Dwudziesty drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

pamiętajcie o vote ;)


                 Nataniel zatrzymał się momentalnie i odwrócił w stronę nieznajomego. Próbował zapamiętać jego rysy twarzy i spojrzeć w oczy, jednak było to niemożliwe. Jakby cały czas coś półprzezroczystego zasłaniało mi widok. Był zaniepokojony, nie zamierzał jednak uciekać.

— No cześć — odezwał się mężczyzna, wychodząc z zaułka.

Nałożył na głowę kaptur nim dosięgł go blask latarni. Był wyższy od Nataniela i mocniej zbudowany, chłopiec szacował jego wiek na dwadzieścia parę lat.

— Znam cię? — zapytał gburliwie.

Nieznajomy wydał z siebie zduszony śmiech i pokręcił głową.

— Wystarczy, że znasz Persefonę — odpowiedział spokojnie.

Nataniel zbliżył się do mężczyzny, napinając się. Na jego twarzy widniał wkurzony grymas. Nie podobała mu się ta rozmowa i zainteresowanie nieznajomego Korą.

— Czego od niej chcesz?! — zażądał odpowiedzi.

Hadesa nawet rozbawiło, jak waleczny mimo oczywistego strachu zrobił się chłopiec. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nie był jednak stworzony do bycia pobłażliwym. Błyskawicznie przyparł chłopaka do mury, przyduszając go przedramieniem, było to dla niego na tyle proste, że aż zbyt bardzo.

— Głupcze. Milcz i słuchaj — rozkazał dobitnie.

Nataniel zrobił się czerwony na twarzy, jego niebiesko-szare oczy zrobiły się wielkie i ciskały gromy. Był wściekły, ledwie wytrzymywał milcząc.

— Widzisz, Persefona jest moją kobietą i nie lubię kiedy się koło niej kręcisz, ma teraz wiele do przemyślenia i nie potrzebuje twojej rozpraszającej obecności — mówił spokojnie, ignorując ledwie łapiącego powietrze blondyna. — Chcę żebyś zniknął, wyrażam się jasno, prawda?

Było to pytanie retoryczne, po którym puścił chłopaka, który na oddalił się kaszląc i na miękkich nogach.

— Persi ma nie wiedzieć o tej rozmowie — krzyknęło bóstwo, a jego głos rozniósł się po alejce.

Naciągnął kaptur na twarz i powoli ruszył w stronę domu Kory, był akurat w nastroju na spacer. Nie mógł się nim jednak cieszyć. Niebo przecięła błyskawica już po kilku sekundach o chodnik uderzyły krople deszczu. Nie powinien tak krzyczeć, teraz już wiedzieli - pomyślał i zaklnął. Był pewien, że jeśli przyczai się i skryje pod kapturem, nikt go nie rozpozna, wygłupił się jednak krzycząc na chłopcem. Pokręcił głową w niezadowoleniu i zniknął.

                  W domu powitał go szalejący po starych murach wiatr i zapach ziemi. Był w melancholijnym nastroju, przyglądał się ścianom, które mijał. Szmer zwabił go do jednego z pokoi, pchnął drewniane drzwi. Nie pukał, był przecież u siebie. Na podłodze przy ścianie, w kałuży krwi wbijając zęby w gołębia siedziała mała kera, ta sama, która tak polubiła Persefona.

Podszedł do niej i kucnął przy dziecku, ich rodzaj nie miał w zwyczaju opiekowania się młodymi. Nie miewały matek i ojców, powstawały z woli śmierci i wykluwały się z przezroczystych jaj, wyłaziły z mułu z wód jezior. Nienawidziły wody, jak niemal każda istota Hadesu. Potrafiły być piękne w swojej brzydocie, niewinne w zbrodni i pokrzywdzone zaraz po morderstwie. Hades pogłaskał skołtunione włosy szczenięcia, przypominało mu pobyt Kory.

                 Wielkie oczy kery spojrzały na niego, malutka brudka z dołeczkiem ociekała krwią. Władca uśmiechnął się na ten widok i starł kciukiem ubrudzony policzek istoty. Następnie wstał zdjął kaptur i ruszył dalej. Wypełnił tego dnia wszystkie obowiązki i znów był sam. Mimo tylu lat, nie miał w Hadesie ani wroga ani przyjaciela. Nauczony doświadczeniem wiedział, że władca nie może jest równać się z poddanym. Nie wychodzi to powiem na dobre ani jednemu ani drugiemu.

                    Gdy dotarł do swoich osobistych komnat, ukazał mu się znajomy widok. Kamienne ściany, wzorzyste, puszyste dywany kilkunastometrowe tarasy. Nawet pościel na ogromnym wysokim łożu wciąż była pomięta. Nikt nie miał tam wstępu. Drzwi pilnowały dwa gigantyczne, dwugłowe psy, które miał wrażenie spodobałyby się Persefonie. Podszedł do posłania i upadł na nie, szeroko rozstawiając ramiona. Cisza grała na zimnych ścianach dobrze znaną mu melodię. Musiał teraz poczekać, nim znów wróci na ziemię, a miał niezwykle potężną ochotę zobaczyć twarz ukochanej.

                       Tymczasem Kora, nie mogąc dojść do siebie rozcieńczała w szklance sprite z wódką. Miała nadzieję, że matka nie zauważy ubytku w swoim barku. Kobieta pojawiła się właśnie w momencie, w którym dziewczyna odkładała butelkę. Spokojnie zamknęła szklane drzwiczki, słysząc jak kobieta wchodzi do kuchni.

Spotkały się tam, Ewa wsypująca cukier do filiżanki i Kora, stojąca w futrynie, ściskając kubek w dłoni. Kobieta poprawiła, lekko sztywne od lakieru włosy i westchnęła. Na widok córki podeszła i pocałowała ją lekko we włosy. Ze zmęczenia i nie zwróciła nawet uwagi na zapach wydobywający się z kubka, który dziewczyna dzierżyła w dłoni. Była naprawdę padnięta.

— Dzień dobry, córuniu - wymamrotała, przeszukując szafki w poszukiwaniu soku malinowego.

Kora zmarszczyła ciemne brwi.

— Mamo jest już strasznie późno, znowu leciałaś nadgodziny.

Ewa uraczyła córkę smutnym uśmiechem.

— Tylko tak mogę nie myśleć o tym draniu — wyznała kobieta, trochę drżącym głosem.

                   Przez złość Kory przebił się znajomy smutek i poirytowanie. Po raz kolejny należało pozbierać kawałki i poskładać matkę do kupy. Tylko, że tym razem Kora nic nie miała do Eryka, w zasadzie nie przeszkadzał jej ostatni związek matki. Pozostawała jeszcze sprawa Nataniela. Wszystko po raz kolejny się skomplikowało, w dodatku Kora była głodna i zmęczona, a to nie miało się poprawić w najbliższym czasie. Cholerny Hades. Pomyślała cierpko, bo nie wypadało słać cholery na matkę.

— Połóż się mamo, zrobię ci herbatę.

Ewa uśmiechnęła się i pogładziła córkę po policzku, nim udała się do sypialni.
Kora nie zdążyła odetchnąć i dopić drinka nim poczuła najpierw delikatny zapach spalenizny, a potem obecność tuż za sobą.

                  Dłoń sunęła leniwie od jej nadgarstka, aż po szyję, zatrzymując się na szczęce. Westchnęła ostentacyjnie, bo nie miała teraz ochoty na wizytę Władcy Podziemia. Poza tym, matka jej potrzebowała.

Tymczasem pojawiła się kolejna szorstka dłoń, wyznaczająca taką samą ścieżkę, tym razem na lewej ręce i było to mimo wszystko przyjemne.

— Witaj — zamruczał,

Kora wywróciła oczami, czyli myślał, że teraz jest wszystko w porządku? No tak, pozwolił jej psu zdechnąć, podstępem ją zatruł i oczekiwał, że wszystko jest okej. Elektryczny dzbanek wydał pikający dźwięk i zabulgotała woda, więc Persi uwolniła się od dotyku bóstwa i ruszyła z przygotowywaniem herbaty z sokiem malinowym.

— Nie powinno cię tu być, moja mama jest na górze — skomentowała sucho.

Podniosła filiżankę i dopiero wtedy na niego spojrzała. Nie podobało jej się smutne spojrzenie jakie jej posłał, jakby to ona była czarnym charakterem w ich historii.

— Chciałem cię zobaczyć — wyznał na pół szczerze.

Był ciekawy, czy dzieciak przekazał Persefonie jego groźby.

— A ja chciałabym cofnąć to co mi zrobiłeś granatem, zobaczyć ukochanego psa, a przede wszystkim pomóc matce, więc możesz spadać — syknęła w jego stronę, mając na uwadze to, że hałas byłby niewskazany.

Mężczyzna nie spodziewał się takiego chłodnego przyjęcia. Skrzyżował ramiona i pochylił się lekko do przodu.

— Spróbuj obniżyć oczekiwania — poradził dziewczynie złośliwie. — Bo niewiele z tego możesz dostać.

Minęła go z filiżanką w dłoni, udając się w stronę pokoju matki. Upewniła się by zamknąć drzwi, gdy to robiła, mimo, że spodziewała się iż Hades zniknie po jej słowach.

                      Władca podziemi odczekał zaledwie chwilę by pojawić się w korytarzu przed sypialnią Ewy. Usiadł na podłodze i nasłuchiwał rozmowy, oczyma wyobraźni widząc pochylającą się nad łóżkiem Korę. Widział jej ciemne włosy opadające na lewe ramie i zielone oczy iskające jeszcze niedawną złością.

— Odpocznij mamo, musisz bardziej o siebie dbać. Możesz mieć takich Eryków na pęczki, wszyscy o tym wiedzą.

I tylko jedną taką córkę. Pomyślał Hades ciepło.  


A/N Jesteście gotowe na dawkę porządnej akcji? Do zobaczenia przy następnym rozdziale. :D




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro