57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed powrotem do domu Mia, była skazana na odprowadzenie Emily do jej domu.

- Wiesz co jest najlepsze? - zwróciła się do niej blondynka, kiedy podjechała samochodem pod jej dom.

- Zapewne to, że Nolan będzie miał z ciebie ubaw przez następne dni? - zapytała parkując.

- Nieee - przeciągnęła ostatnią literę. - mam nadzieję, że mój syn kiedyś będzie z twoja córką.

- Nie wiem czy oboje by przeżyli - wywróciła oczami. - A teraz wysiadka - rzekła po czym wyszła ze swojego samochodu i odeszła go i otworzy drzwi ze strony pasażera.

- Ale bym teraz poszła pobiegać - rzekła wysiadając z pojazdu. - ale na razie mam ochotę na położenie się do łóżka, z Nolanem, choć nie ukrywam nie pogardziłabym dzikimi tańcami z wiewiórkami - Mikealson pokręciła głową rozbawiona i zaczęła prowadzić ją do drzwi, jej domu.

- Zaczynam się bać, jak mogło to wyglądać z Ellie i Rubby - zaśmiała się cicho i zadzwoniła dzwonkiem. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich rozbawiony Holloway. - Na szczęście. Proszę weź ją.

- Hej, nie jestem rzeczą! - warknęła. - Czuje się urażona - łowca wywrócił oczami po czym wziął swoją żonę na ręce.

- Dzięki, że ją odprowadziłaś - blondynka pokiwała głową.

- Masz szczęście - rzekła. - Nie upiła się tak jak Raeken lub Dunbar.

- Zgadzam się. Znając te obie zaliczyły zgona, nie mylę się prawda? - uniósł jedną brew do góry.

- Owszem. Dobrze będę już iść - uśmiechnęła się. - Dobranoc.

- Dobranoc - rzekł. Kobieta odwróciła się i zaczęła iść w stronę swojego samochodu.



*     *     *



Wróciła do domu i pierwsza rzeczą którą zrobiła to było rzucenie się na kanapę.

- Eljiah, nadal nie wrócił? - skierowała się do swojej macochy, która pokręciła głową i zaczęła ubierać buty.

- Nie martw się. Wróci. Choć nie odbiera, to kiedyś wróci. Peter, zawsze wraca z podkulonym ogonem żebym mu nie wpierdoliła, za jego nieobecność przez kilka dni - wywróciła oczami. - Dobranoc - pomachała i wyszła.

Mia, wstała z kanapy i skierowała się pokoju swojej najmłodszej córki. Jak najbardziej cicho nacisnęła klamkę i weszła. Okazji się, że młoda blondynka wcale nie spała. Siedziała na swoim łóżku i patrzyła się w kont pokoju.

- Holly, skarbie dlaczego nie śpisz? - usiadła obok niej.

- Słyszałam w telewizji, że dzieci giną - rzekła. - A przed chwilą usłyszałam głos który mówił, że następna będę ja - starsze medium przytuliła do siebie córkę.

- Nie pozwolę na to, masz moje słowo - szepnęła do jej ucha. - Chcesz ze mną spać? - dziewczynka jedynie pokiwała głową. - Choć - obie wstały.



*     *     *



Przez następny tydzień nic się nie działo. Może po za jednym. Mia, prawie codziennie po kilka razy dzwoniła oraz pisała do swojego męża, ale nic. Żadne z jego rodzeństwa również nie odpowiadało, co zaczęło jej działa na nerwy i to nawet bardzo.

- Mogę zadzwonić do Oliviera - zadeklarowała Rubby. - Może on albo do Tobby'ego. Może wiedzą cokolwiek.

- Nie sądzę. Oboje wyjechali dwa tygodnie temu z Nowego Orleanu, ponieważ stwierdzili, że pora na zmiany - wzruszyła ramionami Ellie. - Chyba chodziło im, że chcą zacząć od nowa, bo związek im się sypał.

- Zdarza się. Sama dziwię się, że Mason i Coreya tyle z sobą wytrzymują - powiedziała z podziwem Mia.

- Właśnie, jeśli mowa o Masonie. To gdzie on jest? Bo muszę dać mu wyniki sekcji zwłok tej dziewięciolatki - psycholog i detektyw spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Wy o niczym nie miałyście pojęcia, prawda? - obie pokiwały głową. - Okej więc. Okazało się, że Klara, bo tak miała na imię, została otruta mordownikiem. Było go bardzo dużo. Jej zwłoki leżały na bagnach co najmniej trzy miesiące.

- Historia z dreszczykiem - skomentowała druga czarownica. - Zaczynam się bać. Mówię poważnie. Dzieci jest coraz więcej.

- Najgorsze jest to, że Holly, ostatnio gdy wróciłam z naszego spotkania patrzyła w kąt pokoju. Gdy zapytałam się co się stało, ona odpowiedziała, że on powiedział, że po nią też przyjdzie.

- Trzeba pogadać z szeryfem - zaczęła po chwili Dunbar. - Musimy mieć nakaz na przeszukanie bagien. Jeśli faktycznie jest tam więcej zwłok dzieci, to chyba lepiej je znaleźć i nie płoszyć mieszkańców.

- Kto pójdzie z nim pogadać? - zapytała Mikealson. - Stiles! - zwróciła się do swojego najlepszego przyjaciela.


Szeryf zgodził się na przeszukanie bagien, przez co było wiele skutków, a mniej korzyści. Znaleziono kolejne ciała, przez co rodzice nieżywych już dzieci mieli wielkie pretensje do całego personelu komendy policji.

- Nawet nie wiemy, od czego zacząć - usiadła na krześle przy biurku Dunbar. - Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie skomplikowane?

- Nawet nie wiadomo kim jest osób, która porywa te biedne dzieci - westchnął Stiles.

- Jeśli tak dalej pójdzie, to Beacon Hills opustoszeje z wyniku wielkiej ilości zaginięć i zgonów dzieci - oparła się o ścianę Mia.

- Jesteśmy w dupie - rzekła Rubby. - Czwórka dzieci którą udało znaleźć się na bagnach miała w gardle mordownik.

- Czekaj co? - zatrzymał się krążący po pomieszczeniu szeryf. - Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduje.

- Jordan, mówiłam ci to pięć razy - młody szeryf westchnął i opadł na krzesło. - Doszłam do jednego. Możliwe, że znienawidzona przez nas Tamara, wróciła do miasta.

- Myślisz, że na stare lata by jej się chciało? - uniosła do góry brwi, Dunbar.

- Nie mogę potwierdzić, ani zaprzeczyć.



*     *     *



Mia, wróciła do swojego domu w dennym humorze. Wzięła do ręki kieliszek z winem i wzięła łyka.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - zapytała swojego jedynego syna, którego zobaczyła.

- Nie mogę. Zaczynam się bać. Słyszałem coraz więcej, że coraz więcej dzieci jest zaginionych - blondynka przymknęła na chwile powieki, po czym z powrotem otworzyła.

- Nie musisz się bać, Jeff. Ty i twoje siostry macie nadprzyrodzone moce. Nawet gdyby jakiś zły człowiek chciał was skrzywdzić zawsze możecie się bronić. Po za tym nie dam was skrzywdzić - objęła go ramieniem.

- Kiedy tata wróci?

- Nie wiem. Myślę, że niedługo - złożyła pocałunek na jego czole. - Idź spać, jutro szkoła - brunet pokiwał głową i wróciła do swojego pokoju.

Nagle myśli blondynki zjechał na inny tor. Zaczęła zastanawiać się gdzie podział się jej mąż, który nie dawał żadnego znaku życia. Już dawno zaczęła się martwić.


Mia, weszła na komisariat, na którym dzisiaj wyjątkowo był większy zamęt niż zwykle.

- Co się dzieje? - zapytała Masona który akurat się jej napatoczył na drogę.

- Znaleźli sprawcę tych wszystkich morderstw - Mia zmarszczyła brwi. - Okazało się, że to córka Monroe.

- Ta suka ma dzieci? - zdziwiła się.

- Jak widać tak. Sama Tamara nie żyje. Tasha w zemście za swoją matkę postanowiła, że zemścić się na wszystkich istotach nadprzyrodzonych.

- Ale...

- Jeśli chodzi o słowa Holly i tamtej, to wielkie kłamstwo.

- Nic mi tu nie pasuje.

- Mi pasuje. Scott, kazał ci przekazać, że chce zrobić spotkanie stada.

- Dawno nie widziałam wszystkich razem...

- Ja też. Muszę lecieć. Cześć! - pomachała jej.

- Hej...

Blondynka zmieszała się. Nic jej tu nie grało. Tak łatwo rozwiązana sprawa to cud. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że zbliża się coś jeszcze gorszego niż córka Tamary Monroe. Ten świat z dnia na dzień potrafił zaskakiwać. Mia myślała, że widziała wszystko ale jednak to co spotka w przyszłości ich dzieci było gorsze niż nogitsune, oni, łowcy, stado alf, kanima i inni wrogowie stada razem wzięci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro