Czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział czternasty

 

 

 

 

   Musi być jakieś rozwiązanie. Musi istnieć jakaś droga ucieczki. Tyle wiedziała na pewno. Była tak naiwna i lekkomyślna by dać związać swoją duszę z Państwem Cieniów. Zjadła gumę pochodzącą z Krainy Umarłych. Zupełnie jak mitologiczna Persefona. Tylko, że ona nie miała matki, od której zależało życie na ziemi. Żaden grecki bóg nie miał pojawić się i uratować jej. Sama musiała zmienić swój los i pokonać mistrza intryg. Dziwiło ją to, ale nawet nie winiła Hadesa. W jej głowie był owszem podstępny, okrutny, ale jakby niewinny. Nie myślał w ludzkich kategoriach, nie zdawał sobie sprawy z tego jaką krzywdę próbuje jej wyrządzić. Choć może, doskonale wiedział.

Zdawał sobie sprawię i nie przejął się zupełnie. To było nawet do niego podobne. Był bądź co bądź Hadesem, znienawidzonym i budzącym lęk bóstwem. Byłby już dawno zwycięzcą, gdyby nie fakt, że na przeciw niemu stała Kora. Nie wiedział z kim walczy i jak bardzo dziewczyna potrafi być uparta. Siedziała więc w pokoju, niespokojnie głaszcząc psie futro. Przypomniała sobie dziwną więź z Tanem i to jak zareagował na jej rozkazy. To nie była tylko stanowczość. Przetarła dłonią oczy - dziwnie zmęczona, odkąd pożegnała Hadesa krzykiem i groźbą. Podeszła do okna. Starego, drewnianego i przeraźliwie skrzypiącego. Gałka służąca do otwierania okiennic była pokryta kilkoma warstwami białej brudnej farby, mimo to widać było jej zdobienia. To był zabytkowy niemal element domu. To w tym miejscu, na zewnętrznym parapecie, obklejonym szpetną, kującą pułapką, zwykł siadać Tantos. Cofnęła się pod ścianę i otworzyła drzwi do pokoju. Wyjrzała na korytarz wsłuchując się w odgłosy lejącej wody i upewniając, że matka bierze prysznic.

- Tantosie!

Jej krzyk odbił się od ścian i zniknął pozostawiając po sobie dziwnie brzęczącą ciszę. Jakby ponury zwiastun rychłej klęski.

Kucnęła pod drzwiami łapiąc się za głowę, pod jej powiekami zaczęły zbierać się łzy. Zagryzła wargi próbując zwalczyć uczucie klęski. Przecież płakała tak rzadko. Płacz wydawał jej się teraz poniżający, zupełnie jej nie godny. Na moment zniknęła energia, którą miała w sobie od zawsze. Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła zniknął zupełni niedawny blask. Rozchylone wargi były suche, a wydostający się z nich oddech świszczący. Nie była sobą i nie dotyczyło jej nic co ziemskie. Podniosła się chwiejnie. Nie poprawiła zmiętej bluzki, która teraz odsłaniała jej brzuch. Otworzyła drzwi od pokoju i wyszła niepewnie na korytarz. Odbijała się od ścian, jakby skrajnie wycieńczona lub zupełnie pijana. Pies jak cień podążał za nią piszcząc bezradnie. Upadła i wcale się nie zatrzymując przeczołgała w stronę schodów. Nie zdążyła się podnieść. Upadła uderzając głową w ścianę, obijając żebrami o schody. Z jej ust nie uciekały nawet jęki. Sprawiała wrażenie znieczulonej. Jedynym dźwiękiem były głuche odgłosy uderzeń i pisk psa. Cerber był bardzo niespokojny. Szczypał zębami jej ciało, leżące u stóp schodów. Jednak jego pani była na to obojętna. Wstała i wpadła na stół przewracając szklankę z mlekiem. Płyn spłynął na jej ubranie, blat i podłogę  z ciemnego drewna. Odepchnęła się od mebla i ruszyła w stronę drzwi. Z nad jej łuku brwiowego płynęła strużka krwi, a fragment ust był opuchnięty. Ubranie i włosy były w równym stopniu potargane. Uchyliła drzwi i wydostała się za zewnątrz, wiatr je zamknął. Pozbawiony widoku właścicielki Cerber wył żałośnie i szczekał bezradnie drapiąc w drzwi. Z łazienki, owinięta białym ręcznikiem wybiegła Ewa. Szykowała się do spotkania z Erykiem, ale jej myśli zaprzątała wyłącznie córka. Wciąż nie wybaczyła jej nocy spędzonej z nowo poznanym mężczyzną i coraz częściej znikała z domu. Najgorsze zaś było to, że teraz bardziej niż kiedykolwiek nie miała żadnego wpływu na Korę. Dziewczyna zawsze była niezależna, trochę dziwna i odległa. Jednak kochała matkę i potrzebowała jej, Ewie to wystarczało. Musiało. Tak dawno nie plotła córce warkoczy, nie pomagała podczas choroby. Ewa często cierpiała patrząc na inne matki, tulące do siebie córki, nigdy nie miała takiej więzi z Korą, nikt nie miał. Nauczyła się żyć z kimś, kto urodził się zbuntowaną nastolatką. Czasem nachodziły ją straszne myśli, że Kora nie jest jej córką. Były przecież takie różne, zupełnie do siebie nie pasujące. Szczególnie gdy mała była dzieckiem. Starała się przypasować jej zachowanie do charakteru jej ojca, wmawiała sobie, że odziedziczyła po nim wszystko. Płakała zdając sobie sprawę, że nic nie może z tym zrobić. A co jeśli jej prawdziwa córeczka, mieszka gdzieś z innymi ludźmi. Zamkniętymi w sobie i pełnymi siły. Pasującymi do Kory. Uczucia te znikały  jednak zawsze w obliczu problemów. Gdy jak lwica musiała bronić decyzji córki, gdy ktokolwiek wypowiedział się o niej źle. W razie kłopotów w szkole lub stłuczonej gdzieś szyby. Nikt prócz niej nie miał nigdy prawa stwierdzić, że Kora jest dziwna, cyniczna lub zła. Ludzie zauważali to, szczególnie gdy była dzieckiem. Dzieci jej słuchały, była przewodnikiem, porzucała jednak ich towarzystwo w imię kaprysu. Bez mrugnięcia okiem krzywdziła tych, którzy weszli jej w drogę. Gdy połamała nos koledze w przedszkolu, stała po prostu zupełnie nie wzruszona, patrząc na jego krew i łzy. Na lament wychowawczyni zareagowała tylko skrzyżowaniem chudych ramionek, "zasłużył" powiedziała. Od tamtej pory, Ewa musiała wynajmować opiekunki. Teraz jak zawsze biegła przestraszona, bo obawy, że kiedyś jej córka przegnie i krzywda stanie się jej, były zawsze żywe.

- Persuniu! - krzyknęła rozglądając się w panice.

Nigdzie nie dostrzegła śladów córki, Kora była dawno za drzwiami.

- Boże, Śmierdziel. Całe drzwi mi zniszczysz.

Podeszła do psa, odgarniając go od drzwi nogą. Cerber w jednej chwili najeżył się jeszcze bardziej pokazując pokaźne kły i warcząc zaciekle. Ewa cofnęła się o krok.

- Karmię cię, ty głupi kundlu - syknęła otwierając drzwi i trafiając nimi w cielsko zwierzęcia, umyślnie. Mocno i dotkliwie.

Po drugiej stronie ulicy, Kora trzymała się za głowę rozglądając, po skąpanym w promieniach słonecznych trawniku. Próbowała dociec, jak się tam znalazła i i dlaczego wszystko ją boli. Jedną dłonią trzymała się za głowę. W ustach miała smak krwi. Po raz kolejny niespodziewanie urwał jej się film. Odwróciła się gwałtownie w stronę domu, słysząc pisk hamującego samochodu. Na jej oczach rozpędzone, bordowe audi wjechało w biegnącego w jego stronę psa. Jej krzyk rozdarł powietrze, zatrząsł ziemią i zstąpił w podziemia. Kierowca nie zatrzymał się, cofnął i odjechał, zapewne w panice. Leżący na ziemi pies skowyczał przeraźliwie. Kora bez zastanowienia czy nawet mrugnięcia okiem wpadła na jezdnię, tuż obok psa. W oczach jej matki wezbrały łzy, jadący za audi samochód nie mógł się zatrzymać, jechał zbyt szybko. Dziewczyna wyła przeraźliwie, drżącymi dłońmi ujmując pysk psa. Nie miała prawa zauważyć nadjeżdżającego pojazdu. Nie obchodził ją zresztą. Futro Cerbera było pozlepiane krwią, łapy wykrzywione i zmiażdżone. Wszędzie był krew. Piszczał przez kilka sekund i umilkł. Cała dzielnica pogrążył się w ciszy, jakby zamarł czas. Łzy Persefony bezgłośnie upadały na asfalt i psa. Nagle rumor ulicy powrócił. Odgłos głośnego hamowania, krzyk jakiś ludzi, szum wiatru poruszającego drzewami. Pojazd mający zabić Korę był już tuż tuż, jednak nie uderzył w nią. Niewidzialna siła uderzyła w mercedesa, który wygiął się, odwinął i trafił w drzewo.

- Nie, nie, nie - szeptała zrozpaczona dziewczyna.

Została sama, gapie rzucili się na pomoc pasażerom i kierowcy mercedesa. Przez moment nikt nie zwracał na nią uwagi. Cień rzucany przez drzewo, otulił ją. Czuła wyraźnie jak oblepia jej skórę, jakby cienki jedwab lub oddech. Głaskał jej skórę i odgarniał z twarzy włosy. Dobrze, że nikt nie patrzył, bowiem w przeciwnym razie zobaczyłby scenę z horroru. Zwykły rzucany na jezdnie cień, wydłużył się. Delikatnie oblepiał skórę dziewczyny jak ciecz lub puder, choćby cień do powiek. Zajmował dłonie, ramiona, plecy. Twarz w końcu. Objęła kolanami ramiona i rytmicznie kołysząc się w przód i tył szlochała. Krajobraz zmieniał się, nadjeżdżały samochody, ambulans. Ludzie mówili coś do niej, ktoś zabrał z ulicy truchło jej przyjaciela. Była w takim stanie, że siedząca obok niej Ewa, bała się jej dotknąć. Przecież osłaniał ją mrok.

- Nie - powiedziała nagle Persefona.

Jedna myśl uderzyła ją niby grzmot. Jej pies nie musiał umierać, Hades mógł przecież przyprowadzić go z powrotem. Był panem śmierci, a Persefona nie wiedzieć czemu miała na niego wpływ. Postanowiła to wykorzystać.

- Musimy pojechać do szpitala Persefono - odezwała się cicho jej matka.

Zmęczenie na jej twarzy sprawiło, że wyglądała dużo brzydziej i starzej niż zwykle. Ujawniły się bruzdy przy ustach i kurze łapki tuż przy ciepłych oczach.

- Nie! - odpowiedziała Kora tonem, któremu nikt nie pozostawał obojętny.

To nie było nawet zwykłe twierdzenie, to był rozkaz.

A/N Mało, maleńko ale dopiszę coś niedługo. Buziaki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro