10. Odpłacę ci się za to, z jakim problemem mnie zostawiłaś.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyciągnęłam papierosa i spaliłam go przed wejściem do auta. Cała drżałam i nie mogłam tego opanować. Ręce, nogi, uda, ramiona, wszystko mi się trzęsło, ale płakać mi się nie chciało. Nie chciałam płakać i pokazać mu, jak bardzo się boje. Niech nie myśli, że robiąc takie rzeczy będę wobec niego uległa.

Ale najgorsze jest to, że ja sobie tak mogę tylko pierdolić. On mnie już ma. Jego jedno pstryknięcie palca i tylko słowo o Rachel albo Alanie, albo kimś innym - ja mu się oddaje. Ma nade mną przewagę i to dużą. Teraz tylko ja muszę coś wymyślić, żeby mieć nad nim kontrolę.

W grę nie wchodzi policja, prasa, media i inne tego typu rzeczy do zastraszenia. To musi być coś, co go dotknie, zaboli, wystraszy. Albo może sprawię, żeby on uległ mojemu wdziękowi? Nie, nie mogę zmanipulować, bo odwróci się to przeciwko mnie prędzej czy później. Muszę na początku robić wszystko, co on będzie chciał, muszę zdobyć jego zaufanie. 

Przegrany prędzej czy później przegra.

A ja do nich nie należę.

~~~~~

- No halo, gdzie jesteś? - Spytała Mindy, kiedy odebrałam telefon tuż przed moimi drzwiami do mieszkania.

- Wchodzę do domu. - Przekręciłam kluczyk i otworzyłam drzwi.

- Coooo?! Dziewczyno, za trzydzieści minut jest bankiet! Nie możesz się spóźnić, ty się wypowiadasz na temat tej akcji charytatywnej! 

- Miałam mały problem, który mnie zatrzymał w firmie. - Rzuciłam wszystko na stół w salonie i powędrowałam biegiem do swojego pokoju.

- Jaki? 

- Muszę kończyć, paaa! - Posyłałam jej całuski i rozłączyłam się.

Wybrałam numer do mojej stylistki, żeby wszystko wyszykowała. Ja zabrałam się za ubieranie luźniejszych rzeczy, bo do Holly(moja stylistka) nie pojadę w stroju, w którym byłam w pracy. Ubrałam na siebie czarne jeansy, białą bluzkę i do tego jeansową kurtkę. Makijaż szybko zmazałam i powędrowałam do kuchni nakarmić kota, a sobie zmierzyć cukier i wstrzyknąć insulinę.

Po skończonych czynnościach zabrałam co potrzebne do torebki i ruszyłam do wyjścia zamykając wszystko za sobą. Zjechałam windą na dół na parking i wsiadłam do samochodu kierując się do Holly.

~~~~~

- No, gdzie ty jesteś? Spóźniasz się dziesięć minut! Wszyscy już są, ja, Jasper, Eva, Matt, Jesse i... Alan... - Powiedziała kuszącym tonem pod koniec. 

- Kończę włosy, ubieram sukienkę i idę. A coś się wydarzyło już? - Spytałam obserwując siebie w lustrze, gdzie za mną Holly kręciła mi włosy.

- Na razie stypa. Chłopaki już piją, co jest w sumie normą u nich - Zaśmiała się. - Ktoś tam się już wypowiedział wspominając o fundacji... bla, bla bla, nie pamiętam. Dobra, laska, szybciej i przyjeżdżaj tutaj! 

- No dobra, będę za jakiś czas, papa. - Rozłączyłam się.

Makijaż miałam zrobiony, włosy stylistka mi kończyła i została już tylko kreacja, która wisi niedaleko mnie. Mój makijaż nie jest ostry, wręcz delikatny i bardzo ładny. Puder, jasne cienie do powiek, tusz do rzęs, który pięknie mi je wydłużył, brzoskwiniowa pomadka i bronzer podkreślający moje kości policzkowe. 

Musiałam się spieszyć, bo nie wiedziałam, kiedy wywołają mnie na scenę. Stresowałam się. Nienawidziłam wypowiadać się z fałszywym uśmiechem, ale pomagam, bo pomagam. Nie robię tego tylko z myślą, żeby się pokazać w jak najlepszym świetle. Ja po prostu działam najlepiej na swoją korzyść i korzyść firmy.

Moje brązowe włosy opadały falami na ramiona i plecy. Stylistka jeszcze psiknęła mnie lakierem do włosów i podała mi kreację.

Suknia była czarna. Miała duże wycięcie w serek na dekolcie, które kończyło się dopiero przy pępku. Piersi były zakryte przez koronkowy materiał z dodatkami jakiś wzorków. Stanika nie miałam, bo byłoby idiotyczne to, gdybym go założyła. Plecy do moich dołeczków miałam odkryte. Suknia kończyła się długim rękawem, gdzie i tak moje ręce były odkryte przez wzorki i koronki. 

Dół już był inny. Nie był koronkowy ze wzrokami. Był zwykły, czarny, rozkloszowany z wycięciem po boku do połowy uda. Materiał ciągnął się do samej podłogi, aż końcówki sukni leżały na niej, dlatego ręką musiałam trzymać prawy bok, żebym się nie potknęła. 

Szpilki czarne z czerwoną podeszwą. Biżuteria składała się z białych pereł. 

- Boże, Holly, gdyby nie ty... - Oglądałam siebie w wielkim lustrze.

- Tak, tak, wiem... - Zachichotała i klepnęła mnie w tyłek. - Brałabym cię tutaj, ale to niestosowne.

Holly to lesbijka, szalona lesbijka.

- Nie wiem czy to komplement, czy tani flirt, ale i tak dziękuje. - Uśmiechnęłam się do niej i pocałowałam w policzek na pożegnanie.

Chwyciłam do ręki czarną kopertówkę i ruszyłam do wyjścia. Przed budynkiem czekał już szofer, który zawiezie mnie prosto na bankiet. Spojrzałam na godzinę i byłam spóźniona trzydzieści minut, kurwa.

Wsiadłam do samochodu i wystukałam wiadomość do Mindy z pytaniem czy wywołano mnie już. Na moje szczęście jeszcze nie, dlatego teraz modliłam się, abym zdążyła na czas.

~~~~~

Wyszłam z samochodu, jak poparzona. Już wchodząc po wielkich, białych schodach słyszałam grającą w środku muzykę. Budynek był ogromny, biały, oświetlony, co dodawało urokowi. Weszłam przez otwarte drzwi i stanęłam obok recepcji. 

- Wilson. - Mruknęłam do mężczyzny za ladą.

Za każdym razem, gdy wypowiadam moje nazwisko na jakichkolwiek zamkniętych imprezach, to przypominam sobie, jak sześć lat temu, to moja mama wypowiadała tak. Jestem w szoku, że ten czas tak szybko mija i coraz bliżej mi do grobu. 

Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i wskazał dłonią w geście, że mnie przepuszcza. Weszłam w głąb oświetlonego holu, w którym dominowały tylko białe i złote kolory. I wreszcie dotarłam do ogromnego pomieszczenia, w którym już znajdowała się masa ludzi. Wielkie, złote żyrandole na suficie, na środku czerwony dywan prowadzący na podest na końcu sali, gdzie stał już jakiś mężczyzna przy mikrofonie. Po bokach stoły dla gości, który był już wypełnione, gdzieś w oddali zespół grający jak na razie na fortepianie, bo nie słyszałam innych instrumentów. W tym pomieszczeniu było tak jasno, że oczy same się mrużyły na początku. Później już dało się przyzwyczaić.

- Zapraszamy na scenę Marnie Wilson, szef przedsiębiorstwa Brilliance! - Usłyszałam niski głos mężczyzny, który mnie wywoływał.

O kurwa.

Ja się nie przygotowałam na takie wejście!

Rozniosły się oklaski, a ja przez czerwony dywan kroczyłam z gracją w stronę podestu. Ugh, nienawidzę tego. Wszyscy gapili się na mnie, jak nie wiadomo na kogo. Owszem lubię być w centrum uwagi, bo chyba każda kobieta lubi, no ale.. nie aż takim! Zawsze się stresowałam, kiedy musiałam się wypowiadać, bo wszystkich wzrok leciał na mnie, co mnie wręcz przerażało i krępowało.

Policzyłam do dziesięciu w myślach, kiedy znalazłam się już na podeście. 

O jezu, o jezu, o jezu, dasz radę, nie denerwuj się, wszystko pójdzie po twojej myśli. Przecież to robiłaś nieraz, więc czemu się denerwujesz?

Denerwuje się chyba dlatego, bo gdzieś w tłumie jest Alan. Choć kilka razy wypowiadałam się także i wtedy, kiedy on też był, ale jednak.. Teraz czuje się tak dziwnie, bo wtedy nie zwracałam na niego uwagi, a teraz? Teraz proszę o tą uwagę.

Ugh, kurwa, dam radę.

Oklaski ucichły, a ja stanęłam przed mikrofonem. Wzrokiem poszukałam jeszcze Mindy i resztę naszych znajomych, ale nie mogłam ich znaleźć. 

Wzięłam głęboki wdech i wydech. Naglę dostrzegłam machającą mi blondyneczkę w towarzystwie naszych znajomych. Siedzieli na końcu sali, ale chwila.. nie było z nimi Alana..

Odstawiłam wszystkie myśli na bok i zabrałam się za przemowę. Chciałam wypaść perfekcyjnie, bo nienawidzę pomyłek. Nie dopuszczałam do żadnych niepowodzeń.

~~~~~

- W ten sposób organizacja charytatywna My sunny została okryta kosztami przez firmę Brilliance. Mamy zaszczyt wspomóc dzieci, które marzą o lepszym życie, a dzięki finansom; zostało ono spełnione. - Uśmiechnęłam się uroczo, jak tylko mogłam.

Och, boże, dość tej sztuczności.

Moja przemowa została obdarowana głośnymi oklaskami pod koniec. Wypuściłam głośno powietrze i uśmiechnęłam się jeszcze raz. Zanim zeszłam z podestu dostrzegłam przy ścianie Alana, któremu delikatny uśmieszek z twarzy nie schodził i przyłączył się do klaskania. Jego wzrok był zadziorny, wręcz kuszący, który mierzył mnie całą.

O jezu, o jezu, o jezu, o jezu.

Wyglądał cholernie seksownie i pociągająco. Garnitur mu naprawdę pasuje, a zwłaszcza czarny, nie inny! Włosy jak zwykle podniesione w górę i lekko poczochrane. Marynarka opinająca się na jego wyrobionych ramionach sprawiała, że miałam ochotę ją z niego ściągnąć. 

Mrugnęłam do niego jednym okiem i z gracją skierowałam się do zejścia. Powędrowałam prosto do stolika, gdzie znajdowała się reszta naszych znajomych. Kątem oka dostrzegłam, że Alan także kieruje się w ich stronę.

- Cześć wam. - Uśmiechnęłam się i przywitałam ze wszystkimi.

Chłopacy w garniturach wyglądali tak... ugh, smakowicie. Mindy miała na sobie piękną, pudrową suknię, która opina każde jej seksowne krągłości. Eva miała na sobie damski garnitur, który naprawdę jej pasował. Do tego piękne koturny dodała, aww! 

Spojrzałam na Jesse'a, który zmierzył mnie całą i poprawił się na krześle. Wyrównał kontakt wzrokowy i uśmiechnął się do mnie poprawiając krawat.

Och, chyba kogoś podnieciłam.

 - Nieźle ci poszła przemowa. - Powiedziała Eva, którą pocałowałam w jej czerwone usta na przywitanie.

- A stresowałam się w chuj... - Prychnęłam.

- Eva, chodź ze mną... - Matt chwycił swoją dziewczynę za rękę i zniknęli. 

- Aż tak mocno nie mogą poczekać do wieczora, że zajmą pierwszy, lepszy kibel? - Prychnęłam.

- Oni nie po seks... - Przekręciła oczami Mindy. Przyłożyła palec wskazujący do jednego z nozdrzy i spojrzała na mnie.

- Aaa... - Pokręciłam głową i usiadłam na swoim miejscu obok blondyneczki.

- Gdzie ty byłeś? - Zwrócił się Jesse do Alana, który usiadł przy stole.

Och, tylko nie to.

Dlaczego musiał centralnie na przeciwko mnie?!

- Posłuchać bliżej kobiety, która perfekcyjnie przemówiła. - Fuknął poważnym tonem. 

Rumieńce od razu wkradły mi się na policzki, a chłopcy zaczęli jakieś podteksty dawać. Mindy zachichotała i spojrzała na mnie radośnie, gdzie ja przekręciłam tylko oczami. 

Spojrzałam na Alana, który cały czas mi się przyglądał obracając pusty kieliszek w dłoni. 

O jezu.

Znowu wracam do wspomnień, gdzie pierwszy raz znalazłam się na bankiecie. Alan siedział na przeciwko mnie z takim samym wzrokiem, który mnie pożerał. Tylko ten teraz ukazywał więcej pożądania. 

Powietrza, kurwa.

I zaczęła się rozmowa każdego wokół, ale nie przyłączyłam się do niej tak samo, jak Alan. Oboje się mierzyliśmy wzrokiem, który był pełen pożądania. Nie zwracałam uwagi na nikogo innego, jak tylko jego. 

Cholera, co on ze mną zrobił.. znowu.

- Panno Wilson. - Odwróciłam się w bok słysząc męski głos.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam starszego mężczyznę. Wyglądał na czterdzieści lat, nie więcej. Widziałam go kilka razy w prasie, gdzie wypowiadał się. Jest bardzo znanym biznesmenem w Nowym Jorku. Przede mną stoi Joshua Simpson, właściciel większości korporacji. 

- Dobry wieczór. - Uśmiechnęłam się i wstałam.

Mężczyzna ujął moją dłoń i ją pocałował, jak na dżentelmena przystało. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. 

- Mógłbym zająć pani chwilę? I widzę, że Alan Henderson także tutaj jest. - Zwrócił się teraz do bruneta z uśmieszkiem.

- We własnej osobie. - Naglę poczułam stykające się ramiona Alana z moimi. Jego ton jak zwykle zabrzmiał chłodno i poważnie. 

Jak dla prawdziwego skurwiela.

Ale pytanie... kiedy on wstał i znalazł się obok mnie?!

Był zbyt blisko. Bardzo blisko.

- Mógłbym pani zająć chwilę? - Spojrzał na mnie Joshua i wystawił dłoń.

- Oczywiście. - Chwyciłam ją.

Zanim jeszcze zrobiłam krok do przodu, Alan uszczypnął mnie w talie. Nie wiem co to oznaczało z jego strony. Może żebym nie robiła numerów? Żebym uważała? Czy może był po prostu zazdrosny i chciał przypomnieć mi, że on tutaj jest? 

Pieprzyć to.

Razem z mężczyzną, który trzymał mnie wokół talii skierowałam się na korytarz, a tam na wolny balkon. Niektóre były już pozajmowane, dlatego znaleźliśmy się na ostatnim piętrze budynku na wolnym balkonie. Z niego miałam widok na las, a za nim ocean, który pięknie się mienił przez odbijający się księżyc. 

Oparłam się o murek i przyglądałam się widokowi. Oczywiście nie oznaczało to, że nie straciłam czujności. Nie mam pojęcia, co Simpson chce, a wiem, że dobry manipulant z niego.

Ale w biznesie każdy manipuluje, prawda? 

Wszystko, żeby było na swoją korzyść.

Egoiści, hipokryci, dwulicowi, skąpi i aroganty. 

Czy ja też taka jestem?

- Wilson... - Zaczął przedłużając moje nazwisko. - Intrygujesz mnie swoją robotą... - Krążył po całym balkonie ze założonymi rękoma z tyłu.

- Robota jak u każdego. - Odparłam obojętnie.

- Taka młoda, piękna, inteligenta... bezduszna. - Rzucił poważniejszym tonem pod koniec.

- Słucham? - Odwróciłam się w jego stronę i oparłam dłonie wzdłuż murka. - Bezduszna? Skąd ta opinia, Simpson? - Posłałam mu chytry uśmieszek.

- Powiedz, że nie, to się wyprę tego, co powiedziałem. 

Nie odpowiedziałam, a uniosłam jedną brew w górę wraz z kącikami ust. 

- A jednak... - Uśmiechnął się do mnie i stanął na przeciwko. - Co powiesz na współpracę? Oboje na tym zyskamy.

- Nie, dziękuje. Nie współpracuje z nikim, kto mógłby pokrzyżować moje plany. Nie sądzisz, że lepiej mieć wszystko pod własną kontrolą? - Mruknęłam odwracając się w stronę oceanu.

- Wilson, Wilson, Wilson... Spójrzmy w przyszłość... - Stanął tuż za mną. Jego ciało stykało się z moim, ale nie zwracałam na to uwagi. - Pomyśl, że wszystkich będziemy mieć u stóp władzy... Będziemy rządzić całym Nowym Jorkiem, będziemy rekinami w biznesie. Czy taka przyszłość ci nie pasuję? - Zamknął mnie w pułapce kładąc dłonie na murku obok moich.

- Nie jestem zainteresowana podbiciem całego Nowego Jorku, ale myśl, że będę mieć wszystkich pod kontrolą jest ciekawa... - Mruknęłam. - Mów dalej..

- Oboje na tym zyskamy, gdy połączymy siły. Wraz z twoim urokiem i inteligencją zajdziemy tam, gdzie nikt jeszcze nie był. Na pewno masz wrogów, których za wszelką cenę chcesz się pozbyć z biznesu...

- Wydaje mi się, że teraz pan mówi o swoich planach. Nie fascynuje mnie zrujnowanie komuś inwestycji, nad którą tak ciężko pracował, na rzecz własnych zachcianek. 

- A czy nikt tak nie robi? - Prychnął.

- Racja, przecież biznes słynie od manipulantów i oszustów. - Odwróciłam się w jego stronę. Teraz byłam wpatrzona w jego niebieskie tęczówki, które były żądzą władzy. 

- Jak dotarłeś do tego wszystkiego? - Spytałam.

- Pytanie, jak daleko już zaszedłem... - Nachylił się i mruknął do mojego ucha.

- Współpraca nie wchodzi w grę. - Powiedziałam poważniejszym tonem. - Nie potrzebuje siły drugiego człowieka, aby mieć ludzi pod kontrolą... - Uśmiechnęłam się cwanie.

- Nie tylko inteligencja, ale i zadziorna... Lubie takie. - Odwzajemnił uśmiech. - Zyskasz na tym więcej, Wilson. Radze ci się zastanowić... 

- Korzyści tylko dla ciebie przyniesie, a nie dla mnie. Rzeczy, które wymieniłeś, jako argumenty nigdy do głowy mi nie przyszły, więc to świadczy o tym, jak bardzo ty dążysz do tego. Kwestią najważniejszą jest teraz to, ile ludzi w to wciągnąłeś.

- Nie wciągnąłem. Podpisanie umowy przecież to sprawa, o której ty decydujesz czy to zrobisz, czy nie, prawda? 

- I ja mówię nie. Jeśli zaciągnąłeś mnie tutaj, na samą górę tylko po to, by mnie nakłonić do współpracy, to muszę cię rozczarować, ale odmawiam. - Złapałam go za rękę i odtrąciłam z murku wychodząc tym samym z pułapki.

- Możesz mieć wszystko, czego sobie zapragniesz, Wilson. Taka oferta nie zdarza się przypadkowej osobie. - Rzucił podniesionym tonem ze zdenerwowania, a także powagi, która w niego wstąpiła.

- Mam wszystko, czego chcę. - Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, a po chwili skierowałam do wyjścia.

Nie chcę z nikim współpracować. Może i są z tego jakieś korzyści większe, ale to nie pociągnie na dłuższą metę. Wszystko prędzej czy później się rozpada, nawet ta współpraca, o ile można to tak nazwać. Nie znam ludzi, z którymi ma inwestycję, ale ze mną na pewno tego nie będzie miał. 

Dostałam od mamy tylko firmę, ale za to samodzielnie do wszystkiego dążyłam, bo ona od roku z Tomem jest na wyspach kanaryjskich. Czasami pomagała poprzez rozmowę przez telefon, ale, hah... rozmowa przez telefon, serio? W wieku dwudziestu trzech lat musiałam już wszystko zrobić na własną rękę i odnaleźć się. 

Samodzielnie wszystko zaczęłam, więc samodzielnie wszystko skończę.

- Nie wiesz co tracisz, Wilson! - Usłyszałam za sobą, na co się tylko uśmiechnęłam pod nosem. 

Powędrowałam przed siebie prosto w stronę schodów, jednak na korytarzu dostrzegłam dobrze znaną mi postać. Stanęłam w miejscu, kiedy on przez chwilę mi się przyglądał przegryzając usta.

Ostatnie piętro ma w sobie pokoje i inne pomieszczenia do rozmów. Ale teraz ja nie przeprowadzę rozmowy, wiem o tym. Seksownie odwróciłam się z powrotem do tyłu. Złapałam za skrawek mojej sukni, żeby nie potknąć się i skierowałam się do najbliższego mi pokoju. 

Znowu wspomnienia wracają. Znowu ta sama sytuacja, kurwa.

Ale to mnie podnieca.

Skręciłam w prawo, gdzie mieściły się drzwi do pokoi i spojrzałam za siebie, gdzie dostrzegłam jego, jak luzuje swój krawat. Otworzyłam jeden z pokoi, który był wolny. Nawet nie zdążyłam się odwrócić, gdy poczułam dłoń owijającą się wokół mojej talii.

Usłyszałam zamknięcie drzwi, na co podskoczyłam z podniecenia.

- Co robiłaś z nim? - Szepnął do mojego ucha. Druga jego dłoń wplotła się w moje włosy, które delikatnie pociągnął w dół.

- Nic, co mogłoby ciebie zdenerwować... - Uśmiechnęłam się zadziornie.

Byłam na tyle nisko, a on na tyle wysoko, że przejechał swoimi wargami o moje. Zadrżałam pod jego dotykiem, kurwa mać. Jego usta działają cuda i chce więcej, więcej i więcej za każdym razem, kiedy je smakuję.

- Mów, czego chciał. - Warknął i pociągnął mnie mocniej za włosy.

Jęknęłam, a on od razu mnie uciszył przyciskając swoje usta do moich. 

- Więc? 

- Chciał współpracować... - Uśmiechnęłam się zadziornie i otarłam pupą o jego kroczę, gdzie poczułam wybrzuszenie.

- Dlaczego miałbym ci wierzyć? - Odwrócił mnie w swoją stronę i posłał zimne spojrzenie.

- Dlaczego miałabym kłamać? - Szepnęłam uwodzicielsko i stanęłam na palcach, żeby połączyć nasze usta.

Pocałowałam go, a po krótkiej chwili on dołożył język. Zaczął się spokojny i leniwy taniec naszych języków. Było to okropnie podniecające. Miałam straszne motylki w podbrzuszu, ale musiałam się ogarnąć, bo mój plan jest zupełnie inny.

Jego dłoń powędrowała na moje uda. Przez przecięcie wsunął swoją rękę i zaczął kierować się ku pupie. Ścisnął ją i tym samym mnie podniósł delikatnie. Jęknęłam mu w usta przegryzając jego wargę, a on warknął. Puścił mnie i pojechał teraz do przodu. Wsunął rękę pod moją bieliznę i dotarł do kobiecości. Na początku powoli wychodził i wchodził, aż w końcu wszedł we mnie dwoma palcami, na co jęknęłam mu.

Oj nie, nie, nie, nie, nie taki był mój plan! Odsunęłam się od niego, na co on zrobił zdezorientowaną minę. 

- Nie uciekaj ode mnie. - Rzucił stanowczym tonem i przyciągnął mnie z powrotem do siebie.

Znowu odsunęłam się od niego. Jęknął pod nosem, na co uśmiechnęłam się. Spojrzałam w jego oczy i chwyciłam za pasek od spodni. Przez chwile miał zdziwiony wyraz twarzy, ale zamieniła się ona w pokerową. Zsunęłam z niego spodnie i chwyciłam penisa przez bokserki. Syknął, ale uciszyłam go pocałunkiem.

- Mam nadzieje, że dobrze się zaopiekujesz tym na dole. - Mruknął.

- Ależ oczywiście... - Rzekłam czarująco i zsunęłam się na kolana.

Zsunęłam z niego bokserki i przed moimi oczami ukazał się jego sterczący kutas. Chwyciłam go w dłonie wykonując od razu ruchy góra, dół, a Alan sapnął po cichu. 

Pocałowałam jego czubek, aż w końcu wzięłam go do buzi. Jego dłoń wylądowała na moich włosach, które odgarnął na lewe ramię. Wzięłam się do roboty i zaczęłam ssać jego penisa i lizać. Wykonywałam dość szybkie ruchy w przód i tył pomagając przy tym sobie rękoma.

- Kurwa... - Syknął. - Jezu, jesteś boska! - Uniósł głowę do góry i wypuścił głośno powietrze przez usta. 

Zachichotałam pod nosem i przyspieszyłam ruchy. Wyjęłam penisa z ust i zaczęłam zataczać językiem kółka wokół czubka, którego po chwili wzięłam do buzi i zassała.

Jego kutas pulsował mi i w dłoni, i buzi. Chciałam jak najszybciej sprawić, żeby doszedł, choć nie, mój plan jest taki, żeby nie pozwolić mu dojść. Zaczęłam robić płynne ruchy głową w przód i tył, prawie stykając się z jego nasadą. Pojękiwał pod nosem, co dawało mi znać, że jest blisko. 

Kiedy wiedziałam, że jest już ku kresowi - wyciągnęłam go z ust i jak gdyby nigdy nic wstałam wycierając buzię.

- Kurwa, co jest? - Rzucił sfrustrowany. Jego bezcenna mina mnie cholernie usatysfakcjonowała!

- Tak na przyszłość, żebyś mnie już nigdy nie zostawiał. - Palnęłam i wyszłam z pokoju pozostawiając go samego. 

Uśmiechnęłam się pod nosem zadziornie i skierowałam się na bankiet, który jest na samym parterze. 

~~~~~

- Gdzie byłaś? - Spytał Jesse. Siedział sam przy stoliku.

- Z tym facetem porozmawiać. - Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się dookoła. - Gdzie reszta? - Spojrzałam na niego.

- Mindy i Jasper na stronę poszli... - Uniósł zabawnie brwi. - A Matt i Eva... Potrzebują ruchu, a nie siedzenia w jednym miejscu. - Prychnął.

Co ja mam za prawniczkę! Łamie prawo, a zdała go perfekcyjnie! 

- Gdzie Alan? - Spytał.

- A nie wiem, powinien zaraz przyjść... - Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Mówiłaś mu? - Fuknął poważniejszym tonem.

- Co? - Spojrzałam na niego popijając wino w dużym kieliszku. 

- O nas.

- Nie. - Rzuciłam stanowczo.

- A masz zamiar? - Napił się whisky.

- Po co? To nie powinno go chyba obchodzić, prawda? Jesteśmy dorośli, możemy robić co chcemy... - Przewróciłam oczami.

- A zastanawiałaś się nad tym, jak się poczuję?

- A jak ma się poczuć z informacją, że osoba, którą kocha regularnie pieprzyła się z jego przyjacielem? 

Z Jesse'em miałam tylko regularny seks i nic poza tym. Kiedy on chciał seksu - przychodziłam. Kiedy ja chciałam seksu - on przychodził. Jesse doskonale wiedział, co Alan do mnie czuł i czuje teraz, a mimo to nic nie stawało mu na drodze, żeby do mnie przyjść. Owszem, czuje się dziwnie, ale ja nie cofnę teraz czasu. Gdybym wiedziała, że tak potoczy się sytuacja z Alanem - nie robiłabym tego z Jesse'em. 

- Nie sądzę, żeby dobrze... - Westchnął i poprawił się na siedzeniu. - Ale rozumiem cię, nie musi wiedzieć. Sam nie chcę się z nim o to pokłócić, dlatego zostawmy to.

I bardzo dobrze.

Ja... Nie chcę go tym zranić.

Nie chcę mu tego mówić, bo wiem, jakie to uczucie. Pomimo tego, jak on mnie skrzywdził, ja wiem, jak to boli. Przecież sama to odczuwałam, więc czemu mam doprowadzać go także do tego bólu? 

Nie jestem aż takim potworem, żeby mu sprawić takie cierpienie.

Ten temat zostawię i nikt poza mną i Jesse'em nie będzie wiedział.

- To będzie nasza słodka tajemnica. - Mrugnęłam do niego i upiłam łyk wina nie spuszczając wzroku z niego. Poprawił się znowu na krześle.

- Kusisz. - Syknął. 

- Uwielbiam to robić.

- A takie pytanie, skoro jest już Alan w twoim życiu... Ja już nie mam na co liczyć? - Spojrzał na mnie jak zbity piesek.

- Zobaczy się wpierw moją relacją z nim. 

- Kurwa, dlaczego każdy znajduje sobie faceta albo laskę? Co ze mną jest nie tak? - Zaśmiał się.

- Ciesz się. To są same problemy. - Prychnęłam.

- To dlaczego nie będziesz kontynuowała tego życia, które miałaś przed spotkaniem Alana? 

Bo nad uczuciami nie da się zapanować. 

- Żeby zrobić ci nazłość. Będziesz sam jak palec. - Rzekłam zadziornie i prowokująco.

- Nie marudzę. - Uśmiechnął się. - Będę wolnym strzelcem, który dla ciebie zawsze będzie czynny, maleńka. - Mrugnął do mnie i oblizał wargę.

- Trzymam cię za słowo. - Upiłam łyk wina.

- Możesz za co innego. 

I w tym momencie przyszedł Alan z morderczym wzrokiem wklejonym we mnie. Uśmieszek nie schodził mi z twarzy, ale i tak przeczuwałam, że on odegra się na mnie.

- Gdzie byłeś? - Spytał czarnowłosy, gdy Alan usiadł naprzeciwko mnie.

- Pieprzyłem jakąś laskę, bo ta tu zostawiła mnie z dużym problemem. - Nie odwracał ode mnie wzroku.

Kurwa mać.

Uczucie, które zawładnęło nad moim ciałem było nie do opisania. Momentalnie poczułam napływające łzy do oczu. Szklanki w moich oczach każdy mógł zobaczyć. Serce mnie ukuło, całe ciało mnie zabolało, w brzuchu mnie ściskało.

KURWA MAĆ.

Alan. Mnie. Okłamał.

Wiedziałam. Wiedziałam, że prędzej czy później to zrobi, znowu zrani, skrzywdzi. Dlaczego to tak boli..? 

Ach, oczywiście, wiem czemu...

Zaufałam, jak głupia z myślą, że on mnie kocha, że jestem najważniejsza dla niego, że zrobi wszystko bym była jego, a teraz..? 

Jebany kretyn!

On pieprzył się z inną...

Jesse spojrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi, a Alan cały czas mi się przyglądał. Chciałam stąd wyjść, jak najdalej od niego. Nie chcę go znać, nie chcę go widzieć. Nienawidzę go, nienawidzę tego drania. Jest dla mnie już nikim. 

Wstałam z krzesła i poczułam, jak łza spłynęła mi po lewym policzku. Odwróciłam prędko głowę, żeby nawet tego nie widział, jak mnie to zabolało. Nie miałam ochoty na nikogo patrzeć, z nikim rozmawiać, dlatego skierowałam się do wyjścia. 

Nogi uginały się pode mną, a w sercu czułam to dziwne, przygniatające uczucie. Czułam, jak ono zaraz pęknie. Supeł w gardle był nie do zniesienia wraz z okropnym bólem w brzuchu.

Ja pierdole kurwa mać!

Kiedy opuściłam budynek - zaczęłam płakać. Szloch wydobył się z moich ust, które jedne ręką zatkałam. Oczy mnie cholernie piekły, a łzy spływające po policzkach nie pomagały. Wyciągnęłam telefon i chciałam już wybrać numer do szofera, ale poczułam, jak nagle z tyłu ktoś mnie obejmuję.

Te ramiona, dłonie, wzrost, zapach... jest tylko jednej osoby.

- Zostaw mnie! - Krzyknęłam i wyrwałam się z jego uścisku. - Nienawidzę cię! Znowu to zrobiłeś, znowu! - Spojrzałam mu w oczy.

On pomrugał kilka razy, kiedy spojrzał w moje zapłakane, zielone oczy. Widziałam, jak się tym przejął. Nie sądziłam, że Alan może się czymkolwiek przejąć, bo teraz było po nim to widać i to mocno.

- Nie chcę cię widzieć... Zostaw mnie w spokoju... - Wyjąkałam i zakryłam twarz dłońmi.

Poczułam, jak znowu mnie obejmuje. Tym razem mocniej, a ja nie miałam już siły się z nim szarpać. Płakałam mu w marynarkę i białą koszulę i nie obchodziło mnie to, że będzie miał czarną od tuszu. Zacisnęłam dłonie na jego ubraniach marszcząc je i mało brakowało, żebym nie zrobiła dziury.

- Znowu to zrobiłeś... Nienawidzę cię... Nie chcę ciebie już nigdy więcej widzieć... - Wyszlochałam.

- Głupia... - Szepnął poważniejszym tonem. - Myślisz, że bym to zrobił? Naprawdę w to uwierzyłaś? Nikt nie jest wart tyle, ile ty dla mnie znaczysz. Kocham cię i nie chcę patrzeć na to, jak cierpisz. Proszę, nie płacz... - Zaczął głaskać mnie po głowie.

Ja pierdole.

Ja pierdole.

Ja pierdole.

Jestem głupia, jak but.

Albo może gorzej? 

- Dlaczego to zrobiłeś... Nie masz pojęcia, jak ja się czuje... - Odsunęłam się od niego pociągając nosem i trąc policzki z łez.

- Twój płacz uświadomił mi, że jednak ci zależy, co mnie bardzo cieszy. - Uśmiechnął się. 

- Zamknij się... - Burknęłam.

- Kocham cię. - Ujął gwałtownie moje policzki i pocałował.

Rozpłynęłam się w jego ustach, ale złość nie przeszła. To zabolało, że tak sobie zażartował ze mnie, a ja głupia uwierzyłam w to. 

Chociaż jego usta uspokajały mnie. Czuły i namiętny pocałunek stawał się coraz bardziej intymny. Coraz większą ochotę miałam na niego. 

Odrobinę się ode mnie odsunął tak, że jego usta muskały moje. Stykał się z moimi wargami i cały czas je prowokował. Kiedy się przybliżałam do niego - on oddalał. Droczył się ze mną!

- Chodź. - Złapał mnie za rękę i poprowadził przed siebie.

- Gdzie idziemy? - Starłam ostatni raz łzy z policzków.

- Jedziemy do mnie.

Serce mi stanęło. Co?! Jak to do niego?! Czemu?!

- Umm, cz-czemu.. - Spytałam, kiedy stanęliśmy przed jego porsche.

- Odpłacę ci się za to, z jakim problemem mnie zostawiłaś. 

~~~~~




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro