Jedenasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 11

               Nie do końca wiedziała co myśleć o rozmowie z Hadesem. Mieli dzisiaj dwa starcia, niebezpieczne starcia, a  teraz mieli rozmawiać jak para znajomych? Nie była na tyle naiwna by uwierzyć, że Hades w dobroci swego serca odpowie na wszystkie dręczące ją pytania. Po pierwsze nie wiele wiedziała o jego sercu, po drugie poznała go na tyle by wiedzieć, że jest zbyt drażliwy na szczerość. Nie mogła zapytać czego od niej chce, to nie był dobry czas na takie wyznania, on to wiedział - ona nie zamierzała go prowokować. Czuła się jakby pomiędzy nimi była szorstka lniana lina, każde z nich trzymało jeden koniec i próbowało przeciągnąć drugie na swoja stronę. Potrzebowała coli i najlepiej paczki fajek, ale na to drugie raczej nie miała szans. Poza tym Hades czasem pachniał dymem i to musiało jej wystarczyć. Zamierzała wykorzystać czas zwierzeń bóstwa i dowiedzieć się jak najwięcej. Oczyma wyobraźni widziała już supeł w połowie liny - był coraz bliżej. Może za kilka dni, rozstrzygnie swoją walkę i zobaczy Hadesa nurkującego w błocie.

 Na całe szczęście Ewa była w pracy i ograniczała się do telefonowania do córki. Kora wciąż czuła palącą złość na myśl o matce, nie mogła znieść naiwności Ewy. W ciągu tych kilku lat, gdy dziewczyna była na tyle dorosła, by zrozumieć co się wokół niej dzieje, jej matka zakochiwała się i wiązała z tuzinem rozmaitych mężczyzna. Koniec zawsze był taki sam. Zostawała sama, cierpiąca i wyrzucająca sobie własną głupotę. Czasem kończyły bez oszczędności, czasem z kredytem w banku. Ewa z całą pewnością nie miała szczęścia do mężczyzn. Każdy w jej życiu bez wyjątku był samolubnym naciągaczem i okrutnym oszustem. To zaczęło się już od ojca Kory, którego mimo, że zostawił ją w ciąży, wspominała z ciepłym uśmiechem na twarzy. Był motocyklistą i anarchistą, dziewczyny na takich lecą - a Ewa miała tylko dziewiętnaście lat. Podobno miał lekki zarost i uśmiechał się tak, że miękły kolana. Nigdy nie martwił się o jutro i bawił tak jakby noc nigdy nie miała się skończyć. Był niepokorny i odważny. Tak przedstawiła córce ojca. Do tej listy Kora dodała jeszcze, że był niedojrzały. Gdy znalazł się z powrotem w swojej sypialni, przekonała się, że jej niewygodny gość nie poruszył się nawet o milimetr. Rzuciła w jego stronę puszkę coli i wyłożyła się na łóżku, opierając plecy o stos poduszek.
- Dlaczego zabijasz kainitów, skoro nie chcesz chronić ludzi? - zapytała głosem, który sugerował, że zupełnie ją to nie obchodzi.
Zaśmiał się gorzko.
- Od razu zakładasz, że moim zamiarem jest opieka nad ludzkością. To okropny błąd. Moim zadaniem nie jest bronić nikogo. Nie obchodzą mnie żywi.
Po kręgosłupie Kory przeszły ciarki, starała się zachować spokój. Był taki mroczny, a jednocześnie nieszczęśliwy.
- Mnie broniłeś - zabrzmiała, jakby coś mu zarzucała.
Otworzył puszkę z cichym sykiem i pociągnął łyk, zanim zabrał się za odpowiedź.
- Robię to na co mam ochotę. Podobasz mi się żywa.
Persefona udała, że bierze głęboki oddech pełen ulgi. Mroczny chłopak wygiął lekko kąciki ust.
- Na razie - dodał.
Zaśmiała się gorzko.
- A mity o Hadesie i bogach olimpijskich. To wszystko prawda?
- Czym są mity?
Nie wiedział. Kora odetchnęła z prawdziwej ulgi. Nie znał mitu o Persefonie, mogła czuć się bezpieczna. Przynajmniej na tyle na ile można być bezpiecznym w towarzystwie kapryśnego księcia podziemia.
- To takie stare wierzenia, stąd wiem o tobie i innych bóstwach - skłamała lekko, nie mijając prawdy bardzo daleko.
- Wyprzedzając twoje pytanie Olimpijczycy istnieją. Przeklęty Zeus i ta cała zgraja -wypowiadał się z obrzydzeniem i nie mogła się mu dziwić.
Hades był odtrącony przez boskie zastępy z tego co wiedziała, nie chciał być bogiem umarłych, wyciągnął tylko zły los - na zawsze skazując się na strach i nienawiść żyjących. Dopóki go nie znała, zawsze było jej żal Hadesa.
- Dlaczego nie jesteś mile widziany na ziemi? - zapytała i widząc minę, swojego gościa pożałowała tego.
- Żyjący nie lubią władcy umarłych. Przypominam im, że nic nie jest wieczne, a śmierć nawet ich kiedyś czeka. Obiecałem nie zabierać żadnego z bogów do krainy śmierci, ale nikt nie wierzy w moje przysięgi.
- Dobrze dla nich.
Spojrzał na nią z pod długich czarnych rzęs, zrobił się zimno.
- Dobrze dla nich - zgodził się z nią gorzko.
Persefona zgniotła w dłoni pustą puszkę i pozwoliła jej spaść na podłogę. Obserwowała jak Cerber daję się głaskać Hadesowi, unosząc łeb i prosząc o więcej pieszczot. To było coś innego - przecież jej pies nie lubił nikogo poza swoja właścicielką.
- Nie odpowiedziałeś na moje pierwsze pytanie -drążyła dziewczyna patrząc nieobecnym wzrokiem.
Widziała czarne znaki, jakby cienie na nadgarstkach Hadesa, zasłaniały jej rękawy, tylko gdy robił zdecydowany ruch, pojawiały się w zasięgu jej wzroku. Intrygowały ją.
- Kainici to nieszczęśnicy, którym udało się oszukać przewoźnika. Wracają na ziemie jako obrzydliwi krwiopijcy. Ich istnienie jest dla mnie obrazą.
- Dlaczego na mnie polują? - przeczesała palcami włosy.
- Zakładam, że masz wyjątkowo słodką krew - odpowiedział dziwnym głosem, na moment zaglądając w jej oczy.
Czy on z nią flirtował? Nie chciała by władca piekieł miał coś do niej, ale nie mogła zaprzeczyć, że coś ją do niego ciągnęło. Przynajmniej do momentu, gdy wężowa zabójczyni udusiła tamtą kobietę.
- Może powinnam dać im spróbować, zawsze wiedziałam, że jest we mnie coś trującego.
- Nie spodobałoby ci się - oświadczył z niezachwianą pewnością, puszka w jego dłoni zmieniła się w pomiętą kulkę. Kora nie wiedziała, czy to miała być demonstracja siły, czy tylko głupi gest. Sama przecież zgniotła swoją.
- Wampir obiecywał mi co innego.
- Nie uwierzyłaś mu.
Szala niebezpiecznie przechylała się w jego stronę. Prowadził ją jak na sznurku, wiedziała to. Lubił mieć władzę i dominować nad rozmówcą. Ona też. Chciała odpyskować, ale coś przyszło jej na myśl. Musiała zapytać.
- Masz tysiące lat? 

- A wyglądam na starca? - zapytał szeroko rozpościerając szeroko, mocne ramiona.
- Starzejesz się w ogóle? - drążyła. 
- W Hadesie czas płynie inaczej - odpowiedział jedynie, wracając do głaskania psa. 
Wstała i podeszła do okna. Na zewnątrz było gorąco, ale w jej pokoju panował przyjemny chłód, trochę za sprawą Hadesa.
- Czy teraz moja kolej na zadawanie pytań?
- Pytaj, nie mam nic do ukrycia.
Dlaczego jeszcze z nim rozmawiała? Dlaczego nie przegnała go i nie nakazał nigdy więcej nie odwiedzać? Ze strachu? Nie sądziła, aby to była przyczyna - strach nigdy przecież nie władał jej życiem. Nie czuła też irracjonalnej wdzięczności, za uratowanie życia - kainici byli jego pomyłką, to on powinien posprzątać. Prawdopodobnie chodziło o niebezpieczeństwo z jakim wiązała się jego obecność. Kora potrzebował odrobiny adrenaliny w swoim życiu. Pragnęła czuć, że żyje, nawet jeśli było tak tylko w towarzystwie władcy śmierci.
- Dlaczego pragnęłaś zażyć te lekarstwo? Nie jesteś chora.
Uśmiechnęła się.
- Mam niewielki problem z gniewem, biorę je, aby nie broić - wyjaśniła siadając na parapecie.
Hades przekrzywił lekko głowę, wydawał się zafascynowany.
- Możesz robić to na co masz ochotę Persefono, nikt cię nie powstrzyma - oznajmił z dziwną pewnością w głosie.
- Wszystko? - upewniła się, jakby jeszcze nie znała odpowiedzi.
Kiwnął głową, czekając jak zareaguję oblizał usta.
Zrzuciła książkę z parapetu i otwarła szerzej okiennice. Stanęła na drewnianym parapecie i z lękiem spojrzała w dół.
- W takim razie, chyba skoczę - oświadczyła z lekką drwiną i zrobiła niewielki krok do przodu.
W jej głowie kołatała jedna myśl - przecież nie mogę umrzeć. Zamknęła oczy i zacisnęła usta - nie poczuła upadku. Zimne dłonie znalazły się na jej tali, zrobiło się zimo i znów poczuła grunt pod nogami. Wiatr uderzał w jej twarz i sprawiał, że ubranie łopotało. Zimny deszcz zacisnął tak mocno, że nie mogła otworzyć szeroko oczu, ani do końca wyprostować sylwetki. Zachwiała się i zrobiła kilka kroków w tył, nim złapała równowagę.
- Jesteś kompletnie nienormalna Persefono -krzyknął do niej mroczny chłopak przekrzykując wiatr i deszcz.
Spróbowała się rozejrzeć, ale widziała tylko szare niebo i beton pod nogami, podbiegła do Hadesa, myśląc zupełnie nielogicznie, że uchroni ją przed deszczem. Nawet się nie zasłaniał, woda uderzała w niego i odbijała się spadając na płyty, którymi wyłożone było miejsce, na którym stali.
- Dlaczego tu jesteśmy? - zapytała podchodząc wystarczająco blisko.
- Chciałaś skakać - odpowiedział i chwycił jej dłoń.
Niemal zmusił jej ciało do biegu, przed przepaścią nie zawahał się biec dalej. Skoczyli z jedenastopiętrowego budynku, żadne z nich nie spadło na ulicę na dole. Mieli w końcu skakać, nie spadać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro