Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem w drodze do szkoły prowadziła Diana, co bardzo się nie podobało Colinowi.

— W takim tempie to 70-letni dziadek by nas wyprzedził.

— Nie, będę jechać 200 km/h, aby spowodować wypadek, bo wielce szanowny królewicz sądzi, że prowadzę za wolno — Odparła z sarkazmem. — Jakbyś nie wiedział, że trzeba prowadzić z GŁOWĄ.

Colin zaśmiał się na jej słowa i podkręcił ogrzewanie w aucie.

— Zimno ci? Przecież jest ciepło.

— Nie lubię zimna, a w szczególności zimy. Jak można w ogóle lubić zimno?

— No wiesz, w zimie możesz się ciepło ubrać i jest ci ciepło, a w takim lecie, gdy na dworze jest 30° to już gorzej się ochłodzić.

— W lecie przynajmniej nie trzeba zakładać kurtek, czapki i tych cholernych rękawiczek.

— Jezu, ale masz problemy — odparła ze śmiechem.

Tę zbędną dyskusję prowadzili aż do momentu, gdy Diana zaparkowała auto na parkingu i oboje weszli do szkoły, gdzie rozstali się przy szafkach. Tam Diana wyciągnęła swoje słuchawki, w których chwilę potem rozbrzmiewały słowa Renegades i wyciągnęła książkę z szafki. Następnie tanecznym krokiem zmierzała w stronę sali od biologii, myślami błądząc kompletnie gdzie indziej. Gdy weszła, do sali zajęła swoje miejsce i chwilę potem kątem oka dostrzegła, jak w jej stronę zmierza rudowłosa dziewczyna, którą wczoraj zapytała o wskazanie sali.

— Siema mogłabym się dosiąść? zapomniałam wziąć podręcznika.

— No spoko, siadaj.

Resztę przerwy Diana spędziła na słuchaniu muzyki, słowem nie odzywając się do Rozalii, która całą swoją uwagę skupiała na swoim telefonie.

Gdy zaczęła się lekcja, Diana z niechęcią schowała swoje słuchawki do plecaka i zaczęła zapisywać do zeszytu temat podyktowany przez Panią Moris. W tej samej chwili czarnowłosa dziewczyna, która siedziała w ławce naprzeciw ławki Diany rzuciła w stronę Rozy kartkę papieru uformowaną w kulkę. Dziewczyna niechętnie przeczytała jej zawartość, a następnie ze złością odrzuciła ją w stronę czarnowłosej, na co ta się zaśmiała.

– Jaka szkoda, że mamy po siedemnaście lat, a niektórzy rozumowo nadal mają dziesięć — odparła Rozalia do przyglądającej się jej Diany.

— Kim ona jest?— zapytała Diana, wskazując głową w stronę dziewczyny.

— To Olivia. Laska, której ego sięga dalej niż stąd do Antarktydy. Od niej i jej bandy przyjaciółeczek lepiej zresztą trzymaj się z daleka. Przy tobie mogą być miłe i wspaniałe, ale jak nie będzie cię, w pobliżu to obrobią ci dupę z połową tej szkoły.

— I niech zgadnę, jest cheerleaderką?— dziewczyna domyślała się, że to pytanie brzmi stereotypowo, lecz nigdy nie zdarzyło jej się nie poznać cheerleaderki, która byłaby choć trochę nietoksyczna.

— To dziwnie, ale nie — odpowiedziała jej ze śmiechem.— Skąd przyjechałaś do Mexgram?— dodała po chwili ciszy.

— Z Londynu.

—W porównaniu z naszym zadupiem to pewnie teraz tęsknisz za Londynem.

— W sumie… to nie. Chyba wszędzie jest lepiej niż w Londynie.

— Diano, Rozalio proszę przestać rozmawiać i skupić się na lekcji — odparła ze złością nauczycielka, która przerwała swój monolog o fotosyntezie.

Do końca lekcji dziewczyny nie zamieniły już ani słowa, lecz Diana mimo tej krótkiej wymiany słów zdążyła już polubić dziewczynę.

***

Gdy nastała przerwa obiadowa, dziewczyna wręcz biegła w stronę stołówki. Od rana nic nie jadła, przez co teraz burczący brzuch dawał o sobie znać. Wchodząc na stołówkę ustawiła się w kolejce i wzięła tacę, na której chwilę potem wylądował jej dzisiejszy obiad. Gdy za niego zapłaciła, z ulgą ujrzała stojący samotnie w rogu sali stolik, do którego od razu podeszła, aby nikt go przed nią nie zajął. Nie miała ochoty przysiadać się do nieznajomych ludzi, przy których czułaby się niezręcznie. Długo jednak nie nacieszyła się samotnością. Gdy zajadała się frytkami, obok niej wolne miejsce zajął Colin wraz z jakimś blondynem.

— Siema Diana, co tak sama siedzisz?— odparł wesoło Colin.

— Teraz już nie siedzę sama.— odparła wskazując na dwójkę naprzeciwko siedzących nich chłopaków — A co się stało, że postanowiłeś usiąść ze mną, zamiast ze swoimi przyjaciółmi?

— On prawie nigdy nie je w stołówce. Kiedy się tu zjawi to jest święto — odparł ze śmiechem nieznajomy.— Jestem Josh — dodał, po chwili wyciągając w stronę dziewczyny rękę.

— Diana

— Hmm imię rzymskiej bogini łowów, księżyca, opiekunki płodności, lasów i zwierząt, dobry wybór na imię dla dziecka.

— A twoje co oznacza?

— W sumie to nic ciekawego po prostu „niech przyda Jahwe”.- odparł, biorąc do ust kęs swojej sałatki.

— Colin co taki biedny ten twój obiad? Tylko jabłko? Jak chcesz, to mogę ci pożyczyć pieniądze i coś sobie dokupisz.

Na słowa przyjaciela Colin spoważniał i uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł, na jego twarzy zamienił się w srogi wyraz twarzy.

— Nie dzięki, nie jestem głodny — odparł, z wymuszoną beztroską.

Diana, widząc że rozmowa idzie w złym kierunku, szybko postanowiła zmienić temat.

— Dziś doszły mnie słuchy, że za tydzień ma się odbyć mecz koszykówki. To prawda?

— Tak. Gramy z Rosavelt High School. Oni to łatwi przeciwnicy, więc jest spora szansa, że wygramy.

Cała trójka do końca przerwy obiadowej rozmawiała o zbliżającym się meczu. Zmiana tematu zdecydowanie poprawiła nastrój Colina i znów stał się sobą, wesołym i żartobliwym Colinem Hamilton.

Kolejne lekcje minęły w mgnieniu oka, co jest dość nietypowe w szkole. Tutaj zazwyczaj ma się wrażenie jakby jedna lekcja trwała w nieskończoność. Dziewczyna więc, po skończonym dniu w szkole, z równie dużą ilością zadań domowych co wczoraj udała się w stronę auta, w którym również obok Colina siedział Josh.

— Zaprosiłem go do naszego domu— odparł Colin na jej zdziwione spojrzenie.

Słowa nasz dom zabrzmiały w jego ustach dziwnie. Po tak krótkim czasie dziewczyna zdecydowanie nie mogła nazwać domu Colina również swoim domem.

— Nie no spoko — odparła Diana ze wzruszeniem ramion.

Gdy Colin ruszył, z parkingu dziewczyna wyciągnęła z kieszeni paczkę marlboro, z której wyciągnęła jednego papierosa.

— Chce ktoś może?— odparła, zaciągając się dymem.

—Jeszcze pytasz?—  rzekł ze śmiechem Josh, który wyciągnął 2 sztuki, aby jedną podać Colinowi.

— Boże wy kobiety jesteście takie skomplikowane — odparł po chwili ciszy Josh.

— Znowu Catherine coś odwala?

— Tak! Przed chwilą wysłała mi swoje zdjęcie z zapytaniem, czy widać jakąś zmianę. No to jej piszę, że wyskoczył jej nowy pryszcz na czole, a ta piszę potem do mnie obrażona, że skróciłam sobie włosy tępaku.

Na te słowa Diana i Colin zaczęli się śmiać.

— No co, jak ja mam niby zauważyć, że ma 2 mm krótsze włosy niż zwykle?

— Wiesz co Josh dam ci taką radę — odparła Diana, nachylając się w jego stronę. — Następnym razem dokładniej przyglądaj się zdjęciu — odparła ze śmiechem.

— Ha ha bardzo zabawne. Następny razem to niech ona mnie o takie rzeczy nie pyta.

Chwilę po tym Colin skręcił na podwórko swojego domu i cała trójka ruszyła w stronę pokoju Colina. Gdy Diana znalazła się na miejscu, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła, jej się w oczy był wszechobecny bałagan. Biurko w całości było pokryte kartkami, ołówkami, i rozwalonymi tubkami farb. Podnosząc, jedną z nich jej oczom ukazał się szkic dziewczyny, która grała na skrzypcach. Kolejna kartka, jaka wpadła, w ręce dziewczyny przedstawiała otwarte okno, za którym wyłaniał się obraz morza.

— Wow Colin nie widziałam, że masz taki talent do rysowania. — odparła, kładąc kartki na biurko.

— Nie za bardzo się tym chwalę, zresztą moje prace są dość słabe i…

— Dobra weź, nie pierdol, wszyscy wiemy, że jesteś drugim Picassem i kiedyś będziesz znanym artystą, a ja się będę chwalił tym, że byłem twoim przyjacielem. — odparł Josh, który usiadł na nie pościelonym łóżku.

— Dzięki za motywację. Od dziś wystawiam swoje prace przed domem, aby ludzie mnie zauważyli — odparł ironicznie Colin.

— Tak poza tym to nie zaszkodziłoby, gdybyś tutaj od czasu do czasu posprzątał.

— Ja tam lubię bałagan. Jestem jak Shrek, a ten pokój to moje bagno —odparł, na co wszyscy parsknęli śmiechem.

— Waszych rodziców nie ma w domu?

— Nie. Ojciec Colina jest w pracy, a moja mama pojechała coś załatwić.

Chwilę po tym do pokoju wbiegł Pluto, który zaraz zaczął wesoło skakać na Josha.

— Siema stary — odparł, Josh głaszcząc psa za uchem.

— Ej a ze mną się nie przywitasz? —  odparł Colin z urażoną miną.

— Od woli mnie od ciebie, co nie Pluto? Oczywiście, że wolisz dobrego wujka Josha od swego niedobrego pana.

Na te słowa Josh dostał w twarz od Colina poduszką. Ten jednak nie pozostał mu dłuższy i również mu oddał, przez co między nimi wywiązała się walka na poduszki. Diana na tę scenę wywróciła oczami i sama do siebie wzięła psa.

— Gdzie dwaj się biją tam trzeci korzysta — odparła.

Gdy Pluton zmęczony ich towarzystwem zeszedł na dół, Colin odpalił na telewizorze Lśnienie. W tym czasie Josh i Diana przynieśli przekąski i wino.

— Co powiemy naszym rodzicom, gdy zauważą brak wina?

— Mam szczerą nadzieję, że tego nie zauważą — odparła Diana, wkładając sobie do ust całą garść popcornu. — A ty Josh nie chcesz łyka? — zapytała się go dziewczyna, widząc, że jako jedyny nie sięgnął po butelkę.

— Nie dzięki, ja nie piję, nie lubię alkoholu — odparł, nie odrywając wzroku od filmu.

Siedząc tak i wpatrując się, w monitor telewizora Dianie przypomniały się wszystkie podobne momenty, jakie przeżyła z Camillą. Dziewczynie zrobiło się szkoda, że jej przyjaciółki tutaj nie ma. Ona na pewno dogadałaby się z chłopakami i razem stworzyliby niezłą paczkę znajomych.

Myśląc tak, o swojej przyjaciółce wysłała, jej szybkiego sms z zapytaniem co robi. Nie może pozwolić, aby paręnaście kilometrów zniszczyło ich dozgonną przyjaźń. Gdy film dobiegł końca, wszyscy zaczęli wymieniać się uwagami.

— Jak dla mnie w ogóle nie był — stwierdził Josh.

— A jak dla mnie nawet za bardzo — odparła Diana, która miała zamiar napić się łyk wina, gdy zauważyła, że butelka jest pusta. — Szybko poszło.

– No jedna butelka na dwie osoby to długo nie postoi. — odpowiedział jej Josh, który dojadał resztki chipsów. Zaraz potem spojrzał na swój telefon i dodał:

— Wiecie, co, dzięki za popołudnie, ale ja będę musiał już lecieć.

— Odwieść cię?

— W sumie to byłoby miło.

Następnie Josh pożegnał się z Dianą i wraz z Colinem wyszli z domu. W tym czasie dziewczyna wzięła się za sprzątanie bałaganu, jaki powstał. Uznała, że to będzie miłe z jej strony, że bynajmniej nie pozwoli, aby w tym pokoju powstał większy chlew, niż był. Gdy zamiatała okruchy popcornu i chipsów z dywanu, dostrzegła leżący niedaleko biurka brązowy szkicownik. Wpatrując się, w niego wiedziała, że nie powinna do niego zaglądać, lecz nie potrafiła powstrzymać ciekawości. Przerywając wiedz swoje dotychczasowe zajęcie wzięła do ręki skórzany szkicownik i na szybko zaczęła przeglądać w nim zawarte szkice. Większość przedstawiała, dziwne, zdeformowane i wychodzone postacie. Na jednym czarna postać miała włożoną głowę w lustro. Każdy szkic był niepokojący i przyprawiał Dianę o ciarki na plecach. Gdy jednak usłyszała dźwięk wjeżdżającego na podwórze auta, szybkim ruchem zamknęła szkicownik i odłożyła go na biurko.

— Wróciłam! niech ktoś mi pomoże wnieść zakupy do kuchni.

Dziewczyna na te słowa pędem pobiegła w stronę głosu swojej mamy.

***

Diana siedziała w swoim pokoju, zajadając się kanapkami i starając się odrobić lekcje, na których nie mogła się skupić. Jej myśli ciągle wędrowały w stronę Colina. Te rysunki, które ujrzała, w jego szkicowniku były przerażające. Myśląc o nich, dziewczyna zauważyła dziwny stosunek chłopaka do jedzenia. Mimo że mieszkała, tutaj od trzech dni ewidentnie dało się zauważyć, że chłopak je jak najmniej. Z drugiej jednak strony może po prostu jest na redukcji? tylko że Colin jest naprawdę bardzo szczupły i redukcja nie jest mu potrzebna. A może po prostu dba o linię? może lubi zdrowo się odżywiać, nie to, co Diana, która potrafi o drugiej w nocy zjeść całą paczkę chipsów i na dodatek poprawić to litrową colą. Od ponad godziny Diana biła się tak z myślami. Z innej jednak strony dziś jej matce udało się namówić chłopaka na wspólny posiłek i wtedy zjadł dwa duże talerze makaronu, jak i  dziś podczas oglądania filmu zajadał się z nimi przekąskami, tak jakby nie jadł ich przez rok. Może jednak Diana przesadza i szuka problemu gdzie go nie ma? Z tych rozmyślań wyrwał ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Zdziwiona spojrzała w jego stronę i dostrzegła na nim widniejący numer Camilli.

— Hej Diana, sorry, że dzwonię tak późno, ale…

Dziewczyny rozmawiały ze sobą prawie do północy. Po rozmowie Diana, kładąc się do łóżka, w sprawie Colina doszła do jednego wniosku: musi bliżej się przyjrzeć chłopakowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro