Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Diana siedziała przy stoliku, przejeżdżając materiałem po sunącej igle w maszynie. Nareszcie udało jej się znaleźć wolną chwilę, aby móc się skupić na swojej porzuconej pasji- szyciu. Zanim jednak do tego doszło, siedziała z pół godziny nad pustą kartką papieru, zastanawiając się, co zamierza uszyć po tak długiej przerwie. Jednak po przeglądnięciu  swojej tablicy na Pintereście, którą stworzyła blisko dwa lata temu, stwierdziła, że uszyje czarną dopasowaną sukienkę z lekko bufiastymi długimi rękawami, i kwadratowym dekoltem. Szybko więc zabrała się do pracy, i przez następne dwie godziny siedziała przy maszynie, aby jak najszybciej skończyć szyć swoje nowe ubranie. Gdy jednak kończyła szyć dół sukienki, i miała się zabierać za górną część, drzwi do jej pokoju otworzyły się, i we framudze ujrzała stojącego przed nią Colina.

— Ty jeszcze nie gotowa? Ja za pięć minut wyjeżdżam.

— Gotowa? Ale na co? — zapytała zdziwiona dziewczyna. Nie przypominała sobie, aby dzisiaj gdzieś się wybierała.

— No przecież mieliśmy dziś pojechać na lodowisko, i na miejscu spotkać się razem z Joshem i Rosą. — Odpowiedział jej lekko zirytowany chłopak.

Na te słowa dziewczyna otworzyła szeroko oczy, i szybko pobiegła w stronę szafy.

— Szlag kompletnie mi to wyleciało z głowy ! Daj mi dziesięć minut, a ja się szybko ubiorę, ok?

Colin przewrócił oczami i bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając samą Dianę, która w pośpiechu szukała ubrań, robiąc przy tym ogromny bałagan.

Na okres zimowy co roku na obrzeżach miasteczka można było wybrać się na lodowisko, a jako że wielkimi krokami zbliżał się marzec, to właśnie teraz był ostatni dzwonek, aby móc pojeździć na łyżwach. Cały ten wypad planowali już dwa dni temu, lecz Diana, której myśli głównie zajęte były sprawą Madeleine i pamiętnikiem kompletnie wypadło to z głowy. Teraz, jednak kiedy cały jej pokój był zawalony ubraniami, a ona najszybciej jak się dało, zaciągała na głowę biały sweter, myślała już tylko o tym, aby jak najszybciej być gotową do wyjścia, i nie spóźnić się na spotkanie z przyjaciółmi. Gdy była już ubrana, spięła swoje kruczoczarne włosy białą kokardą, a następnie wyszła prosto na podwórze. Tam jednak zastał ją niepokojący widok. Colin, który siedział już w samochodzie, nie mógł odpalić auta, i maszyna wydawała jedynie piszczące odgłosy.

— Auto nie odpali — odparł Colin, wychodząc z samochodu.

—Czekaj ja spróbuję, może mi się uda odpalić — odparła zdeterminowana Diana. Nie po to tak szybko się szykowała, aby teraz samochód postanawiał się psuć. Próby jej jednak były bezskuteczne. Podobnie, jak w przypadku chłopaka auto całkowicie odmawiało posłuszeństwa.

— I co teraz robimy? — zapytała Diana zrezygnowanym głosem. — Dzwonimy po Josha, aby po nas przyjechał?

— Nie, nie ma co mu głowy zawracać, znam świetne skróty, dzięki którym dojdziemy tam nawet jeszcze szybciej niż autem.

— Skróty? Jesteś pewien, że na pewno dobrze znasz tę trasę?

— No pewnie, że tak — Prychnął Colin — kiedy chodziłem jeszcze do Primary School ciągle tamtędy chodziłem do Josha, i jak widzisz, żyje! — dodał ze śmiechem — to jak idziemy?

Dziewczyna, mimo swoich obaw skinęła głową na potwierdzenie, a następnie ruszyła za chłopakiem w stronę pobliskiego lasu.
                             ***
— Jesteś pewien, że pewno dobrze idziemy ? Bo mi się zdaje, że to drzewo mijamy już z jakiś 3 raz. — odparła przemarznięta Diana, która już żałowała, że zgodziła się na propozycję Colina. Dziewczyna była wręcz pewna, że się zgubili, lecz łapała się jeszcze nadziei, że się myli.

— Tak, cały czas idziemy dobrze. Zaraz powinna być kładka, po której dostanie się na drugą stronę, i potem jeszcze tylko parę kroków i będziemy obok domu Josha, więc trzeba będzie skręcić w… Lewo — odparł z niepewnością w głosie.

— Colin przyznaj się po prostu, że nie znasz drogi i wracajmy. Przecież krążymy po tym lesie już z jakieś dwadzieścia minut.

— A ja ci mówię, że doskonale znam drogę, spójrz tylko — odparł chłopak, który wskazał ręką na pobliską kładkę. — to jest ta kładka, o której ci mówiłem, teraz już będzie z górki.

Diana sceptycznie spojrzała w stronę mostku, który umożliwiał przejście przez rzekę. Problem jednak był taki, że kładka wyglądała, jakby w każdej chwili mogła się zawalić, powodując tym samym, że osoba, która aktualnie się na niej znajdowała, spadłaby na dół prosto rzeki, która na szczęście nie wyglądała na zbyt głęboką.

— Colin przecież ten mostek się pod nami zawali, serio już lepiej wrócić na drogę i stamtąd zadzwonić do Josha, bo już i tak jesteśmy spóźnieni.

— Nie przesadzaj Diana — odpowiedział jej chłopak, wchodząc na kładkę — dzięki moim skrótom… A aaa — krzyknął chłopak kiedy kładka się pod nim złamała, a on wylądował w lodowatej wodzie.

Dziewczyna na ten widok wybuchnęła głośnym śmiechem, a następnie podeszła do Colina, aby pomóc mu wstać z rzeki.

— A nie mówiłam, że tak będzie — odparła gdy już się uspokoiła. — Gdybyś mnie posłuchał, to byś przynajmniej nie miał mokrego dupska.

— Z tego co mi wiadomo, to morsowanie jest podobno zdrowe. Jeżeli chcesz, to sama możesz spróbować.

— Nie dzięki — odpowiedziała mu ze śmiechem. — Ale teraz to bardziej opłaca nam się wracać do domu niż iść na to lodowisko, bo im dłużej tutaj jesteśmy, tym większa szansa, że się rozchorujesz.

— W sumie to masz rację, przeszła mi już ochota na te łyżwy.

— Teraz jedyne co nam zostało to się ponownie nie zgubić.

Droga powrotna zajęła nim dwa razy dłużej, niż zakładała Diana. Spowodowane to było bezsensownymi kłótniami między Colinem a dziewczyną o drogę, jak i tym że ponownie zaczęli zataczać koła. Ostatecznie kiedy wreszcie udało im się wyjść z lasu, znaleźli się w zupełnie innym miejscu, niż z którego do niego wchodzili. Dziewczyna jednak patrząc na wpół spalony domek, w którym udało jej znaleźć notes, który ostatnimi dniami nie dawał jej spokoju, doskonale wiedziała, gdzie się znajdują. Jej jednak uwagę przykuł zaparkowany w pobliżu czarny mercedes. Czy ktoś wszedł do tego opuszczonego domu? Nie, dla Diany to nie miało sensu. Prędzej uwierzyłaby, że ktoś tam rozkręcił handel narkotykowy, niż w to, że ktoś celowo się po nim kręcił. Kiedy jednak już coś miała powiedzieć Colinowi, kątem oka dostrzegła jak z budynku, a raczej z tego co z niego zostało, wychodzi czerwonowłosy mężczyzna, którego już miała okazję spotkać. Mężczyzna, którego widziała na cmentarzu w dniu pogrzebu Madeleine, spojrzał w jej kierunku, a przerażona Diana zaraz ruszyła się z miejsca.

— Choć szybko, bo zaraz będziesz chory. — Pośpieszyła go, ignorując wcześniejsze słowa, które do niej kierował.

Diana nie potrafiła zrozumieć, co syn Madeleine robi w tym domu. Na pewno nie było tam nic wartościowego. Wszystko, co w przeszłości miało jakąś wartość albo zamieniło się w ruinę, albo zniknęło. Na pewno też nie znalazł się tam przypadkowo, mało który człowiek ot, tak wchodzi sobie do opuszczonych domów. Z zamyśleń jednak wyrwał ją dźwięk przychodzącego połączenia. Dziewczyna, patrząc się na rozświetlony ekran telefonu i widząc na nim przychodzące połączenie od Rozy szybko oprzytomniała, i odebrała połączenie.

— Halo?

— Jezu gdzieś wyście się podziali? Mieliście być na miejscu z godzinę temu!

— Mieliśmy, lecz auto nam nie chciało odpalić, a komuś, kto akuratnie jest do połowy mokry, zachciało się iść na skróty — odparła Diana, posyłając w stronę Colina surowe spojrzenie. — Wiesz, co wybacz, ale my dzisiaj nie damy rady przyjechać. Ja jestem padnięta, Colin najpewniej się zaraz rozchoruję i po prostu i tak zaraz zamkną lodowisko, więc nawet nie opłaca nam się jechać. Nie jesteś zła, prawda?

— Nie spoko, rozumiem — odparła Roza, choć dziewczyna wyczuła w jej głosie nutkę złości. — My z Joshem i tak pewnie niedługo będziemy się zbierać, więc no cóż, do zobaczenia w poniedziałek. A i nie zapomnij przynieść naszego projektu z biologii.

— Spoko nie zapomnę, pa. — rzekła Diana, zanim się rozłączyła.

Resztę drogi Diana i Colin pokonali w ciszy. Żadne z nich nie miało humoru na pogawędki, a Diana cały czas myślała, o mężczyźnie którego przed chwilą spotkała. Zastanawiała czy przypadkiem nie za bardzo szuka problemu tam, gdzie go nie, lecz po dłuższej chwili i tak stwierdziła to za dziwne, że ten mężczyzna znalazł się w tym miejscu. Gdy Dianie nareszcie udało się dojść na podwórko swojego domu, szybkim krokiem weszła do domu, w którym nie była sama. Emily, która niedawno wróciła z pracy, siedziała w kuchni, pijąc kawę, i przeglądając na laptopie wiadomości.

— Cześć kochanie gdzie byliście z Colinem? 

Diana już miała skłamać, że wybrali się na spacer, kiedy nagle do domu wszedł przemoknięty Colin, i Emily na jego widok wytrzeszczyła oczy.

— Chryste Colin co ci stało? Czemu ty jesteś taki mokry?

Kiedy Colin zaczął się tłumaczyć, Diana stwierdziła, że jest to idealny moment, aby wyparować z kuchni i jak najmniej starając się zwrócić na siebie uwagę, poszła w stronę swojego pokoju, aby dokończyć szycie swojej sukienki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro