi. - Górne piętro, pokój 4 - Poinstruowała ich. Podziękowali jej i udali się do swojego pokoju. Sam pokój był skromnie urządzony, ale nadal sprawiał wrażenie przytulnego miejsca... problemem było jednak jedno łóżko, ale sam Korian wyhaczył dla siebie wygodny hotel, a więc był uratowany... a przynajmniej tak myślał. Było jeszcze w miarę wcześnie, a więc mogli sobie jeszcze posiedzieć. Co jednak będą robić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro