Dwudziesty ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dwudziesty ósmy

— Możesz się nie bać.

— Ona mnie nienawidzi, wystarczy jedno jej słowo i zostanę na zawsze zrzucona do Tartaru, nie chcę nawet myśleć jak to jest tam być.

Nataniel potrząsnął głową. To wszystko wydawało mu się takie nieprawdopodobne.

— Korcia tylko z nim kręci, nie ma żadnej władzy.

Tym razem to Maja wydawała się irytować. Była przekonana o słuszności swoich obaw, a Nataniel tylko je lekceważył. Chodziło o jej przyszłość, o być albo nie być.

— On nigdy z nikim nie kręcił, nie rozumiesz jakie to poważne. Nie chcę umierać po raz drugi, nie wiesz jak to jest.

Chłopiec skurczył się w poczuciu winy. Miała racje, nie wiedział jak to jest umierać i nie miał zamiaru szybko nadrabiać zaległości. Wiedział jednak jak to jest gdy ktoś ci umiera i nie było to coś na co się godził. Był zdeterminowany utrzymać Maję, przy życiu, nawet jeśli od dawna była już martwa.

— Możesz ze mną wyjść, nic złego cię nie spotka.

Mimo, że przekonywał ją do spaceru, sam trochę się bał. Nie tego, że Kora wyśle ją to tataru czy gdzieś tam, ale tego, że przejrzy jego kłamstwo i zrobi się nieprzyjemnie. Wiedział, że będzie musiał z nią porozmawiać, ale był tego wieczoru tak bardzo zmęczony, że nie chciał o tym myśleć.

Potrzebował jej pomocy. Nawet jeśli nie miała w rękawie asa w postaci bliskich kontaktów z królem śmierci, do kogo innego mógłby się zwrócić. Poza tym czuł, że jest jedyną osobą na całym świecie, która pomoże mu cokolwiek by się nie stało.

Odgarnął z twarzy dziewczyny włosy i pocałował ją przelotnie.

— Skąd w ogóle wiesz, że ona z nim kręci? — zapytał nagle, bo wydało mu się to ciekawe.

On miał wiedzę prosto ze źródła, ale przecież Maja nie rozmawiała ani z Hadesem ani z Persefoną.

— Wszyscy wiedzą, to coś wielkiego. Cały dół o tym huczy.

— Dół?

Maja uśmiechnęła się delikatnie. Chłopiec zauważył, jak bardzo lubi mu coś tłumaczyć, jak bardzo cieszy się za każdy razem gdy to on wychodzi na głupka. Była to radość na tyle urocza w jego oczach, że w zasadzie mu to odpowiadało.

— Tak mówimy na tych wszystkich, którzy stamtąd pochodzą. Mieszkańcy krainy cieni brzmi zbyt poetycko jak na bandę upodlonych psów, co nie?

Poprawił się na siedzeniu, wyprostował. Ta rozmowa przestała go już bawić i nie godził się z przedstawianym mu obrazem rzeczywistości.

— Nie uważam, żebyś była upodlona i nie chcę, żebyś tak o osobie mówiła.

Nie zgadzała się zupełni z tym co mówił, ale było to na tyle miłe, że nie zaprzeczała. Przyjemnie było tak słychać, jak ładnie o niej mówi. Był jedyną osobą, która widziała w niej wartość.

Pogłaskała go po policzku.

— Chciałabym cię spotkać przed tym wszystkim, nie doszłoby wtedy to tego... wypadku, nie dotykałabym wtedy żyletek i nie musiałabym pić krwi. Mielibyśmy przyszłość, razem.

Zaśmiał się cynicznie, złośliwie.

— Spójrz na mnie skarbie, ja nigdy nie miałem przyszłość.

***

To było nawet dziwne, że tak łatwo ją wypuścił, gdy zażyczyła sobie powrotu do domu. Chyba trochę go udobruchała, tą wspólną nocą. Wydawał się taki pewny swego. Obiecał zresztą, choć brzmiało to raczej jak groźba, że o północy jej czasu będzie z powrotem, aby wieczerze spędziła w jego siedzibie. Miał to śmieszne wyobrażanie, że od tej pory nie spędzą osobno żadnej nocy. Śmiała się gdy jej to powiedział.

Była więc w domu, najedzona i wyspana, dawno nie czuła się tak dobrze. Cienka warstwa cienia przykrywała jej skórę w parodii uścisku i dodawało jej to otuchy. Miała dom, do którego mogła wracać i mężczyznę, który chciał dać jej świat. Była niezniszczalna, to było naprawdę wspaniałe uczucie. Odrobinę niepełne, ale ani trochę przez to nie milsze.

To czego jej brakowało to korona, która została jej obiecania. Władza i bezpieczeństwo, o którym szeptał jej do ucha, przez całą noc. Port, do którego mogłaby przybić gdy znudzi ją podróż.

Teraz jednak nie chciała zasiadać na tronie. Chciała żyć na ziemi, strzec matki i brata, biegać po lesie czuć jego zieleń. Palić papierosy i słuchać muzyki, wychodzić z Natanielem na nocne wędrówki po śpiącym mieście. Dopilnować, żeby ten zepsuty dzieciak skończył jakąś szkołę i nie zaczął ćpać. Rzucił martwe laski i przestał się ciąć. Musiała mieć na oku Eryka, bo czuła, że prędzej czy później odejdzie. Ktoś musiałby wtedy pocieszyć matkę. Fajnie byłoby kiedyś nie martwić się, że ktoś odejdzie.

Od dawna nie miała już epizodów, w których świrowała i znaczyło to chyba, że Hades utrzymywał ją przy dobrym zdrowiu. Lub może nadszedł moment, w którym sprawy poukładały się same w jej głowie. Może to wcale nie było jego zasługą.

Wciąż miała problemy nie zapomniała o wszystkim co się wydarzyło. Nie potrafiła. Maja była na wolności, kainici czekali na jej niewłaściwy ruch. Cerber wciąż był martwy, a Ewa naiwna. Tyle, że tego dnia nie chciała o tym myśleć, spędziła cudowny czas z Hadesem, poddała się uczuciu, które w niej rosło i nie stało się nic złego. Wbrew wszystkiemu był to dobry dzień i tak właśnie zamierzała go spędzić. Dobrze.

Zgodziła się nawet wyjść na obiad w towarzystwie Eryka, bo chciała podzielić się swoim dobrym humorem z matką. Nawet jeśli jutro świat miałby się skończyć, Eryk zdradzić, a Hades zniknąć tego jedynego dnia, tej pochmurnej niedzieli obie Ewa i Kora mogły się odprężyć i korzystać i dobrego rozdania. Nikt nie wiedział przecież jakimi kartami przyjdzie im grać następnego dnia.

Nataniel leżał na jej łóżku, w butach. Podpierał się na jednej dłoni i był zmęczony. Na jego opalonej twarzy rysowało się wyraźnie zmęczenie i zniechęcenie.

— No wiesz, myślałam, że będziesz bardziej podkręcony jak się dowiesz, że twój stary ma znowu szanse u mamy — narzekała Kora.

Przykładała do swojego ciała koszulki, próbując stwierdzić, w której byłoby jej lepiej. W czarnej wyglądała trochę jak mroczna zjawa, a żółta wydawała jej się zwyczajna. Ciągle miała na sobie jakąś żółtą bluzkę. Tego dnia chciała czegoś nowego, potrzebowała jakieś zmiany.

— Naprawdę się cieszę Korcia, po prostu boli mnie głowa — odpowiedział chłopiec, z delikatnym uśmiechem.

Miał na sobie wczorajszą koszulkę z rękawami trzy czwarte i miał nadzieję, że tego nie czuć. Noce spędzone na materacu w zimnej piwnicy i regularne oddawanie krwi robiły swoje z jego organizmem. I naprawdę czuł, że musi zapalić.

— Może się wymigamy i obejrzymy Residenta?

Kora odwróciła wzrok od swojego odbicia i skierowała go na Nataniela. Zawsze skakał na siedzeniu i nie mógł się doczekać zjednoczenia Ewy i Eryka, a teraz marudził. Z drugiej strony myśl o zostaniu w domu i dawce zombiaków nie wydawała się wcale taka zła.

— Obejrzymy jak wrócimy, to ważne dla mamy — oznajmiła w końcu.

Obowiązek wygrał, poza tym dawno nie wychodziła z domu. Nie chciała zamienić się w pustelnika, a w Hadesie nie było raczej żadnych porządnych knajp. To dopiero byłoby dziwne.

Nataniel trochę się zasępił. Nie mógł posiedzieć z Korą i ogarniać Mili Jovovicz, Maja by się wkurzyła. Poza tym to wydawało się nie fair. On miał wylegiwać się z Korcią na kanapie, podczas gdy jego dziewczyna siedziała sama w piwnicy? Z każdym kolejnym dniem Maja ciążyła mu tylko bardziej i bardziej. Jednak teraz było już za późno żeby się wycofać, a ta dziewczyna go kochała.

— Dla ojca też, on serio chce żebyśmy byli rodziną — zreflektował się chłopak.

Kora miała racje, nie mógł tego zrobić ojcu, choćby nie wiadomo jak bardzo był zmęczony.

— Zapomnij.

— To też mu powiedziałem.

Dziewczyna zawiązała trampki, pociągnęła szorty w dół (bo zawsze podjeżdżały) i przykryła żółtą bokserkę, bluzą z kapturem. Była gotowa na te farsę i po raz pierwszy od dawna nawet nie chciała się wykręcić.

***

Po godzinie patrzenia na Eryka zakładającego kosmyki włosów za uszy Ewy i gładzenia jej dłoni. Persefona miała już szczerze dość. W dodatku Nataniel wyszedł odebrać telefon i nie wrócił od dwudziestu minut, a takiej batalii nie mogła stoczyć w pojedynkę. Mogła się założyć, że stał pod knajpą i palił szluga i miała dość jego egoizmu.

— Poszukam Nataniela — mruknęła, odsuwając swoje krzesło z nieprzyjemnym piskiem.

Knajpka była mała, usytułowana przy skrzyżowaniu z główną ulicą. Wnętrze było zapełnione ciasno ustawionymi stolikami, między którymi musiała lawirować. Powieszone na ścianach lampki, dawały ciepłe światło i byłoby nawet przyjemnie gdyby nie natarczywy szmer wielu rozmów i brzęcząca muzyka skrzypiec, puszczona z odtwarzacza. Było duszno.

Gdy tylko zamknęły się na nią drzwi poczuła ulgę. Wiało, ale noc była ciepła, cicha.  


A/N No to bam! Przed ostatni rozdział przed Wam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro