26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczorem Mia dojechała do do miejsca gdzie kazał jej Mikaelson. Weszła do knajpy i uśmiechnęła się na widok Eljiaha.

- Miło cię widzieć! - rzekła gdy położyła nosidełko, w którym była Hope na stole.

- Zmieniłaś się - wyszeptał z podziwem dokładnie skanując ją swoim wzrokiem.

- Musiałam. To tylko obcięte włosy do ramion, włosy w kolorze rudym, brwi, piegi i niebieskie oczy - uśmiechnęła się.

- W blondzie było ci lepiej - pocałował ją.

- Też tak myślę - zaśmiała się cicho, kiedy się od niego odsunęła. Eljiah wziął na ręce swoją bratanice i usiadł. Hale położyła nosidełko na podłodze.

- Taka duża. I śliczna - powiedział po chwili. - Jakże cudownie musi być, móc spędzić z nią każdy dzień. To...

- Wspaniałe... - dokończyła za niego. - Szczerze nie myślałam, że że tak to wygląda - westchnęła. - Na początku myślałam, że nie wytrzymam, ale po czasie... przyzwyczaiłam się do tego. Kiedy zawsze wstaje widzę jak się uśmiecha. To cudowne. Szczerze, ciężko mi będzie ją oddać Hayley - Eljiah uśmiechnął się, słysząc co mówi jego przyszła żona. 

Miał zamiar jej powiedzieć o odkryciu drugiej części przepowiedni. Drugiej, a zarazem ostatniej. Sama treść go bardzo ucieszyła, czytając ją, zaczął wierzyć, że w razie gdyby jego ojciec wbił mu kołek z białego dębu, zostawił by na tym świecie, coś po sobie. Mówiąc coś, ma na myśli dwie niewinne istoty, a nawet więcej.

- Jaki jest dalszy plan? - wyrwała go z rozmyśleń kojotołaczyca.

- Wracacie do Nowego Orleanu - oznajmił.

- Pójdę zmienić jej pieluchę - oznajmiła, gdy poczuła nieprzyjemny zapach.

Pierwotny posłusznie oddał jej małą Hope. Rudo włosa ruszyła w stronę łazienki. Nagle poczuła silną woń krwi. Spojrzała na blat, na którym był ślad krwi. Dość duży. Wiedziała, co mogło się prawdopodobnie tu wydarzyć. Zajrzała do kuchni skąd brał się zapach i to co tam zobaczyła przyprawiło ją o dreszcze. Wiele ludzi, którzy byli umazani krwią. Zmieniła kierunek i weszła do łazienki.


~*~*~*~


- Przebrana i gotowa na przygodę. Prawda, skarbie? - pierwotna włożyła dziewczynkę do nosidełka.

- Trudno uwierzyć, że kiedyś byliśmy tak samo niewinni - rzekł Eljiah. - Musimy chronić ją przed złem.

- Masz rację. Musimy - podeszła do niego i skręciła mu kark. - Przepraszam kochanie - wyciągnęła telefon i postanowiła zadzwonić do Klausa.

- Gdzie się podziewasz? - usłyszała.

- Coś jest nie tak. Eljiah zamordował kilkanaście osób i to bez żadnego powodu. Po co miałby zabić, skoro nie musiał? To przyciągnie uwagę Esther.

- Pewnie działał pod wpływem jej tortur. Co teraz z nim?

- Skręciłam mu kark, by go unieszkodliwić. Nie wiem, co robić dalej.

Niklaus wytłumaczył kojotołaczycy co dokładnie ma zrobić, więc i to zrobiła. Zabrała Eljiaha i Hope do pewnego domu, który samotnie znajdował się na pięknej polanie, zaraz obok lasu.

- Jak się czujesz? - zapytała Mia, jakby nigdy nic, widząc swojego mate.

- Niedoceniany. Jestem tu, by cię chronić - oznajmił patrząc na nią z urazą.

- Wiem, Eljiah.

- Tymczasem uznałaś za konieczne, by pozbawić mnie przytomności.

- Nie byłeś sobą, a ja musiałam nas stamtąd wydostać. Co się stało w tym barze?

- Nic.

- Nie traktuj mnie tak! - powiedziała donośnie.

- Jak? - spojrzał na nią.

- Nie jestem już dzieckiem Eljiah - mężczyzną pokiwał głową i wyszedł mówiąc na odchodne "porozmawiamy później skarbie" - Gdzie idziesz?!

- Przewietrzyć się.

- Będziesz ciągle odkładał nasze rozmowy na później?

- Nie wiem co się tam stało - stanął przed nią. - Niklaus kazał mi chronić Hope. To moje zadanie - usiadł na kanapie.

- Czasami zastanawiam się, czy nie jesteś robotem - usiadła obok niego. - Masz też swoje życie Eljiah. Masz do tego prawo. Rozumiem, że chcesz chronić swoją bratanice ale... - przerwał jej wbijając się w jej usta. Ten pocałunek był inny, od tamtego w knajpie.

Miał w sobie tęsknotę, chęć wiecznej bliskości i czułość. Tego Mii najbardziej brakowało. Przez cztery miesiące nie widzieli się, choć Mikaelson jej obiecał, że się z nią spotka. Niestety nie było mu to dane. Był zajęty czymś, a w zasadzie kimś innym.



~*~*~*~



- Bez obaw, Eljiah. Nie jest z porcelany - powiedziała rudowłosa, widząc jak mężczyzna traktuje małą hybrydę. - Zrobiłeś wszystko, by ją chronić. Bez obaw - Mikaelson wziął na ręce swoją bratanice.

- Hej skarbie! - Mia uśmiechnęła się. - Mam pomysł.

- Ty? Masz? Pomysł? - zaśmiała się. Brunet oddał dziecko w ręce jego partnerki i zaczął z różnych patyków robić, coś na kształt ogniska.

- Co masz zamiar zrobić?

- Odświeżyć rodzinną tradycję moja droga.

- Myślę, że Houpi musi zjeść - mruknęła pod nosem nastolatka.

- Będziesz ją tuczyć? - stanął obok niej.

- Niezupełnie. Robię tak jak kazała mi Melissa. To co Hupi? - spojrzała na małą dziewczynkę, która mruknęła coś co przypominało "jamu". - Jamu jamu! - ruszyła w stronę drzwi. - Jakby przyjechali wołaj!



~*~*~*~



Blondynka zrobiła dla małej Mikaelson mleko. Wzięła ją na ręce i wraz z butelką i oczywiście dzieckiem, wyszła na świeże powietrze. Zaraz potem pod dom podjechał samochód Niklausa, z którego wyszła Hayley, Rebekah i sam właściciel samochodu. Matka dziecka szybko podbiegła do nich.

- Witaj Hayley! - uśmiechnęła się Mia i podeszła do niej z Hope, która skończyła jeść. Oddała dziewczynkę w ręce jej matki. Do rudowłosej podeszła Rebekah i ją przytuliła.

- Miło cię widzieć! - powiedziała blondynka.

- Ciebie również! - odsunęły się od siebie, a po chwili podszedł do nich ojciec trybrydy.

- Mio wyładniałaś - również ją uścisnął.

- Dziękuję - zaśmiała się cicho. Hale spojrzała na Marshall, która przytulała do siebie swoją córkę. Mie rozczulił ten widok.

Wilkołaczyca, odwróciła się i podeszła do Klausa, tym samym dając mu Hope ma ręce. Wziął ją na ręce i uśmiechnął się. Kojotołaczyca, właśnie teraz wyczuła od niego wielkie szczęście co ją uszczęśliwiło i to bardzo. Aż za bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro